Moja prababcia Zofia była niezwykłą kobietą. W rodzinie mówiło się, że ma niezawodną intuicję. Ale moim zdaniem, to za mało powiedziane. Ona była jasnowidzem. Często wiedziała, co się wydarzy, potrafiła przewidzieć przyszłość – tę bliską i dopiero nadchodzącą. Niechętnie mówiła o swoich zdolnościach i chyba nie była zadowolona z tego, że jest „inna”.
Męczyło ją to. Nie miała łatwego życia
W przededniu wojny umarł jej mąż, a ona została sama z pięciorgiem dzieci, z których najstarsza córka, moja babcia, miała dopiero 18 lat. Wojenna zawierucha szybko uszczupliła rodzinny majątek i cała rodzina musiała szukać schronienia na wsi, gdzie łatwiej było o żywność i spokój. Osiedlili się w małym drewnianym dworku, kupionym dawniej jako letnie mieszkanie. Prababcia, przygotowana do roli pani domu, musiała zmierzyć się z życiem. Trzeba było prowadzić gospodarstwo rolne, a o tym moja miejska rodzina nie miała pojęcia. Mężem opatrznościowym stał się miejscowy kowal Antoni, który widząc nieudolne „babskie” rządy, pośpieszył z dobrymi radami i pomocą. Z czasem Zofia nauczyła się prowadzić gospodarstwo, a nastoletni synowie bardzo jej w tym pomagali. Trwała wojna. Pewnego popołudnia do drzwi dworku zapukał proboszcz.
– Droga pani, ośmielam się prosić o pomoc – proboszcz, po towarzyskich ceregielach, wyjawił cel wizyty. – Trzeba będzie przechować zrzutka. Ufam, że nie odmówi pani tej patriotycznej przysługi? To ważna osoba. Musi być przerzucony z Londynu do Generalnej Guberni. Partyzanci przejmą go i przywiozą do pani. We dworze będzie bezpieczniejszy niż gdzie indziej. Potem zorganizujemy mu transport do Warszawy.
Zofia zgodziła się i w ten sposób rodzina powiększyła się o małomównego „kuzyna z Radomia”, który zresztą już po kilku dniach musiał pilnie wyjechać. Właśnie pakował swój plecak, kiedy nagle w drzwiach stanęła moja prababcia.
– Nie może pan wyjechać i nie może dłużej tu zostać – oznajmiła tajemniczo, ale bardzo stanowczo.
– Ależ łaskawa pani, cóż to znaczy?
– Nie umiem tego wyjaśnić, wiem jednak, że grozi panu niebezpieczeństwo. Już kazałam zaprzęgać konie. Pojedzie pan furką w chłopskim przebraniu w pewne miejsce. Zresztą ze skręconą nogą i tak, by pan daleko nie zaszedł. Proszę zostawić papiery, które pan przewozi – wskazała na plecak. – Ukryję je i oddam panu, kiedy będzie już można.
Kurier z Londynu nie uwierzył oczywiście w ani jedno słowo swojej gospodyni.
Co mógł pomyśleć?
Że oszalała, a może zdradziła i chce go wydać w ręce wroga? Spojrzał na swoje nogi, całkowicie sprawne i zdecydował, że raczej to pierwsze.
– Proszę mi uwierzyć, zdarza się, że widzę nadchodzące wypadki – ciągnęła babcia. – Nie wiem, skąd się to bierze, ale zawsze się sprawdza. Na stacji kolejowej będzie wojsko, tutaj też przyjdą. Przetrząsną całą wieś. Kogoś szukają. Nie wiem, czy pana, ale lepiej, żeby pan się dobrze ukrył. Mamy mało czasu. Prędko!
Skierowała się do wyjścia. Za nią szedł nieco rozbawiony sytuacją kurier. Oczywiście nie miał zamiaru słuchać poleceń szalonej kobiety. Wybierał się na stację, a stamtąd, jak było ustalone, do Warszawy. W holu Zofia nagle odwróciła się i wyciągnęła do niego rękę.
– Byłabym zapomniała! Proszę o papiery! Będzie bezpieczniej, jeśli ja je przechowam – powiedziała.
Zaskoczony jej nagłym ruchem mężczyzna zawadził nogą o dywan. Z trudem złapał równowagę i zdumiony spojrzał na swoją stopę.
– Skręciłem nogę! – zawołał.
