„Mój syn naraził życie, aby obronić narzeczoną przez zbirami. Po bójce zapadł w śpiączkę. Ona nawet go nie odwiedziła”

Mój syn trafił do szpitala, bo stanął w obronie narzeczonej fot. Adobe Stock, Gorodenkoff
Przychodziłam na oddział codziennie. Sama, bo Beata pojawiła się tylko raz. Dzwoniłam do niej. Najpierw wymawiała się brakiem czasu, a potem zaczęła odrzucać połączenia. Przecież on poświęcił swoje zdrowie dla niej!
/ 28.10.2021 12:30
Mój syn trafił do szpitala, bo stanął w obronie narzeczonej fot. Adobe Stock, Gorodenkoff

Życie mojego syna zawaliło się jak domek z kart...

Mój syn Bartek był zdrowym, silnym mężczyzną. Po odbyciu służby wojskowej zaczął pracować jako kierowca. Poznał Beatę – szczupłą, wysoką szatynkę o dużych, brązowych oczach. Bardzo mu się podobała. Często wychodzili gdzieś razem, a to do kina, a to na koncert.

Gdy zauważyłam, że razem przeglądają katalog mody ślubnej, zrozumiałam, że niebawem powiedzą mi coś ważnego.

– Coś ty taki tajemniczy, synku? – podpytywałam, bo nie mogłam się już doczekać nowiny.

– W niedzielę wszystkiego się dowiesz, mamo. Beata przyjdzie o drugiej – próbował mnie uspokoić.

W niedzielę wypadała ich pierwsza rocznica spotkania

Strasznie się bałam, czy czegoś nie przypalę, nie przesolę…

– Zamiast mi pomóc, idziesz na koncert – zarzuciłam mu w sobotnie popołudnie.

– Nie martw się, wrócę przed jedenastą – zapewnił.

Szedł na imprezę z Beatą. Bilety mieli kupione już od dawna... Tak się cieszyłam, że Bartkowi się poszczęściło. Po wojsku znalazł dobrze płatną pracę, poznał piękną dziewczynę. Był zakochany i chciał się szybko ożenić. Wcale mu się nie dziwiłam.

Ja wyszłam za Janusza tuż po maturze. I nigdy tego nie żałowałam. Razem poszliśmy na studia, razem odkładaliśmy na nasz mały domek. Bartek urodził się, gdy skończyłam 30 lat.

Przygotowałam kolację, gdy usłyszałam natarczywy dzwonek. Byłam pewna, że to Bartek i już go chciałam zbesztać za hałasowanie, ale otworzywszy drzwi zobaczyłam zapłakaną Beatę.

– Napadli nas! Bartka ciężko pobili! Zabrała go karetka – krzyknęła i wtuliła się w moje ramiona.

Po kwadransie już byłam w szpitalu

To tam dowiedziałam się, że Bartek stanął w obronie Beaty, którą zaczepiło trzech łobuzów. Bił się dzielnie do czasu, gdy jeden z bandziorów uderzył go butelką w głowę. Kiedy upadł, zaczęli go kopać. Potem któryś z nich próbował go dusić. Coś strasznego!

Całe szczęście, że dość szybko przepłoszono napastników, a reanimacją syna zajął się wezwany przez Beatę zespół pogotowia ratunkowego.

– Pani syn zapadł w śpiączkę – poinformował mnie lekarz.

– Proszę przede mną niczego nie ukrywać – poprosiłam.

– Niestety, uszkodzona jest część mózgu, która jest odpowiedzialna za pamięć długotrwałą.

– Czy to znaczy, że może mnie nie poznać? – nie mogłam w to uwierzyć.

Miałam wrażenie, że neurochirurg, z którym rozmawiałam, nie chciał mi powiedzieć wszystkiego.

– Niczego nie możemy obiecać – stwierdził. – Zatrzymamy go na oddziale, spróbujemy wybudzić, ale trzeba uzbroić się w cierpliwość. To potrwa…

Mój mąż pracował wtedy na kontrakcie za granicą. Powiadomiłam go, co się wydarzyło.

Urwał się na kilka dni.

– Dobrze, że przyjechałeś – rzuciłam mu się w ramiona.

Tak bardzo potrzebowałam teraz jego wsparcia.

– Chodźmy do niego zaraz – powiedział i nawet nie chciał zdjąć płaszcza.

Lekarz powiedział mu to samo co mnie. Kazał czekać. Mąż po kilku dniach musiał jednak wracać do pracy.

