Nieprawda, że na początku związku nie myśli się o małżeństwie. No dobrze, jeśli ma się kilkanaście lat, a tenże „związek” trwa od tygodnia mogę się jeszcze zgodzić z takim stwierdzeniem. Ale w pewnym wieku nie tylko można, ale wręcz trzeba zastanawiać się nad tak zwaną stabilizacją i rozważać w głowie różne scenariusze. Nawet na samym początku.
W końcu po to ludzie są ze sobą. Żeby kochać się, stworzyć rodzinę, zyskać bezpieczeństwo. Wszystkie te feministki, które krzyczą, że do szczęścia niepotrzebny im facet, a już na pewno nie papierek, zawsze uważałam za idiotki. Na przykład moją koleżankę, Darię. Odkąd pamiętam zarzekała się, że do końca życia zostanie panną. Śmiałam się, że z jej podejściem umrze samotnie w domu starców albo co gorsza we własnym mieszkaniu, gdzie po dwóch tygodniach znajdą ją sąsiedzi, bo zacznie śmierdzieć na klatce schodowej.
Tymczasem ta krowa wyszła za mąż jako pierwsza! Zaciskałam zęby na jej ślubie, ale jednocześnie starałam się zachowywać elegancko, robiąc dobrą minę do złej gry. A nuż wśród weselnych gości przechadza się mój przyszły mąż. I rzeczywiście, to właśnie tamtego dnia poznałam Piotrka, z którym spędziłam potem sześć długich i bezowocnych lat, czekając jak głupia aż raczy mi wreszcie wręczyć pierścionek. Wtedy jeszcze milczałam, uważając, że to nie wypada, żeby kobieta pierwsza wspominała o małżeństwie. Zresztą, miałam dwadzieścia dwa lata i kupę czasu…
Pod koniec naszego związku zaczynałam się już jednak niecierpliwić i rzucać mniej lub bardziej delikatne aluzje na wiadomy temat, co chyba zaniepokoiło mojego ukochanego, bo dość szybko zwinął manatki i odszedł. Tak, zostawił mnie na lodzie w wieku, w którym większość moich rówieśniczek nawet jeśli jeszcze nie była zamężna, to już przynajmniej zaręczona.
Mój zegar biologiczny zaczął tykać
– Zmarnował mi tyle czasu! – płakałam koleżance w rękaw. – I co ja teraz zrobię?! Wszystkie lepsze partie zajęte, zostali sami nieudacznicy albo niedojrzałe bubki z przerośniętym ego!
– Spokojnie, kochana… Jeszcze trafisz na swego – uspokajała mnie Daria.
No i trafiłam. Daniel jest cudowny. Czuły, troskliwy i delikatny. Właśnie taki, o jakim marzy każda kobieta. Ma wspaniałe poczucie humoru, uwielbia tak jak ja francuskie filmy i białe wino, a w dodatku pasjonuje się motoryzacją. Nie żeby mnie to obchodziło, sama nic o tym nie wiem, ale to taka męska pasja! Po tym, jak spędziłam sześć lat z Piotrkiem, który marnował przed lustrem więcej czasu niż ja i znał każdy najnowszy trend w modzie, chciałam czegoś całkiem innego.
Prawdę mówiąc, kiedy Piotrek mnie rzucił, miałam przez chwilę nadzieję, że jest po prostu gejem. To by mnie chyba pocieszyło. Ale nie, dwa miesiące później dowiedziałam się, że zmajstrował dziecko jakiejś małolacie i… zaręczył się z nią! Drań jeden! No, ale nieważne. W tej sytuacji, chyba każdy mnie zrozumie, że nie zamierzałam bujać się z moim nowym wybrankiem kolejnych sześciu lat, tylko od razu przeszłam do rzeczy.
– Wiesz, że nie szukam luźnego związku – powiedziałam mu na pierwszej randce. – Chcę założyć rodzinę, więc jeśli nie traktujesz mnie poważnie, to nie zawracaj mi głowy.
– Zwariowałaś do reszty, dziewczyno?! – ochrzaniła mnie potem Daria. – Trzeba było od razu pogonić go miotłą, zamiast się bawić w jakieś randkowanie. Na jedno by wyszło…
– Jeśli chcesz mnie zapytać czy nie uciekł, to wiedz, że nie – odparłam dumnie. – Zaśmiał się tylko i powiedział, że lubi konkretne dziewczyny i podoba mu się moje podejście.
Trzeba przyznać, że to rokowało spore nadzieje, więc dałam się zwieść i zaczęłam się z nim spotykać. Oczywiście ta jego pierwsza deklaracja uśpiła moją czujność i przez kolejne miesiące nie wspominałam nawet słowem o małżeństwie i tym podobnych. Owszem, myślałam o nim, ale byłam tak pewna, że prędzej czy później zobaczę upragniony pierścionek, że po prostu zanurzyłam się w codzienności. A ta była naprawdę cudowna.
Najpierw spotykaliśmy się „na dochodzonego”. On czasem odwiedzał mnie u rodziców, choć częściej ja bywałam u niego, bo miał własne mieszkanie. Ale zazwyczaj łaziliśmy po mieście, spędzaliśmy czas w kawiarni albo szaleliśmy na imprezkach. Ot, normalny związek młodych ludzi… Chociaż, zaraz, zaraz – już nie takich młodych! Zdałam sobie z tego sprawę w moje 29. urodziny. I od tamtej pory znów zaczął się okres niepokoju. I to dużo gorszego niż za pierwszym razem. Bo będąc z Piotrkiem, martwiłam się tylko o to, że latka lecą i wszystkie moje koleżanki powoli wychodzą za mąż, a ja nie. Tym razem natomiast denerwowałam się dodatkowo tym, że mój zegar biologiczny tyka i tyka, i tyka…
– Chcę mieć dziecko – oświadczyłam Danielowi miesiąc później.
Zrobił wielkie oczy i zbladł. Nie był przygotowany na atak z tej strony.
– Zaskoczyłaś mnie… – bąknął w końcu tak, jakbym nie widziała, że ledwo zebrał szczękę z podłogi.
– Niedługo stuknie mi trzydziestka. Już najwyższy czas, by o tym myśleć.
Nie ma mowy, nie poproszę go pierwsza!
Chociaż postawiłam sprawę jasno, nic nam nie wyszło z tamtej rozmowy. Przynajmniej według mnie, bo on, kiedy „odkładał temat na później”, był zapewne przekonany, że sprawa została załatwiona. Faceci tak potrafią babę omotać w rozmowie, że sama już nie wie, jak się nazywa i czego chce. Ale ja wiedziałam doskonale. Spotykaliśmy się już ponad rok i chyba coś mi się od niego należało.
– Co ci się należy?! Głupia jesteś! – wrzeszczała na mnie Daria. – Chcesz go wystraszyć? Z facetami nie można tak bezpośrednio, bo się wkurzą i zwieją. Jeśli chce się coś osiągnąć, należy działać rozważnie…
– Taaa, rozważnie! – prychnęłam. – Z Piotrkiem działałam rozważnie i co? Sześć lat w plecy!
Nagle coś mi wpadło do głowy.
– Daria, a ty jak podeszłaś swojego, żeby poprosił cię o rękę? – spytałam, mając nadzieję, że doświadczona koleżanka udzieli mi jakiejś dobrej rady.
Zauważyłam, że się zaczerwieniła.
– No, gadaj! – ponagliłam ją. – Przecież widzę, że coś ukrywasz.
– Właściwie to… – zająknęła się, po czym westchnęła ciężko. – No dobra, powiem ci. To nie on mnie poprosił o rękę. Sama mu się oświadczyłam.
Byłam w szoku. To ja, głupia, umierałam z zazdrości na jej ślubie, myśląc, że trafiła na księcia z bajki, który padł przed nią na kolana, nie bacząc na młody wiek, a ta wredna małpa… I ona mi każe działać rozważnie, żeby nie wystraszyć faceta! Co za hipokrytka!
– Przecież to upokarzające! – zawołałam, ale zgromiła mnie spojrzeniem.
– Dlaczego? Jak ludzie się kochają, to nie ma znaczenia, kto pierwszy zaproponuje małżeństwo.
– I nie bałaś się, że odmówi? – spytałam z podziwem, a ona zachichotała.
– Kaśka, przecież znam Tomka od piaskownicy. Od zawsze było wiadomo, że kiedyś się pobierzemy.
No, nie wiem. Z tego, co pamiętam, mówiła co innego. Jak widać kobieta zmienną jest. Pytanie tylko, czy ja potrafię być aż tak zmienna, żeby najpierw przez całe życie marzyć o tym, jak mój ukochany prosi mnie o rękę, a potem zrobić to za niego? Nie, niedoczekanie! Nie zamierzam odwalać za nikogo roboty. Facet musi być facetem, a baba babą. Koniec kropka. Ale to, co powiedziała Daria, nie dawało mi spokoju. Zwłaszcza że od tamtej rozmowy o dziecku, która miała zapoczątkować temat małżeństwa, nie widziałam żadnych postępów w zachowaniu Daniela. Milczał jak grób na temat ślubu i wspólnej przyszłości w ogóle, przez co napięcie między nami rosło z dnia na dzień.
Poczułam niewysłowioną ulgę...
Nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, dlaczego tak jest. Ani czy je w ogóle wyczuwał, ale miałam nadzieję, że nie. Bo zawsze lepiej myśleć o swoim mężczyźnie jak o nieporadnym głupku, który nie rozumie najprostszych rzeczy, niż jak o draniu, który lekceważy potrzeby kobiety.
W końcu uznałam, że nie zniosę tego dłużej. Kryzys nadszedł w dniu, w którym zmuszona byłam jechać wraz z rodzicami na urodziny siostrzenicy. Wokół aż roiło się od cioć, wujków, ale przede wszystkim moich kuzynek i ich potomstwa. Praktycznie wszystkie były już mężatkami i miały dzieci. Poza Kingą, ale ona… Nie leżała do najpiękniejszych, delikatnie rzecz ujmując. Tymczasem…
– Maciek mi się oświadczył – oznajmiła radośnie Kinga, pokazując wszystkim wokół pierścionek.
To był cios w samo serce! O ile znosiłam dzielnie zaręczyny wszystkich moich czterech ciotecznych sióstr po kolei i nawet udawało mi się zachować pozory radości, o tyle tego już było za wiele. Kinga „Wielki Nochal” wychodzi za mąż. Nawet ona! Zostałam sama na placu boju…
Następnego dnia umówiłam się z Danielem w restauracji. „Zrobię to! Niech się wali, niech się pali, ale ja dłużej czekać nie będę” – myślałam. Szczerze mówiąc, idąc na to spotkanie wyglądałam raczej jak rycerz wyruszający na wojnę niż piękna i zwiewna księżniczka śpiesząca na spotkanie ze swoim księciem. Zresztą, jaka księżniczka? Co ja w ogóle gadam? Księżniczki nie muszą o nic prosić!
– Kochanie, zanim coś powiesz, chciałbym… – zaczął Daniel, ale nie dałam mu nawet dokończyć.
– Nie waż się ze mną zrywać, zanim nie zadam ci tego pytania! – ryknęłam spanikowana.
– Jakiego pytania? – spojrzał na mnie podejrzliwie, nie reagując na pierwszą część wypowiedzi.
Zamilkłam. Może nie powinnam tego robić? Może jeszcze poczekać? Może…
Ze zdumieniem poczułam, że Daniel wsuwa coś na mój serdeczny palec. Tak, to pierścionek! Zaręczynowy!
– Wyjdziesz za mnie? – uśmiechnął się, a ja poczułam niewysłowioną ulgę.
Czytaj także:
„Marzyłam o ślubie i wspólnym życiu. Przegoniłam go i przestałam odbierać telefony, bo nie chciał się zadeklarować”
„Wyszłam za mąż z wyrachowania, nie chciałam zostać starą panną. Stasiek dał mi kasę i mieszkanie, ale za grosz czułości”
„Marzyłem o ślubie, a ukochana nie chciała się ustatkować. By utrzeć jej nosa, związałem się z inną, a ona... zaszła w ciążę”