„Mój syn to diabeł wcielony. Byłam pewna, że podmienili go w szpitalu, ale zrobiłam badania i niestety wyszło, że jest mój”

matka martwi się o syna fot. Adobe Stock, Andrzej Wilusz
„Przecież oboje z mężem pochodzimy z inteligenckich, spokojnych domów, nie używamy wulgaryzmów, nie jesteśmy agresywni. Wychowano nas w kulcie pracy i wiedzy, i tę samą postawę przekazywaliśmy swoim dzieciom. Zwroty: >>proszę<< i >>dziękuję<< były u nas na porządku dziennym, a tu nagle Staś rzucił >>cholerą<<, uderzając zabawką siostrę”.
/ 03.03.2023 12:30
matka martwi się o syna fot. Adobe Stock, Andrzej Wilusz

– Proszę natychmiast przyjechać po syna! Stanowi zagrożenie dla innych dzieci! Czy pani wie, co on dzisiaj zrobił?! – grzmiała dyrektorka podstawówki.

Nie wiedziałam co, lecz mogłam się domyślić, że nie było to nic przyjemnego. Jak zwykle, gdy chodziło o naszego Stasia.

– Ja nie mogę w tej chwili wyjść z pracy, ale mąż zaraz przyjdzie – westchnęłam.

– Uważam, że to nie załatwia sprawy. Powinni państwo pomyśleć o innym rozwiązaniu… – dyrektorka zawiesiła głos.

– Jakim na przykład? Mamy go zakuć w dyby? Wychłostać? Albo może zakopać w lesie?! – nie wytrzymałam z nerwów.

Już czułam, co kryło się za jej słowami. Zbyt często to przerabiałam. Zaraz powie, że lepiej byłoby, gdybyśmy zmienili szkołę. Będzie narzekać, że brak dodatkowych nauczycieli, którzy mogliby panować nad Stasiem w czasie lekcji, ale ona nie zamierza narażać innych dzieci na jego wybuchy złości. Powinniśmy ją zrozumieć. Oczywiście wyrazi żal i ubolewanie z powodu zaistniałej sytuacji, po czym da nam miesiąc, góra dwa, na znalezienie czegoś nowego. A potem, rozłączając się, odetchnie z ulgą, że nie jest matką „takiego Stasia”.

On jest po prostu niegrzeczny

– Jedź po niego – poprosiłam męża, gdy odebrał telefon.

Nie musiałam mówić więcej. Jeszcze łudziłam się, że Michałowi uda się przekonać nauczycielki i dyrektorkę, żeby zmieniły zdanie, lecz wrócił pokonany. Staś wpadł do mieszkania i jak burza przeleciał przez przedpokój, by zamknąć się u siebie.

– Synu, poczekaj – Michał próbował go powstrzymać.

– Sam sobie czekaj!

Nie mam już do niego siły… – jęknął mąż, idąc do syna, aby wymierzyć mu karę, choć oboje wątpiliśmy, czy groźba odcięcia na tydzień od internetu jest w stanie zmienić jego zachowanie.

„Aniołeczek” – mówią ci, którzy znają Stasia tylko ze zdjęć.

– Diabeł wcielony – twierdzą rodzice jego rówieśników.

– Dziwne dziecko. Jesteście pewni, że nie ma ADHD? – pytają nauczyciele, patrząc na nas podejrzliwie, jakbyśmy coś ukrywali.

A nasz Staś nie jest zaburzony. Wiem, bo konsultowaliśmy się z różnymi specjalistami. Nie pasuje do żadnej znanej kategorii chorobowej, nie ma ADHD, zespołu Aspergera, cyklofrenii, dysleksji czy innej dysgrafii. Jest po prostu niegrzeczny.

Do czwartego roku życia zachowywał się normalnie. Jadł za dwóch, spał jak suseł i wszędzie było go pełno. A później – jakby coś w nim pękło i wtedy wylazło z niego agresywne, obce dziecko. Psuł wszystko, co wpadło mu w ręce. Pluł na nas, szturchał starsze siostry, niewzruszony ich prośbami czy płaczem.

Dyrektorka nazwała go psychopatą

Nie pomagały prośby, groźby, tłumaczenia, stawianie do kąta i odsyłanie do pokoju, bo Staś miał w nosie wszelkie zakazy. Bywał uroczy, a tuż potem okrutny. Przytulał się, po czym szczypał, patrząc ofierze prosto w oczy. Nie reagował na łzy, jakby nie rozumiał, że wyrządza krzywdę.

Oto produkt bezstresowego wychowania. Ja to bym takiego… – rzuciła kiedyś jedna z przedszkolanek, sądząc, że nie słyszę.