– Jeśli tylko mu się pogorszy, Zosiu, daj znać, rzucę wszystko i przyjadę – obiecał.

Przychodziłam na oddział codziennie.

Sama, bo Beata pojawiła się tylko raz

Dzwoniłam do niej. Najpierw wymawiała się brakiem czasu, a potem zaczęła odrzucać połączenia. Postanowiłam nie mówić o tym synowi. Starałam się być zawsze uśmiechnięta i pełna optymizmu. Z dnia na dzień mój syn marniał.

Mąż telefonował wieczorami. Nie chciałam go niepokoić, złe wiadomości zostawiałam dla siebie. Po dwóch miesiącach dowiedziałam się, że Bartek waży 50 kilogramów! To o 18 mniej niż przed pobiciem! Nagle straciłam nad sobą panowanie.

– Co wy tu wyprawiacie z moim synem? Głodzicie go? – krzyczałam.

– Bardzo proszę się uspokoić! – podbiegły do mnie dwie pielęgniarki.

– Niech tu przyjdzie ordynator i wyjaśni mi, dlaczego mój syn nadal jest w śpiączce! – nie byłam w stanie się opanować.

Wysoki siwowłosy mężczyzna zaprosił mnie do gabinetu. Zerknąwszy na historię choroby, przypomniał, że Bartek został uderzony butelką w głowę i skopany po głowie. Był duszony, przez pewien czas był niedotleniony. A tego mózg nie znosi najbardziej.

– Niech mi pani wierzy, robimy, co w naszej mocy, ale trzeba pamiętać, że pacjenci nie zawsze się wybudzają ze śpiączki…

– Czy pan chce przez to powiedzieć, że Bartek nie ma szans?

– Pani syn może obudzić się jutro, za rok, a może za pięć lat… Nie będziemy go tu tak długo trzymać. On wymaga stałej rehabilitacji. Na przykład… w hospicjum.

– Gdzie? – nie wierzyłam własnym uszom.

– Tam mogłaby go pani umieścić. Mają dobrą, fachową opiekę – zaznaczył.

Hospicjum kojarzyło mi się z ośrodkiem dla umierających, dla których nie ma już ratunku.

– Mój syn nie jest umierający. Nie oddam go do hospicjum.

Zadzwoniłam do Janusza.

– Lekarze wprost mi tego nie powiedzieli, ale stan Bartka uznają za beznadziejny – łkałam w słuchawkę. – Nie są w stanie mu już pomóc. Nie oddamy naszego syna do hospicjum, prawda?

Nie czekałam długo na odpowiedź:

– Pal sześć kontrakt. Wracam!

Gdyby nie Janusz, nie wiem, jak dałabym sobie radę

Jeden pokój w domu urządziliśmy jak szpitalną izolatkę. Kupiliśmy przeciwodleżynowe łóżko i potrzebny sprzęt. Gdy nam Bartka przywieźli, ważył tylko 45 kilogramów...

Janusz szukał pomocy w różnych fundacjach. Okazało się że takich osób jak my – rodziców opiekujących się obłożnie chorymi dziećmi – jest sporo. Organizowane są kursy opieki nad chorym, w których ja i mąż wzięliśmy udział. Ja zaliczyłam też kurs masażu.

Ta wiedza bardzo przydała mi się przy codziennej rehabilitacji syna. Janusz wrócił do zakładu, w którym pracował przed wyjazdem. Zarabia, co prawda, znacznie mniej niż na kontrakcie w Niemczech, ale codziennie jest w domu, przy mnie i przy Bartku.

Po pół roku rehabilitacji nastąpiła poprawa. Nasz syn się wybudził! Dziś jest w stanie usiąść na łóżku. Karmię go jak ptaszka. Tak się cieszę, że w końcu zaczął jeść i mówić. Teraz będzie już lepiej. Zdaniem logopedy syna czeka jeszcze wiele pracy. Jego stan poprawił się na tyle, że niebawem zostanie przyjęty do szpitala na oddział rehabilitacyjny.

Będę mu towarzyszyć codziennie. Dużo opowiadam mu o przeszłości. Gdzie chodził do szkoły, jakich miał kolegów. Muszę mu na nowo wypełnić pamięć dobrymi wspomnieniami. Pokazuję albumy rodzinne. O Beatę jeszcze nie zapytał. Może to i dobrze? Ja na pewno mu o niej nie powiem. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA