„Mój syn to grzeczny chłopiec, a sąsiadka robi z niego kryminalistę. Czy ta baba nie przesadza? Przecież on ma 10 lat”

dziesięcioletni chłopiec fot. Adobe Stock, Aydinnsait
„Cóż takiego mógł zrobić dziesięciolatek, że zainteresowała się nim policja? Ukraść coś w sklepie, jakąś zabawkę, słodycze? – nic innego nie przychodziło mi do głowy. Wkrótce jednak okazało się, że mój syn został oskarżony o… poważne pobicie Grzegorza. Poważne, bo zadaniem policjantów tym razem wybił mu ząb”.
/ 22.02.2023 15:15
dziesięcioletni chłopiec fot. Adobe Stock, Aydinnsait

Gdy tylko na ekranie komputera widziałam ikonkę wiadomości od mamy Grzegorza, wiedziałam od razu, że mail będzie wypełniony pretensjami pod adresem mojego syna. Nieraz już bowiem dostawałam wiadomości, w których ta kobieta oskarżała Franka o to, że źle się zachowuje w szkole: jest ordynarny i agresywny w stosunku do jej Grzesia. Były przy tym tak sugestywne, że kiedy je czytałam, miałam wrażenie, że nie opisują poczynań dziesięciolatka, tylko brutalnego przestępcy, a nawet recydywisty.

– Głupia baba, jak zwykle przesadza! – mawiał mój mąż. – Jest przewrażliwiona na punkcie swojego dzieciaka, bo wychowuje go sama. Chłopa jej trzeba, i tyle – dodawał, a ja, choć nie znoszę tego typu szowinistycznych uwag, musiałam się z nim zgodzić.

Nawet jeśli w tym, co tak dosadnie wyrażał Adam, było sporo racji – to jednak nie on chodził na zebrania do szkoły i nie on musiał wysłuchiwać pretensji. Bo na mailach się nie kończyło; pani Katarzyna na każdym spotkaniu miała wiele do powiedzenia o tym, jak źle w tej klasie traktowany jest jej synek. Pretensje mamy Grzesia dotyczyły też innych dzieci. Wiem, że wielu rodziców miało ochotę ją wtedy zapytać:

– Dlaczego pani nie zmieni synowi klasy, a nawet szkoły? W tej się chyba nie zaaklimatyzował?

Widziałam to po ich zrezygnowanych minach. Wszyscy tęskniliśmy za czasami, kiedy Grzesia nie było w tej klasie, i nasze dzieci były zwyczajnymi dziećmi, a nie potencjalnymi przestępcami. Tym bardziej że wersje wydarzeń, które przedstawiał jej syn, różniły się znacznie od tego, co opowiadały nasze dzieci.

Doniosła na mojego syna na policję

Niestety, ilekroć dochodziło do rozmowy, pani Katarzyna nie przyjmowała niczego do wiadomości i nie pozwalała nikomu do końca się wypowiedzieć, przerywając nam krzykami. To, co opowiedział jej syn, było zawsze święte, a reszta uczniów to kłamcy.

Interweniowaliśmy u wychowawczyni, która także miała już powyżej uszu rozmaitych akcji tej kobiety. Zresztą sama przyłapała Grzesia na kłamstwie. Wiedziała na przykład, że chłopiec potrafi uderzyć któreś z dzieci bez powodu, a potem podnosi krzyk, kiedy ono mu oddaje. Prowokował w klasie różne sytuacje i uwielbiał doprowadzać do tego, aby koledzy pokrzywdzonego rzucali się w jego obronie. Wtedy zgrywał ofiarę napaści, płacząc wniebogłosy i tylko zerkając spod opuszczonej głowy, czy jego rozpacz robi na wszystkich odpowiednie wrażenie.

Wychowawczyni znała naszą klasę i wiedziała doskonale, że w ciągu kilku miesięcy grupa fajnych dzieciaków nie mogła zmienić się w stado bestii, tylko czyhających na to, aby zrobić krzywdę nowemu koledze. Niestety, niewiele mogła z tym wszystkim począć, bo mama Grzesia nie zgadzała się, aby porozmawiał z psychologiem. Mówiła, że jej syn nie jest wariatem, i jeśli kogoś tutaj trzeba leczyć, to nie jego, ale resztę klasy.

