„Moja babcia przypadkowo wyszła za zabójcę swojego ukochanego. Zemściła się dopiero po wielu latach”

Kobieta w żałobie fot. Adobe Stock, Photographee.eu
„Zawsze wiedziałem, że babcia nie miała z dziadkiem łatwego życia. Cóż, był gburowaty i wybuchowy, wiecznie wydzierał się na wszystkich. Do głowy mi jednak nie przyszło, że miał na sumieniu znacznie więcej...”.
/ 24.09.2022 17:30
Kobieta w żałobie fot. Adobe Stock, Photographee.eu

Tradycyjnie, raz w roku na dwa tygodnie, mama z tatą zabierali mnie na wieś. Studnia z żurawiem, chlewik, obora, stodoła, mnóstwo ptactwa domowego i Reksio, który na mój widok dostawał szału radości, bo kiedy dziadek wiązał go przy budzie, ja zawsze go uwalniałem, by towarzyszył mi w zabawach. Babcia cieszyła się na nasze przyjazdy jeszcze bardziej od Reksia, bo, co tu dużo mówić, dziadek do najlepszych mężów się nie zaliczał. W ogóle był trudnym we współżyciu człowiekiem, gburowatym i wybuchowym. Nieraz słyszałem, jak wydzierał się na babcię.

Ze strzępów zasłyszanych rozmów, które dorośli prowadzili półgłosem, wynikało, że i rękoczyny się zdarzały, ale nie roztrząsałem tego w dziecięcym umyśle. Na czas naszego wakacyjnego pobytu dziadek starał się nieco kontrolować. Jednak kiedy sądził, iż nikt z gości go nie widzi i nie słyszy, wtedy niestety znowu był sobą. Pamiętam, dostałem wtedy promocję do trzeciej klasy i jako wzorowy uczeń świadectwo z czerwonym paskiem. Tydzień po zakończeniu roku szkolnego wylądowałem z rodzicami na wsi.

Nie otrzymaliśmy żadnej wiadomości, że z dziadkiem jest coś nie tak, babcia nie wysłała telegramu, więc niemiło zaskoczyła nas zastana na miejscu sytuacja. Dziadek był po udarze, cierpiał na niedowład jednej strony ciała, niewiele mówił, właściwie bełkotał, i we wszystkim musiała wyręczać go babcia.

Ucieszył ją nasz widok podwójnie – nie tylko z powodu spotkania z rodziną, ale też dlatego, że mogliśmy, na miarę naszych możliwości, pomóc w gospodarstwie przy oporządzaniu inwentarza. Dziadkowie na szczęście już nie musieli zbierać zboża, bo grunty uprawne puścili w dzierżawę, więc odpadała ciężka praca przy żniwach.

– Sama bym teraz musiała siać, orać i Bóg wie co jeszcze – mówiła babcia. – Ledwie z tym tu miglancem daję sobie radę... – Wskazała brodą dziadka. – Krowy i świnie trzeba będzie sprzedać. Nie wydolę.

Rodzice przytakiwali. Dziadek odzywał się rzadko i mało zrozumiale, posłusznie dając się babci przestawiać z miejsca na miejsce, karmić i myć. Raz niechcący podsłuchałem z sieni, co babcia do niego mówi, i zdębiałem.

– I co teraz? – syczała. – Ani ręką, ani nogą, na mojej łasce i niełasce jesteś, przeklętniku! A jak mi się znudzi i zostawię cię w wychodku? I przypadkiem wpadniesz do gnojówki? Co wtedy?

Dziadek coś tam zacharczał, zarzęził, ale siły wyrwać się spod babcinej opieki nie miał. Nie wypytywałem rodziców o to, co usłyszałem, ale humor mi się zwarzył całkiem.

Babcia po raz pierwszy pokazała inne oblicze

Któregoś dnia wywołała mojego ojca do jednej z izb, żeby pogadać z nim na osobności. Wszystko słyszałem z sąsiedniego pomieszczenia, a nawet widziałem przez dziurę po sęku w drewnianych drzwiach.

