„Uczeń wyglądał na chłopca z dobrego domu, ale gdy zacząłem drążyć, okazało się, że ten dom to piekło. Musiałem działać”

nauczyciel, który martwi się o ucznia fot. iStock by Getty Images, pinstock
„Drgnął, spojrzał na mnie, a wtedy i ja drgnąłem. Twarz Mariusza była mokra od łez, widziałem to wyraźnie. Usiadłem obok. Jak ten chłopak potrafił mnie zdenerwować podczas lekcji! Oczywiście pod warunkiem, że się w ogóle na niej pojawił… Ale teraz zrobiło mi się go żal. Na ławce nie siedział ten bezczelny dzieciak, jakiego znałem, ale zwyczajna kupka nieszczęścia”.
/ 06.05.2023 19:15
nauczyciel, który martwi się o ucznia fot. iStock by Getty Images, pinstock

Pedagog była poirytowana – i nic dziwnego. Mariusz nie chodził na zajęcia, nie pokazywał się w szkole nawet przez kilka dni z rzędu, i powtarzało się to naprawdę bardzo często.

Stał teraz przed nami z hardą miną. Nie wyglądał ani na przestraszonego, ani poczuwającego się do winy. Nie byłem zdziwiony, bo w przypadku gimnazjalistów takie zachowanie to raczej norma niż wyjątek. Cielęcy wiek, w którym młody człowiek jest już na tyle samodzielny, żeby podejmować jakieś działania, ale wciąż na tyle jeszcze głupi, żeby nie umieć przewidywać konsekwencji.

Matka Mariusza siedziała ze łzami w oczach. To była kolejna rozmowa na temat frekwencji chłopaka. Szkoła wysłała już do niej dwa upomnienia, a teraz powinna wystąpić do burmistrza o nałożenie „kary finansowej w trybie administracyjnym”, czyli po prostu grzywny.

– Proszę zrozumieć – powiedziała pedagog. – Wyczerpaliśmy już wszystkie możliwości, musimy podjąć dalsze działania. Takie są procedury.

– Ale żebym musiała płacić? – siąknęła nosem matka ucznia. – Przecież to on nie chodzi do szkoły, a nie ja.

– To pani jest za to odpowiedzialna. Tak stanowi nasze polskie prawo.

– Słyszysz? – kobieta zwróciła się do syna. – Chcesz, byśmy z ojcem płacili?

Odpowiedziało jej obojętne spojrzenie. Mariusz ewidentnie miał to gdzieś. Zdawałem sobie sprawę, że chyba nawet nas nie bardzo słucha.

– Chłopie – powiedziałem. – Dlaczego to robisz? To oznacza kłopoty dla ciebie i twoich rodziców. Tym bardziej że jeśli tak się będzie dalej działo, szkoła musi powiadomić sąd rodzinny. Przyjdzie kurator, dzielnicowy, będziecie wzywani na rozmowy…

– Pan wychowawca ma rację – poparła mnie pedagog. – Jeżeli sytuacja nie ulegnie poprawie, uruchomimy nie tylko sąd, ale też pomoc społeczną. A to oznacza poważne kłopoty.

Matka Mariusza zbladła słysząc to, ale chłopakowi nie drgnął nawet najmniejszy mięsień twarzy.

– Cóż, zrobisz, jak zechcesz – westchnęła pedagog. – Za to my zrobimy, co do nas należy. Przykro mi.

Wyglądał jak kupka nieszczęścia

Następnego dnia Mariusz znowu nie przyszedł do szkoły. I kolejnego również. Postanowiłem, jako wychowawca, wybrać się do jego domu, porozmawiać z ojcem, z którym nigdy nie można było się skontaktować. Była siedemnasta. Droga do domu ucznia wiodła od strony szkoły przez nieduży park. Bogowie, jak mi się nie chciało tego załatwiać! Pewnie nasłucham się jak zwykle opowieści, jak to rodzice posyłają chłopaka do szkoły, jak o niego dbają, a on jest niewdzięczny. Czułem jednak, że muszę to zrobić, żeby mieć czyste sumienie.

Na ławce przy dróżce ktoś siedział. Skulony, z brodą opartą o dłonie. W mdłym świetle latarni początkowo wziąłem tę postać za jakiegoś staruszka, ale kiedy podszedłem bliżej ze zdumieniem poznałem… Mariusza.

Co tutaj robisz? – spytałem.

