„Moja babcia w trakcie wojny zdradziła dziadka z Niemcem. To dlatego on nigdy nie akceptował mojego ojca i mnie”

kobieta która poznała rodzinną tajemnicę fot. Adobe Stock
Trzymałam w dłoniach rozpadające się kawałki papieru i miałam wrażenie, że to był tylko sen, a nie historia naszego życia. Ale przecież widziałam zdjęcia, czytałam wspomnienia, miałam w dłoniach dokument wystawiony przez tego człowieka. Może mojego dziadka…
/ 28.04.2021 14:26
kobieta która poznała rodzinną tajemnicę fot. Adobe Stock

Strych w domu mojej babci był pełen cudów i niespodzianek. Nigdy jednak nie mogłam tam nawet wejść. Spróchniałe krokwie dachu groziły zawaleniem i dorośli zakazywali mi się w tym miejscu bawić. Za nieposłuszeństwo mogłam dostać lanie.
Później babcia Apolonia wyremontowała dach, lecz klucz od poddasza wciąż trzymała schowany. Nieraz widziałam, jak  ciężko dysząc, wspinała się na górkę po schodach stromych jak drabina.
– Babuniu – prosiłam – pozwól mi tam wejść. Niczego nie będę ruszała.
Ale ona była nieugięta.

Wszyscy się jej bali, nawet mój tata. Obiecał jej, że starego domu nie sprzeda. „Rób, co chcesz, ale chałupy nie rusz!” – taka była jej ostatnia wola.
Zawsze czułam, że dom babci kryje jakąś tajemnicę, lecz jej rozwikłanie odkładałam na później. Głowę zaprzątała mi matura, potem egzaminy dyplomowe, praca i inne, ciekawsze zajęcia!

Dwa śluby, dwa rozwody - to za dużo na jedno życie!

Dopiero po śmierci rodziców, kiedy stałam się prawną właścicielką tej starej chałupy na Mazurach, postanowiłam rozejrzeć się, co można zrobić z zapuszczonym ogrodem, łąką za domem oraz bukowym lasem, na którego skraju rosły przepiękne brzozy i jarzębiny.
Byłam akurat w psychicznym dołku po rozstaniu z drugim mężem. Wielka miłość skończyła się z równie wielkim hukiem. A nadzieja na stabilizację zmieniła się w przekonanie, że już do końca życia będę sama. Z takim nastawieniem pojechałam na początku listopada do miejsca mojego beztroskiego dzieciństwa.
– Nie wytrzymasz nawet tygodnia! – prorokowali moi przyjaciele. – Zwiejesz szybciej, niż myślisz! Na wszelki wypadek nalej pełen bak paliwa, bo możesz tam nie wytrzymać nawet jednej nocy.
– Myślicie, że duchy nie dadzą mi zmrużyć oka? – śmiałam się z ich obaw, sącząc wino do kolacji przygotowanej przez męża mojej przyjaciółki.
– Tego nie wykluczamy. Weź czosnek i święconą wodę, to podobno pomaga na upiory i zjawy – straszyli mnie, świetnie się przy tym bawiąc.
Ja się jednak nie zniechęciłam.

Ten dom na mnie czekał, teraz ja tu rządzę

Dotarłam na miejsce późnym popołudniem i stanęłam zachwycona. Przed domem wśród wysokich traw spacerowały kosy i rudziki. Pod płotem kwitły marcinki, a zza odrodzenia wyglądała wiekowa jabłonka cala w czerwonych liściach. Musiałam obejść dom, bo furtka nie dała się otworzyć, tak zarosła chwastami.
„Od dawna nikt tu się nie pojawiał – pomyślałam, przedzierając się przez chaszcze. – Wszystko wygląda tak, jakby czas się zatrzymał. Ależ tu pięknie!
Klucz zazgrzytał w zamku, ale go nie otworzył. Pomogła dopiero odrobina oleju silnikowego. Weszłam do sieni – pachniało kurzem i sianem. Przypomniałam sobie, że u babci zawsze schły pod sufitem pęki ziół, więc pewnie stąd ten zapach. W środku panował półmrok, bo drewniane okiennice były zamknięte. Chwilowo nie chciało mi się z nimi nic robić, więc postanowiłam, że jutro się rozejrzę. Ten wieczór spędziłam na ganku, okutana w ciepłą kurtkę i koc, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo i księżyc ogromny niczym wielka, złota miednica.

