„Mój syn doniósł na policję, że handluję lekami. Jak on mógł? Przecież ja chciałam pomóc ludziom i przy okazji zarobić”

Syn doniósł na mnie policji fot. Adobe Stock, Natalie Board
„Łukasz powiedział wszystko, co wiedział i tym samym pogrążył mnie na dobre. I w ten sposób wyszłam na wyrachowaną babę, która dla pieniędzy chciała wytruć połowę znajomych. Okłamywałam samą siebie twierdząc, że chcę pomagać. Byłam po prostu pazerna i znalazłam okazję do łatwego zarobku”.
/ 24.06.2022 21:00
Syn doniósł na mnie policji fot. Adobe Stock, Natalie Board

Podobno więź między matką a synem jest najsilniejsza na świecie. Matka dla niego zrobi wszystko. A syn dla matki? Czasami zastanawiam się, czy ktoś, kto ukuł taką teorię, jest rodzicem. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że dziecko tak nieludzko się zachowało?

Jak dziecko może coś takiego zrobić rodzicowi?

Moja rodzina od wielu lat prowadziła przydrożny bar, gdzie zatrzymywali się kierowcy jadący w kierunku granicy. Nie było z tego kokosów, ale biedy też nie klepaliśmy. Mąż dbał o zaopatrzenie, ja obsługiwałam klientów i zajmowałam się synami. Szara codzienność. W najgorszych snach bym nie przypuszczała, że pewnego dnia ta zwyczajna rutyna skończy się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki – i to przez jakiegoś wirusa. W wieczór, kiedy premier ogłosił zamknięcie restauracji, po raz pierwszy się rozpłakałam.

Co my teraz zrobimy? – łkałam. – Za lokal płacić trzeba, a zysk skąd brać? Co ja do garnka włożę?

– Nie martw się, mamo – pocieszali mnie na zmianę synowie. – Nie jesteśmy już dziećmi. Znajdziemy jakieś zatrudnienie, choćby dorywcze, dołożymy się do budżetu. To się musi kiedyś skończyć.

Ale pandemia się nie kończyła, a nasze długi z każdym tygodniem obostrzeń się powiększały. Duże, eleganckie restauracje w wielkich miastach mogły się ratować przygotowywaniem posiłków na wynos. Bary takie jak nasz, które do tej pory obsługiwały głównie przejeżdżających tirowców, były skazane na całkowity upadek. Po 2 miesiącach Heniek, mój mąż, zaczął szukać innej pracy. Ale kto zatrudni mężczyznę po 50-tce, z chorym kręgosłupem, kiedy tyle firm dokoła pada? Heniek wszędzie słyszał to samo:

– Gdyby nie pandemia… Wtedy chętnie… Ale dziś. Proszę zadzwonić w lepszych czasach. P

o kolejnej odmowie Heniek kompletnie się załamał. Przestał wychodzić z domu. Całe dnie spędzał przed telewizorem. Rozumiałam, że potrzebuje jakiegoś światełka w tunelu, żeby choć trochę stanąć na nogi. I to światełko pojawiło się w postaci naszego najstarszego, Łukasza. Łukaszek zawsze był moim oczkiem w głowie. Wiem, zwykle najmłodsze dziecko w rodzinie jest najbardziej hołubione...

U nas od zawsze pupilkiem był właśnie Łukasz

Śliczny jak aniołek, z blond loczkami i jasnymi oczami, a do tego wesoły i elokwentny – przyciągał do siebie ludzi jak magnes. Nic dziwnego, że nawet w pandemii to jemu udało się znaleźć zatrudnienie.

Macie od dziś w domu policjanta – oznajmił nam pewnego dnia, promieniejąc z radości.

Okazało się, że w tajemnicy przed nami Łukasz wziął udział w rekrutacji do policji, a jako że zawsze był sprawny fizycznie, bez większego problemu pokonał pozostałych kandydatów.