Drgnął, spojrzał na mnie, a wtedy i ja drgnąłem. Twarz Mariusza była mokra od łez, widziałem to wyraźnie.

– Co się stało, chłopcze?

Pokręcił głową, nie odpowiedział, schował twarz w dłoniach. Usiadłem obok. Jak ten chłopak potrafił mnie zdenerwować podczas lekcji! Oczywiście pod warunkiem, że się w ogóle na niej pojawił… Ale teraz zrobiło mi się go żal. Na ławce nie siedział ten bezczelny dzieciak, jakiego znałem, ale zwyczajna kupka nieszczęścia.

– Wiesz, że właśnie idę do ciebie do domu? – zagadnąłem go.

Wzruszył tylko ramionami.

A niech pan idzie – odparł niewyraźnie, a potem znów spojrzał na mnie. – Jak pan chce zobaczyć mojego zalanego starego, jak robi dym, jak matka wrzeszczy, to niech pan idzie. Najwyżej dostanie pan po gębie. A potem oberwie matka i mój brat, a jak wrócę, to wpieprzy też mnie.

Milczałem przez dłuższą chwilę. Ani on, ani matka nie wyglądali, jakby pochodzili z patologicznego środowiska. On zawsze zadbany, w dobrych ciuchach, matka elegancka, bardzo atrakcyjna kobieta.

– Opowiesz mi o tym?

– A po co? – odparł z goryczą. – Co to pana obchodzi? Piszcie sobie do sądu, zabierajcie starym pieniądze.

– Chciałbym pomóc – powiedziałem.

– Mam to w dupie – odparł i zerwał się z ławki. – Co to pana obchodzi?

– Obchodzi mnie, szczeniaku – warknąłem. – Gdyby było inaczej, to bym cię olał, a nie łaził po godzinach pracy do twojego domu. Nie dociera?

– Mam to gdzieś!

Powiedział to, ale nie odchodził.

– Siadaj i mów – zażądałem.

– Ale po co? I tak mi pan mi nie pomoże – odparł opryskliwie, ale już nieco ciszej niż wcześniej. – A jakby pan chciał pomóc, to stary mnie zabije.

– Przynajmniej się wygadasz – teraz ja wzruszyłem ramionami.

– Ale nie pójdzie pan do ojca?

– Nie pójdę – westchnąłem. – Nie zamierzam prowokować awantury.

Na zewnątrz był wzorowym obywatelem

Następnego dnia poszedłem na rozmowę z panią pedagog i dyrektorką szkoły, i zdałem im relację.

– To jest tak zwany „dobry dom”. Wiecie, jak to jest. Nam się wydaje, że wszystko w porządku, bo dziecko zadbane, bo matka się kontaktuje, przychodzi na każde wezwanie. A w rodzinie, po cichu, rozgrywa się tragedia…

Ojciec Mariusza był alkoholikiem. Nie jakimś menelem spod budki z piwem czy sklepu monopolowego. Miał dobrze płatną pracę, był kierownikiem postrzeganym przez otoczenie jako wzorowy obywatel i głowa rodziny. Ale to, co pulsowało pod skórą, było tajemnicą jego i jego bliskich.

– Nic nie dzieje się bez powodu – dyrektorka pokiwała głową. – Czasem o tym zapominamy. Jak pan myśli, dlaczego chłopak zrywa się z lekcji? Przecież to zdolny dzieciak, wychodzi z każdego zagrożenia bez problemów.

– Zdaje mi się, że to jego protest – odparłem. – I tu się biję w piersi. Powinienem wcześniej pomyśleć, że ta sprawa ma drugie dno, że to nie jest zwykły wagarowicz. Ale wie pani dyrektor, jak to jest. Zbyt dużo spraw, tej całej papierologii, gdzieś nam ginie w tym wszystkim człowiek.

– W porządku – powiedziała dyrektorka. – Tylko że skoro już wiemy w czym problem, co możemy zrobić, żeby temu jakoś zaradzić?

Popatrzyła na pedagog.

– Nie widzę innego wyjścia, jak zawiadomić sąd rodzinny – ta westchnęła i rozłożyła ręce. – Takie sprawy leżą już poza naszymi kompetencjami.

– A nie powinniśmy najpierw porozmawiać z ojcem? – spytałem. – Wezwać go i uświadomić, że wiemy, co się dzieje. Niech się podda leczeniu.

– Wierzysz, że to zadziała? – spytała pedagog, patrząc na mnie z krzywym uśmieszkiem. – Bo ja nie.

