„Żona wzdychała do pewnego pisarza. Uważałem, że to niegroźne, dopóki na spotkaniu autorskim nie zobaczyłem, jak flirtują”

kobieta, która kocha się w pisarzu fot. iStock by Getty Images, Bernd Vogel
„Postanowiłem, że muszę zobaczyć w końcu tę dedykację. Chwilowo odpuściłem temat, żeby uśpić jej czujność, i czekałem, aż wreszcie wypuści ten egzemplarz z rąk. Ale ona pilnowała go wyjątkowo dobrze. Dlatego dopiero prawie dwa miesiące po spotkaniu z P. udało mi się do niego zajrzeć. Gdy otworzyłem książkę, dosłownie zaniemówiłem”.
/ 13.05.2023 21:15
kobieta, która kocha się w pisarzu fot. iStock by Getty Images, Bernd Vogel

Kamilę poznałem w bibliotece. Chwyciliśmy jednocześnie za grzbiet tej samej książki. To była ostatnia powieść P., naszego ulubionego pisarza. Ciężko ją było upolować, ale akurat kilka dni wcześniej nasza biblioteka zakupiła cztery egzemplarze. Na półce stał ostatni z nich.

Spojrzeliśmy na siebie groźnie, i przez chwilę wyglądało na to, że zaraz zaczniemy sobie wyrywać książkę z ręki. Na szczęście w porę przyszło opamiętanie i roześmialiśmy się z tej niezręcznej sytuacji. Zaraz też chcieliśmy sobie wzajemnie odstąpić ten jedyny egzemplarz. Oczywiście ja upierałem się przy tym bardziej, bo jako mężczyzna dobrze wychowany uważałem po prostu, że tak wypada.

– To może wypożyczymy go wspólnie? – zaproponowała Kamila.

– W jaki sposób? – zdziwiłem się.

– Pan tu pewnie gdzieś niedaleko mieszka… – odparła. – A ja w przyszłym tygodniu mam drugą zmianę. Mogę czytać tylko przed południem, bo po pracy wracam strasznie zmęczona. Więc wieczorem mógłby pan czytać. Wystarczy, że wpadnie pan po pracy do mnie do sklepu kosmetycznego.

Z radością przystałem na ten pomysł. I tak, w kilka dni, oboje wspólnie przeczytaliśmy książkę P.

Nie podobało mi się, jak na nią patrzył

Przekazując ją sobie z rąk do rąk dużo rozmawialiśmy o twórczości naszego ulubionego pisarza. A potem ogólnie o książkach, które nam się najbardziej podobały. Z czasem zaczęliśmy się umawiać na randki, a po dwóch latach od pierwszego spotkania – pobraliśmy się.

Niestety nie doczekaliśmy się dzieci, dlatego cały nasz świat stanowiły książki. A wśród ulubionych były te autorstwa P. Bardzo żałowaliśmy, że jest ich tylko pięć i uwielbiany przez nas pisarz zamilkł na tak wiele lat. I kiedy nagle okazało się, że P., w związku ze wznowieniem jednej ze swoich powieści, będzie miał w naszej bibliotece wieczór autorski, nie wyobrażaliśmy sobie, że mogłoby nas tam zabraknąć.

Na miejscu byliśmy przed wszystkimi, żeby zająć najlepsze miejsca. P. już tam był i rozmawiał z dyrektorką biblioteki, która miała poprowadzić spotkanie. Dawno nie widzieliśmy tego faceta, bo od dłuższego czasu prawie wcale nie pokazywał się w mediach. Wyglądał jednak, jakby przez ostatnie kilka lat postarzał się co najmniej o lat kilkadziesiąt. Nawet wymieniliśmy z żoną szeptem uwagę, że chyba musiał być ciężko chory, i stąd jego twórcze milczenie.

Na spotkanie przyszło mniej osób, niż przypuszczaliśmy. P. wciąż uchodził za wybitnego pisarza, ale czytelnicy wyraźnie o nim zapomnieli i na jego wieczorze autorskim pojawili się tylko zagorzali fani, tacy jak my. Dzięki temu dyskusja przebiegała ciekawie i widać było, że P. jest zadowolony z tego, że ktoś wciąż czyta jego książki. Dopiero, gdy padło wiszące od początku w powietrzu pytanie, dlaczego zamilkł na tyle lat, zareagował dosyć nerwowo.

– Pan myśli, że pisarstwo to jest jakaś fabryka – rzucił błyskawicę w kierunku pytającego. – A ja nie wstaję codziennie rano, żeby wypełnić sto procent normy!

– A jednak to już osiem lat od czasu wydania ostatniej powieści… – dociekał pytający. – Pewnie wystarczyłoby, żeby wstał pan raz w tygodniu i coś tam napisał – jego uwaga wzbudziła wesołość sali, co dodatkowo zirytowało P.

– Ja, proszę pana, nie piszę czegoś tam, tylko staram się tworzyć literaturę najwyższej klasy! A jeśli nie czuję, że mam na nią pomysł, to wolę trzymać się z dala od pióra!

Na sali zrobiło się niezbyt przyjemnie. Wtedy usłyszałem szurnięcie krzesła obok i milcząca do tej pory Kamila wstała, i odezwała się:

– Ja myślę, że pan P. ma rację – powiedziała. – Wszyscy, jak tu siedzimy, cenimy niezwykle jego książki. Gdyby nagle okazało się, że wydał coś zupełnie bez wartości, tylko po to, żeby przerwać milczenie, z pewnością bylibyśmy rozczarowani…

– Cieszę się, że jest na tej sali choć jedna osoba, która mnie rozumie

– P. uśmiechnął się do mojej żony, a ona zaczerwieniła się jak jakaś pensjonarka.

Po tym drobnym spięciu z czytelnikiem rozmowa już się nie kleiła, i dyrektora zakończyła spotkanie z P., który zebrał pewną porcję braw, ale jednak dość chłodnych, wziąwszy pod uwagę fakt, że na widowni siedzieli wyłącznie jego wielbiciele.

Pewnie zraziła ich agresywna reakcja pisarza na uwagę jednego z nich, i nawet niewielu było chętnych, by kupić wznowioną książkę i ustawić się w kolejce po autograf. Wyjątek stanowiła Kamila, która od razu podeszła do P. i ucięła z nim sobie dłuższą pogawędkę. A potem z radością obserwowała, jak autor wpisuje jej dedykację w książce.

Po powrocie do domu moja żona wciąż była zauroczona P. i cały czas o nim mówiła. Ja też cieszyłem się z faktu, że spotkałem się z ulubionym pisarzem, jednak ta jego końcowa arogancja zrobiła na mnie niemiłe wrażenie. Poza tym nie podobało mi się to, jak P. patrzył na moją żonę w trakcie rozmowy z nią…

– Przestań już o nim gadać, dobra? – zirytowałem się w końcu.

– Ale o co ci chodzi, Rafał? – spojrzała na mnie zdumiona. – O kim mamy mówić, gdy wracamy ze spotkania z pisarzem, jak nie o nim samym? – zapytała retorycznie.

– Przyznam ci się, że ja już go tak bardzo nie lubię – powiedziałem nieszczerze. – Owszem, kiedyś jego książki wywierały na mnie duże wrażenie… Ale teraz wydaje mi się, że nie wytrzymały próby czasu.

– Ależ co ty za głupoty opowiadasz?! – obruszyła się. – Jego pisanie jest absolutnie ponadczasowe!

Skoro jestem zazdrosny, widać mam powody

Żeby mi udowodnić, że święcie wierzy w to, co mówi, Kamila zabrała świeżo zakupioną książkę i zaczęła ją czytać. Ale, jak widziałem spod oka, dość często zaglądała na tytułową stronę, gdzie była wpisana dedykacja. Wiele bym dał, żeby ją przeczytać. Lecz przez kolejne dni Kamila wyraźnie chowała przede mną tę książkę. Wreszcie po jakichś dwóch tygodniach zapytałem:

– Jeszcze nie przeczytałaś? – wskazałem głową na egzemplarz znowu trzymany przez żonę w ręku.

– Czytam powoli, żeby dawkować przyjemność – odparła dumnie.

– A kiedy skończysz to dawkowanie? – irytowałem się coraz bardziej. – Też chciałbym sobie poczytać.

– Doprawdy? Przecież mówiłeś, że książki P. się postarzały…

Westchnąłem ciężko i powiedziałem, że chcę je sobie przypomnieć.

– Idź do biblioteki. Mają tam sporo egzemplarzy – burknęła tylko.

– Po co mam wypożyczać książkę z biblioteki, skoro mamy nasz egzemplarz? – zdziwiłem się.

– To nie jest nasz egzemplarz, tylko mój! – odparła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju.

Do tej pory wszystkie książki, jakie posiadaliśmy, były po prostu wspólne, więc to rozgraniczenie własności przez Kamilę bardzo mnie zaniepokoiło. Postanowiłem, że muszę zobaczyć w końcu tę dedykację. Chwilowo odpuściłem temat, żeby uśpić jej czujność, i czekałem, aż wreszcie wypuści ten egzemplarz z rąk. Ale ona pilnowała go wyjątkowo dobrze.

Dlatego dopiero prawie dwa miesiące po spotkaniu z P. udało mi się do niego zajrzeć. Musiałem zresztą w tym celu wstać po cichu w środku nocy. Gdy otworzyłem książkę, dosłownie zaniemówiłem…

Nie było w niej karty tytułowej! Została zwyczajnie wyrwana. Teraz mogłem jej szukać w nieskończoność. Bo o ile ukryć książkę w naszym dwupokojowym mieszkaniu nie jest łatwo, o tyle ze zwykłą kartką papieru jest już dużo prościej.

Widocznie Kamila domyśliła się, o co mi chodzi, i podejrzewała, że będę uparcie dążył do poznania treści dedykacji, i w ten sposób się zabezpieczyła. W tej sytuacji nie mogłem jej o to nawet zapytać, bo musiałbym się przyznać do otwarcia jej książki… „Co ten facet jej napisał, że tak się z tym chowa” – myślałem.

Kilka dni później spędzaliśmy wieczór w domu. Nie mieliśmy akurat pod ręką żadnej ciekawej lektury, dlatego ja oglądałem telewizję, a Kamila czytała przy stole gazetę. Nagle, aż podskoczyła na fotelu.

– Co się stało? – spytałem.

P. wydaje nową książkę! – oznajmiła radośnie. – Tak tu napisali.

– To dobrze… Z tego aż tak się cieszysz? – mruknąłem zgryźliwie.

– Wiesz co, ty to chyba jesteś o niego zazdrosny! – prychnęła żona.

– A mam powody?

– Oczywiście, że tak. Spędzam z nim bardzo dużo czasu. A teraz będę spędzać jeszcze więcej. Zanim ukaże się ta nowa książka, mają wyjść wznowienia poprzednich. A ja chcę je wszystkie kupić i przeczytać!

– Ale… Przecież mamy je w domu.

– Owszem, poprzednie wydania. W tych wznowieniach mają się znaleźć pewne poprawki autorskie…

Kamila spełniła swoją zapowiedź i wkrótce wszystkie nowe wydania pięciu książek napisanych przez P. trafiło na naszą półkę. A ona się w nich zaczytywała. Tak naprawdę zrezygnowała z innych lektur, tylko po to, żeby czytać te, które napisał P. Porównywała je przy tym z poprzednimi wydaniami, szukając zapewne owych poprawek.

Wydawało mi się przy tym, że robi to trochę na złość mnie. Ale nic nie mogłem na to poradzić. Przecież nie zabronię jej czytania książek ulubionego autora. Miałem tylko nadzieję, że w końcu jej się to znudzi.

Wydawała się dziwnie przygnębiona

Na razie jednak jej szaleństwo na punkcie P. przybierało na sile. Zbliżała się bowiem premiera jego najnowszej książki. Kamila kupiła ją pierwszego dnia przedsprzedaży w internetowej księgarni. Jak na skrzydłach biegła na pocztę po odbiór przesyłki. Myślałem, że gdy ją dostanie, po prostu odfrunie w świat powieści i zniknie na cały wieczór.

