„Mój syn nie czuł bólu. Mogliby go walcem przejechać, a on by się nie zająknął. W każdej chwili mógł umrzeć”

Młody chłopak fot. iStock by GettyImages, SolStock
„Choroba mojego dziecka, wywróciła rodzinne życie do góry nogami. Filipa musieliśmy pilnować i oglądać non stop. Gdy zaczął dorastać, coraz trudniej było mieć na niego oko. Co rusz pakował się w niebezpieczne sytuacje. Po jednej z nich, ledwo uszedł z życiem”.
/ 19.08.2023 09:45
Młody chłopak fot. iStock by GettyImages, SolStock

Jak wiele kobiet oczekujących dziecka, wpadałam czasem w panikę, że moje maleństwo urodzi się chore, słabe albo spotka je w życiu coś złego. Gdybym powiedziała, że chciałam, by mój syn był jak Terminator czy Superman, to nie byłaby prawda, bo nigdy nie miałam takich myśli. Na pewno jednak pragnęłam, by życie oszczędziło mojemu dziecku bólu i cierpienia. Gdybym tylko wiedziała, co to tak naprawdę znaczy…

Już podczas porodu widać było, że mój synek różni się od innych noworodków. Filip w ogóle nie płakał, choć w skali Apgar dostał 10 punktów.

—Ma pani wyjątkowo grzeczne dziecko —uśmiechnęła się do mnie położna następnego dnia. —Istny aniołek.

To samo potwierdziła kolejna, która pobierała Filipowi krew. Mój synek bowiem zniósł ukłucie bez najcichszego dźwięku, a nawet grymasu niezadowolenia na maleńkiej twarzyczce.

On w ogóle nie płakał

W tamtym czasie byłam chyba najszczęśliwszą młodą mamą pod słońcem —moje dziecko spało grzecznie w nocy, nie miewało kolek, nie płakało i nigdy nie marudziło. Owszem, maluszek kwilił czasami, żeby przywołać mnie albo tatę, ale błyskawicznie się uspokajał, gdy wzięło się go na ręce.

Któregoś dnia wydarzyło się jednak coś dziwnego. Pamiętam dobrze, akurat zmieniałam pościel w łóżeczku Filipa, mój mąż kąpał go w łazience. Nagle zelektryzował mnie pełen przerażenia okrzyk Maćka.

— Patrycja! Chodź tutaj! Co to jest?! Widziałaś to?!

Pobiegłam do łazienki, pochyliłam się nad przewijakiem, na którym leżał gotowy do kąpieli synek.

Największy palec jego prawej stopy był siny!

— Chyba jakaś nitka okręciła się dookoła paluszka — stwierdziłam, oglądając nóżkę synka dokładnie. —Maciek, nie patrz tak, tylko ją szybko przetnij!

Uwolniony od ciasnego węzła paluszek nadal był siny, czym prędzej zawieźliśmy więc Filipa na ostry dyżur.
Palec na szczęście udało się uratować, choć dosłownie w ostatniej chwili. Kilka godzin później rozpocząłby się proces martwiczy tkanki…

— Nie zauważyli państwo, że dziecko cierpi z bólu? — młoda lekarka patrzyła na nas jak na zbrodniarzy wojennych. — Przecież ten paluszek musiał mu sprawiać ogromny ból.

— Ale on w ogóle nie płakał — przyjęłam obronny ton. — Filip przez cały czas był pogodny.

— Proszę pani… — kobieta popatrzyła na mnie ciężkim wzrokiem. — Proszę sobie mocno owinąć żyłkę wokół palca i poczekać kilka minut. Zobaczy pani, jaki to ból. Dziecko przetrwało kilkanaście godzin
z tak ściśniętym palcem, musiało szaleć z bólu!

— Ale on naprawdę nie płakał! — poparł mnie mąż. — Zauważyłem to przez kompletny przypadek, przed kąpielą.

Dzielny maluszek

Media ciągle donoszą o przypadkach rodziców zaniedbujących albo wręcz torturujących swoje dzieci, więc lekarka oczywiście nam nie uwierzyła. Jej zdaniem przez wiele godzin ignorowaliśmy wrzeszczące
z bólu niemowlę. Nie przyszło jej do głowy, by sprawdzić, czy wszystko w porządku z dzieckiem, nie z nami. No cóż, my też o tym nie pomyśleliśmy.

Kolejny sygnał dostaliśmy podczas szczepienia. Filip siedzący na moich rękach zdawał się nie zauważać, że pielęgniarka wbija mu w udo igłę i wpuszcza preparat, który momentalnie wywołał zaczerwienienie na skórze. Gaworzył wesoło do pluszowej małpki dyndającej za moimi plecami, jakby nic nie czuł!

