„Kochałam Cezarego, ale nie mogliśmy być razem. Po latach związałam się… z jego synem”

kobieta zakochana w śmiertelnie chorym mężczyźnie fot. Adobe Stock
Moje uczucie przeszło z ojca na syna. Przez dwadzieścia lat mimowolnie wypatrywałam go na szlakach…
/ 27.04.2021 14:55
kobieta zakochana w śmiertelnie chorym mężczyźnie fot. Adobe Stock

Jesienny las pachniał ściółką i grzybami. Promienie porannego słońca przebijały się przez gałęzie drzew, kiedy pokonywałam ostatnie metry podejścia pod Trzy Korony. Lekko zasapana stanęłam przed budką, w której sprzedawano bilety na szczyt.
– Pięknie dzisiaj – uśmiechnął się do mnie znajomy pracownik. – Ale zapowiadają, że wkrótce deszcz.
Przejdzie bokiem, na Słowację – odparłam z przekonaniem, chociaż ciemne chmury zbierające się nad naszymi głowami świadczyły o czym innym.

Zawsze miałam dar przewidywania pogody. Tylko raz mnie zawiódł…

Przypomniałam to sobie i w tej samej chwili wróciły do mnie wspomnienia sprzed wielu lat. Mocno zacisnęłam powieki, blokując mimowolnie napływające łzy. Energicznym krokiem ruszyłam przed siebie po metalowych podestach. Widok Dunajca wijącego się u podnóża Trzech Koron jak zwykle mnie uspokoił.

Potem jak zwykle pójdę do pracy, przyjmę pacjentów

Był tutaj, taki sam dziś jak przed laty. Tyle rzeczy się zmieniło, jednak nie przełom tej pięknej górskiej rzeki, która zdawała się kpić z naszych ludzkich problemów. Stawały się takie nieważne wobec tej niezaprzeczalnej siły żywiołu.
Po stromych schodkach wspięłam się na sam szczyt i stanęłam na platformie widokowej, oddychając głęboko rześkim górskim powietrzem. Za godzinę, dwie zaroi się tu od turystów, lecz teraz byłam sama z majestatem gór. W myślach powtórzyłam nazwy szczytów widocznych z Trzech Koron, wciągnęłam głęboko powietrze i zaczęłam schodzić w dół.

Za niecałe dwie godziny, idąc szybkim marszem, powinnam być już w Szczawnicy. Tam przebiorę się w służbowy fartuch i jak co dzień zacznę przyjmować pacjentów. I zapomnę, że nadal jestem
w górach, a nie w tętniącym gwarem mieście, gdzie żyłam jeszcze niedawno.
Schodząc po nierównych stopniach, czasami gubiłam rytm, ale starałam się oddychać miarowo i zaraz go odnajdywałam. Pogrążona w myślach na jednym z zakrętów drgnęłam nerwowo, kiedy usłyszałam zwyczajowe na szlaku „Dzień dobry”. Jakiś postawny mężczyzna w czerwonej, nieprzemakalnej kurtce szedł lekko krokiem wytrawnego alpinisty. Odpowiadając na pozdrowienie, spojrzałam przelotnie na jego twarz – i zamarłam.

Te oczy… Jasnoszare jak jesienne niebo, czyste jak wody Dunajca. Lekko krzaczaste brwi, mocny zarys szczęki.  Gdyby nie broda, mogłabym przysiąc, że to on. Tak uderzające było ich podobieństwo. Ale to przecież niemożliwe…
Sądząc po wieku, mijający mnie mężczyzna mógłby być jego synem. A przecież on nie miał dzieci. Starając się wyrzucić tę natrętną myśl z głowy, bezwiednie przyspieszyłam kroku i pognałam w dół, jakby ścigały mnie demony. Demony przeszłości.
– A pani doktor tak wcześnie dzisiaj? – zdziwiła się pielęgniarka, kiedy wpadłam zdyszana do przychodni. Rzeczywiście dotarłam za wcześnie.

Przywitałam się i poszłam pod służbowy prysznic. Kwadrans później, nie zaprzątając sobie głowy makijażem, byłam gotowa do pracy. Lekko wilgotne jeszcze włosy związałam w koński ogon. Nie dbałam o bardziej wyszukaną fryzurę, nie zamierzałam się nikomu podobać.

