„Mój syn to chodzący kataklizm. Od dziecka przejawiał skłonności do agresji, a teraz sama się go boję”

Matka kłócąca się z nastoletnim synem fot. iStock by GettyImages, PIKSEL
„Wierzyłam, że mój starszy syn w końcu przestanie sprawiać kłopoty i wyjdzie na ludzi. Niestety, zachowywał się coraz gorzej. Podjęliśmy więc z mężem radykalne kroki. Cała nadzieja w resocjalizacji”.
/ 03.01.2024 15:15
Matka kłócąca się z nastoletnim synem fot. iStock by GettyImages, PIKSEL

Zawsze marzyła nam się z mężem córeczka. Jednak rok po ślubie urodziłam pierwszego syna, cztery lata później drugiego – i przyznaję, tyle szczęścia nam na razie wystarczyło. Na więcej dzieci zwyczajnie nie mielibyśmy czasu ani siły.

Nasi synowie byli jak ogień i woda. Młodszy Konrad był grzeczny i dobrze się uczył, ale nie potrafił walczyć o swoje, więc martwiliśmy się, że nie poradzi sobie w życiu. Z kolei starszy Franek rozrabiał już w przedszkolu (z dwóch go zresztą wyrzucono za dokuczanie dzieciom).

Mąż, może mało wychowawczo, ochrzcił go kiedyś mianem „totalny kataklizm”. Fakt jednak pozostawał faktem, że dzieciak psuł zabawki jak najęty, wdawał się w bójki z kolegami, grymasił przy jedzeniu i nikogo nie słuchał – ani mnie, ani ojca, ani dziadków, ani nauczycieli.

Ciągnęło się to przez całych szesnaście lat, a ja wciąż naiwnie i gorąco żywiłam matczyną nadzieję, że mój pierworodny w końcu znajdzie jakiś moralny kompas i się naprostuje. Może gdy spotka odpowiednią dziewczynę, to zmądrzeje? Nie chciałam myśleć o nim jak o kimś złym z natury. Żadna matka nie dopuszcza do głosu podobnych myśli.

Załamywałam ręce

Krótko po szesnastych urodzinach Franka okazało się, że znów jestem w ciąży. Tym razem miała to być dziewczynka. Bardzo się cieszyłam. Radość była jednak podszyta niepokojem, bo jednocześnie skandaliczne wybryki Franka przybrały na sile. Podobnie się zachowywał, gdy Konrad był jeszcze bardzo mały.

Pewnego razu mój mąż przyłapał go na tym, jak pochyla się nad łóżeczkiem i kaszle na młodszego brata, mimo że wyraźnie zakazaliśmy mu wtedy się do niego zbliżać, by nie zaraził małego.

Dosłownie tydzień po tym, jak powiedziałam chłopcom, że będą mieć siostrzyczkę, zostałam wezwana do szkoły. Okazało się, że Franek chciał odpisać zadanie domowe od kolegi, a gdy ten się nie zgodził, zabrał mu zeszyt, podpalił i wrzucił do kosza. Mało pożaru nie wywołał. Co mój syn miał na swoje usprawiedliwienie? Jedynie wzruszył ramionami i powiedział lekceważąco: – Teraz przynajmniej dwie osoby są nieprzygotowane.

Nawet nie wiedziałam, jak to skomentować. Franek został wyproszony za drzwi, żeby zaczekał na mnie na korytarzu, a tymczasem dyrektor na spółkę z wychowawczynią tak pokierowali rozmową, że zaczęliśmy rozważać badania psychiatryczne, acz nikt nie powiedział wprost, że mój syn może być socjopatą.

Uśpił moją czujność

Obiecałam się zastanowić, choć nie bardzo wierzyłam w sukces psychoterapii. Byłam przekonana, że w trakcie sesji Franek zachowywałby dokładnie tak samo jak zawsze, jeśli nie gorzej. A leki… Cóż, nigdy nie ufałam farmakologii w zakresie poważniejszym niż zbijanie gorączki. Mój syn potrzebował po prostu dyscypliny, jakiegoś celu w życiu, konsekwencji, to wszystko. To nie jest przecież złe dziecko, po prostu szybko się nudzi i wtedy zaczyna robić głupoty. Trzeba mu stale zapełniać czas.

– Zawiodłam się na tobie, synu – powiedziałam mu, gdy wracaliśmy do domu.

Spuścił głowę ze wstydem. Wcześniej nieraz dawałam się nabrać na tę jego udawaną skruchę, więc teraz byłam ostrożna. Jednak tym razem, o dziwo, Franek uspokoił się na kilka tygodni. Przyniósł nawet parę niezłych ocen ze sprawdzianów, więc po raz kolejny pozwoliłam sobie mieć nadzieję, że może tym razem taki stan rzeczy utrzyma się już na stałe. Że może mój syn nareszcie się wyszalał. Że to, co dostrzegałam czasem w jego oczach, ten niebezpieczny błysk, był tylko złudzeniem… Co mówią o nadziei? Że jest matką głupich.

Pamiętam, to był czwartek. Konrad i Franek kończyli lekcje jednocześnie i czasem wracali do domu razem. Tą samą drogą: obok dworca kolejowego i przez park. Konrad przyszedł pierwszy. Od progu zauważyłam, że coś go dręczy. Po upartym milczeniu i unikaniu mojego wzroku domyśliłam się, że brat zabronił mu kablować. A więc jakieś tajemnice. Czyli coś znowu jest nie tak…

– Powiedz mi tylko, czy to coś złego – przekonywałam.

Konrad zastanawiał się przez chwilę. W końcu kiwnął głową: raz, dobitnie.

– On zawsze to robi w parku po szkole. Zaczął niedawno… Mamo, musisz mu coś powiedzieć! – wybuchnął.

Zamierzałam zrobić coś więcej. Ale najpierw musiałam się dowiedzieć, co tym razem przeskrobał mój syn.

Okrutna zabawa

Następnego dnia po południu udałam się do parku i czekałam w jednej z bocznych alejek, obserwując bramę. Franek pojawił się wcześniej, niż się spodziewałam – znaczy, że musiał się zerwać z ostatniej lekcji. Jeden punkt na minus. Śledząc go, zastanawiałam się, na czym go przyłapię. Papierosy? A może wyciągnie z plecaka piwo albo tanie wino kupione przez starszego kolegę?

Naprawdę wolałabym coś tak oczywistego i typowego… Zamiast tego Franek sięgał raz po raz do kieszeni i upuszczał coś dyskretnie na trawnik. Przerywał tę dziwaczną zabawę tylko wtedy, gdy mijał go jakiś przechodzień.

Odczekałam, aż odejdzie dalej, i schyliłam się, by zobaczyć, co tak beztrosko zostawiał w parku. To były kawałki kiełbasy. Naszpikowane… żyletkami! Ruszyłam jak czołg, dopadłam gówniarza, złapałam za kołnierz i nie przejmując się tym, czy ktoś nas widzi, kazałam mu wszystko zebrać. Każdy morderczy kawałek. Nie oponował. Chyba widział, że furia mną telepie. Poza tym nie będzie się przecież szarpał z matką w ciąży.

A we mnie gniew, rozczarowanie, troska i strach buzowały jak w kotle. Jak mógł wpaść na tak okrutny pomysł?!

W domu niemal radośnie wyjaśnił, że widział coś podobnego w internecie.

– Chciałem tylko zobaczyć, co się stanie – wzruszył ramionami. – Jak szybko ludzie się zorientują. Co tam kilka psów, mamo. Sama ich nie lubisz, przecież wiem.

Naprawdę nie widział różnicy? To, że czegoś nie lubię, nie znaczy zaraz, że muszę to tępić niczym zarazę, do tego okrutnie, boleśnie. To, że zobaczyłam coś w internecie, nie znaczy, że muszę bezmyślnie papugować. Nie mieściło mi się w głowie, że jakikolwiek człowiek, nawet młody i lekkomyślny, może kierować się w życiu tak chorą logiką. Musiałam wziąć coś na uspokojenie. Zapowiedziałam Frankowi, że porozmawiamy jutro, i kazałam mu siedzieć kamieniem w swoim pokoju. Poszedł, jak zwykle udając wielce skruszonego.

Biłam się z myślami przez całą noc. Sama, bo nie wspomniałam jeszcze o niczym mężowi. Wiedziałam, że powinnam coś zrobić, a jednak nadal brakowało mi przekonania i odwagi, by podjąć jakieś drastyczne kroki. W końcu umęczona usnęłam.

Śnił mi się Franek. Widziałam go, jak stoi z żyletką w dłoni nad łóżeczkiem swojej siostry i pochyla się z paskudnym uśmiechem na ustach. Próbowałam za nim gonić, złapać go, ale wymykał się jak dym. Znalazłam go dopiero w kuchni, pokonawszy labirynt korytarzy. Sypał trutkę na szczury do butelki…

Obudziłam się zlana potem. Tego było już za wiele. Osiągnęłam granicę swojej cierpliwości i nie zamierzałam sprawdzać, co leży poza nią.

Daliśmy mu wybór

Przekonałam męża, byśmy dali synowi wybór: liceum wojskowe albo MOS, czyli Młodzieżowy Ośrodek Socjoterapii, gdzie rodzic może umieścić swoje dziecko bez wyroku sądu, jeśli sobie z nim nie radzi.

MOS to placówka otwarta, więc teoretycznie dzieciak może wchodzić na przepustki w weekendy, na święta i wakacje, oczywiście pod warunkiem, że sobie zasłuży. Klasa licealna o profilu wojskowym to niemal wczasy w porównaniu z takim MOS-em, ale gdzie Franek trafi – zależy od niego. Od jego zachowania i od jego stopni.

Do końca roku szkolnego zostało jeszcze kilka miesięcy, ale klamka już zapadła. Wywinie coś wcześniej – nie ma zmiłuj, oddamy go do MOS-u (bo inaczej gotów wylądować w poprawczaku). Czasami rodzice muszą podejmować trudne decyzje. Musimy też znać granice własnych możliwości. Moje zdolności wychowawcze, jeśli chodzi o Franka, zostały wyczerpane. A nie pozwolę, żeby nasza córeczka rozwijała się w towarzystwie kogoś tak niebezpiecznego jak jej rodzony brat.

Rygor, dyscyplina, żelazna konsekwencja, nienaruszalne zasady – może to naprostuje Franka, da mu szansę, by zapanował nad swoimi groźnymi impulsami, nim stanie się coś nieodwracalnego. Bierność to też rodzaj zła. Muszę więc podjąć radykalne kroki. A jeśli to nie podziała, wyślemy go na leczenie psychiatryczne. 

Czytaj także:
„Jako dobra ciocia nigdy nie skąpiłam prezentów dzieciom. Ale gdy dostały skromne upominki, moje siostry się obraziły”
„W rok zrobiłem 100 tysięcy i mam kasy jak lodu. Rodzice myślą, że robię karierę w korpo, a ja zarabiam ciałem”
„Koleżanki gnębią moją wnuczkę, bo jest sierotą. Wychowawczyni stwierdziła, że tak się teraz bawią dzieci i nie pomoże”

Redakcja poleca

REKLAMA