— Siostro, proszę poszukać karty pacjenta… — drzwi do gabinetu zabiegowego się uchyliły i zajrzała siwowłosa kobieta w lekarskim fartuchu. —Przepraszam, nie wiedziałam, że trwa szczepienie… Nie słyszałam płaczu dziecka.

— Bo nie płakało — pielęgniarka przyłożyła gazik do nakłucia na skórze, z którego sączyła się kropelka krwi.— Dzielny maluszek, nawet nie zauważył, że już po wszystkim.

Lekarka lekko zmarszczyła brwi, taksując spojrzeniem moje dziecko, które, choć nóżka mu lekko krwawiła, wydawało się zadowolone i pogodne.

— Proszę po szczepieniu wejść do mnie do gabinetu — powiedziała poważnym tonem.

Po chwili, już w gabinecie, lekarka posadziła Filipa na przewijaku i, przytrzymując go, żeby nie spadł, zapytała:
— Czy pani synek czasami płacze z bólu? Na przykład wtedy, jak się uderzy?

— Prawdę mówiąc, nigdy… —przyznałam. —Wszyscy go chwalą, że taki dzielny.

— Ma siniaka na biodrze. Co się stało? — lekarka odwinęła brzeg pieluszki i uważnie oglądała skórę dziecka.

— Ojej, nie widziałam go wcześniej, a przewijałam go przed wyjściem — zmieszałam się.
— Musiał się uderzyć, może kiedy wyciągałam go z wózka —przypomniałam sobie, że wózek mi odjechał o metr i uderzył lekko Filipa. — Ale nie płakał, więc nie sprawdzałam…

Kobieta popatrzyła na mnie z namysłem i pewnym niepokojem, a potem zrobiła coś zupełnie nieoczekiwanego.

To, co powiedziała, zmieniło wszystko…

— Co pani robi?! — wrzasnęłam, kiedy uszczypnęła mojego syna w rączkę, i to mocno.

— Proszę się uspokoić — powstrzymała mnie.

A potem ścisnęła w palcach fałdkę skóry na brzuchu Filipka, aż pojawił się biały odcisk. Już chciałam wybiec na korytarz i zawołać kogoś, by zabrał tę psychopatkę od mojego dziecka, kiedy dotarło do mnie, że Filipa to nie boli!

Mój synuś patrzył na dłonie lekarki i ślady po uszczypnięciach na swoim ciele z radosnym zainteresowaniem, jakby właśnie obserwował ciekawą sztuczkę.

— Proszę pani — głos kobiety był bardzo poważny. — Obawiam się, że muszę wykonać jeszcze jeden test. Mam podejrzenia, że pani syn cierpi na analgezję wrodzoną, czyli zupełnie nie odczuwa bólu. Teraz ukłuję go zdezynfekowanym skalpelem, proszę, by pani opanowała emocje. To konieczne.

Patrzyłam jak w transie, kiedy siwowłosa kobieta przecinała skórę mojego siedmiomiesięcznego syna, a potem dezynfekowała rankę spirytusem.
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się, ale mój syn tylko patrzył z dziecinnym zaciekawieniem na tę „operację”.

— Może pani wziąć dziecko — lekarka podała mi go delikatnie. — A teraz proszę uważnie mnie posłuchać, ponieważ to, co powiem, całkowicie zmieni pani życie.

Cóż, jeszcze w południe miałam po prostu nadzwyczaj grzeczne, pogodne dziecko, a kilka godzin później byłam matką chłopca wymagającego specjalnej, całodobowej opieki, z rokowaniami przeżycia do góra trzydziestu pięciu lat.

Musimy śledzić jego każdy krok

— To jest analgezja wrodzona — powiedziałam mężowi, upewniwszy się, że Filip śpi w swoim łóżeczku wyłożonym już z każdej strony poduszkami i kocami. — On nie odczuwa bodźców bólowych. Żadnych —wyjaśniałam, czując, jak coś wielkiego i twardego rośnie mi w gardle. — Uderzenia, ukłucia, przecięcia skóry, złamania kości, oparzenia, odmrożenia… nic, zupełnie nic. Czuje przyjemne bodźce dotykowe, takie jak głaskanie czy łaskotanie, odczuwa umiarkowane ciepło i zimno, ale jego mózg nie przetwarza sygnałów bólowych.

Maciek potrzebował kilku godzin, by przetrawić i zrozumieć tę informację. Ja zareagowałam szybciej. Lekarka uświadomiła mi, że musimy śledzić każdy krok naszego syna, bo jeśli coś mu się stanie, on tego nie zasygnalizuje.

