„Mój syn nie żył, a ja w głowie miałam jedną myśl - że ma zmasakrowane dłonie i więcej nie zagra na pianinie”

kobieta, której syn zmarł fot. Adobe Stock, Africa Studio
„Całe życie podporządkowałam temu, żeby mój syn mógł zostać pianistą. Sprzedałam dom. Zawsze bałam się o jego dłonie - to było jego narzędzie pracy i element naszego sukcesu. W najbardziej obiecującym momencie kariery, Dominik zginął... A moje życie straciło sens.”
/ 13.09.2021 09:15
kobieta, której syn zmarł fot. Adobe Stock, Africa Studio

Siedziałam w taksówce i bezmyślnie obserwowałam przesuwający się za szybą krajobraz. Starałam się nie myśleć o tym, co doprowadziło mnie do miejsca, w którym teraz jestem. Dobrze, że nie ma korków.

Koncert zaczyna się za pół godziny, a nie chciałabym się spóźnić. Mój podopieczny ma wystąpić na początku. Sala koncertowa była już prawie pełna. Zobaczyłam zarezerwowane dla mnie miejsce w drugim rzędzie. Zanim do niego doszłam, musiałam co parę kroków z kimś się przywitać i zamienić kilka słów. W większości byli to młodzi muzycy, przyjaciele mojego syna. Przyszli specjalnie na ten koncert, który jak co roku został zorganizowany w rocznicę jego śmierci. Kiedy przygasły światła i przy fortepianie usiadł Jasiek, uśmiechnęłam się.

Zauważył mnie na widowni i jakby odetchnął z ulgą. Popłynęły pierwsze dźwięki mojego ulubionego czwartego koncertu fortepianowego Beethovena. Sama nie wiem, kiedy przestałam słuchać i wróciłam myślami do tamtego dnia sprzed pięciu lat. Był ciepły letni wieczór. Siedziałam na balkonie i z satysfakcją przyglądałam się świeżo przesadzonym kwiatom.

Ten wieczór miał być tylko dla mnie. Mój syn Dominik był ze znajomymi na biwaku

Zawsze, kiedy wyjeżdżał, niepokoiłam się.

– Mamuś, daj spokój, jestem z przyjaciółmi. Co może mi się stać – uspokajał mnie.

W końcu zawarliśmy umowę, że codziennie będzie dzwonić. Tego wieczora też zadzwonił. Był rozbawiony. Właśnie wybierał się na ognisko.

– Tylko uważaj na ręce – przestrzegałam.
– Zawsze to mówisz – westchnął. – Czasami myślę, że moje ręce są dla ciebie ważniejsze niż ja…

Przemeblowałam całe swoje życie, żeby mógł się rozwijać

Domofon obudził mnie po północy. Oprzytomniałam natychmiast, kiedy po drugiej stronie przedstawiła się policjantka.

– Mamy dla pani bardzo smutną wiadomość – byli we dwójkę, ale mówiła tylko ona. – Pani syn nie żyje.

Nie wiem, co było potem. Dostałam jakieś lekarstwo, ktoś pomógł mi położyć się na kanapie. Byłam jak kukła. Przez następne tygodnie żyłam jak w amoku. Formalności pogrzebowe pomogli mi załatwić przyjaciele Dominika ze szkoły muzycznej. Nie byłam w stanie myśleć o niczym innym, tylko o jego zmasakrowanych dłoniach. To dla pianisty dramat – myślałam, jakby nie zdając sobie sprawy z tego, że on już nigdy pianistą nie będzie.

Dominika wychowywałam sama. Miał pięć lat, kiedy mój mąż postanowił ułożyć sobie życie u boku o połowę młodszej blondynki. Już wtedy było wiadomo, że Dominik ma niesamowity talent. Przemeblowałam całe swoje życie, żeby mógł się rozwijać. Zmieniłam pracę, żeby więcej zarabiać na prywatne lekcje i spłatę kredytu za kupione okazyjnie pianino.

Nawet specjalnie się nie buntował. On to po prostu lubił

Potem była szkoła muzyczna. Wreszcie Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina. Przeprowadziliśmy się do Warszawy. Za sprzedany po rodzicach dom mogłam kupić w stolicy nieduże mieszkanie. To wystarczyło. Ja miałam maleńki pokoik. W pokoju Dominika musiało zmieścić się pianino. Kiedy zobaczyłam jego dyplom, popłakałam się ze szczęścia. Opłaciły się wszystkie moje wyrzeczenia. Dominik był uważany za wyjątkowo utalentowanego. Wróżono mu wspaniałą przyszłość w salach koncertowych całego świata.

Po wakacjach miał jechać do Mediolanu na zaproszenie tamtejszej filharmonii. Przed wyjazdem chciał spędzić tydzień z przyjaciółmi na biwaku na Mazurach. Morderców szybko zatrzymano. Stołeczni recydywiści na gościnnych występach okradali turystów. Kiedy weszli do namiotu Dominika, ten się obudził. Chciał wezwać pomoc i wtedy jeden z bandytów uderzył go w głowę łomem. Musiał się zasłaniać rękami, stąd pogruchotane dłonie.

Po śmierci Dominika nic już nie było takie samo

Moje życie, całkowicie podporządkowane synowi, przestało mieć sens. Z apatii wyrywały mnie tylko kolejne sprawy sądowe. Nie wiem, po co na nie chodziłam. Z jednej strony chciałam usłyszeć wyrok na tych zwyrodnialców, ale słuchanie ich zeznań sprawiało mi fizyczny ból. Po zakończeniu procesu adwokat namówił mnie na wystąpienie z roszczeniem cywilnym. Po kilku miesiącach udało mi się uzyskać odszkodowanie w wysokości 250 tysięcy złotych. Część tych pieniędzy przeznaczyłam na wydanie płyty z nagraniami Dominika. Zbliżała się rocznica jego śmierci.

Przyjaciele syna byli dla mnie prawdziwym wsparciem w tym trudnym czasie. To oni zasugerowali, że może powinnam założyć fundację imienia Dominika. Formalności związane z zakładaniem fundacji i rozkręceniem jej na tyle mnie absorbowały, że otrząsnęłam się z marazmu i zaczęłam na nowo żyć. Fundacja miała wspierać zdolnych młodych muzyków. Na Jaśka trafiłam przypadkiem. Moi sąsiedzi mieli syna Marka, z którego koniecznie chcieli zrobić pianistę. Stać ich było nawet na kupienie mu fortepianu. Piętnastolatek nie miał do tego ani chęci, ani talentu. Niezrażeni tym jego rodzice poprosili mnie, żebym posłuchała, jak gra. Kiedy do nich przyszłam, zastałam naburmuszonego nastolatka. Czekał na niego szczupły, cichy blondynek.

– Zagrasz coś? – zapytałam, udając, że nie widzę jego niechęci.
– Ja?
– No nie wiem, może twój kolega – zażartowałam, a on to podchwycił.
– Jasiek, zagraj pani – wygłupiał się. Chłopak spurpurowiał na twarzy. – Ale ja tylko trochę… ja nie umiem – plątał się.
– Umiesz, umiesz – śmiał się Marek. – Kiedy starzy kazali mi ćwiczyć, on odbębniał za mnie fortepianowe godzinki – zdradził ich wspólną tajemnicę. – Myśleli, że to ja gram – zaczął się śmiać, jakby opowiedział świetny dowcip.

Jasiek w końcu dał się namówić i usiadł do fortepianu. Kiedy popłynęły pierwsze dźwięki, byłam zaskoczona. Słychać było, że chłopak ma ogromne braki, ale miał w sobie coś, co znamionowało wielki talent.

Kiedy patrzyłam, jak gra, zobaczyłam w nim mojego Dominika

Okazało, że Jasiek jest z domu dziecka. Tam nikt nie dostrzegł w nim talentu. A gdyby nawet, nikt by nie dbał o jego rozwój. Przyjaźń z Markiem dała mu szansę na rozbudzenie w sobie pasji do muzyki. Teraz trzeba było to tylko profesjonalnie rozwinąć. Wiedziałam, że muszę się tym zająć. Dzięki mojej fundacji chłopak dostał szansę. Przez cztery lata nauczył się więcej niż wielu jego rówieśników, którzy grali od małego. Przez ten czas nigdy nie starałam się mu matkować, a on nie starał się zastąpić mi syna. Staliśmy się po prostu dobrymi przyjaciółmi.

Z zadumy wyrwały mnie burzliwe oklaski. Jasiek kłaniał się publiczności. Odnalazł mnie wzrokiem i skłonił się nisko.

– Chciałbym podziękować mamie Dominika – zaczął, biorąc mikrofon do ręki. – To dzięki niej tu jestem. Pamiętajmy o Dominiku – powiedział ze wzruszeniem – bo jego śmierć nie poszła na marne. W dzisiejszym koncercie bierze udział czwórka takich jak ja, którzy bez fundacji jego imienia nigdy nie dostaliby szansy na zostanie muzykami.

Jasiek pójdzie swoją drogą, ale zawsze będzie miał kącik w moim sercu

Słuchałam jego przemowy ze łzami w oczach. Codziennie czułam obecność Dominika, ale dzisiaj poczułam też jego opiekę nad tymi młodymi ludźmi. Jasiek ma talent, który dostrzegli w nim najwybitniejsi znawcy. W połączeniu z pasją i ciężką pracą, może dać olśniewający efekt.

– Jesteś wspaniały – powiedziałam do niego po koncercie. – Teraz już wiem, że dasz sobie radę bez mojej pomocy.
– Pani Ewo… – wziął mnie za rękę – wiem, że nie zastąpię w pani sercu Dominika, ale zawsze będę się czuł jak pani syn, bo to pani stworzyła mnie takim, jakim dziś jestem.

Te słowa sprawiły mi wielką przyjemność, ale wiedziałam, że pewien rozdział w moim życiu czas zamknąć. Teraz przede mną były nowe wyzwania. Moja fundacja opiekuje się kilkorgiem utalentowanych dzieciaków, które też mogą wiele osiągnąć. Dostali los na loterii życia, ale to ja powinnam pokazać im, jak go zrealizować. Jasiek pójdzie swoją drogą, może wyjedzie za granicę. Zawsze jednak będzie miał kącik w moim sercu. Był nie tylko moim pierwszym podopiecznym, ale też balsamem na złamane serce. To dzięki niemu uwierzyłam, że śmierć mojego ukochanego syna to był jakiś większy plan, w którym tak boleśnie musiałam wziąć udział.

Czytaj także:
Jestem po 40-tce, ale to nie powstrzymało zwyrodnialca. Dorzucił mi pigułkę gwałtu i wykorzystał
Wyścig szczurów mnie wykańczał. Porzuciłam karierę w prokuraturze, bo ile można być jeleniem?
Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, opętał mnie demon

Redakcja poleca

REKLAMA