Nie mogłam zapomnieć jego jasnoszarych oczu

Choć przez cały dzień starałam się skupić na pacjentach, uparcie wracało do mnie wspomnienie oczu tamtego faceta.
Nagle zagrzmiało za oknem, a potem lunęło. Czyżbym pomyliła się w swoich pogodowych kalkulacjach? Znowu?
Poczułam bolesne ukłucie w sercu, kiedy przed oczami stanął mi tamten dzień. Dworcowy gwar rozbrzmiał w moich uszach tak wyraźnie, jakbym ponownie znalazła się na peronie.

Dwudziestoletnia, wiotka jak trzcina, uginająca się pod wielkim plecakiem studentka… Z rozpaczą patrzyłam na tłum kłębiący się wokoło, przeczuwając, że nie będzie mi łatwo wsiąść do pociągu z tak wielkim bagażem. I nie pomyliłam się. Kiedy tylko wjechał na peron, wyładowany po brzegi od samego Wybrzeża, tłum zafalował i runął do drzwi. Porwał mnie ze sobą, ale zaraz potem poczułam, jak zakleszczony plecak boleśnie niemal wyrywa mi ramiona ze stawów.
„Nie dam rady. Nie wsiądę i nigdzie nie pojadę!” – przemknęło mi przez głowę, gdy kolejna osoba wepchnęła się przede mną ku upragnionym schodkom.
Już prawie dałam za wygraną i chciałam się wycofać, gdy nagle, jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, czyjeś silne ręce uniosły mój plecak i popchnęły mnie łagodnie ku wejściu do pociągu.

Tłum rozstąpił się przede mną niczym Morze Czerwone przed Mojżeszem i znalazłam się w środku.
Na wolne miejsce w przedziale nie miałam co liczyć, więc całą podróż spędziłam na korytarzu, rozmawiając z mężczyzną, który pomógł mi wsiąść. Miał jasne, przejrzyste oczy, lekko krzaczaste brwi i mocno zarysowaną szczękę.
Jechał w góry do tej samej miejscowości co ja. Pamiętam, że w mojej głowie cały czas kołatała myśl, że nie chciałabym go stracić z oczu po przyjeździe. Przyciągała mnie do niego jakaś magnetyczna siła, której nie rozumiałam.

Był ode mnie sporo starszy, chociaż nie umiałam określić jego wieku. Wysportowany i opalony zdawał się promieniować męskością, która mnie zafascynowała. I tak pięknie mówił o górach, chociaż odniosłam bolesne wrażenie, że najbardziej lubi chodzić po nich sam.
„A więc nici ze wspólnych wycieczek” – pomyślałam zawiedziona.
Po dotarciu na miejsce faktycznie rozstaliśmy się i z żalem uznałam, że już nigdy go nie zobaczę. Jakież więc było moje zdumienie, gdy następnego dnia wczesnym rankiem zobaczyłam go, wychodząc ze swojego pensjonatu. Czekał na mnie! Rozumiejąc się niemal bez słów, ramię w ramię poszliśmy w góry.
Co się zdarzyło na polanie rozgrzanej słońcem?

To były cudowne dwa tygodnie wakacji. Czarek pokazał mi góry, jakich nie znałam. Odsłonił przede mną ich tajniki, nauczył, jak się po nich poruszać i jak odgadywać pogodę. Chłonęłam wszystkie informacje jak gąbka, a jednocześnie byłam w moim przewodniku coraz bardziej zakochana. Z jego gestów i słów odgadywałam, że ja także nie jestem mu obojętna. Jakże się pomyliłam…
Świadomość tego, że błędnie oceniłam sytuację, dotarła do mnie pewnego słonecznego dnia na pięknej polanie. Byliśmy na niej tylko my, wokół brzęczały pszczoły, słońce przygrzewało. Siedzieliśmy na pachnącej trawie i nie wiem sama, jak to się stało, że nagle moje ręce znalazły się na karku Czarka, moje usta zapragnęły poznać smak jego warg. Przez chwilę sądziłam, że on także pragnie mnie pocałować, ale odepchnął mnie gwałtownie.
– Przestań! – powiedział stanowczym, obcym tonem.

