„Mój brat najpierw odebrał mi miłość rodziców, a po latach cały majątek, żonę i córki. Ten człowiek to prawdziwy potwór”

mężczyzna, który ma wrednego brata fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„– Chcę wszystkiego – Błażej nagle spoważniał. – Twojego życia. Szczęścia, które mnie nie było dane, rodziny, mieszkania, wolności… Nie wiesz, jak to jest być zakładnikiem rodziców, zdanym na ich łaskę. Dręczenie ciebie było jedyną moją rozrywką i nadal nią pozostanie. A teraz wynoś się! I nie przychodź bez odsetek”.
/ 23.09.2022 07:15
mężczyzna, który ma wrednego brata fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

– Dlaczego go tu sprowadziłaś? – wypaliłem, ledwie żona zamknęła za sobą drzwi kuchni.

– Ciszej! – upomniała mnie. – Nie bądź dzieckiem! W końcu kto miałby nam pomóc jak nie twój brat? Siedź – nakazała, widząc, że zamierzam się podnieść. – Ochłoń, a kiedy stąd wyjdziesz, zachowuj się jak dorosły człowiek i weź od niego te przeklęte pieniądze, bo jak nie…

– To co? – zmarszczyłem brwi.

Wyglądała na zdesperowaną i zmęczoną. Zrobiło mi się jej żal. Od miesięcy żyła w niepewności, bojąc się, że straci mieszkanie i wszystko, czego drobiliśmy się z takim trudem.

– Bo od ciebie odejdę – jęknęła, starając się ukryć przede mną łzy.

Przytuliłem ją i wyszedłem do gościnnego, gdzie czekał na mnie Błażej.

Zgadzasz się? – zapytał, podsuwając mi do podpisania jakiś papier.

– Zgadzam się – westchnąłem.

– No to pisz braciszku: ja niżej podpisany, urodzony tego i tego, o tu, wyraźnie. Wiesz, to tak na wszelki wypadek, żebym nie został bez niczego – puścił do mnie oko.

Ścisnąłem mocno pióro, z trudem powstrzymując pragnienie wbicia mu go w ślepia. „Robię to tylko dla niej. Dla niej, ostatni raz w życiu” – pomyślałem, kreśląc wyraźny podpis.

– Bardzo ładnie – mlasnął zadowolony, składając papier i chowając go do kieszeni marynarki. – To co, braciszku? Teraz będziemy widywać się częściej? – wyciągnął rękę na pożegnanie, ale cofnął ją, widząc malujące się na mojej twarzy obrzydzenie. – Pamiętaj, jestem gorszy od komornika… – syknął na pożegnanie.

To akurat wiedziałem. Błażej od najmłodszych lat dużo chorował i skupiał na sobie uwagę całej rodziny. Nawet moje przyjście na świat niewiele zmieniło w tym układzie.

Jego potrzeby były na pierwszym miejscu

Śmiać mi się chce, kiedy słyszę teorie o młodszym, rozpieszczonym rodzeństwie, bo mnie nigdy nie przyszło do głowy, by absorbować swoją osobą dorosłych. To mój starszy brat był dla nich najważniejszy. To jego choroba serca, jego nastroje i zachcianki stały na pierwszym miejscu. Od niego zależało, czy w weekend pójdziemy na spacer, do kina, czy też zostaniemy w domu skazani na siebie i telewizor.

Tylko w szkole słuchano, co miałem do powiedzenia

– Wiesz, Emilu, Błażej dzisiaj tak źle się czuje, odwołamy wizytę u babci – tłumaczyła mi mama. – Lepiej też, żebyś nie grał z chłopakami w piłkę i nie sprawiał przykrości bratu. Biedak cierpi, kiedy szalejesz na podwórku z chłopakami, a on siedzi w domu.

Mnie nikt nigdy nie pytał, jak ja się czuję, rezygnując ze swoich przyjemności czy planów. Ja powinienem się dostosować, zrozumieć, w imię braterskiej miłości zapomnieć o swoich potrzebach, a najlepiej o sobie samym. Byłem jedynym dzieckiem w naszej klasie, które lubiło chodzić do szkoły. Codziennie z niecierpliwością pakowałem plecak i biegłem na spotkanie ze znajomymi. Nawet znienawidzona matematyka sprawiała mi przyjemność, bo odrywała mnie od domowych kłopotów i braku zainteresowania ze strony dorosłych.

Jedynie w szkole słuchano z uwagą tego, co miałem do powiedzenia. Chwalono za sportowe postępy i starano się przekonać rodziców, że warto zapisać mnie do klubu sportowego.

A ile to będzie kosztowało? – dopytywał mój ojciec.

– Nic – odparł nauczyciel wuefu.

– A czy ten klub jest daleko? Ile godzin w tygodniu zajmą mu treningi? Cztery?! Dużo i jeszcze trzeba go dowieźć. Wie pan, mamy chorego syna, który wymaga częstej hospitalizacji. Nie… Nie możemy pozwolić sobie na takie fanaberie. Musimy stale być pod telefonem – stwierdził na koniec.

Po tej rozmowie nauczyciel starał się mnie pocieszyć i zatuszować niemiłe wrażenie. Trener, który przyszedł na nasze lekcje popatrzeć, jak gram, kilkakrotnie namawiał rodziców na zapisanie mnie do klubu, oferował pomoc we wszystkim, nim ojciec nie dał mu jednoznacznie do zrozumienia, że powinien się od nas odczepić. Podobno miałem predyspozycje, żeby zostać dobrym napastnikiem, skoro jednak rodzice nie byli zainteresowani moim talentem, to pozostawało mi kopać piłkę dla przyjemności.

Czasem pozwalałem sobie na marzenia o innej rodzinie. Raz nawet zapytałem szkolnego psychologa, jak sprawić, żebym trafił do innych, bardziej zaangażowanych opiekunów.

– Nie potrzebuję wiele, nie jestem drogi w utrzymaniu, chciałbym tylko grać – wyznałem zdumionej kobiecie.

Do dziś mam łzy w oczach, wspominając tamtą rozmowę. Gdy wychodziłem, pani psycholog obiecała mi, że nie wezwie do siebie moich rodziców i nie pouczy ich, jak powinni mnie traktować. Żałuję, że dotrzymała słowa. Wolałbym już karczemną awanturę od braku zainteresowania.

Lubiłem rodziców mojego przyjaciela, którzy zawsze mieli czas dla swoich dzieci. Chętnie spędzałem u nich popołudnia, co oczywiście denerwowało zazdrosnego Błażeja, więc i moich rodziców. W końcu zabronili mi odwiedzać przyjaciela.

– Kto to słyszał, żeby włóczyć się po cudzych domach, siedzieć tam dzień w dzień do późnej nocy, skoro we własnym masz ładny pokój i miejsce przy stole. Co oni sobie o nas myślą?! A twój brat? Nie pomyślałeś, jak on się czuje, będąc tu sam? – grzmiał ojciec i na nic zdały się moje protesty.

Rodzice skrupulatnie pilnowali godzin moich powrotów ze szkoły. Każde spóźnienie było surowo karane. Odbierano mi możliwość oglądania telewizji czy grania w piłkę.

Z naszymi finansami było coraz gorzej

Byłem na każde zawołanie brata, w domu wyręczałem go przy każdej czynności, może oprócz wizyty w toalecie. Dziękowałem losowi, gdy trafiał do szpitala, bo tylko wtedy miałem chwilę wytchnienia. Ale jeśli zatrzymywano go tam na dłużej, mama zwalniała mnie z lekcji, żebym pomagał jej opiekować się Błażejem.

– Musisz mu pomagać. Jest słabszy od ciebie i sam sobie nie poradzi – pouczała mnie cały czas.

– No właśnie, podaj mi kapcie… Nie tak! Nałóż mi je na stopy! – wykorzystywał mnie, ile się dało.

Nie zdziwiło mnie specjalnie, gdy rodzice zaraz po moich osiemnastych urodzinach i skończeniu szkoły dali mi do zrozumienia, że nie zamierzają dłużej finansować mojej nauki.

Musisz się sam utrzymywać. Błażej wystarczająco dużo nas kosztuje, żebyśmy jeszcze musieli zajmować się tobą – stwierdził ojciec.

Nie marzyłem o studiach, zapisałem się do policealnej szkoły zawodowej, znalazłem pierwszą lepszą dorywczą pracę i wyniosłem się z domu. Szybko się usamodzielniłem. Poznałem Asię, wzięliśmy ślub, polubiłem jej rodziców. Żyliśmy skromnie lecz szczęśliwie. Po narodzinach córeczki kupiliśmy na kredyt niewielkie mieszkanko. Odżyłem, poczułem, że udało mi się stworzyć coś swojego, dobrego i kochanego, że mam obok siebie ludzi, którym na mnie zależy.

Nie zdążyliśmy nawet umeblować swoich czterech kątów, gdy dowiedzieliśmy się, że po raz drugi zostaniemy rodzicami. Oczekiwaliśmy drugiej dziewczynki. Byłem szczęśliwy!

Julia urodziła się duża i zdrowa. Do trzeciego roku życia rozwijała się dobrze, ale później jakby coś w niej pękło. Wycofała się z kontaktów z nami, przestała mówić, uciekała gdzieś wzrokiem i krzyczała, gdy próbowało się ją dotknąć. Po wielu miesiącach poszukiwania przyczyny jej zachowania, dowiedzieliśmy się, że cierpi na autyzm. Jedną z wielu jego postaci. Nie najgroźniejszą, ale wymagającą olbrzymiej pracy, długotrwałej rehabilitacji oraz specjalnych zajęć w ośrodkach dla takich dzieci.

– Teraz już wiesz, co czułam przez te wszystkie lata – skomentowała chorobę wnuczki moja mama.

– Jak możesz! – zawołałem.

Obiecałem sobie w głębi duszy, że choroba Julki nigdy nie poróżni moich córek. Nigdy starsza, Brygida, nie ucierpi z powodu młodszej. Dwoiłem się i troiłem, żeby dotrzymać danego sobie słowa. Starałem się wynagradzać Brygidzie każdą naszą nieobecność. I myślę, że udało mi się nie stracić z nią kontaktu, ale choć robiłem wszystko, co w mojej mocy, nasze długi rosły w zastraszającym tempie.

Asia odeszła z pracy, żeby zająć się Julką, więc to na mnie spadł obowiązek utrzymania rodziny. Starałem się, jak mogłem, brałem dodatkowe zlecenia i prace na czarno w weekendy, ale to wciąż było zdecydowanie za mało, żeby zapewnić godne życie moim bliskim, opłacić terapię córki. Jedna pożyczka, druga, trzecia, niespłacona karta kredytowa – nie byłem w stanie wyjść z długów, ani spłacać kredytu na mieszkanie. Zrozpaczony chciałem pójść do jednego z parabanków, żeby choć na miesiąc podreperować nasz budżet, ale ubiegła mnie żona, prosząc o pomoc Błażeja.

Ten, dziwnym trafem, natychmiast przyszedł nam z pomocą i lekką ręką wyłożył walizkę pieniędzy. Starczyło na spłatę wszystkich zaległości, lecz ja zamiast się cieszyć, wciąż zastanawiałem się, gdzie jest haczyk. Nie wierzyłem w szczerość intencji mojego brata. Nie po tym wszystkim, czego od niego doświadczyłem.

W końcu zadzwonił i zapytał, czy mam kasę na pierwszą ratę.

– Jasne! Dlaczego miałbym nie mieć? – zdziwiłem się, bo od trzech miesięcy odkładałem każdy grosz.

– Hm… W takim razie, braciszku, zajrzyj w ten spisany ze mną świstek papieru nim spotkamy się jutro – zarechotał, rozłączając się.

Przecież rodziny mi nie odbierze...

Całą noc szukałem tego przeklętego cyrografu, a kiedy już go znalazłem, zrozumiałem, że nigdy nie wyjdę z długów. Za każdy dzień pożyczki brat doliczał sobie jeden procent od długu. Gdybym tylko wiedział, gdybym tylko uważniej wczytał się w ten dokument… Nigdy nie złożyłbym na czymś takim swojego podpisu.

– Wyrzuć to! Spal! – nakazała żona i nim się obejrzałem, podarła papier.

Ale to byłoby zbyt proste i nie w stylu Błażeja. Oczywiście podpisałem umowę w dwóch egzemplarzach i ten drugi miał on.

– A gdzie odsetki? Mam doliczyć karne? – spytał brat, odbierając ode mnie pierwszą ratę.

– Nie mam. Czego chcesz w zamian? – zapytałem bliski płaczu.

– Wszystkiego – Błażej nagle spoważniał. – Twojego życia. Szczęścia, które mnie nie było dane, rodziny, mieszkania, wolności… Nie wiesz, jak to jest być zakładnikiem rodziców, zdanym na ich łaskę. Dręczenie ciebie było jedyną moją rozrywką i nadal nią pozostanie. A teraz wynoś się! I nie przychodź bez odsetek. A jeśli nie…

– A jeśli nie? – zacisnąłem pięści.

– Odbiorę ci mieszkanie, a później po kolei każdą z córek i żonę…

Tym razem to ja się roześmiałem. Przecież Asia mnie kochała, a córeczki były moje, nie jego. Nie mógł mi ich odebrać. Ale nie doceniałem go…

Oczywiście nie przyniosłem mu tych odsetek, bo i skąd? Po wielu miesiącach przepychanek doprowadził więc do licytacji naszego mieszkania i zajęcia mojej pensji przez komornika. Wyrzucił nas na bruk, po czym… zadzwonił do Asi i zaproponował, by zabrała dziewczynki i na powrót zamieszkała w naszym dawnym domu.

– Zrozum, on zapłaci za terapię Julki – tłumaczyła, odchodząc.

– Dlaczego! Dlaczego mi to robisz?! – zapytałem potem brata.

– Bo mogę – odpowiedział spokojnie. – Pamiętaj, jestem jak Kain. Mogę cię nawet zabić, jeśli tylko zechcę.

– Jesteś potworem – odparłem, bo cóż więcej mogłem zrobić?

Czytaj także:
„Od 10 lat mieszkam za granicą. Mama ma do mnie żal, bo zostawiłam gospodarkę. Nie rozumie, że ziemia mnie nie wyżywi"
„To nic, że żona haruje całą dobę, dba o dziecko i dom. Gdy pan mąż wraca z pracy, żąda relaksu. Co w tym dziwnego?”
„Gdy ojciec stanął nad grobem, zebrało mu się na szczerość. Po 28 latach dowiedziałam się, że mam młodszego brata”

Redakcja poleca

REKLAMA