– Oczywiście zaczynam od najniższego szczebla, dużo muszę się jeszcze nauczyć – zastrzegał. – Ale z czasem będziecie mieli w domu pana komisarza.

Byłam dumna z syna, cieszyłam się, że praca jest zgodna z jego marzeniami, ale w głębi duszy czułam, że nie tak to wszystko powinno wyglądać. Łukasz był zdolny. Nie powinien jeszcze być zmuszony iść do pracy. Powinien zdawać na studia, uczyć się… Nie mówiłam o tym głośno, ale w głębi duszy miałam żal do Pana Boga, że przez tą całą pandemię pozbawił moje dziecko ciekawszych szans. Do tego jeszcze przygnębiał mnie widok zamkniętego na głucho baru. Za każdym razem, kiedy wyglądałam przez okno, widziałam te ponure okiennice… Już samo to wystarczało, żebym traciła chęć do życia. Nie mówiłam o tym nikomu, ale coraz częściej miałam poczucie, że wszystko nie ma sensu.

– Ta pandemia nigdy się nie skończy – zwierzyłam się kiedyś ze swoich obaw koleżance. – Nigdy już świat nie wróci do normalności. Kiedy o tym pomyślę, wszystkiego mi się odechciewa.

– Też tak miałam – westchnęła Bożena, a w jej oczach dostrzegłam pełne zrozumienie. – Do tego pewnie jeszcze kłopoty ze snem…

Jakbyś zgadła! – wykrzyknęłam z ulgą, że koleżanka sama się domyśliła, w jakim jestem stanie. – Kładę się z kurami, ale potem przewracam się godzinami na łóżku, budzę po kilka razy w środku nocy…

– Miałam to samo. Podkrążone oczy rano, ciągłe zmęczenie…

– Miałaś? To znaczy, że jakoś sobie pomogłaś? – spojrzałam uważnie na Bożenkę. – Poszłaś do lekarza? Do psychiatry?

Ostatnie słowo wypowiedziałam z niejakim lękiem, bo nazwa lekarza tej specjalności wciąż brzmiała dla mnie przerażająco i kojarzyła się jednoznacznie.

– Aż tak to nie – roześmiała się Bożenka. – Koleżanka poleciła mi leki.

– Leki? – spojrzałam podejrzliwie. – Ale przecież na takie leki – słowo „takie” przesadnie zaakcentowałam – trzeba mieć receptę…

Na jakim ty świecie żyjesz, kobieto! To nie te czasy! – roześmiała się niefrasobliwie Bożenka. – Wszystko jest w internecie. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać.

– A ty skąd wiedziałaś? – wytrzeszczyłam oczy, bo jakoś trudno mi sobie było wyobrazić spokojną Bożenkę, która myszkuje w sieci w poszukiwaniu nielegalnych substancji.

– Popytałam tu i tam – uśmiechnęła się znacząco koleżanka, ale widząc moją minę, momentalnie spoważniała: – Kupiłam te leki w aptece, tylko nie w polskiej. Zamówiłam za granicą. Na tej stronie można kupić wiele leków, które są u nas, tylko znacznie taniej. Tacie zamówiłam na nadciśnienie, babci na różę… Jak się zdecydujesz, to mi powiedz, to tobie też zamówię.

Przez kilka kolejnych dni o tym myślałam

Jeśli jest tak, jak mówiła, i to żadne nielegalne substancje, tylko zwykłe leki, tyle że tańsze, to grzechem byłoby nie skorzystać z propozycji, przecież chciałam poczuć się lepiej. Z drugiej strony – to pewnie musiały być podróbki. Mogłam tylko podejrzewać, że to nie do końca zgodne z prawem… Nie wiem, jak by się te moje rozważania skończyły, gdyby nie wydarzenia kolejnych dni. Szykowaliśmy się właśnie do spania, gdy poczułam swąd, jakby spalenizny. Wyjrzałam przez okno… i zamarłam. Nasz bar się palił!