Jakby nie było między nami tych intymnych chwil, jakby nie połączyły nas namiętne spojrzenia, czułe gesty…
Czy ja to sobie wszystko wymyśliłam? Czy tak bardzo mogłam się pomylić?!
Mógłbym być twoim ojcem – wymamrotał na usprawiedliwienie.
Pominęłam jego stwierdzenie milczeniem, po czym wykrztusiłam z siebie:
– Jest jakaś kobieta w twoim życiu?
– Nie! – odparł, ale zaraz zgasił iskierkę nadziei, która się we mnie pojawiła. – Jestem gejem – powiedział.
Pamiętam, że słysząc to, zwyczajnie się roześmiałam. Jednak poważna mina Czarka sprowadziła mnie na ziemię.

Wciąż patrzyłam na niego z niedowierzaniem. On mówi serio?! Potem jednak zaczęłam sobie coś przypominać. Jego delikatność, wrażliwość, grację, z jaką chodził… Boże, to mogła być prawda!
Byłam tak zszokowana wyznaniem Czarka, że się nagle poderwałam i pobiegłam przed siebie. Wołał mnie, ale ani na chwilę nie zwolniłam kroku i odetchnęłam głębiej dopiero wtedy, gdy dotarłam na sam szczyt. Spojrzałam w dół, na ścieżkę, którą przyszłam. Czarka nie było widać, lecz doskonale wiedziałam, że jeśli będę wracała tym samym szlakiem, to go spotkam. A tego wolałam uniknąć.
Patrząc na niebo i oceniając pogodę, stwierdziłam, że dam radę przed zmrokiem zejść dłuższą trasą. Czyżby to targające mną silne emocje sprawiły, że tak się pomyliłam?…

Uciekłam… To mogło skończyć się tragedią

Nie wiem jak, nie wiem skąd – nagle nadciągnęły ciężkie od deszczu chmury i spowiły wszystko mrokiem. Gdy lunęło, na szlaku momentalnie zrobiło się ciemno choć oko wykol , szłam więc po omacku, po kilku sekundach zmoczona i szczękająca zębami w mojej bawełnianej bluzie.
Klęłam sama na siebie w duchu, że nie wzięłam wiatrówki, jak zawsze przykazywał mi Czarek. Ale tego ranka przecież miałam głowę zaprzątniętą miłością, liczyłam na chwile intymności na szlaku… Do głowy mi nie przyszło, że ten dzień skończy się inaczej. Dramatycznie.
Chociaż tak naprawdę mogło wręcz dojść do tragedii, gdy przemoczona pośliznęłam się na kamieniach i zjechałam w dół, uderzając się boleśnie w głowę.

Ocknęłam się na noszach. Ratownicy z górskiego pogotowia nieśli mnie sprawnie i szybko w dół. Wśród drzew zamajaczyła mi znajoma postać.
Czarek. To on poszedł za mną, znalazł mnie i wezwał pomoc. Jemu zawdzięczam ratunek, a może nawet i życie…
Wtedy, na szlaku, w strugach deszczu widziałam go po raz ostatni.
Nie zliczę, ile razy potem o nim myślałam. Cierpiałam z powodu niespełnionej miłości, choć jasno dał mi do zrozumienia, że on jako gej ani przez chwilę nie mógł być mną zainteresowany erotycznie. Wolał mężczyzn, a kobietę mógł traktować jedynie jak przyjaciółkę.
Czułość, jaką mnie otoczył, była jakby skierowana do młodszej siostry, a nie do kochanki. Jak mogłam tego nie zauważyć i tak bardzo się pomylić?!

Starałam się o nim zapomnieć, ale nie umiałam. Dobrze wiem, że miłość do Czarka miała wpływ na moje dorosłe życie. Szukałam go w każdym facecie, a jednocześnie bałam się mężczyzn i odrzucenia. Najważniejsza stała się dla mnie miłość do gór, którą zaraził mnie mój ukochany przewodnik. Jeździłam w nie w każdej wolnej chwili, aż w końcu postanowiłam przeprowadzić się tam na stałe. Nie było z tym żadnych kłopotów, lekarze przecież potrzebni są wszędzie.
Choć od wakacji z Czarkiem minęło prawie 20 lat, przez cały ten czas mimowolnie wypatrywałam go na szlakach.

I nieodmiennie czułam zawód, że go wciąż nie spotkałam. Aż do dzisiaj, kiedy minął mnie ten mężczyzna o jego oczach. Chyba był w moim wieku, tuż po czterdziestce…
Gdybym nie wiedziała, że Czarek jako homoseksualista nie mógł mieć dzieci, to pewnie bym pomyślała o cudownym spotkaniu z jego synem.

Za oknem szalała nawałnica. Zapaliłam światło w gabinecie i przyjmowałam kolejnych pacjentów. Rutynowy dzień, ogarnęła mnie więc senność. Postanowiłam napić się kawy. Wyszłam do poczekalni i tam zobaczyłam… tego faceta z Trzech Koron!
Siedział na krześle z lekkim grymasem na twarzy. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam, że brakuje mi tchu, jakbym za chwilę miała utonąć. Zamknęłam oczy. Mój błędnik musiał oszaleć, bo zachwiałam się, lecz zamiast upaść, poczułam na sobie czyjeś silne ręce. To on mnie chwycił i przytrzymał.
Wszystko w porządku, pani doktor? – jego opanowany głos od razu przywołał mnie do porządku.
– Jak najbardziej. Zapraszam do gabinetu – odparłam.
Wkroczył za mną, lekko utykając.
– Deszcz zaskoczył mnie w górach i chyba skręciłem kostkę – powiedział.

Kim ten człowiek jest? I jak mnie odszukał?

W tym momencie pielęgniarka przyniosła mi jego wypisaną kartę zdrowia. Spojrzałam na nazwisko – Lesław Piwnicki. Tak sam miał na nazwisko Czarek… Znowu zrobiło mi się słabo.
– Kim pan jest? – zdołałam wykrztusić. – I co pan robi w moim gabinecie? Nie ma pan wcale skręconej kostki!
– Rzeczywiście, nie mam – przyznał spokojnie. Jego spojrzenie wprost wwiercało się w moją twarz. – Po prostu chciałem się z panią zobaczyć.
– Ale po co? O co panu chodzi? – spytałam, czując narastającą panikę.
– Chciałem porozmawiać z kobietą, którą mój ojciec kochał do szaleństwa…
Poczułam, jak miękną mi nogi i gdybym nie siedziała, to z pewnością w tej chwili bym upadła.
– O czym pan mówi? Jaki ojciec? – wyszeptałam bez tchu.
– Cezary Piwnicki był moim ojcem – padły słowa, których się podświadomie przez cały czas spodziewałam.
– Co pan wygaduje? On? Ojcem? Przecież był homoseksualistą i nie lubił kobiet! – wykrzyknęłam.
Teraz on parzył na mnie zszokowany.
– Homoseksualistą? – zapytał zdumiony. – Co też pani przyszło do głowy?
– Tak! Gejem! Sam mi to powiedział!
– A więc to tak… – syn Czarka ze świstem wypuścił powietrze z ust. – Takie kłamstwo wymyślił.

Okłamał mnie? A więc to nie była prawda? O co w takim razie w tym wszystkim chodziło?!
– Mój ojciec był stuprocentowym heteroseksualistą – zaczął Leszek. – Jednym z najwspanialszych facetów, jakich znałem. Niestety, w te wakacje kiedy panią poznał, był już ciężko chory.
Wtedy jeszcze nie było tego po nim bardzo widać, zwłaszcza że miał dobrą opiekę. Zajmowała się nim moja matka. Rodzice rozwiedli się kilka lat wcześniej, ale wciąż się przyjaźnili i sobie pomagali, więc mama znów się do niego wprowadziła. Tamtej jesieni ojciec wyjechał w góry ze świadomością, że nie wiadomo, ile mu jeszcze czasu zostało. Chciał się z nimi pożegnać. Jakby wiedział, że wkrótce nie będzie miał na to sił.

Słuchałam w najwyższym osłupieniu.
– Nie liczył na nic, a tymczasem poznał panią – ciągnął mężczyzna. – Zakochał się wbrew rozsądkowi w młodej kobiecie, nawet o rok młodszej ode mnie, swojego syna. To było dla niego ożywcze uczucie… Myślę, że podarowałam mu pani kilka tygodni a może i miesięcy życia, bo odtąd żył tylko myślą o pani.
– Ale dlaczego w takim razie… – zająknęłam się. – Dlaczego mnie okłamał?
– Dobrze wiedział, że ta miłość nie może być spełniona – odparł Leszek.
– Widocznie sprawy między wami zaszły za daleko, więc usiłował chronić panią, wymyślając tę bzdurę. Z pewnością nie chciał nikogo zranić, a zwłaszcza pani. Do końca nosił w portfelu pani zdjęcie…