Zacisnęłam zęby i zaciągnęłam syna do psychologa dziecięcego. Po kilku spotkaniach, obserwacji naszej rodziny i nieskończonej liczbie testów orzekł, że syn nie umie opanować emocji i ma problem ze zrozumieniem związków przyczynowo-skutkowych. Bił, nie wiedząc, że w ten sposób kogoś rani. Nie rozumiał wyznaczanych mu kar, bo tuż po wybryku o nim zapominał. Dlatego kilka minut później wracał ze swojego pokoju zdziwiony naszą złością.

– Staś to psychopata – stwierdziła dyrektorka, wypisując nas z pierwszej zerówki. – Proszę na niego uważać – dodała przezornie.

Pani nie wie, co mówi! – zdenerwował się mąż.

Mieli, lecz Staś nie był upośledzony, więc go nie przyjęto. Musieliśmy poszukać kolejnej, „normalnej” podstawówki, modląc się, żeby wieść o Stasiu nie dotarła tam przed nami.

– Co ja państwu poradzę? Muszę dbać o wszystkie dzieci… – niebawem bezradnie rozkładał ręce kolejny dyrektor.

Załamałam się. Czasami nie miałam nawet ochoty wstawać rano z łóżka. Woziłam syna do szkoły jak za karę, znając na pamięć te wszystkie reakcje… Te spojrzenia i znaczące miny, którymi obdarzali nas nauczyciele, woźny i rodzice. Córki starały się nie sprawiać problemów, ale i tak trudno nam było cieszyć się życiem.

Bywało, że szczerze nienawidziłam syna. Podejrzewałam, że podmienili go w szpitalu. Nie wierzyłam, że „takie” dziecko może być moje. Przecież oboje z mężem pochodzimy z inteligenckich, spokojnych domów, nie używamy wulgaryzmów, nie jesteśmy agresywni. Wychowano nas w kulcie pracy i wiedzy, i tę samą postawę przekazywaliśmy swoim dzieciom. Zwroty: „proszę” i „dziękuję” były u nas na porządku dziennym, a tu nagle Staś rzucił „cholerą”, uderzając zabawką siostrę. Kiedy próbowałam mu wytłumaczyć, że postąpił źle, pokazał mi język, a później wyszeptał: „Żebyś zdechła!”. Po kilku minutach sam nie wiedział, skąd zna takie słowa.

Moje dziecko jest zakałą klasy

Bez wiedzy męża zrobiłam nawet badania genetyczne. Wyrwałam Stasiowi włosek i wysłałam do jednej z firm zajmujących się tymi sprawami. Szybko pozbawili mnie złudzeń. Był mój.

Żeby ratować małżeństwo i córeczki, poszliśmy wszyscy na terapię rodzinną. Kosztowną, bardzo długą, ale niewiele wnoszącą do naszego targanego burzami życia. Staś raz zachowywał się wspaniale, innym razem uciekał z pokoju albo wrzeszczał jak opętany, zagłuszając rodzeństwo i psując całą sesję.

Państwa syn jest dziwny – krzywiła się nauczycielka matematyki, nie rozumiejąc, czemu nagle pogorszyły mu się oceny.

Nauczyciele w ogóle przestali zwracać na Stasia uwagę. Ignorowali go na lekcjach, nie odpytywali z prac domowych, jakby bali się wejść z naszym synem w jakikolwiek kontakt. Żaden nie chciał zgłębić jego przypadku. Poznać go bliżej, dotrzeć do niego, zrozumieć naszą sytuacji. Dla nich liczyły się tylko testy i wyniki, a dobry uczeń to ten niesprawiający kłopotów, jak nasze dwie córki. Staś był zakałą, zaniżał wyniki klasy i średnią szkoły, niszczył ich dobre imię i jeszcze wyższe mniemanie o sobie.

Czy tak być powinno? Czy dzieci trudne, „niestandardowe” jak Staś nie mają szansy na normalną edukację, a ich rodzeństwo na zwyczajne dzieciństwo? Czy rodzice muszą być osamotnieni w wychowaniu takiego dziecka?

Czytaj także:
„Wychwalałam syna pod niebiosa, a okazało się, że to diabeł wcielony. Gówniarz bezkarnie żerował na ludzkiej słabości”
„Chciałam mieć słodkiego aniołka, a syn wyrósł na nadpobudliwego diabła. Czasami żałowałam, że go urodziłam”
„Przyjęłam pod swój dach córkę kuzynki, a to diabelskie nasienie zaczęło uwodzić mi męża. Nie mogłam na to pozwolić...”

Redakcja poleca

REKLAMA