Natychmiast zaczęłam wołać Heńka, zadzwoniliśmy po straż pożarną – ale na wszystko było za późno.

– To pewnie podpalenie – wzruszył ramionami strażak. – Przez tę pandemię różne głupoty ludziom do głowy przychodzą. Ktoś zobaczył, że budynek stoi pusty, i postanowił się zabawić.

– Ale jakim trzeba być potworem, żeby tak okrutnie zabawić się czyimś kosztem?! – załkałam.

Strażak tylko wzruszył ramionami. Po tej akcji oboje z Heńkiem całkowicie straciliśmy sens życia. Przez kilka kolejnych nocy tłukliśmy się po domu, nie mając nawet dość siły, żeby rozmawiać. Po czterech dniach zrozumiałam, że długo tak nie wytrzymam. Nie mówiąc nic mężowi, zadzwoniłam do Bożenki.

– Daj mi te twoje cudowne tabletki – wyszeptałam. – Bo chyba oszaleję.

Bożenka na szczęście znała mnie wystarczająco długo, żeby o nic nie pytać. Tego samego dnia przywiozła mi leki. Wyglądały tak jak te z apteki, tylko napisy na opakowaniu były po angielsku.

– Nic się nie martw – uspokoiła mnie koleżanka, widząc wątpliwość na mojej twarzy. – To po prostu leki na inne rynki. Zobaczysz, działają tak, jak powinny.

Kiedy obudziłam się po kilku godzinach nieprzerwanego snu, poczułam, jak ogarnia mnie przypływ energii. I to temu przypływowi energii zawdzięczam pomysł, który dziś wydaje mi się najgłupszym, co mogło przyjść mi do głowy, a co wtedy wydawało mi się objawieniem. Jeśli te leki działają dokładnie tak samo jak leki z naszych aptek, a są dużo tańsze, to czemu nie zacząć ich sprzedawać na większą skalę i nie zarabiać na różnicy w cenie?!

Przecież jest wielu potrzebujących, a nie wszystkich stać na drogie apteczne preparaty… Tego dnia zajrzałam po raz pierwszy na stronę, którą poleciła mi Bożenka.

Postanowiłam zrobić rozeznanie wśród znajomych

Nie mówiąc nic mężowi ani dzieciom, zaczęłam wypytywać koleżanki, czy nie potrzebują jakichś tańszych medykamentów. Szybko przekonałam się, że zapotrzebowanie jest ogromne. Wiele osób mówiło mi, że chętnie kupiłoby tańsze leki, gdyby mieli pewność, że są bezpieczne, bo nie stać ich na kurację z apteki. Tak, to był wyraźnie palec Boży! Pan Bóg, jak zamyka drzwi, to otwiera okno – przypomniało mi się wtedy zasłyszane kiedyś powiedzenie.

Pandemia zamknęła mój bar, ale widocznie te leki moje okno. Kilka dni później zamówiłam pierwszą partię. Dzięki temu, że dostawa była realizowana z Europy, leki przyszły do mnie już po dwóch tygodniach. Były wśród nich różne specyfiki – wszystko, co zamówili moi znajomi. Sprzedałam im zamówione opakowania i kilka dni później z zadowoleniem policzyłam, że wzbogaciłam się o dwieście złotych.

Nie były to kokosy, ale liczyłam na to, że wraz z rozkręceniem biznesu zysk też wzrośnie. Przez kolejne tygodnie wieści o „tańszych lekach, do których mam dostęp” zataczały coraz szersze kręgi. Zaczęli się do mnie odzywać znajomi znajomych i dawno niesłyszani krewni. Miałam pełne ręce roboty. Biznes kręcił się pełną parą. Rodzina zaczęła mnie wypytywać, o co chodzi z tymi wszystkimi przesyłkami, ale zamydliłam im oczy opowieścią o tym, że jestem konsultantką firmy kosmetycznej. I pewnie wszystko trwałoby w najlepsze, gdyby nie pewne zdarzenie.