— Normalnie człowiek czuje, co i gdzie go boli, i można podjąć walkę ze skutkami urazu czy choroby —wyjaśniła lekarka. — Pani syn, choć zabrzmi to drastycznie, może doznać otwartego złamania kości albo rozerwania skóry i nic nie zauważy. Proszę wybaczyć sformułowanie, ale… aż do śmierci w wyniku zakażenia czy utraty krwi. Ktoś musi przez cały czas go pilnować. I niestety, to się nie kończy wraz z dzieciństwem.

Jak wszyscy rodzice chcieliśmy, by Filip miał normalne dzieciństwo. Kiedy skończył trzy lata, powinien był iść do przedszkola, ale było to niemożliwe. Żadna wychowawczyni nie byłaby w stanie non stop monitorować każdego jego ruchu, a przecież dzieci ciągle się przewracają, uderzają czy nawet kaleczą.

Tylko że „normalne” dzieci płaczą, kiedy coś im się stanie, Filipek zaś nie sygnalizował tego w żaden sposób.

Szkoła zmieniła wszystko

Kiedy nasz syn skończył siedem lat, uznaliśmy, że spróbujemy wysłać go do szkoły.

— Pamiętaj, kochanie — upominałam go jeszcze w szatni.

— Zawsze kiedy się o coś się uderzysz albo upadniesz, musisz dokładnie obejrzeć i obmacać narażoną część ciała.

— Tak, tak… — syn był zbyt zaabsorbowany nowym otoczeniem, by mnie słuchać. — Jak wyczuję zgrubienie pod skórą, to od razu zawiadomię panią nauczycielkę, a ona zadzwoni po ciebie albo tatę… O, zobacz! Mam szafkę z koparką!

Codziennie bardzo starannie oglądałam ciało syna pod kątem ewentualnych siniaków czy skaleczeń. Nigdy na nic się oczywiście nie skarżył, ale raz okazało się, że ma złamany kciuk po zajęciach wuefu, a innym razem miał z tyłu głowy gigantycznego guza i zero pojęcia, kiedy go sobie nabił.

Kiedy na polecenie stomatologa wykonaliśmy synowi pantomogram, okazało się, że Filip ma nie tylko próchnicę w trzech zębach, ale i zapalenie okostnej w połowie górnej szczęki.

Zdrowy człowiek udałby się do dentysty pierwszego dnia bólu; Filip miał już zaawansowane zakażenie grożące rozsianiem bakterii po całym organizmie…

— Musimy zrobić tomografię komputerową całego ciała — powiedział lekarz, który opiekował się synem w specjalistycznej klinice. — Sprawdzimy, czy nie masz jakichś uszkodzeń tkanek, złamań ani stanów zapalnych, dobrze, kolego?

Wtedy Filip miał już trzynaście lat i upierał się, żeby grać w koszykówkę jak inni chłopcy. Był wysoki, szybki i zdaniem trenera miał talent, więc nie mieliśmy serca mu zabraniać.

Tylko że tomografia wykazała dawne, ale niezaleczone zwichnięcia stawu łokciowego…

— Każdy inny człowiek wyłby z bólu od pierwszej sekundy po urazie — pokręcił głową lekarz
— a chłopak przez dwa tygodnie grał z tym łokciem w kosza! Niewiarygodne.

Chciał imponować dziewczynom

Kiedy Filip skończył piętnaście lat, miał już nawyk oglądania się codziennie w lustrze i sprawdzania ruchomości każdego stawu oraz obmacywania kości. Szukał opuchnięć, zasinień i wszelkich zmian na skórze. Wydawał się odpowiedzialny, ale był też nastolatkiem, szalały w nim hormony i właśnie się zakochał.

— Bo tamten koleś powiedział o Kaśce, że jest łatwa! — tłumaczył się z kolejnej bójki na tyłach szkoły. —Więc go walnąłem, a potem on mnie, no i…

Filip nie czuł bólu, więc w jakimś sensie dysponował nadludzką mocą. Mógł na przykład trenować na siłowni, nie czując palącego bólu mięśni, był odporny na ciosy i kopniaki, co dawało mu przewagę w bójkach, mógł w idiotyczny, szczeniacki sposób imponować dziewczynom, trzymając dłoń nad płomieniem czy przebijając sobie skórę pinezką.

Przez te lata czuwania nad nim stałam się znerwicowana i wiecznie utyskująca.

— Coś ty znowu zrobił?! Dlaczego masz oparzone udo?