Ta stara fotografia… Na wieczną rzeczy pamiątkę

Leszek sięgnął do kieszeni i wyjął moją fotografię zrobioną do studenckiej legitymacji. Boże, jaka ja wtedy byłam młoda!
Pamiętałam, że podarowałam ją Czarkowi „na wieczną pamiątkę”. Ale nawet mi przez myśl nie przeszło, że to zdjęcie stanie się dla niego takie ważne…
– Przez wiele lat myślałem o tym, aby odszukać kobietę, z której imieniem na ustach zmarł mój ojciec – podjął Leszek. – Miałem wrytą w pamięć pani twarz tak bardzo, że dzisiaj na szlaku od razu wiedziałem, kogo spotkałem. Byłem w szoku, że udało mi się panią odnaleźć właśnie w górach. W tym samym miejscu, gdzie mój ojciec spędził z panią swoje szczęśliwe dni. Kiedy się otrząsnąłem, po cichu dogoniłem panią i tak trafiłem do przychodni. Tu nie było już trudno ustalić, kim jest dziewczyna z fotografii.
– A czego teraz pan ode mnie chce? – zapytałam, walcząc z emocjami.

Wciąż nie mogłam się pozbierać. I jeszcze ten mężczyzna o oczach Czarka, który teraz siedział przede mną!  Myśl o tym, że nosił w portfelu moje zdjęcie, że Czarek do ostatnich chwil wciąż myślał o mnie – dziwnie mnie usztywniła.
A jednocześnie, co dziwne, miałam nieodpartą chęć rzucić mu się temu obcemu, a jednocześnie jakże znajomemu mężczyźnie w ramiona… Wtulić się w niego i już go nigdy nie puścić!
– Nie wiem, czego chcę – powiedział niespodziewanie z bezradnością.
W gabinecie zapadła cisza. Ze wszystkich sił starałam się wykrzesać z siebie choć odrobinę rozsądku.
– Teraz mam pacjentów, ale po południu jestem wolna – powiedziałam w końcu, siląc się na spokój.
– Spotkajmy się w Bajecznej – wymienił nazwę przytulnej kawiarenki, do której rzadko trafiali turyści.

I tak rozpoczął się najdziwniejszy okres mojego życia. Zaczęło się dziać coś, czego nigdy bym się nie spodziewała nawet w najśmielszych marzeniach. Miałam przy sobie jakby młodszego o trzydzieści lat Czarka, czyli Leszka, równie zafascynowanego mną jak jego ojciec. Ja także wpadłam w tę miłość, jakby się nie zaczęła tu i teraz, ale jeszcze przed laty. Jakby ten romans był kontynuacją tego dawnego, niespełnionego uczucia… Jednak dopiero kiedy pocałowaliśmy się z Leszkiem po raz pierwszy – niedaleko polany, na której jego ojciec próbował mnie chronić, wmawiając mi kłamstwo o sobie – zrozumiałam, że nie całuję wcale Czarka, tylko Leszka. To jego kocham, a miłość do jego ojca jest jedynie pięknym wspomnieniem.

Zamieszkamy w górach, tu jest nasze miejsce

Teraz czekam, aż mój ukochany załatwi swoje sprawy w wielkim mieście i przeprowadzi się do mnie, w góry, gdzie jest jego miejsce. Nie będzie to łatwe, bo musi tam zostawić dwoje nastoletnich dzieci ze swojego pierwszego małżeństwa, gdyż jest mężczyzną po przejściach. Wierzę jednak… Nie! Jestem przekonana, że i z tym sobie poradzimy.
Jego synowie będą mogli przyjeżdżać do nas na weekendy i na wakacje. Podczas pierwszego naszego spotkania, widziałam, że mnie zaakceptowali. Ich rodzice już dawno się rozstali, więc nie wiązałam się chłopcom z żadnym złym wspomnieniem. A ja, patrząc na nich, zyskałam pewność, że także wkrótce zostaną zarażeni miłością do gór, które ukochali ich dziadek i ojciec. Gór, w których ja wreszcie odnalazłam spełnienie swoich najskrytszych pragnień.

Czytaj także:
„Narzeczony zostawił mnie miesiąc przed ślubem. Wolał córkę bogacza, która wpadła z przypadkowym facetem”
„Narzeczony wyśmiewał mnie, bo chciałam się uczyć i rozwijać. Sam pracował na budowie i nie miał żadnych ambicji”
„Nic nas nie łączyło, ale on i tak ukrywał naszą znajomość przed żoną. Wiedziałam, że to nie skończy się dobrze”

Redakcja poleca

REKLAMA