W domu od dawna nie było elektryczności, więc przy księżycowej poświacie rozpakowałam śpiwór i ułożyłam go na karimacie. Zasnęłam w nim jak kamień.
Obudził mnie radosny śpiew ptaków. W termosie miałam jeszcze trochę letniej kawy, więc nalałam jej sobie do kubka
i znowu usiadłam na ganku, żeby się zastanowić, co robić dalej.
„Rzeczywiście bez światła, lodówki, ładowarki, laptopa długo nie pociągnę. "Od tego trzeba zacząć!” – uznałam.
Ale znowu mi zeszło na siedzeniu, medytowaniu, rozmyślaniu… Łaziłam po trzech pokoikach i nie mogłam się nadziwić, że są takie małe.
„Wszystko tu jest jak dla lalek. Sufity tuż nad głową, okna tuż nad podłogą! Na kanapce nie można rozprostować nóg, nawet filiżanki i kubki miniaturowe, a ja lubię duuuże… Co to za moda, żeby urządzić dom w wersji mini!” – rozmyślałam.

W południe słońce tak przygrzewało, że z domu wyciągnęłam karimatę, z bagażnika – koc i ległam pod orzechem. Spałam kilka godzin. Gdyby nie wieczorny chłód, zostałabym tam pewnie na noc. Kolejny dzień wstał pochmurny i mglisty. Ze strzechy na szopce zwisały krople wody, ławeczka na ganku była wilgotna od rosy. Musiałam się czymś zająć…

Walcząc ze strachem, weszłam na strych

Po stromych schodach ostrożnie wdrapałam się na strych. Zdziwiłam się: był niemal całkiem pusty. Z belek zwisały pajęczyny, na deskach leżała gruba warstwa kurzu i pyłu. W dusznej szarości wnętrza nie od razu dostrzegłam stojącą w rogu niewielkich rozmiarów skrzynię.
Dopiero kiedy podeszłam bliżej, zorientowałam się, że jest zamknięta na kłódkę. Tak samo jak ona pokrytą grubą warstwą brązowiejącej rdzy.
Nie od razu ją otworzyłam.
Najpierw pojechałam do pobliskiego miasteczka po wodę mineralną, jakieś jogurty i pieczywo. Weszłam też do gminy, żeby zapytać, jak podłączyć prąd do mojego domu, ale okazało się, że wymaga to załatwiania różnych formalności, a ja jeszcze nie miałam na to siły. Machnęłam więc ręką na elektrykę.

Muszę tam wrócić i otworzyć skrzynię

Po powrocie obejrzałam kuchenny piec po babci. Pod fajerką znalazłam resztę drewna, pod które podłożyłam gazety. Paczka zapałek leżała na półce. Obok pieca stała węglarka wypełniona czarnym brykietem. Drasnęłam zapałkę – płomień lekko zamigotał, po czym buchnął z całej mocy, tańcząc radośnie po papierze.
Wlałam mineralną do czajnika i już po paru minutach piłam gorącą kawę. Dopiero wtedy zajęłam się znaleziskiem ze strychu.
Ponownie weszłam na górę, tym razem zaopatrzona w młotek, śrubokręt i latarkę. Kłódka puściła po pierwszym energicznym podważeniu jej masywnym śrubokrętem. Na dnie kufra leżały jakieś papiery, zdjęcie i zawiniątko w lnianej szmatce. Trochę głupio się czułam, odkrywając sekrety cudzego życia, ale przecież między innymi po to tu przyjechałam…

Zniosłam znalezisko do kuchni, by się wszystkiemu przyjrzeć. Zaczęłam od fotografii. Była zwykła, mała, legitymacyjna. Przedstawiała młodego blondyna w niemieckim mundurze. Pojęcia nie miałam, kim był ów człowiek. Nigdy nie słyszałam żadnych opowieści o Niemcu.
W pożółkłej kopercie znajdowała się kartka papieru zapisana zgrabnym niemieckim pismem. Na dole widniał podpis z datą. Kartka wyglądała jak oświadczenie albo jakiś inny ważny dokument. Niestety, niczego z niej nie pojęłam, bo niemieckiego nie znam. Domyśliłam tylko się, że to coś ważnego, inaczej babcia nie trzymałaby tego tej kartki lat.
Był tam jeszcze zwykły zeszyt. Poznałam pismo babci. Natychmiast zagłębiłam się w lekturę. W swoim pamiętniku (bo zeszyt nim właśnie był) babcia tłumaczyła, kim jest człowiek ze zdjęcia.

W ten sposób poznawałam największa tajemnicę mojej rodziny.
Babcia pisała, że pod koniec 1944 roku okoliczne lasy były pełne band Werwolfu, niedobitków z regularnego wojska i maruderów ciągnących za armią niemiecką. Wieczorami na tutejszych wsiach nie paliło się światła, żeby nie zwabić nieznajomych, a domy były barykadowane niczym fortece. A jednak pewnej nocy ktoś zapukał w okiennice tego domu… Babcia nie chciała otwierać, ale dziadek wyszedł na próg, przeświecając sobie lampą naftową. W jej świetle zobaczyli ciężko rannego żołnierza. Wydawało im się, że chłopak umiera.
Dziadek Henryk był człowiekiem bardzo religijnym. Nie przyszło mu nawet do głowy, by zostawić bliźniego bez pomocy, nawet gdy ten był wrogiem i miał na sumieniu nie wiem jakie grzechy.
– Bóg go będzie sądził, nie ja – zawyrokował dziadek bez namysłu. – To człowiek i potrzebuje ratunku… Potem się zobaczy, co dalej.

Oboje z babcią wtaszczyli krwawiącego, jęczącego mężczyznę do kuchni. Tam przy kopcącej lampie obmyli go i opatrzyli potrzaskane odłamkami nogi. Najgorsza była dziura w biodrze… Babcia pisała, że mogła w nią wejść męska pięść. Potem przenieśli go na łóżko. Nieprzytomny Niemiec gorączkował, rzucał się, mamrotał coś niezrozumiałego. Przez trzy dni majaczył. Babcia poiła go naparami z ziół, a rany przemywała specjalnym
odwarem. Czuwała przy nim dzień i noc.
Dziadek zajmował się gospodarstwem. Miał baczenie na wypadek, gdyby ktoś szedł w stronę ich domu. Bał się i Polaków, i Niemców. Jednym i drugim by się nie podobało, że w domu przetrzymują obcego. Dziadek Henryk najbardziej drżał o swoją Apolonię. Kochał ją bardzo, byli młodym małżeństwem, ślub brali w sierpniu 1939 roku.

Babcia siedziała przy łóżku chorego i nie mogła się nadziwić, że włosy ma jasne, lniane, a brwi i rzęsy – ciemne. „Jakby je sobie czymś pomalował” – myślała. Podobał się jej wąski, zgrabny nos i białe zęby, które widziała w ładnie wykrojonych ustach. Zmieniając opatrunki, dotykała jego skóry i aż ją dreszcz przeszywał, bo była taka delikatna, gładka, jak najlepszy pościelowy adamaszek. I ręce miał piękne. Z długimi palcami, wąskie, nie stworzone do ciężkiej roboty.
Czwartego dnia Niemiec otworzył oczy i spojrzał przytomnie na babcię, na święte obrazy wiszące na ścianach, małe okienka z geranium i mirtem w doniczkach. Próbował coś powiedzieć, ale babcia położyła palec na ustach na znak, że na rozmowy i pytania będzie jeszcze czas. Więc milczał i tylko się jej przyglądał.
Apolonia była śliczna. Miała czarne włosy upięte w koronę z warkoczy i oczy ogromne, piwne. W uszach nosiła złote kolczyki z koralami. Miała duży biust, okrągłe biodra i wąziutką talię. Na zdjęciach z tamtych lat wygląda jak dziś ta hiszpańska gwiazda, Penelope Cruz.

Chyba od razu między nimi zaiskrzyło. Dogadywali się trochę na migi, trochę po polsku, bo on znał jakieś podstawowe słowa, i trochę po niemiecku, jednak tylko wówczas, gdy w pokoju był dziadek, który posługiwał się tym językiem. Dzięki temu wkrótce dowiedzieli się, że mają u siebie porzuconego na polu bitwy oficera. Jego żołnierze myśleli, że nie żyje, lecz on się ocknął i jakoś dowlókł do najbliższych zabudowań. Ostatkiem sił wczołgał się na ganek dziadków.

Byli dla siebie stworzeni. Rozumieli się bez słów

Nie we wszystko mu uwierzyli. Dziadek mówił, że nic go nie obchodzi, skąd i po co pojawił się u nich ten człowiek.
Wykuruje się i pójdzie – zapowiedział. – Im mniej o nim wiemy, tym lepiej.
Niemiec faktycznie zdrowiał. Gorączka mu spadła, rany się goiły, zaczął nawet poruszać się po domu, podpierając się kijem wystruganym dla niego przez dziadka. Najbardziej lubił siedzieć
w kuchni i przyglądać się Apolonii.
„Kochałam go – napisała w swoim zeszycie babcia. – Wiem, że zgrzeszyłam śmiertelnie, ale nie umiałam nic zrobić, kiedy mnie całował i dotykał. Stało się. Potem już tylko tego z nim chciałam…”.
W końcu dziadek domyślił się, co się dzieje miedzy jego żoną i Niemcem.
– Wieczorem ma go tu nie być! – zapowiedział babci. – Daj mu jedzenie na drogę i zapomnij. Inaczej pożałujecie!

Wiedziała, że mąż nie rzuca słów na wiatr. Wiedziała też, że jest w ciąży, i nie miała wątpliwości, czyje to dziecko
Tylko w kilku słowach opisała ich pożegnanie. Oboje płakali… Zwierzyła mu się, że za kilka miesięcy urodzi ich dziecko. Niemiecki oficer obiecał, że wróci po nią, gdy tylko wojna się skończy.
– A jeśli nie? – zapytała.
– Jeśli nie, zostawię ci oświadczenie, że uznaję to dziecko i że ma ono prawo do wszystkiego, co po mnie zostanie. Każdy sąd to uzna.
– Nie chcę oświadczenia, chcę ciebie.
Długo czekała, jednak nie wrócił. Nie dał więcej znaku życia. Nie odezwał się.

Nie wierzyła, że zapomniał. Podejrzewała, że w jego zniknięciu maczał palce Henryk. „Uplanował coś strasznego – pisała. – Gdzieś w lesie się zaczaił i pomścił swą krzywdę, dlatego już nigdy więcej nie widziałam mojego miłego.
W tym przekonaniu utwierdziło ją zachowanie dziadka, który już nigdy więcej nie przekroczył progu kościoła. On, taki żarliwie wierzący, nagle obraził się na Pana Boga i już nigdy więcej nie chciał mieć z Nim nic wspólnego.

Jakby jakiś ohydny grzech w sobie dusił i bał się go ujawnić nawet na spowiedzi świętej – zapisała babcia. – Chłopca, który się urodził, też nie lubił. Nie skrzywdził go, ale traktował oschle.