– Przecież mówiłam, że tak będzie. Może mi pan wreszcie zaufa? Proszę uwierzyć, rzadko mówię o swoich widzeniach. Tylko wtedy, gdy jest to ważna sprawa. Nie chcę, żeby uważano mnie za jakąś czarownicę. Na wsi ludzie są zabobonni. Mój dar mógłby sprowadzić kłopoty.
I tak Zofia przekonała kuriera z Londynu. Ukryła go w sąsiedniej wsi. Jej przepowiednia spełniła się co do joty. Major uniknął wpadki dzięki zdolnościom mojej babci, która potem jeszcze tylko dwa razy odkryła przed ludźmi, że ma dar jasnowidzenia. Pewnego dnia, już po wojnie, zaginęła córka kowala, tego samego, który pomógł rodzinie przetrwać na gospodarce. Trwały żniwa, wszyscy byli zajęci, a 5-letnia Ania po prostu zniknęła bez śladu. Zrozpaczony ojciec nie wahał się ani chwili, tylko od razu zwrócił się do kobiety, o której szeptano we wsi, że jest „widząca”.
– Błagam, pomóż mi – Antoni spojrzał na nią udręczonymi oczami.
Zofia zatopiła wzrok w jego spojrzeniu i poczuła, że coś się z nią dzieje.
Ściany pokoju rozpłynęły się
Znalazła się w lesie. Pod stopami miała ścieżkę. Rozpoznała ją. Tędy prowadziła droga na malinową polanę, gąszcz pełen owoców, który znali wszyscy we wsi. Podniosła głowę i spróbowała przeniknąć spojrzeniem otaczające ją drzewa. I wtedy wizja zaczęła się rozmywać… Zofia drgnęła, wracając do rzeczywistości.
– Byłam w lesie – powiedziała powoli moja prababcia – nie widziałam twojej córki, ale to musi coś oznaczać. Ona jest albo będzie na malinowej polanie. Idźmy tam!
Córeczka kowala rzeczywiście wędrowała w kierunku chruśniaka. Zmyliła drogę, ale wizja Zofii skierowała poszukiwania we właściwe miejsce. Dziecko odnaleziono. O niezwykłych zdolnościach pani dziedziczki zrobiło się głośno. Patrzono na Zofię z szacunkiem pomieszanym ze strachem. Jej dar mógł okazać się przekleństwem... Sprawą w końcu zainteresował się proboszcz. Przyszedł, jak zwykle, na popołudniową herbatę. Długo zwlekał z wyjaśnieniem powodu wizyty. W końcu jednak powiedział:
– Droga pani, ludzie w naszej wsi są zaniepokojeni. Ktoś rozpuścił plotkę, że pani dar pochodzi od siły nieczystej. Parafianie przyszli z tym do mnie. Zapewniam, że w to nie wierzę, ale niestety nie umiem ich uspokoić. Proszę zachować ostrożność.
– Przecież nie robię nic złego! – Zofia splatała nerwowo palce.
– Wiem – uśmiechnął się proboszcz – dwie osoby zawdzięczają pani życie. Ludzie powinni to rozumieć, ale nie wszystkim jest to dane. Postaram się wyciszyć złe języki, a pani niech już nie ujawnia tych… wizji.
Na szczęście dla mieszkańców wsi, Zofia nie zastosowała się do tej rady. Pewnej sierpniowej nocy obudziła się nagle z biciem serca.
Wyskoczyła z łóżka i pobiegła korytarzem
– Pożar! Pożar we wsi! – krzyczała. – Pali się stodoła!
– Matko, to w środku wsi – zawołał syn. – Ogień przejdzie na inne zabudowania! Trzeba obudzić ludzi!
Wypadł z domu, porywając po drodze wiadro. Za nim pobiegła reszta.
– Ludzie! Pożar! – krzyki budziły śpiącą wieś.
Z domów wybiegali mężczyźni z siekierami i wiadrami. Na podwórku było cicho i spokojnie. Ani śladu ognia. Ratownicy zatrzymali się niezdecydowani. Przez tłum przedarła się Zofia.
– Zajrzyjcie do stodoły – nakazała.
Otworzono wierzeje. Buchnął swąd spalenizny. Ogień nie był jeszcze duży, ale lada chwila miał się przekształcić w siejący spustoszenie pożar. Ugaszono tlącą się słomę. Od tamtej pory nikt nie zgłaszał już żadnych zastrzeżeń wobec babci.
Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”