Spróbować można – odpowiedziałem jej takim samym grymasem.

Popatrzyłem na dyrektorkę.

– Pan Romek ma rację – przyznała. – Podejmie się pan przeprowadzenia tej rozmowy? Może lepiej, żeby mężczyzna pogadał z mężczyzną.

Nie uśmiechało mi się to, ale co było robić? Skoro powiedziałem „a”, musiałem też powiedzieć „b”.

To była jedna z najtrudniejszych rozmów w moim życiu. Ojciec Mariusza pojawił się w szkole, ale był nastawiony bardzo negatywnie. A kiedy usłyszał, o co chodzi, zaczął wrzeszczeć.

– To nie wasza sprawa! Szkoła ma uczyć, a nie wtrącać się do rodziny! Do kuratorium napiszę!

– A pisz pan! – warknąłem. – Nawet do ministra oświaty i samego Boga!

Grałem va banque. Miałem jako dowód tylko słowa Mariusza, ale też nie widziałem powodu, żeby chłopak kłamał. Zresztą wszystko pasowało.

– Zniszczę was! – darł się tamten.

Nie zachowałem się jak pedagog

To był ten moment, w którym ostatecznie szlag mnie trafił. Postąpiłem tak, jak nie powinien postępować nauczyciel i funkcjonariusz państwowy: wyszedłem z siebie.

Wstałem z miejsca. Dobrze, że byliśmy w gabinecie pani pedagog tylko we dwóch. Chyba pomyślał, że zamierzam go lać, bo cofnął się pół kroku.

– Słuchaj, baranie – powiedziałem. – Jak tylko stąd wyjdziesz, zawiadamiamy sąd rodzinny, pomoc społeczną i centrum pomocy rodzinie. Zadzwonię do dzielnicowego, poruszę niebo i ziemię, żeby się tobą w końcu zajęli!

Nic mi nie udowodnicie! – wrzasnął piskliwie. – Już po tobie!

Cholera, taki typowy kieszonkowy Mussolini. Dobry na to, żeby zastraszać słabszych, lecz dla normalnego faceta co najwyżej śmieszny.

– Spróbuj – powiedziałem spokojnie, chociaż wciąż we mnie kipiało. – Jak myślisz, sąsiedzi nie powiedzą nic o krzykach? Alkoholizm to choroba. Trzeba się z tego leczyć…

– Nie jestem alkoholikiem! – jęknął.

– To rozstrzygną odpowiednie władze – odparłem z najbardziej paskudnym uśmiechem, na jaki było mnie stać. A teraz wynocha.

– Co? – wytrzeszczył na mnie oczy.

– Mówię niewyraźnie. Teraz niech pan idzie pisać swoje skargi, a my wypiszemy nasze wnioski do odpowiednich instytucji. Ale jeśli zorientuję się, że odegrał się pan na Mariuszu za tę rozmowę, osobiście pana znajdę…

To groźba? – spytał.

– A gdzieś pan usłyszał jakąś groźbę? Przecież nic nie powiedziałem.

Oczywiście, gdyby ktoś z moich przełożonych słyszał tę rozmowę, miałbym niezłe kłopoty. Zachowałem się nie jak pedagog, ale jak zwykły facet. W tym starciu, co tu dużo gadać, testosteron wypłynął mi uszami.

Gość opuścił gabinet, mrucząc jakieś przekleństwa pod nosem. Następnego dnia złapałem na korytarzu Mariusza.

– Jak w domu? – spytałem. – Ojciec coś mówił o naszej rozmowie?

– Nie – pokręcił głową. – Był spokój.

Nie wiem, czy facet zgłosił się na leczenie, ale na pewno coś drgnęło, bo Mariusz zrobił się pogodniejszy, przestał opuszczać lekcje. A jego matka, kiedy przyszła na wywiadówkę, wyglądała na odprężoną. Mam nadzieję, że to trwała zmiana, a nie tylko skutek szoku, jaki przeżył domowy tyran…

Czytaj także:
„Mam 49 lat, a wciąż na myśl o ojcu czuję się jak zalękniona dziewczynka. Po latach odnalazł mnie, by wyłudzić kasę”
„Odkryłem siniaki na ciele pasierba. Podejrzewałem, że to biologiczny ojciec go bije, ale prawda okazała się gorsza”
„Nie jestem ani ładna, ani zgrabna. Kamil jako jedyny zwrócił na mnie uwagę. Co z tego, że mnie bije?”

Redakcja poleca

REKLAMA