Marcina poznałam trzy lata temu i pierwszy raz się zakochałam. Wcześniej miałam chłopaków, ale w porównaniu z nim byli po prostu dzieciakami. Marcin wydawał mi się inny. Dorosły, dojrzały, odpowiedzialny. Wcześniej moje randki polegały na wypadach do kina, do znajomych, ewentualnie na weekendach za miasto. Z Marcinem chodziłam do parku na romantyczne spacery, do muzeów i na kolacje do uroczych knajpek. A przede wszystkim on się o mnie troszczył.
Pilnował, żebym miała czas na naukę na studiach, dbał o to, żebym nie marzła podczas spacerów… Dlatego kiedy po roku zaproponował, żebym się do niego wprowadziła, nawet chwili się nie zastanawiałam. Marcin wydawał mi się idealny!
No, prawie idealny. Bo już na początku zauważyłam, że ma jedną wadę. Kiedy miał jakiś kłopot, był zły albo zmęczony, nie potrafił o tym rozmawiać. Jeszcze zanim razem zamieszkaliśmy, bywały takie dni, że się do mnie w ogóle nie odzywał. I nie chciał powiedzieć, o co mu chodzi.
– Mam problem, nie chcę o tym rozmawiać – odpowiadał niezmiennie.
– Czy to moja wina? Ja coś zrobiłam? – dopytywałam.
– Nie, to mój problem.
– To dlaczego się do mnie nie odzywasz? Gdybyś mi powiedział, o co chodzi, tak bym się nie denerwowała – przekonywałam go.
Zazwyczaj po kilku dniach zły humor mu przechodził i wszystko wracało do normy. Przepraszał mnie, zapraszał na romantyczną kolację i znowu był moim Marcinem.
– Jak mnie coś gryzie, muszę to w sobie przetrawić – tłumaczył mi.
Próbowałam wyjaśnić, że jest mi przykro, bo zachowuje się tak, że czuję się winna.
– Niepotrzebnie, przecież nic nie zrobiłaś – odpowiadał i całował mnie.
O problemach trzeba rozmawiać
Gdybym z takimi sytuacjami często miała do czynienia, może bym się bardziej zaniepokoiła. Ale przez ten pierwszy rok zdarzyły się trzy, może cztery razy. A w końcu każdy ma prawo mieć gorsze dni, prawda? Jednak kiedy z nim zamieszkałam, zaczęło mnie to bardziej męczyć.
Byliśmy razem codziennie, a wcześniej widywaliśmy się kilka razy w tygodniu. Teraz ja wracałam zmęczona z pracy, on też. Jeżeli miał dobry humor, słuchał o moich kłopotach w pracy i mnie pocieszał. Ale gdy sam miał problem, zamykał się w sobie. W ogóle nie słuchał, co do niego mówię, nie odpowiadał na pytania. Znosiłam to z trudem. Jestem przyzwyczajona do tego, że kiedy ludzie są ze sobą, to dzielą się wszystkim, kłopotami też.
Marcin tego nie potrafił. A ja za każdym razem nieodmiennie miałam wrażenie, że zrobiłam coś złego. Bo to były typowe ciche dni. Już wolałabym dziką awanturę!
Ale Marcin w ogóle nie potrafił się kłócić. Kiedy zaczęliśmy się spierać, on w pewnym momencie przestał odpowiadać, zamykał się w sobie, wycofywał i zaczynał czytać książkę albo oglądać telewizję. Jakby mnie w ogóle nie było! Co gorsza, tak samo się zachowywał, kiedy próbowałam rozmawiać z nim na trudne dla niego tematy. Na przykład – kiedy poznam jego rodziców… Mieszkają na drugim końcu Polski, ale uważałam, że powinniśmy do nich pojechać.
On moich poznał już dawno, bo jak tylko zaczęliśmy się spotykać, zaprosiłam go do nas. Spodobał im się, oni jemu też. Ale unikał mówienia o własnej rodzinie.
– Twoi rodzice są inni – powiedział oględnie. – Tacy normalni.
Dopiero po długim czasie wyciągnęłam z niego, że jego mama nie akceptowała żadnej z jego dziewczyn. Jej zdaniem każda nie była dla niego wystarczająco dobra, i mama tak długo suszyła mu głowę, aż je zostawiał.
– Muszę się zastanowić, jak powiedzieć o tobie rodzicom – wyjaśnił.
Co jakiś czas wracałam do tematu, bo mnie to bardzo gryzło.
– Słuchaj, tak nie może być – powiedziałam kilka miesięcy po tym, jak się do niego wprowadziłam. – Mieszkamy razem, jesteśmy ze sobą, najwyższy czas, żeby twoi rodzice o tym wiedzieli.
– A po co? – zapytał.
– Jak to? – zdziwiłam się. – Jeśli traktujesz nasz związek poważnie, twoi rodzice powinni mnie poznać, a ja ich – starałam się mówić spokojnie. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziemy razem kolejne lata, ale na przykład święta będziemy spędzać osobno, ty z nimi, ja ze swoimi rodzicami?
– Nie wybiegam tak daleko w przyszłość. Zresztą ja nie lubię świąt – zbył mnie.
Zostawiłam ten trudny temat w nadziei, że mój wybranek sam dojrzeje do poważnej rozmowy. Tak się jednak nie stało.
– Marcin, zaczynam mieć dość – w końcu straciłam cierpliwość. – Nawet nie wiem, czy ty mnie kochasz.
– Przepraszam. Wiesz, że jak mam problemy, to muszę sam się z nimi uporać – powiedział tylko.
– Problemy?! – wkurzyłam się. – Jakie ty masz problemy?!
– No widzisz? Nawet ty mnie nie rozumiesz – odbił piłeczkę.
Wtedy po raz pierwszy zaczęłam się zastanawiać, czy nasz związek przetrwa.
Nie mogę tak dłużej żyć
Moja mama, która widziała, co się ze mną dzieje, potwierdziła moje obawy.
– Wiesz, że się nie wtrącam w twoje życie, ale tym razem się niepokoję – powiedziała. – Już dawno chciałam z tobą porozmawiać. Obawiam się, że Marcin jest trochę niedojrzały. Albo ma jakiś poważniejszy problem.
– Powiedz wprost – odparłam i popatrzyłam na nią poważnie. – Czy ty też podejrzewasz, że on jest zaburzony?
– Tak to wygląda – przytaknęła z widoczną ulgą, że to ja powiedziałam. – I najlepiej by było, gdyby poszukał pomocy.
Ba – tylko jak mu to zasugerować? Za każdym razem, kiedy próbowałam choćby napomknąć o zaletach czy potrzebie terapii, on oczywiście zamykał się w sobie i przestawał się do mnie odzywać. Trudno było z nim poruszać nawet tematy znacznie mniej drażliwe, więc jak niby miałam zacząć z nim rozmawiać o psychoterapii?
Dlatego kiedy jesienią po raz kolejny odwalił swój numer i przestał się odzywać – bo znów zapytałam, czy w tym roku razem spędzimy święta – powiedziałam, że ja tak dłużej nie mogę, a on niech to sobie przemyśli.
– Może to i dobrze – stwierdził, wzbudzając we mnie furię. – Będzie mi łatwiej uporać się z problemami.
– Daję ci dwa tygodnie – ostrzegłam i wyprowadziłam się do rodziców.
Odezwał się po dziesięciu dniach. Przeprosił mnie i oświadczył, że jeszcze nie jest gotowy, że go to przerasta. Kiedy zapytałam co, oczywiście nie powiedział. Cierpiałam, i to bardzo. W końcu byliśmy ze sobą przez trzy lata! Ale postanowiłam, że nie odezwę się pierwsza, choćby mnie skręcało z tęsknoty.
Zadzwonił tuż przed świętami i jakby nigdy nic zapytał, gdzie spędzam sylwestra. Głupia jestem, bo dałam się zaprosić. A potem umówiliśmy się do kina. I na imprezę. Próbował się ze mną spotykać jak dawniej.
– Możesz mi powiedzieć, o co ci chodzi? – zapytałam, kiedy zadzwonił po raz kolejny. – Najpierw się rozstajemy i nie widzimy się przez dwa miesiące, a potem ty po prostu do mnie dzwonisz i zachowujesz się tak, jakby tych dwóch miesięcy nie było?!
– Wiesz, jaki jestem – odparł, a mną aż zatrzęsło.
– Tak, wiem, i nie odpowiada mi to. Chyba wyraźnie ci to powiedziałam, przez to się zresztą wyprowadziłam! – z trudem panowałam nad sobą. – Skoro, jak mówisz, masz problemy i sam musisz się z nimi uporać, to zrób to. Ja nie potrafię żyć na takiej emocjonalnej huśtawce. Jednego dnia wszystko jest dobrze, a następnego zachowujesz się, jakbym ci połowę rodziny wymordowała. I nie potrafisz powiedzieć, o co ci chodzi!
– Tyle razy ci mówiłem…
– …że to nie moja wina, a ty masz problemy – przerwałam mu. – I co z tego? Poza tym, jakie problemy? Twoi rodzice są zdrowi, pracujesz, zarabiasz, kupiłeś i urządziłeś sobie mieszkanie. Jakie ty masz, do cholery, problemy?! – rozdarłam się.
No i oczywiście przestał się do mnie odzywać. Próbowałam mu jeszcze raz, spokojnie, to wszystko wytłumaczyć, jednak on znowu zaciął się w sobie.
– Jak chcesz być z kimkolwiek, a zwłaszcza ze mną, to najpierw coś zrób ze sobą – oświadczyłam, wychodząc. – Polecam ci terapię. Może naprawdę pomóc. Zobaczysz, ty sam też poczujesz się lepiej.
Nie odzywał się prawie miesiąc, zadzwonił przed walentynkami. I znów, jak gdyby nigdy nic, zaprosił mnie na kawę!
– Byłeś u psychologa? – zapytałam twardo, chociaż wszystko we mnie krzyczało z radości i wołało, żebym się z nim umówiła.
– Po co? Przecież nikogo takiego nie potrzebuję – odparł spokojnie.
– Ależ potrzebujesz! – zgrzytnęłam zębami. – Ja nie nadaję się na terapeutkę, a przy tobie taka musiałaby być moja rola.
Nie zadzwonił więcej, chociaż pisze do mnie SMS-y i komentuje moje wpisy na fejsie. Jakby nic się nie stało. z nim chyba naprawdę jest coś nie tak. Kocham go, jednak muszę wytrwać w swoim postanowieniu. Tylko w ten sposób mogę go skłonić do podjęcia jakichkolwiek działań, do pracy nad sobą. A jeśli to się nie uda, wolę się trzymać od niego z daleka.
Czytaj także:
„Pazerni krewni przestali dzwonić, kiedy wuj zapisał mi dom. To była ruina, ale plotkowali, że odziedziczyłem fortunę”
„Siostra to wredna pijawka. Wypięła się na mnie i naszą chorą mamę. Urabiam sobie ręce po łokcie, a ona korzysta z życia”
„Matka mojego chłopaka patrzyła na mnie z pogardą, bo nie zdałam matury. Teraz jej łyso, bo prowadzę intratny biznes”