Tymczasem ona po powrocie odłożyła książkę na półkę i w milczeniu zabrała się do robienia kolacji. Gdy ją zjedliśmy, również nie sięgnęła po lekturę, tylko włączyła telewizor i uparcie wpatrywała się w szklany ekran. Wydawała się przygnębiona. Jej zachowanie mnie zaintrygowało.

Wstałem wcześnie rano i zajrzałem do najnowszej powieści P. licząc, że zobaczę tam coś, co zdenerwowało Kamilę. Nic takiego jednak nie zauważyłem. Ot, książka jak książka. Lecz przez kilka kolejnych dni moja żona wciąż nie sięgała po długo wyczekiwaną lekturę. W końcu nie wytrzymałem i zapytałem ją o to.

Będziesz się śmiał – mruknęła.

– Ależ skąd – zaprzeczyłem gorąco, ale ona machnęła ręką.

– Powiesz, że jestem głupia i będziesz miał rację… Poczekaj, coś ci pokażę – wyszła do drugiego pokoju i wróciła po chwili z kartką w ręku. – Zobacz, to tytułowa strona tej powieści P., którą kupiłam wtedy na wieczorze autorskim. Przeczytaj – podała mi kartkę, a ja otworzyłem szeroko oczy ze zdziwienia.

– Wyrwałaś ją? – spytałem.

– Nie udawaj, przecież wiem dobrze, że to zauważyłeś. Czytaj.

Zerknąłem na kartkę, na której było napisane: „Kamili, której wsparcie będzie dla mnie impulsem do napisania nowej książki, P.”.

– No… miłe. Ale nadal nie rozumiem.

– Bo on mi powiedział, że jak napisze tę nową książkę… To zadedykuje ją właśnie mnie – moja żona zaczerwieniła się i spuściła oczy.

– I uwierzyłaś mu? – spojrzałem na nią szczerze rozbawiony.

– Miałeś się nie śmiać! – zawołała.

– Nie śmieję się – wzruszyłem ramionami. – Tylko trudno mi w to uwierzyć. To mi przypomina anegdotę o innym pisarzu, który podobno po każdym spotkaniu z czytelnikami w jakimś mieście oznajmiał zachwycony, że tak mu się ono podoba, że akcję następnej swojej książki umieści właśnie w nim. Po czym tłum szczęśliwych czytelników rzucał się, aby zakupić jego najnowszą książkę...

– I myślisz… Że on tak specjalnie powiedział… A nie zwyczajnie zapomniał? – w oczach Kamili ukazały się łzy, więc nie chciałem jej dobijać.

– Nie, nie, tak mi się tylko przypomniało – zapewniłem i postanowiłem skierować myśli żony na nieco inne tory. – Ale powiesz, tylko przez ten brak dedykacji dla ciebie nie chcesz czytać najnowszej książki P.?

– Nie, nie tylko – westchnęła i spojrzała na mnie ze smutkiem. – Bo widzisz… Mnie też się wydaje, że to jego pisanie nie przetrwało próby czasu. A na dodatek przeczytałam te wznowienia i nie znalazłam żadnej różnicy z poprzednimi wydaniami. Dlatego zwyczajnie nie chce mi się czytać tej najnowszej książki, bo się boję, że mnie rozczaruje.

Obawy Kamili okazały się, niestety, uzasadnione. Najnowsza powieść P., przez którą w końcu przebrnęliśmy, była po prostu słaba i napisana chyba tylko po to, żeby zarobić parę złotych. Lepiej by było, żeby P. nadal twórczo milczał, nie psując wrażenia, wywołanego poprzednimi książkami. Za które, oczywiście, jesteśmy mu wdzięczni, bo gdyby nie one, nigdy byśmy się nie poznali.

Czytaj także:
„Jestem zazdrosna o byłą żonę mojego męża. Przez to, że ma raka, on lata na każde jej zawołanie”
„Byłem chorobliwie zazdrosny o ukochaną. Chciałem, żeby żyła tylko dla mnie, a ona chciała się realizować w pracy. Zacząłem ją sabotować”
„Byłam tak zazdrosna o faceta, że rzuciłam się z pazurami na koleżankę, którą podrywał. Uwielbiał, jak o niego walczyłyśmy”

Redakcja poleca

REKLAMA