Uważam się za tolerancyjnego, jednak mój szwagier potrafił wyprowadzić mnie z równowagi… Tomek i ja mamy synów w tym samym wieku i jednocześnie zapisaliśmy ich obu do drużyny trampkarzy. Umówiliśmy się, że będziemy sobie pomagać. Wiadomo – chłopaków trzeba odwieźć na trening, odebrać z treningu, pojechać na mecz… We dwóch łatwiej, zwłaszcza że nasze żony, a już szczególnie żona Tomka, czyli moja siostra, miały obojętny stosunek do biegania za piłką.
Zaczęło się fajnie
Chłopcy polubili treningi, trener okazał się sympatycznym zapaleńcem, a Tomek i ja spędzaliśmy więcej czasu na powietrzu. Od zawsze byliśmy zapalonymi kibicami, ale z wiekiem coraz częściej oznaczało to telewizor, kanapę i piwo. No a teraz znowu jeździliśmy na mecze. Niestety, już po pierwszych treningach, z moim szwagrem zaczęło się dziać coś dziwnego. Zaczął komentować pracę trenera, wtrącać się, nawet krzyczeć na małego. Jeszcze gorzej było na meczu – zamiast kibicować, wrzeszczał na Antosia, że źle gra – za wolno, za szybko, za mało agresywnie.
Próbowałem obracać to w żart, tłumaczyłem, prosiłem. Na nic. Antek tracił zapał i ochotę do gry – wymarzone treningi stały się przykrym obowiązkiem. Z kolei mój Jaś był zdezorientowany i widziałem, że też mu wstyd za wujka. Tomek lekceważył moje uwagi, a po rozpoczęciu meczu nie sposób było z nim rozmawiać – nie reagował na nic. Tamtego dnia, w którym Tomek doprowadził Antka do płaczu, w obecności wszystkich kolegów z drużyny nazywając go maminsynkiem i idiotą, nie wytrzymałem i odciągnąłem szwagra na bok.
– Od następnego meczu tylko ja jeżdżę z chłopakami, a na treningi będę jeździł na zmianę z Hanką. Ty zostajesz w domu – zapowiedziałem surowym tonem.
Tomek próbował to wyśmiać, ale ja mówiłem serio.
– Nie żartuję. Jeżeli mnie nie posłuchasz, jutro zabieram Jaśka z tego klubu, znajdziemy sobie inny.
Następnego dnia wpadłem do Hanki do pracy
W domu nie mógłbym z nią spokojnie porozmawiać. Od razu wiedziała, z czym przyjechałem.
– Antek nie chciał mi niczego powiedzieć, ale przecież wiem, że coś się wczoraj stało na treningu. Chodzi o Tomka? Nie mylę się, prawda? – kiwnąłem głową, a Hanka popatrzyła na mnie smutno. – Jest dużo gorzej, niż myślisz. Odkąd Tomek stracił pracę, to jest inny człowiek niż kilka miesięcy temu, inny niż ten, którego znałam całe życie. W gruncie rzeczy ma złote serce, ale zawsze lubił udawać twardziela. Nie przyzna się, że się boi o to, co będzie dalej, więc robi się nieznośny…
Opowiedziałem Hani całą sytuację i moją „propozycję nie do odrzucenia” złożoną Tomkowi. Hania obiecała, że zabroni mężowi jeździć na zajęcia chłopców. Moja siostra nie znosi piłki w żadnej postaci, ale obiecała, że weźmie coś do czytania i w ogóle nie będzie patrzyła w stronę boiska. Pomyślałem, że trener będzie zachwycony – rodzic, który nie interesuje się treningiem, to marzenie każdego opiekuna trampkarzy. Po powrocie do domu zacząłem jednak szukać innego klubu dla mojego Jasia. Znałem Tomka od wielu lat i wiedziałem, że nasz plan będzie trudny do zrealizowania. Jaś był przygnębiony – polubił już trenera i drużynę, nie miał ochoty niczego zmieniać. W dodatku za kilka dni chłopcy mieli zagrać najważniejszy mecz – z doświadczoną drużyną z sąsiedniego miasta. Nie mieli wielkich szans, ale widać było, że bardzo chcą pokazać, na co ich stać. Nie wiem, co byłoby dalej, ale już następnego dnia zadzwoniła Hanka. Głos zdradzał, że jest w doskonałym nastroju.
– Nie uwierzysz… Tomek wczoraj dostał pracę! I to dokładnie tę, o której marzył! W dodatku awansuje, przyjmą go na wyższe stanowisko i będzie lepiej zarabiał! Jeszcze musi się spotkać ze swoim przyszłym szefem, ale to już tylko formalność. Chyba kryzys mamy za sobą…
Szczerze się ucieszyłem
Tomek był świetnym fachowcem i zasługiwał na dobrą pracę. Poza tym kamień spadł mi z serca. Nie będę musiał zmieniać Jasiowi drużyny. Tomek przyrzekł Hani, że już nigdy nie krzyknie na Antka na treningu. W tej sytuacji nie było sensu się upierać. Zgodziłem się, żebyśmy razem pojechali na mecz. W drodze na stadion Tomek promieniał optymizmem i dobrym humorem. Chyba Hanka musiała mu nieźle zmyć głowę za tamten incydent, bo sam z siebie powiedział chłopakom, że ważniejsza od zwycięstwa będzie przyjemność z gry i doświadczenie, jakie zdobędą. Dodał, że są dobrymi piłkarzami i za parę lat będą wygrywać ze wszystkimi. Chłopcy z uśmiechami wybiegli na boisko, a my, dumni, staliśmy tuż za ogrodzeniem wraz z rodzicami przeciwników. Sędzia gwizdnął na rozpoczęcie meczu. Nasi chłopcy ambitnie rozpoczęli grę i przez długi czas wszystko szło znakomicie. Do chwili kiedy, na minutę przed końcem gry, Antek złapał za koszulkę zawodnika gospodarzy w polu karnym. Sędzia dał mu żółtą kartkę i wskazał na jedenasty metr boiska – rzut karny.
Spokojny dotąd Tomek w jednej chwili zmienił się w kogoś innego. Zaczął krzyczeć, że faulu nie było, sędzia jest przekupiony, a zawodnik z siódemką symulował. Kiedy zaraz po golu z karnego mecz się skończył, mój szwagier przeskoczył barierkę i zaczął biec w stronę przestraszonego strzelca. Ruszyłem za nim, po chwili za naszymi plecami pojawił się także ojciec piłkarza z siódemką. Tomek zaczął go wyzywać, był o krok od bójki, odciągnęliśmy go dopiero razem z sędzią… Chyba cudem cała ta historia skończyła się bez udziału policji. Do domu wracaliśmy w milczeniu – tylko Antek powiedział, że już nigdy więcej nie zagra w piłkę. Ja wiedziałem, że Jaś też ma dość i będę miał kłopot z namówieniem go na dalsze treningi. Z Tomkiem postanowiłem porozmawiać innego dnia – „po męsku” i bez udziału dzieci. Jednak już dwa dni później, nim zdążyłem zrealizować swój plan, znów zadzwoniła moja siostra.
– Nie uwierzysz! – powiedziała.
Odczekałem, aż Hania sama przejdzie do konkretów
– W niedzielę po tym nieszczęsnym meczu Antek od razu mi wszystko opowiedział. Jak się domyślasz, byłam wściekła na Tomka, tego dnia nie zamierzałam z nim rozmawiać. Poszedł spać, rano miał zawieźć papiery do pracy i spotkać się z nowym szefem. Wyjechał, zanim się obudziłam. I teraz najlepsze, a właściwie najgorsze… Wyobraź sobie – ciągnęła Hania – że kiedy Tomek wszedł na spotkanie do gabinetu swojego nowego szefa, zobaczył za biurkiem faceta, którego na meczu wyzwał od debili. Tego, którego chciał pobić. To był ojciec chłopca strzelającego rzut polny.
– Karny. Rzut karny to się nazywa – sprostowałem.
– No, właśnie, ten strzał karny. To był on i oczywiście natychmiast poznał Tomka. Wyobrażasz to sobie?
Fakt, to był mocny dowód na istnienie pecha. Niesamowity zbieg okoliczności. A może coś więcej? Raczej nie wierzę w takie rzeczy, ale nie mogłem oprzeć się myśli, że jakaś dziwna siła postanowiła ukarać mojego szwagra. Oczywiście to wcale nie było zabawne. Hanka nie zarabiała wiele – na dłuższą metę brak pracy dla Tomka był dla nich wielkim problemem. Nie zazdrościłem też Hance życia z Tomkiem – w dalszym ciągu bez pracy…
– Rozumiem, że z roboty nici? Wyrzucił go za drzwi? – zapytałem.
Ku mojemu zaskoczeniu, Hanka roześmiała się jak z dobrego żartu.
– Też byłam pewna, że tak właśnie postąpi. Szczerze mówiąc, powinien. Temu idiocie to się należało, może wreszcie by zmądrzał. Ale jest jeszcze ciekawiej. Ten szef też gra w piłkę – w takiej amatorskiej drużynie oldbojów. Powiedział Tomkowi, że go przyjmie do roboty, ale pod warunkiem, że Tomek sam zacznie trenować. Jak go nie zobaczy na najbliższym treningu i następnych, z posady nici!
Zacząłem wreszcie rozumieć, dlaczego moja siostra co chwilę się śmieje. Tomek kiedyś uprawiał czynnie sport, ale zamienił trampki na kapcie. Jedynymi sportami mego szwagra pozostały: bilard w pubie albo gry komputerowe. Nie umiałem wyobrazić sobie Tomka, który robi pompki na murawie… Hanka chyba czytała mi w myślach.
– Wiem, co sobie pomyślałeś. Że nie ma takiej szansy. Też mam poważne obawy, ale wyobraź sobie, że mój mąż dziś rano wstał o szóstej, włożył jakiś stary dres i wybiegł na deszcz! Wrócił, wyciągnął z piwnicy te takie ciężarki, no, stare hantle, i przez pół godziny jęczał w przedpokoju. On chyba pójdzie na ten trening z szefem.
Tomek faktycznie poszedł na trening
Ja też. Przez godzinę patrzyłem na mojego szwagra, który z każdą chwilą coraz bardziej ubłocony wykonywał ćwiczenia zadane przez trenera. Chyba chwilami miał ochotę się rozpłakać i uciec do domu, ale jednak odnalazł w sobie twardziela. Od tamtej pory minęło wiele miesięcy. Tomek pracuje u Waldka (jako koledzy z drużyny są na „ty”) i czuje się znacznie lepiej. Nie ma już czasu na treningi syna, bo sam szykuje się do bardzo ważnego meczu.
Poza tym od kiedy to Antek staje za barierką dla widzów, mój szwagier ostatecznie zrozumiał, że nie ma nic gorszego niż tatuś, który próbuje wyręczać trenera. Antek i Jaś odzyskali przyjemność z gry, a ja zastanawiam się, czy też nie włożyć dresu. Przed piłką nożną w naszej rodzinie wspaniała przyszłość.
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”