Kiedy zadzwonił telefon, akurat tuszowałam sobie rzęsy. Spojrzałam na wyświetlacz, numer był nieznany. Niechętnie odebrałam. To był mężczyzna, który montował u mnie rolety. Tłumaczył, że źle wypisał fakturę i będzie musiał coś zmienić, wstawić inną datę. Nagle w tle usłyszałam klakson. Czyżby mężczyzna dzwonił do mnie z samochodu? Kiedy o to spytałam, potwierdził, a wtedy bez słowa się rozłączyłam. Wróciłam do malowania rzęs i tuszowania cieni pod oczami. Nie chciałam robić sobie mocnego makijażu, ot tyle, żeby nie wyglądać na zmęczoną. Sukienkę też wybrałam czarną, ale skromną, a nie wizytową. Do tego buty na słupku i mała torebka. Do torebki włożyłam kopertę, w środku była kartka z życzeniami i kilkanaście banknotów. Jeszcze tylko płaszcz, bukiet z wazonu i byłam gotowa. Pojechałam autobusem.
Pod kościołem czekał już tłumek gości, podeszłam do schodów i wmieszałam się między weselników
Chciałam zobaczyć parę młodą, zanim wszyscy wejdą do kościoła. Byłam ciekawa, jak teraz wygląda Julita. Nie widziałam jej od czterech lat, niby nie tak długo, ale młodzi tak szybko się zmieniają. Jej narzeczonego znałam tylko z imienia i nazwiska. A konkretnie z dwóch imion: Piotr Maurycy Wojski – tak wymienił go ksiądz podczas zapowiedzi. Zastanawiałam się, kim jest ten chłopak. Okazał się być zupełnie przeciętnym młodym mężczyzną. Nie wiem, czego się spodziewałam. Za to Julita wyglądała zjawiskowo. Wciąż była śliczna, miała nieco dziecinną urodę, wielkie oczy, drobne usteczka. Wybrała prostą suknię, żadnych tiuli czy koronek. Welonu nie miała, tylko biały stroik z długą wstążką opadającą na plecy. Uśmiechnęłam się z daleka na jej widok i weszłam za innymi do kościoła. Po ceremonii podeszłam do nich.
– Wszystkiego dobrego na nowej drodze życia – wyrecytowałam życzenia i wręczyłam Piotrowi Maurycemu kopertę.
Oboje uśmiechali się do mnie z wdzięcznością, ale byłam pewna, że gdy odejdę, jedno będzie pytało drugie, kim ja właściwie jestem. Nie szkodzi. Dobrze, że nie wiedzieli. Tak było lepiej.
W drodze powrotnej zadzwoniłam do Michała. Syn nie odebrał
Pomyślałam, że pewnie prowadzi samochód i może oddzwoni wieczorem. Nie oddzwonił. Leżąc w łóżku, jak co wieczór, zrobiłam podsumowanie dnia. Nie wyszło najgorzej. Dzisiaj rozmawiałam z trzema osobami. Z Julitą, z jej mężem i z jakąś kobietą, która zapytała w kościele, czy wiem, o której będzie następna msza. Nie wiedziałam, ale i tak policzyłam tę rozmowę. Trzy osoby – nieźle!
Nazajutrz była niedziela. Najgorszy dzień w tygodniu. Kiedyś lubiłam niedziele, to był nasz rodzinny czas. Zawsze wtedy robiliśmy coś we czwórkę: Romek, Michał, Ania i ja. Nawet kiedy dzieci były już prawie dorosłe, Romek zawsze potrafił wymyślić coś takiego, co je zatrzymało w domu choćby na te dwie, trzy godziny. Aby tradycji spędzania wspólnego czasu właśnie w niedzielę, stało się zadość.
– Co będziemy robić, jak się wyprowadzą i zostaniemy sami? – spytałam kiedyś.
– Nigdy nie będziemy sami – odparł Romek, jakby przewidział przyszłość.
Po jego śmierci zostałam z Anią i Michałem. Córka wyprowadziła się rok później, Michał po niej
W końcu to ja zostałam sama. Dlatego nienawidzę niedziel. I siebie, bo sama to sobie zrobiłam. Nam: Romanowi, Ani, Michałowi, Julicie i jej matce. A także wszystkim, którzy kochali Romana i ojca Julity. Zniszczyłam im życie przez swoją bezmyślność. Wiedziałam, że Romek był w samochodzie, powiedział mi to na początku rozmowy. Nie miał zestawu głośnomówiącego, rozmawiał, trzymając telefon przy uchu. To łamanie przepisów, ale ile osób tak naprawdę się tym przejmuje? Często widzę kierowców, którzy prowadzą jedną ręką, drugą przytrzymując komórkę, a nawet piszą coś w telefonach, nie patrząc na drogę. Czasami robi to ktoś z moich znajomych, wtedy zwracam uwagę, ale zawsze słyszę to samo: rozmowa nie przeszkadza w prowadzeniu samochodu. Mój mąż też tak mówił. Był świetnym kierowcą. Zginął, rozmawiając ze mną przez telefon.
Najgorsze jest to, że dokładnie pamiętam, o czym wtedy z nim rozmawiałam. O głupotach. O tym, że skończyły się tabletki do zmywarki i że rano był kurier, ale nikogo nie zastał.
– Jest awizo, nie mam pojęcia, co to za przesyłka. Chyba paczka – mówiłam, stojąc w kuchni i wczytując się w dokument. – Zamawiałeś coś?
– Nie wiem… Wycieraczki do samochodu, ale to dopiero wczoraj. Za wcześnie, żeby już doszły – odpowiedział.
W tle usłyszałam syrenę ambulansu.
– No to sobie przypomnij – nalegałam głupio.
Głupio, bo na siłę chciałam podtrzymać rozmowę. Byłam w domu sama i po prostu się nudziłam.
– Może to…
Nigdy się nie dowiedziałam, co chciał mi wtedy powiedzieć
W raporcie policyjnym napisano, że wypadek nastąpił z winy Romana. Mąż nie dość, że jechał za szybko, to jeszcze rozmawiał przez telefon. Nie zdążył zareagować, kiedy samochód przed nim stracił przyczepność na plamie oleju. Gdyby był w pełni skoncentrowany, pewnie zdołałby wyhamować albo odbić kierownicą w prawo. Ale prowadził jedną ręką i właśnie gadał ze mną o jakiejś głupiej paczce. Skręcił na przeciwległy pas ruchu i zderzył się czołowo z osobową toyotą. Mój mąż zginął na miejscu, a kierowca toyoty trafił do szpitala. Był w stanie krytycznym.
Nawet nie umiem sobie wyobrazić, co czuła jego żona, kiedy kolejne operacje nie przynosiły poprawy, a lekarze rozmawiali z nią z coraz bardziej poważnymi minami. W końcu i on zmarł. Zmarł, chociaż jechał zgodnie z przepisami, nie przekraczając dozwolonej prędkości. Osierocił dwunastoletnią córkę. Okrutną ironią losu pan Błażej był z naszej parafii i jego pogrzeb odbył się tydzień po tym, jak pochowałam Romka.
Wiedziałam, kiedy odprawiano za niego nabożeństwo i na jakim cmentarzu spoczął. Widziałam jego żonę i córeczkę, spotkałam je jeszcze raz, w rocznicę śmierci ich ojca i męża. Nigdy do nich nie podeszłam, nie wiedziałabym, jak wyjaśnić, dlaczego je niepokoję. Sama tego nie rozumiałam. Po prostu chciałam wiedzieć, co u nich, jak sobie radzą, czy czegoś nie potrzebują. To idiotyczne, bo przecież wiedziałam, jak to jest, kiedy nagle ginie ktoś, kogo kochasz. Wtedy świat zmienia się w piekło, wszystko przestaje mieć sens. Po śmierci Romana tak właśnie się czułam. Ale to było coś innego.
Romek by nie zginął, gdyby nie zachciało mi się pogawędzić z nim, kiedy prowadził samochód. Nie zginąłby, gdyby wcześniej kupił zestaw głośnomówiący albo po prostu stosował się do przepisów prawa. A pan Błażej? Nie był niczemu winien. Był ofiarą… Ludzie oczywiście się dowiedzieli. Niby nasze miasto nie jest takie małe, ale miałam wrażenie, że każdy to wie: Roman zabił ojca dwunastoletniej dziewczynki, bo zawracałam mu głowę przez telefon.
Ktoś z moich znajomych znał kogoś z rodziny matki Julity. Podobno kobieta latami nie wychodziła z depresji, dziewczynkę wychowywała babcia. Matka nie miała pracy, więc ich sytuacja była trudna. Dowiedziałam się, gdzie chodziła do szkoły Julita i anonimowo opłacałam jej obiady oraz wycieczki. Potem mój spowiednik pomógł mi przekazywać im pieniądze bezpośrednio. Nie chciałam, żeby wiedziały, że to ode mnie. Byłam „anonimową dobrodziejką”. Bałam się, że kiedy dowiedzą się, kim jestem, odrzucą moją pomoc. Wcześniej nie chodziłam regularnie do kościoła, ale po śmierci Romana zaczęłam.
Przez tych trzynaście lat widziałam Julitę kilka razy, ostatnio na święceniu pokarmów w Wielką Sobotę, cztery lata temu. A kilka tygodni temu usłyszałam jej nazwisko podczas zapowiedzi. Julita miała już dwadzieścia pięć lat i brała ślub. Poczułam łzy pod powiekami. Jej ojciec powinien przy niej być tego dnia. Nie było go – przeze mnie.
Może choć jednej osobie moja dramatyczna historia uratuje życie
Dzisiaj byłam w hospicjum. Chodzę tam raz w tygodniu, by czytać na głos chorym. Ktoś może pomyśleć, że zadałam sobie taką pokutę, ale to nie tak. Lubię ich odwiedzać. Czekają na mnie, lubią mnie. Nie mają pojęcia, kim jestem i co zrobiłam. Poza tym to jedyne osoby, z którymi rozmawiam na różne tematy, a nie tylko wymieniam się informacjami. Kiedy wracałam, na pasach omal nie przejechał mnie samochód. Wyraźnie widziałam, że kierowca był pochylony, patrzył na swoje kolana. Gdybym się gwałtownie nie cofnęła, potrąciłby mnie.
Co robił? Pisał wiadomość? Sprawdzał maila? Logował się na Facebooku? Gdybym miała kamień, rzuciłabym nim za nim! Nikomu się nie skarżę. A piszę to, żeby ostrzec innych. Nie musisz być kierowcą, żeby zabić kogoś na drodze. Możesz być żoną, która nudzi się bez męża, albo chłopakiem, który musi coś wyznać ukochanej. Teraz, natychmiast, przez telefon, nie myśląc o tym, że oni właśnie gdzieś jadą. Zastanówcie się, co robicie. Pomyślcie o mnie.
W tamtym wypadku, trzynaście lat temu, życie straciły nie dwie, a trzy osoby: mój mąż, ojciec Julity i ja. Kierowco! Gdy prowadzisz samochód, nie odbieraj telefonu. Każdą rozmowę możesz odbyć później, gdy już dojedziesz na miejsce. Chyba nic się nie stanie, gdy rozmówca usłyszy komunikat: abonent czasowo niedostępny, prawda?
Czytaj także:
Oświadczyłam się mojemu chłopakowi. Wszystko przez ciotkę, która miała 3 mężów
Mama zmarła, gdy miałam 4 latka. Tata kłamał, że nie mam innej rodziny
Syn mojego faceta specjalnie prowokuje awantury, żeby nas skłócić