Koleżanka poprosiła mnie o leki dla teściowej

– Te konowały w aptece zedrą z niej ostatnią koszulę. Załatw coś taniej – prosiła znajoma.

Zamówiłam lek na tej stronie co zwykle, odebrałam przesyłkę, przekazałam koleżance i już bym zapomniała o całej sprawie, gdyby nie telefon, który wyrwał mnie w środku nocy ze snu.

Co ty najlepszego zrobiłaś?! – łkała do telefonu koleżanka. – Co ty sprzedałaś mojej teściowej?!

– To, co zamawiałaś... – wyjąkałam.

– A guzik! Placebo! Tak powiedział lekarz! Placebo! – koleżanka nie przestawała płakać. – Zbadali to w laboratorium. Nie ma tam nic prócz jakichś wypełniaczy i proszku do pieczenia. Rozumiesz?! Proszku do pieczenia! A ona musi te leki zażywać codziennie! Od tego zależy jej życie! Jest teraz w szpitalu, walczy o każdy oddech. Jak ci nie wstyd! Dla paru groszy chciałaś ją zabić…

– Nie wiedziałam… Ja byłam pewna, że to zwykłe leki – wyszeptałam zbielałymi wargami, nie zdając sobie sprawy, że całej rozmowie przysłuchuje się Łukasz.

Mój syn stał w drzwiach w mundurze policjanta, z surowym wyrazem twarzy, i patrzył na mnie oskarżycielsko.

– O jakie leki chodzi? – zapytał.

– O żadne, synku. To jakieś nieporozumienie – usiłowałam się bronić.

Dość tych kłamstw, mamo – usłyszałam jego spokojny głos. – Od jakiegoś czasu przyglądałem się twojemu „biznesowi”. Jak mogłaś robić coś takiego? Jak mogłaś sprzedawać podróbki znajomym? Pomyślałaś o tym, że ktoś mógł przez ciebie umrzeć?! Czy ty jesteś poważna?

– Ale przecież ja nie chciałam niczego złego – wyszeptałam, bo powoli zaczęło do mnie docierać, co tak naprawdę zrobiłam. – Ja to robiłam wszystko dla was. Ja byłam pewna, że to zwykła apteka.

– Naprawdę? – Łukasz spojrzał na mnie drwiąco i w tamtej sekundzie stało się dla mnie jasne, że oboje wiemy, że to nieprawda.

Dotarło do mnie, że od pierwszej chwili wiedziałam, że to nie są prawdziwe leki. Ale zaślepiło mnie przekonanie, że to jedyna droga zapewnienia bytu rodzinie.

– Bardzo mi przykro, mamo, ale będę musiał zgłosić na policji, co wiem na ten temat – usłyszałam i w tamtym momencie nogi się pode mną ugięły.

Mój ukochany synek… chciał mnie wydać policji?!

I co z tego, że on był policjantem! Przecież jestem jego matką i robiłam to wszystko dla niego! Czy ten człowiek tego naprawdę nie rozumiał?! Najwyraźniej nie, bo kilka dni później moją rodzinę wezwano na przesłuchanie w sprawie mojego „biznesu”. Łukasz powiedział wszystko, co wiedział i tym samym pogrążył mnie na dobre. I co? I w ten sposób wyszłam na wyrachowaną babę, która dla pieniędzy chciała wytruć połowę znajomych. Przed wieloletnim wyrokiem uratowało mnie tylko to, że nigdy nie byłam wcześniej karana, a teściowa koleżanki cudem wyzdrowiała. Ale nawet to, że uniknęłam więzienia, już mnie nie cieszy.

Wciąż myślę o tym, jak mogło dojść do tego, że rodzony syn zwrócił się przeciwko mnie. Czy on naprawdę nie rozumiał, że robiłam to też dla niego?! Że nie miałam innego wyjścia?! Czy naprawdę tak źle go wychowałam?! A może właśnie – tak dobrze, że bez problemu odróżnia dobro od zła? Może powinnam być z niego dumna?

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA