„Baśka miała fajny biust…”. Pamiętacie? Boże, jak ja nienawidzę tej piosenki! Pewnie trochę dlatego, że… jest o mnie. Może niezupełnie, ale ten jeden szczegół się zgadza. Zawsze miałam fajny biust. I nogi. I talię. W ogóle od jakiegoś 15. roku życia fajna była ze mnie laska. I to stało się moim przekleństwem…
Miałam problemy z facetami. Ci, którzy wpadali mi w oko, czyli wysocy, chudzi, w okularach, zwyczajnie się mnie bali. A miejscowe karki? Prześcigały się w tym, kto i na co mnie wyrwie. Jak marchewkę z grządki.
– Podwieźć cię? – wyłaniał się nagle jakiś ze starego czarnego bmw, a ja – w nogi między kamienice w moim małym miasteczku.
– Może pojedziemy na lody, mała? – codziennie, kiedy wracałam ze szkoły, dopytywał się natrętny sąsiad z bloku.
– O! Idzie moja stokrotka! – ślinił się starszy pan spod sklepu.
Już dawno nikt mnie nie zaczepiał
Obiecałam sobie, że po maturze wyjadę z miasteczka i te zaczepki niskich lotów się skończą. Udało się! Na studiach poznałam męża idealnego: chudy, inteligentny, w okularach. To ja go poderwałam! I, co ważne, zaczęłam się inaczej ubierać. Kiedyś, niczego nieświadoma, nosiłam obcisłe spodnie i koszulki na ramiączkach. I mój biust w rozmiarze DD, przy chudych ramionach – w panach o niskim IQ wyzwalał najgorsze zwierzęce instynkty!
Dziś do pracy wkładam szerokie dżinsy, luźne koszulki i sportowe buty. I problem z głowy! Nikt się nie narzuca, nie ślini, nie zaczepia w autobusie. Teraz nerwy szarga mi tylko mój chudy intelektualista.
Jak kilka tygodni temu… Tamtego dnia szefowa zarzuciła mnie stertą dokumentów. Wszyscy czegoś ode mnie chcieli, telefony się urywały, a ja musiałam zrobić prezentację na spotkanie z ważnym klientem na następny dzień. Byłam zarobiona po uszy. Żeby to wszystko podgonić, postanowiłam zostać w biurze do późnego wieczora. A tu nagle zadzwonił do mnie mąż.
– Pojedziesz po naszą ulubioną szynkę. Tam na rogu, niedaleko twojej firmy.
– Rany, Tomek, zwariowałeś? Siedzę w pracy dziesiątą godzinę i jeszcze mam szukać po mieście szynki? Ledwo żyję, łeb mi pęka! Sam ją sobie kup!
– Przecież masz blisko, przesiądziesz się tylko do innego autobusu, a ja…
Nie słuchałam dalej. W nerwach rzuciłam komórką, aż z niej wypadła bateria!
„Za jakie grzechy muszę się męczyć z tym francuskim pieskiem? Może jednak lepszy byłby jakiś kark! Zabiłby świniaka, rozpalił grilla i czekałby na mnie z ociekającą tłuszczem kiełbasą… Ba! Przyjechałby po mnie tą swoją beemką! Zachciało mi się intelektualisty. Idiotka!” – myślałam rozżalona.
Oczywiście w pracy już niczego nie podgoniłam. Wyszłam wkurzona na cały świat. W autobusie usiadłam na pierwszym lepszym miejscu. Oparłam głowę o szybę, myśląc o tym, jaka jestem nieszczęśliwa, i…
– Hej! Mała! – usłyszałam nagle i z wrażenia aż upuściłam na podłogę telefon, który zaczęłam właśnie reanimować.
– Słucham? – zapytałam zdziwiona.
– Dzień dobry. Przepraszam. Obserwowałem panią już na przystanku. Jest pani piękną kobietą – mówił do mnie jakiś przerośnięty facet w bardzo obcisłym podkoszulku.
Odebrało mi mowę. Już kilku lat nikt mnie nie dręczył prostackimi zaczepkami… Odzwyczaiłam się. A w dodatku poczułam napierające na mnie cielsko, pachnące dezodorantem z Biedronki czy innego marketu-owada, bo facet się przysiadł.
– Mógłby się pan trochę przesunąć? – wymamrotałam jak dziewica, a nie lwica, za którą się już od dawna się uważałam.
– Czy pani mnie słyszy? Jest pani bardzo piękną kobietą! – powtórzył głośno.
– Jak wiele pań w tym autobusie – odparłam nieśmiało, próbując wstać i zmienić miejsce lub po prostu wyjść.
Jednak mój mąż jest cudowny
Facet przytrzymał mnie za rękę i oświadczył, że jeśli wstanę, on pójdzie za mną. Moja wyobraźnia podsunęła mi jeszcze gorsze scenariusze. W autobusie, wśród ludzi czułam się w miarę bezpieczna. Posłusznie więc siedziałam dalej. A facet miał teraz czas na swoją „porywającą” przemowę.
– A więc, pani Martynko…
Aż podskoczyłam. Skąd znał moje imię? Cholera! To przez ten głupi telefon. Zawsze kiedy go włączam, na ekranie startowym pojawia się napis „Miłego dnia. Martyna!”.
A podrywacz – dalej jak katarynka!
– Kiedy widzi się taką kobietę, człowiek nie może się opanować. Kształty, włosy, sposób poruszania się… Nie ukrywam – podrywam panią. Proszę mi dać swój numer telefonu.
– Nigdy! – odparowałam.
– To chociaż mejla. Na pewno się odezwę.
– Nie, nie mam czasu i ochoty na takie znajomości – chciałam, żeby się odczepił, ale te słowa go tylko zachęciły.
– Za to ja mam dużo czasu. I w takim razie ja dam pani swój numer. Kiedy usiądzie pani wieczorem na kanapie, na pewno przyśle mi pani esemesa. Proszę tak szybko ze mnie nie rezygnować – ciągnął tonem niesłychanie pewnym siebie. – Jestem wysokiej rangi oficerem. Pracuję w Kancelarii Prezydenta. Znam najważniejszych ludzi w kraju, wszystkie służby – przechwalał się jak dziecko.
– Ci, którzy mniej mówią, wydają się mądrzejsi – warknęłam w obawie, że zacznie opowiadać o swoich kontach w banku, willach i wypasionych furach, które trzyma w garażu, albo prezentować mi swoje bicepsy.
Facet spojrzał na mnie z ukosa. W końcu wstał i podszedł do drzwi autobusu.
– Da mi pani ten numer? – spytał jeszcze.
– Nie! – krzyknęłam.
– Na tym przystanku wychodzę! To chociaż mejla?
Gapiąc się w okno, udałam, że go nie słyszę. Ale on nie dał za wygraną:
– Znajdę panią. Wiem, na którym przystanku pani wsiada. A ja pracuję w służbach! Do zobaczenia wkrótce!
Gdy autobus ruszył, odetchnęłam z ulgą. Machinalnie spojrzałam na swój telefon. A tam – esemes: „Przepraszam, nie chciałem Cię zdenerwować. Czekam z kolacją i kwiatami. Twój głupi mąż.”
Oby już żaden inny nie musiał mi uświadamiać, jak cudownego faceta mam w domu!
Czytaj także:
„Babcia nie akceptowała mojej siostry i traktowała ją jak powietrze. Podobało mi się, że byłam dla niej całym światem”
„Oddałam córkę niepłodnej parze z Niemiec. Oni zyskali upragnione dziecko, ja pieniądze na utrzymanie pozostałej dwójki”
„Mój brat zrobił dziecko swojej przyjaciółce, która miała męża i dwoje dzieci. Ich relacja od zawsze była chora”