Nie paliłam się do tego wyjazdu. Mama jednak postawiła na swoim i kazała mi przyjechać do babci już w Wielki Czwartek, w dodatku na cały tydzień. To miały być wyjątkowe święta. Ciocia Justyna mieszkająca w Kanadzie, miała przyjechać z mężem i córką, a młodszy brat mamy – wujek Mateusz kursujący ciągle po świecie – też się zapowiedział. Babcia Klara stwierdziła, że skoro jej dzieci będą w Polsce w tym samym czasie, nie można zmarnować takiej okazji i zaprosiła wszystkich do siebie.
Nie bardzo miałam na to ochotę
– Przecież to jakieś szaleństwo – mówiłam. – Babcia nie jest w stanie wszystkiego sama przygotować. Może gdyby było mniej osób...
Mama od razu zdemaskowała moją próbę wymigania się z tej imprezy.
– Martusiu – mam nadzieję, że rozumiesz, jakie to ważne dla babci. W jej wieku wszystko może być już po raz ostatni.
– Oj, mamo! – żachnęłam się.
– Jak się ma dwadzieścia lat, to nie myśli się o rzeczach ostatecznych. Ale jak się ma siedemdziesiąt z hakiem…
– To też nie jest jeszcze aż tak bardzo sędziwy wiek – zaoponowałam.
– W każdym razie – ciągnęła mama – masz rację, że babcia sobie sama nie poradzi. Dlatego ja pojadę do babci na tydzień przed Wielkanocą. Będzie tam już wujek Mateusz, który pomoże mi w sprzątaniu. Niektóre potrawy trzeba zacząć przygotowywać wcześniej. Żur nastawimy pewnie jeszcze we wtorek. A ty z tatą dojedziecie w czwartek. Pomożesz w pieczeniu ciast.
W Wielki Czwartek byliśmy na miejscu przed południem. Babcia mieszka w małej wsi. Dom jest stary i obszerny. Niedawno był remontowany. Zastanawialiśmy się kiedyś, czy nie zrobić tam pensjonatu agroturystycznego, ale okolica, choć piękna, jest raczej uboga, jeśli chodzi o turystyczne atrakcje. Jest to typowo mazowiecka równina. Z błotnistymi polami i płaczącymi wierzbami. Nie ma jezior ani gór, ale za to jest cisza i spokój. Myślę, że może kiedyś i na to zapanuje moda.
Ja lubiłam spędzać tam wakacje jako dziecko
Razem z Irene, moją siostrą cioteczną z Kanady, biegałyśmy sobie samopas zachwycone tą nieoczekiwaną wolnością. Obie byłyśmy wychowane w dużych miastach, ja w Warszawie, ona w Montrealu i brakowało nam swobody. Myśl o spotkaniu z Irene była dla mnie szczególnie miła. Ostatnio widziałyśmy się trzy lata temu. Tęskniłam za nią. Nie mam innego rodzeństwa, więc może dlatego Irene stała mi się tak bliska. Babcia wyglądała uroczo. Wyraziste rysy twarzy zdradzały, że była w młodości bardzo ładna. Jest kobietą o żelaznej woli. Ma w sobie jednak tak wiele ciepła, że jej „tyrania” jest raczej sympatyczną oznaką dbałości o wszystkich, a nie męczącą przywarą. Już godzinę po nas przyjechała ciotka Justyna, jej mąż Jacques i Irene. Po serdecznych uściskach i przekrzykiwaniu się jedno przez drugie: „co tam słychać”, babcia zarządziła natychmiastowe rozpakowywanie się i lokowanie w pokojach.
– Justysia i Jacques śpią w żółtym pokoju, ty, kochany – zwróciła się do taty – zajmiecie z Krysią ten pokój co zawsze, Irenka i Marta dostaną najmniejszy za to najładniejszy na piętrze. A Mateusz zaklepał sobie ten obok spiżarni. Pilnujcie go, żeby nie buszował tam po nocy, bo jak się nie doliczę migdałów, to mnie popamięta!
Ucieszyłam się, że będę dzielić pokój razem z Irene.
„Pewnie przegadamy całą noc” – pomyślałam.
Jednak nie mogłyśmy od razu zacząć naszych pogaduszek, bo babcia zaczęła wyznaczanie zadań – jednych zapędziła pod prysznic po podróży, a innych do pomocy przy słaniu łóżek.
– Pościel dla gości jest jeszcze w stołowym, na desce do prasowania. Trzeba powlec. Martusiu, zajmij się tym. Później przyjdź do kuchni. Pomożesz nam – babcia dyrygowała i była w swoim żywiole.
Nie lubię „domowych robót”, ale tutaj nie czułam się z tym źle. Wieczorem, kiedy praca w kuchni wrzała w najlepsze, zajrzały do nas Irene i ciocia Justyna.