– Synku, da się to powiększyć? – spytała babcia, pokazując ojcu małe zdjęcie.
– Powiększyć? – Ojciec podrapał się w głowę. – Ciężka sprawa. Ale można zrobić zdjęcie zdjęcia i spróbować wywołać w większym formacie. Najwyżej będzie trochę niewyraźne.

Postanowiłem sam sprawdzić, co dzieje się w pokoju dziadków Już bez konspiracyjnego podglądania asystowałem ojcu, kiedy starał się smieną cyknąć zdjęcie fotografii młodego człowieka, najpewniej wyrwanej z jakiegoś dokumentu, bo widać było fragmenty pieczątki z orłem w koronie. Czyli zdjęcie musiało być przedwojenne.

– No, miejmy nadzieję, że coś z tego będzie. – Tata zorientował się, że to już ostatnia klatka na kliszy i wyciągnął ją z aparatu.
– Kto to jest? – wskazałem palcem przystojnego bruneta z fotografii.
– Pewnie jakiś daleki wujek. Nawet nie pytałem.

Po trzech dniach gotowe zdjęcia były do odbioru w sąsiednim miasteczku. Babcia była wniebowzięta. Do tego stopnia, że aż przytuliła do siebie powiększony do wielkości zeszytu portret.

– Mój Romeczek! – niemal załkała.

Od tego dnia dziadkowi wyraźnie się pogorszyło. Po nocach charczał i wrzeszczał. Spałem z rodzicami w drugim końcu chałupy, ale i tak dobiegały nas głosy z sypialni dziadków. Kiedy ojciec albo matka chodzili sprawdzić, co się dzieje, babcia uspokajała ich przez zamknięte na klucz drzwi, że wszystko w porządku. No właśnie. Zamknięte. Dlaczego nie pozwalała rodzicom sprawdzić tego „porządku” naocznie?

Te wakacje były zupełnie inne niż wszystkie poprzednie. Zamiast beztroski wiejskiego wypoczynku, panował nastrój niepokojącej tajemniczości. Moi rodzice nie raz i nie dwa prowadzili jakieś szeptane rozmowy, nic z nich jednak nie wynikało. Którejś nocy wymknąłem się na zewnątrz, mówiąc, że muszę siku, i zakradłem się pod okna sypialni babci i dziadka. Nie były zasłonięte. Przycupnąwszy pod oknem, słyszałem tylko, jak dziadek wyrzuca z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki; ostatnio w ogóle jakby utracił zdolność mówienia. Tylko kiwał albo kręcił głową, na tak albo na nie.

Powoli się uniosłem, spojrzałem ponad parapetem i znieruchomiałem. Dziadek leżał w łóżku, a właściwie półsiedział na stercie poduszek, sprawną rękę wyciągając w kierunku komody. Trząsł się, a w jego ni to wrzasku, ni to rzężeniu wychwyciłem nutę autentycznego przerażenia. Na komodzie stało zdjęcie człowieka, którego babcia nazywała Romeczkiem. Po bokach paliły się dwie świece, oświetlając makabryczną scenę.

W kącie sypialnej izby siedziała na krześle babcia i śmiała się bezgłośnie. Chichotała, jakby napawając się cierpieniem dziadka, aż drżało jej całe ciało.

Ten seans musiał się powtarzać co noc

Chciałem się po cichu wycofać i pobiec do rodziców, ale ktoś zasłonił mi usta, złapał wpół i zaniósł do sieni. To był mój tata.

– Ani słowa mamie! – szepnął groźnie, a ja pokiwałem głową.