„A więc mój ojciec nie był rodzonym synem dziadka!” – pomyślałam głęboko poruszona, czytając te słowa. Przypomniałam sobie, że dopóki Henryk żył, zawsze traktował mojego tatę z dystansem. Stale miał do niego o coś pretensje.
Dziadkowie byli razem do śmierci, lecz żyli jakby obok siebie. Nawet rodzinne obiady dziadek jadł przy osobnym stole.
Babcia w pamiętniku na koniec wyraźnie zaznaczyła, że nie chce szukać rodziny ukochanego ani jego samego: „Po co mi to? Chcę wiedzieć, co sama pamiętam… Może prawda o nim kosztowałaby mnie więcej niż jego odejście? Może wisiałaby ciężarem na jego synu? To były okropne czasy i ludzie też stawali się okropni. Lepiej jest, jak jest” – pisała.
Czy mój ojciec zdawał sobie ze wszystkiego sprawę? Czy odkrył tajemnicę babci? Dotarł do skrzynki z pamiątkami? Byłam pewna, że nie.

Gdyby dotarł, pewnie zniszczyłby wszystko, nie chcąc, żebym ja się dowiedziała. Był taki jak babcia. „Po co? Jaki ma to sens?” – zapytałby. A może jednak, na wszelki wypadek, zostawił mi namiary na nieznaną rodzinę? Był przewidujący, lubił mówić: „Nie wiadomo, co się kiedy i komu przyda…”.
W nocy obudziła mnie wichura. Za oknami szalała ulewa, deszcz bębnił w dach. Szczelniej owinęłam się śpiworem i zasnęłam ponownie.

Babciu, przepraszam, przeze mnie wszystko stracone!

Rano przypomniałam sobie o dokumencie i pamiętniku babci i… struchlałam. Kuferek zostawiłam przy parapecie okna, które było uchylone. Deszcz zalał wszystko! Zeszyt babci, dokument potwierdzający ojcostwo, zdjęcie – namokły, rozlazły się… Boże!
Trzymałam w dłoniach rozpadające się kawałki papieru i miałam wrażenie, że to był tylko sen, a nie historia naszego życia. Ale przecież widziałam zdjęcia, czytałam wspomnienia, miałam w dłoniach dokument wystawiony przez tego człowieka. Może mojego dziadka…

Podeszłam do ściany, gdzie wisiała kolorowa fotografia babci.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Zachowałam się kretyńsko, nie dopilnowałam, wszystko się zniszczyło…
Wtedy, jakby w odpowiedzi na moje słowa, fotografia spadła. Stałam nieruchomo, nie było też przeciągu, a zdjęcie jakby zdmuchnięte nieznaną siłą pofrunęło w dół. Dostrzegłam jasny kawałek tekturki… Jakby babcia jak zwykle chciała zakończyć sprawę po swojemu: „Szlus, było, minęło, nie wróci”.
Na tekturce z drugiej strony fotografii było coś napisane. Podniosłam ją:
„Kasiu, pamiętaj o mnie i czekaj na swoją miłość. Zobaczysz, będzie wielka i piękna. Taka, o jakiej zawsze marzyłaś. Tylko musisz mi zaufać”.
Uśmiechnęłam się. Faktycznie babcia musiała postawić na swoim! Sprowadziła mnie tu, żebym odkryła naszą rodzinną tajemnicę. I obiecała mi szczęście, którego na próżno szukałam w mieście.
Babciu, trzymam cię za słowo!

Czytaj także:
„Z Norbertem zerwałam, bo mnie zdradzał. Liczyłam na miłość we Włoszech, ale okazało się, że to ja byłam kochanką”
„Odbiłam faceta najlepszej przyjaciółce. Nie planowałam tego romansu, po prostu tak wyszło”
„Kochałam Cezarego, ale nie mogliśmy być razem. Po latach związałam się… z jego synem”

Redakcja poleca

REKLAMA