– Odespałyście podróż? – babcia podniosła głowę znad stolnicy, na której wyrabiała ciasto.
Potaknęły i powiedziały, że chcą się na coś przydać. Tato, wujek i Jacques wybrali się do wsi, odebrać mięso na pieczeń cielęcą. Kiedy wrócili, zostali zresztą od razu przegnani „na pokoje”.
– Nie uznaję równouprawnienia – powiedziała babcia.
– Zwłaszcza w kuchni – mrugnęła do Irene, która nie zawsze wiedziała, czy babcia żartuje czy nie.
Ciocia i ja łuskałyśmy orzechy, babcia zagniatała ciasto, mama doglądała piekącego się boczku, a Irene próbowała czytać przepisy ze starej książki kucharskiej.
– Co to jest rzeżucha ? A co to takiego warząchew?– pytała co chwilę, próbując jednocześnie poprawnie wymawiać te wyrazy, co nie przychodziło jej łatwo.
– No, no, Justysiu, że też moja wnusia nie wie, co to rzeżucha… Wstyd! I ty mi mówisz, że wyprawiasz tradycyjne święta w tej waszej Kanadzie – babcia pół żartem pół serio ofuknęła swoją córkę.
Tymczasem Irene zaczęła drążyć temat równouprawnienia.
– A dlaczego go nie uznajesz, babciu?
– Bo jak za bardzo przejmiemy rolę mężczyzn, to wszystko już będzie wtedy na naszej głowie. A i chłopy nam się wydelikacą. Po co nam to?
Roześmiałyśmy się wszystkie
– Dziś kobiety mają łatwiej – kontynuowała babcia. – Chociaż jakby się nad tym zastanowić, to może wcale nie. Nie zamieniłabym się z wami. Pomimo wszystko. Obecnie na nic nie ma czasu. Tradycja wydaje się stekiem bzdur. Starsi ludzie są uważani za niepotrzebnych. Nie to, co kiedyś! Liczono się z ich opinią, pytano o radę. A dziś tylko drażnią i zawadzają… Ale w naszej rodzinie nie jest źle, więc nie ma co narzekać. No, dość na dziś. Jutro rano dziewczynki pójdą do sąsiadów na robienie pisanek. Będzie sporo młodzieży, bo ich córka się zaręcza w te święta.
– Super! – ucieszyła się Irene.
W Wielki Piątek robienie pisanek przeciągnęło się do popołudnia, później pomagałyśmy w kuchni, a wieczorem wszyscy wybraliśmy się do kościoła. Stary, drewniany budynek pękał w szwach. Nabożeństwo było połączone z długą adoracją krzyża. Wróciliśmy do domu zmęczeni i głodni. Nie dostaliśmy jednak ani pasztetu, ani boczku ani innych pyszności, które już czekały w spiżarni. Babcia miała dla nas jednak coś „na ząb”, co nie kłóciło się z postem. Wieczór minął bardzo miło. Panowie gawędzili w swoim gronie, wykonując „męskie” prace zlecone przez babcię, a nasz babiniec znów spotkał się w kuchni. W sobotę ja z Irene poszłyśmy ze święconką do kościoła. A w Niedzielę po uroczystej mszy zwanej Rezurekcją, całą rodziną zasiedliśmy do świątecznego śniadania.
No i nastało obżarstwo na całego
Ledwie odetchnęliśmy, a już był obiad. Wspaniały i mało dietetyczny. Później oglądaliśmy rodzinne albumy, a babcia opowiadała nam o tych, których nie znaliśmy albo nie pamiętaliśmy. W te święta po raz pierwszy doświadczyłam prawdziwej kobiecej wspólnoty.
Nie zapomnę tego uczucia szczęścia, jakiego doznałam w skromnej wiejskiej kuchni, siedząc pomiędzy mamą, ciotką, babcią i siostrą cioteczną i wymieniając uwagi na temat miłości, męskiego rodu, mody i przepisów kulinarnych. Uświadomiłam sobie też, że z dziewczyny zmieniam się w kobietę. Mam nadzieję, że taka tradycja będzie trwała w naszym domu jeszcze przed długie lata. Kto wie, może moje dzieci też będą w niej uczestniczyć?
Czytaj także:
„Siostra zwaliła mi się na głowę i rozstawiała córki po kątach. Chciałam nakopać jej w tyłek, ale w porę ktoś mnie uprzedził”
„Pazerność nie popłaca. Siostra próbowała nas perfidnie okraść i karma szybko ją dorwała. Zbłaźniła się przed całą rodziną"
„Siostra z rodziną to banda nierobów, która żeruje na mojej 87-letniej matce. Od lat obmyślam, jak ich wykurzyć z jej domu”