— Nie wiem, mamo. Nie, czekaj, pewnie to ta herbata — syn szukał w pamięci wydarzenia, które sprawiło, że miał na nodze oparzenie pierwszego stopnia. — Kaśka zalała mi herbatę wrzątkiem, a ja niechcący strąciłem kubek ze stołu. Wytarłem się, zmieniłem spodnie i zapomniałem o tym, sorry.

— Sorry? — podniosłam głos. — To był wrzątek! Powinieneś był schłodzić skórę lodem! Chcesz się zabić albo trwale okaleczyć? —histeryzowałam.

Przewrócił oczami na znak, że ma dość mojego biadolenia. Coraz częściej to robił, a ja żyłam w coraz większym strachu, że któregoś dnia naprawdę zrobi sobie krzywdę.

— Nie możesz się bić! — krzyczałam. — Nawet nie zauważysz, kiedy pęknie ci czaszka i zabije cię krwiak w mózgu! I nie powinieneś grać w kosza!

— No to mnie zabije — wycedził raz z zaciętą miną. — Wolę umrzeć, niż żyć, jakbym był z porcelany. Mamo! Czy ty nie rozumiesz, że ja chcę mieć normalne życie? Kiedy ktoś obraża moją dziewczynę, chcę móc mu dać w pysk, a kiedy ktoś mnie uderzy na boisku, nie chcę tracić pięciu minut na obmacywanie się jak jakiś idiota.

Wiedziałam, co czuje mój syn. Niestety, ja czułam wyłącznie przerażenie, że niedługo go stracę. Pacjenci z analgezją nie żyją więcej niż trzydzieści, czterdzieści lat. I praktycznie zawsze umierają w wyniku urazów mechanicznych, których skutkom w porę nie zapobiegnięto.

Najchętniej widziałabym Filipa chodzącego w kasku i ochraniaczach na całym ciele, ale był już dorosły i nie miałam wpływu na jego zachowanie.

Ułożył dziewczynkę obok mnie i upadł

Syn i jego aktualna dziewczyna mieszkali już razem, kiedy poprosiłam go, by zawiózł mnie do moich rodziców. Po drodze dyskutowaliśmy o tym, że chce zrobić prawo jazdy na motocykl, co oczywiście uważałam za niebezpieczny pomysł.

—Chcesz kupić motor? —złapałam się za głowę. —Wiesz, jakie to ryzykowne? Filip, zrozum! Ty nie jesteś superbohaterem! Jesteś chorym człowiekiem i musisz o siebie szczególnie dbać! Powinieneś mieć spokojną, biurową pracę, a jedyny sport, jaki jest dla ciebie bezpieczny, to szachy! Analgezja to nie supermoc, to przekleństwo!

Widziałam, jak jego twarz ściągnęła się w wyrazie gniewu. Sekundę później poczułam szarpnięcie i gwałtownie poleciałam do przodu. Pas bezpieczeństwa omal nie przeciął mnie na pół,
potem coś wybuchło mi w twarz. Poduszka bezpieczeństwa.

— …Filip? — wymamrotałam, plując gęstą czerwienią, i patrząc, jak spływa na moje zmierzwione włosy. —Synku…?

Leżałam na poboczu drogi. Ktoś musiał wyciągnąć mnie z samochodu, który właśnie zasnuwał szary dym. Drugie auto, kompletnie zmiażdżone i również dymiące, stało w poprzek drogi, obok niego leżała powykręcana nienaturalnie postać.

— Filip…?!

I wtedy go zobaczyłam.

Był zakrwawiony i utykał, ale niósł na rękach coś, co wyglądało z daleka jak duża kukła. Zrozumiałam, że to człowiek, a konkretnie dziecko, dziewczynka. Filip trzymał ją tylko jedną ręką, bo druga wisiała mu bezwładnie wzdłuż ciała. Kiedy do mnie doszedł, zdołał ułożyć dziewczynkę ostrożnie na ziemi, a potem sam się osunął.

Jacyś ludzie z innych samochodów, ratownicy, policjanci — wszyscy biegali, krzyczeli i wydawali głośno polecenia. Ja, wciąż nie mogąc się ruszyć, patrzyłam, jak sanitariusze zabierają pasażerki tamtego auta —matkę i córkę. Filip był już w karetce, zabrano go do szpitala jako pierwszego, bo jego stan lekarz określił jako krytyczny.

Moje obrażenia były ciężkie, ale nie zagrażały życiu. Po usztywnieniu połamanych rąk i żeber mogłam wyjść do domu. Nie wyszłam jednak, bo na oddziale intensywnej opieki medycznej walczył o życie mój syn.

— Ma rozległe uszkodzenia narządów wewnętrznych, otwarte złamanie podudzia i wyrwane z barku ramię — poinformował mnie lekarz. — Nie rozumiem, jakim cudem wyciągnął z samochodu te dwie kobiety, zanim auto się zapaliło. Uratował im, nawiasem mówiąc, życie, ale wciąż nie wiem… Nie rozumiem…

—  Cierpi na analgezję —powiedziałam słabo. — Choć słowo „cierpi” słabo tu pasuje.

Filipa ratowano wszelkimi środkami i sposobami.

Specjalnie dla niego ściągnięto z drugiego końca kraju wybitnego profesora ortopedii, by zrekonstruował mu bark.

— To bohater! — powiedział mi szef zespołu chirurgów po trzeciej, trwającej szesnaście godzin operacji. —Uratował matkę i dziecko, sam będąc już wtedy w stanie bardzo ciężkim. Naprawdę nie do pojęcia, jak wielkie miały szczęście…

Nigdy nie modliłam się tak żarliwie jak wtedy, pod salą operacyjną. Razem ze mną modliła się ta dziewczynka uratowana przez Filipa. Jej mama wciąż była w stanie ciężkim.

— Więc on nie czuje bólu? —zapytała dziesięciolatka z obandażowaną głową. — Jak Terminator albo Superman?

—  Gorzej —przyznałam. — Oni przynajmniej wiedzieli, kiedy ktoś robił im coś złego, a Filip tego nie czuje. Nie może się bronić przed bólem, nie wie, że coś jest nie tak.

— Ale właśnie dlatego mógł uratować mnie i moją mamę, prawda? — stwierdziła mała.

Płakałam, przyznając jej rację. Tak, dzięki swojej chorobie mój syn uratował dwie osoby.

Płaczcie, dzieciaczki, płaczcie na zdrowie!

Filip wybudził się z narkozy kilka godzin później. Jego życiu już nic nie zagrażało. Czekała go długa rekonwalescencja, ale nie przejmował się tym, bo przecież nic go nie bolało. Ada, jego dziewczyna, roztoczyła nad nim troskliwą opiekę —wiedziałam, że syn jest w dobrych rękach.

— Wiesz, mamo… — zaczął parę miesięcy później. — Podjąłem decyzję… I ty, i tata, i Ada martwicie się o mnie, a jesteście dla mnie najważniejsi na świecie, więc zdecydowałem, że nie będę więcej ryzykował. Nie kupię motocykla, zrezygnuję z meczy, sprzedam rower. Będę o siebie dbał… dla was.

— Nie, kochanie — pogłaskałam go po policzku. — To prawda, że bardzo się o ciebie boję, ale nie chcę, żebyś spędził życie jak w klatce. Kiedy byłeś tam, na stole operacyjnym, myślałam, że cię stracę, ale wtedy też zrozumiałam, że ten strach nie może cię ograniczać. Przysięgłam sobie i Bogu, że jeśli przeżyjesz, nie będę ci mówiła, jak masz żyć. To twoje ciało i twoje życie — na pewno świetnie nim pokierujesz. Ufam ci.

— Więc nie masz nic przeciwko prawku na motor? — zmrużył szelmowsko oczy.

— Nie, to znaczy… Właściwie to… — przełknęłam ślinę.

— Nic nie mów — powstrzymał mnie. — Ada powiedziała, że mnie rzuci, jeśli je zrobię. I nie przyjmie moich oświadczyn, jeśli jeszcze raz wdam się w bójkę. Więc możesz spać spokojnie, mamuś, będę się zachowywał rozsądnie.

Odetchnęłam z ulgą. A potem dotarło do mnie słowo „oświadczyny” i zajęłam się zupełnie nowym tematem. Dodam tylko, że o ile mój syn jest całkowicie odporny na ból, to Ada, dziś już synowa, potrafi jednak wywiercić mu dziurę w brzuchu. Filip słucha żony i bardzo o siebie dba.

A ja doczekałam się dwójki wnucząt, Antka i Zuzi. Każde z nich ryczy wniebogłosy, cokolwiek im się dzieje, byle komar jest przyczyną greckiej tragedii. Ale… nie macie pojęcia, jak mnie to uszczęśliwia!

Czytaj także:
„Uratowałem z opresji piękną nieznajomą. Po cichu liczyłem, że odwdzięczy mi się w łóżku, ale los ze mnie zadrwił”
„Uratowałem z opresji młodziutką ślicznotkę, którą jakiś drab wziął za tirówkę. Od razu wyczułem, że to moja druga połówka”
„Marzyłem o tym, że poznam miłość życia, ratując ją z opresji. Tymczasem stało się odwrotnie - to ona uratowała mnie”
 

Redakcja poleca

REKLAMA