– Nikt go nie lubi, bo Grześ nie ma ojca! Uważają, że jest od nich gorszy! – wykrzykiwała, nie przyjmując do wiadomości, że w tej klasie jest jeszcze kilkoro dzieci z rozbitych rodzin.

Po jej rozmaitych akcjach chyba nie dziwota, że nie chciało mi się nawet otwierać tego maila, którego od niej dostałam na końcu stycznia. Może to był błąd. Może wtedy nie byłabym tak bardzo zaskoczona, że następnego dnia do moich drzwi zapukała policja.

Kiedy funkcjonariusze stanęli na moim progu, byłam w domu tylko z Frankiem. Mąż akurat pojechał na kilka dni do swoich rodziców. Bardzo żałowałam, że go nie ma przy mnie.

– Czy pani jest matką Franka? – zapytali. – Musimy porozmawiać o tym, co zrobił pani syn!

Cóż takiego mógł zrobić dziesięciolatek, że zainteresowała się nim policja? Ukraść coś w sklepie, jakąś zabawkę, słodycze? – nic innego nie przychodziło mi do głowy. Wkrótce jednak okazało się, że mój syn został oskarżony o… poważne pobicie Grzegorza. Poważne, bo zadaniem policjantów tym razem wybił mu ząb!

– Jego matka złożyła doniesienie w komendzie. Jesteśmy już po przesłuchaniu chłopca. On twierdzi, że pani syn napadł na niego po lekcjach na klatce schodowej domu, w którym mieszka Grzegorz, i uderzył go tak mocno, że pozbawił go zęba.

– Jakim cudem? – zdumiałam się. – Mój syn jest niższy i dużo drobniejszy od Grzegorza!

– Chłopiec twierdzi, że został uderzony głową w twarz, i stąd tak poważne obrażenia.

– Gdyby tak było, to mój syn powinien mieć chyba siniaka, na przykład na czole? – zasugerowałam. – Proszę, mogą panowie zobaczyć, że nic takiego nie ma!

– My nie jesteśmy od oględzin, tylko od doprowadzenia nieletniego na komendę w celu przesłuchania! – usłyszałam i wtedy krew we mnie zawrzała.

– Franek nigdzie nie pójdzie! Możecie go przesłuchać tutaj, w mojej obecności. Albo złożę na was skargę – oznajmiłam hardo, czując, że nie boję się policji!

Moje dziecko było niewinne, dawałam sobie głowę uciąć.

– Zresztą dzisiaj nic z tego, bo chciałabym, aby przy rozmowie był obecny także ojciec Franka.

Pierwszy raz przestraszyłam się tej kobiety

Moja stanowczość pozbawiła policjantów pewności siebie. Stwierdzili więc tylko, że dostanę oficjalne wezwanie na komendę, i poszli. Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, pomyślałam jednak:

A jeśli mówili prawdę? Czy mojemu dziecku za napaść na kolegę grozi poprawczak? Nie, to niemożliwe!” – odepchnęłam od siebie te czarne wizje i poszłam porozmawiać z dzieckiem. Franek był ciężko przestraszony wizytą policjantów. Słyszał trzy po trzy z tego, co powiedzieli, bo kazałam mu iść do pokoju.

– Mamusiu, ja tego nie zrobiłem – wyszeptał tylko.

Wierzę ci, kochanie – przytuliłam synka mocno.

W poniedziałek w szkole rozpętało się piekło, a właściwie rozpętała je matka Grzegorza. Zdążyła już odwiedzić dyrektorkę, wychowawczynię i psychologa. Wszystkich oskarżyła o zaniedbania i zaczęła straszyć więzieniem za krzywdę swojego syna.

– Czy powinnam zabrać Franka do domu? – zapytałam przerażona wychowawczynię, widząc, jaka jest na niego nagonka.

– W żadnym razie! To tak, jakby pani przyznawała, że jest winny. Proszę zobaczyć, dzieci mu współczują i wcale nie wierzą, że był zdolny pobić Grzesia. Niech zostanie normalnie w szkole, a ja porozmawiam z nauczycielami, aby przypadkiem go nie potępiali, zanim nie poznamy wszystkich okoliczności, zanim sprawa się nie wyjaśni.

– Dziękuję pani – to było wszystko, co mogłam w tamtym momencie wyszeptać.

Wyszłam ze szkoły i niestety, już za płotem dopadła mnie ta wariatka, matka Grzegorza.

– To wszystko pani wina! Franek jest łobuzem, takich jak on trzeba zamykać! Bandzior! – zaczęła się wydzierać i szarpać mnie za ubranie.

Proszę mnie zostawić! – po raz pierwszy naprawdę się przestraszyłam tej kobiety.

Bałam się ją odepchnąć mocniej i wyrwać, bo jeśli przypadkiem by się przewróciła… Oczami duszy wyobraziłam sobie, że też jestem oskarżona o pobicie. Ładnie bym wtedy urządziła i siebie, i syna! Na szczęście udało mi się jakoś jej wywinąć i uciec do domu. Tam popłakałam się z bezsilności. „Czy będę musiała zmienić Frankowi szkołę?” – pierwszy raz zadałam sobie to pytanie.

Problem polegał również na tym, że Grzesiek mieszka blisko nas, na tym samym osiedlu. Jednak ta bliskość, która wtedy wydawała mi się zagrożeniem, okazała się w niedługim czasie wybawieniem dla mojego synka…

Kilka dni później wybrałam się z Frankiem na zakupy. Syn chciał konieczne jechać na rolkach, więc mu na to pozwoliłam, ale z tego powodu musiałam zostawić go pod sklepem. Jeździł sobie po chodniku, lecz w pewnym momencie zauważyłam, że niebezpiecznie zbliżył się do schodków, które prowadziły do niżej położonej części handlowego pasażu.

Zanim jednak wybiegłam, aby go pouczyć, stanęła przy nim jakaś staruszka. Doszłam do nich, kiedy właśnie tłumaczyła Frankowi, że schody są niebezpieczne, bo można sobie wybić zęby, jak  się po nich zjedzie na rolkach.

Obie sąsiadki chętnie złożyły zeznania

– Kilka dni temu widziałam już tutaj takiego magika! – fuknęła starsza pani. – Niby się bawił, aż w końcu potknął się o schodek i jak się nie wywali! Przedni ząb sobie wybił, krew się lała, że hej! – stwierdziła, kiwając głową.

– Naprawdę? – zapytałam, nie przeczuwając jeszcze, co to może dla nas oznaczać.

Był w wieku pani syna! Taki kudłaty brunecik… Rozpłakał się, ale jak chciałam mu pomóc, uciekł! – staruszka była przejęta i wyraźnie zadowolona, że w końcu ma kogoś, kto jej słucha.

A mnie nagle w głowie odezwał się dzwonek alarmowy.

– Potrafiłaby go pani rozpoznać? Tego chłopca, który sobie złamał ząb na tych schodach? – zapytałam z nadzieją.

– A pewnie! Wzrok i pamięć to ja mam jeszcze całkiem dobre – pochwaliła się.

Kwadrans później siedziała na u nas kanapie i przeglądała album ze zdjęciami Franka ze szkoły.

– Tak, to on! – bezbłędne wskazała Grzesia.

– Ktoś go jeszcze widział prócz pani? – zapytałam ucieszona.

– Byłam wtedy z sąsiadką, ona także może wszystko potwierdzić – usłyszałam.

Tego mi było trzeba!

Obie starsze panie zeznały w komendzie, gdzie tak naprawdę Grzesio złamał sobie ząb. Mojego syna oczyszczono z zarzutów, a jego szkolny kolega został wreszcie objęty pomocą psychologa. Mam nadzieję, że to będzie nauczka dla jego matki.

Czytaj także:
„Mój synek uwielbia się przebierać za postaci z filmów. Teściowie mówią, że wychowujemy dziwaka i klauna”
„Mój syn wpadł w wir imprez, który ściągnął go na dno. Czy zawiodłam jako matka? Za bardzo go kochałam?”
„Synek poskarżył się, że ojciec kolegi uderzył go na urodzinach. Okazało się, że ten drań ma za uszami dużo więcej”

Redakcja poleca

REKLAMA