Byłem przestraszony, ale i dumny, że oto mamy wraz z ojcem pierwszą wspólną męską tajemnicę. Po tygodniu wróciliśmy w domu, po miesiącu przyszedł telegram o śmierci dziadka, ale aż dwadzieścia lat musiałem czekać na wyjaśnienie tego, co widziałem. Dopiero po śmierci babci ojciec zdecydował się opowiedzieć mi o Romeczku i swoich rodzicach.

W dorosłym życiu wspomnienia z dzieciństwa nieco się zatarły, tamte z pamiętnych i strasznych wakacji również, ale musiały siedzieć we mnie głęboko, bo co jakiś czas śniłem o portrecie na komodzie, o świecach, śmiejącej się babci i dziadku wyciągającym rozczapierzoną rozpaczliwie dłoń.

– Romeczek był w partyzantce, a twój dziadek nie, bo nie puścili go rodzice. Musiał pomagać w obejściu i w polu, nie było czasu na wojaczkę. Obaj rywalizowali o tę samą kobietę, a ona wybrała Romeczka. Mieli się pobrać, jak tylko skończy się wojna, ale… Ale się nie pobrali.

– Bo Romeczek zginął – zgadłem.

– Tak, zginął... – ojciec zawiesił głos. – Ale nie od kuli, nie z bronią w ręku pod sztandarem. Zginął, kiedy się tego najmniej spodziewał. W lesie, podczas przypadkowego, jak sądził, spotkania ze znajomym. Od wideł wbitych w piersi. Zabił go twój zazdrosny dziadek, a mój ojciec...

Mój dziadek zabójcą? Oniemiałem

Musiałem się napić, tacie też nalałem.

– Czy... czy babcia wiedziała? – nie mieściło mi się w głowie, by można było wyjść za mordercę swojego ukochanego, mieć z nim wspólne dzieci, wnuki... – Jeśli wiedziała… Przecież to jakiś absurd!

– Nie wiedziała. Może ktoś we wsi coś podejrzewał i sugerował, ale dowodów nie było. Dziadek wykrzyczał jej to podczas awantury, tuż przed tamtymi wakacjami, przed naszym przyjazdem. Tyle lat dusił to w sobie i nigdy wcześniej, nawet po pijaku, się nie wygadał. 

To wszystko wydawało się nierealne, niemożliwe, bez sensu.

– Babcia ci powiedziała? Kiedy?

– Kilka lat przed śmiercią. Ale myślę, że nie powiedziała mi wszystkiego.

Spojrzałem pytająco na ojca. Wyciągnął z kieszeni marynarki wymiętą gazetę. Lokalny tygodnik na województwo, w którym leżała wieś, gdzie spędzałem wakacje. Datowany na pięć lat po śmierci dziadka. Ojciec pokazał mi artykuł pod tytułem „Proces znachorki”. Opisywał postępowanie sądowe wobec wiejskiej zielarki. Dwie kobiety, oskarżone w sąsiednich gminach o otrucie mężów, wskazały ją jako osobę, od której zakupiły śmiercionośne mikstury.

– Myślisz...?

– Dokładnie tak myślę. – Tym razem ojciec napełnił kieliszki. – Myślę, że to nie był udar. Albo że udar był tylko konsekwencją. Albo że twój dziadek morderca został otruty już po tym, jak tego cholernego udaru dostał.

Wypiliśmy nieszczęsną flaszkę do końca. Rozmyślając w milczeniu, pewnie o tym samym. Każda rodzina ma swoje mroczne tajemnice i sekrety, ale dlaczego nasza miała właśnie takie?

Czytaj także:
„Mój brat najpierw odebrał mi miłość rodziców, a po latach cały majątek, żonę i córki. Ten człowiek to prawdziwy potwór”
„Chciałem zaimponować ukochanej, więc zacząłem kraść. Teraz gniję za kratkami i boję się, że nie mam już u niej szans”
„Szef postawił mi ultimatum: albo pójdę z nim do łóżka, albo wylatuję z pracy. Postanowiłam pogadać sobie z jego żoną…”

Redakcja poleca

REKLAMA