„Sąsiad mnie podrywał i wiem, że chciałby ze mną być. Musiałam tylko usunąć przeszkodę, jaką była jego żona”

Kobieta zakochana w swoim sąsiedzie fot. Adobe Stock
Boże, ależ ta kobieta nim pomiatała. Nie okazywała mu szacunku... Zimna suka. A przecież to cudowny człowiek.
/ 02.02.2021 08:37
Kobieta zakochana w swoim sąsiedzie fot. Adobe Stock

Przez 5 lat ja i mój mąż mieszkaliśmy na osiedlu szeregowców. Każdy miał mały ogródek, gdzie w ciepłe popołudnia mieszkańcy grillowali, a zapachy pieczonego mięsa mieszały się w powietrzu. I właśnie w któryś z takich dni, gdy dym gryzł w oczy, Rajmund stał przy grillu i przerzucał rybę na drugi bok. I nagle padł.

Mateusz, sąsiad mieszkający obok, akurat też grillował. Zobaczył, że stoję nad leżącym mężem, zostawił swoje kiełbaski, przeskoczył przez płotek, podbiegł do Rajmunda, padł na kolana i zaczął go reanimować. Sąsiad był lekarzem, więc ufałam, że wie, co robi. W końcu wstał z kolan.
– Bardzo mi przykro, pani Joanno, ale... to chyba udar. A może atak serca – powiedział.
Patrzyłam w jego piwne oczy, takie ciepłe, miłe, teraz pełne współczucia.
– Co ja teraz zrobię? – wyszeptałam.
– Cóż... Zadzwonię na 112 – odparł.
Zadzwonił, a potem zawołał żonę, żeby ze mną posiedziała. Znałam ją lepiej niż jego, czasami chodziłam zrobić jej masaż stóp. Elżbieta była pielęgniarką...

Był taki troskliwy

Patrzyłam, jak Mateusz ogarnia wszystko, a jednocześnie jaki jest czuły, empatyczny, rozumiejący. Dogadał się z pogotowiem, wezwał też moją siostrę, by pobyła ze mną w nocy. Myślał o wszystkim. Kiedy po kilku godzinach wracał z żoną do swojego bliźniaka, na odchodnym przytulił mnie do siebie.
– Wszystko będzie dobrze, sąsiadko – powiedział. – Nie jest pani sama, wokół są przyjaciele. Pomożemy.

Tkwiłam przez chwilę w jego ramionach jak w kokonie, bezpieczna. Jak nigdy przedtem w ramionach męża. Kiedy się odsunął, poczułam się opuszczona. Wtedy dostrzegłam spojrzenie Elżbiety. Nie było przyjazne. Ona była niezadowolona z atencji, jaką okazywał mi jej mąż. Chłodno skinęła głową. Zimna suka. Totalnie niepasująca do swojego cudownego męża.

Zanim zasnęłam, przypominałam sobie wszystkie momenty, kiedy przez te lata natykałam się na Mateusza. Jak pomógł mi zapakować zakupy, kiedy spotkaliśmy się w supermarkecie. Jak w zimie naprawił drzwi do garażu, bo Rajmund miał ciężką grypę, a auto utknęło w drzwiach. A jakieś dwa lata temu szłam z pracy ulicą, rozpadał się deszcz, a ja akurat nie miałam parasolki. Mateusz  przejeżdżał obok, do miasta, ale zatrzymał się, zabrał mnie i zawrócił na osiedle, bo jak powiedział: „Jeszcze pani grypy dostanie z tego przemoknięcia”.

Wtedy tego nie zauważałam, ale teraz to było widoczne jak na dłoni – nie byłam mu obojętna. Ciepło zalało moje serce. Mateusz dotrzymał słowa. Zaopiekował się mną. Zajął się pogrzebem, wszystkimi formalnościami. Wpadał do mnie, pytając, czy może coś kupić w sklepie, bo idzie na zakupy. I czy chcę zajść do nich na kolację, żebym sama nie siedziała w domu wieczorem.

Nie lubiłam do nich chodzić, bo ledwie wytrzymywałam to, jak jego żona go traktuje – „zrób, przynieś, nie masz racji...” Jak to, nie ma racji? On zawsze miał rację, był najwspanialszym mężczyzną, jakiego spotkałam i zdecydowanie zasługiwał na kobietę, która mu to okaże. Elżbieta nią nie była. I Mateusz też to wiedział. Widziałam, jak na mnie patrzy. Zrozumiałam, że od dawna czuł do mnie to, co ja teraz zaczynałam czuć do niego. Oboje zasługiwaliśmy na tę miłość.

Chciałam otwarcie wyznać mu miłość

W styczniu, pół roku po śmierci Rajmunda, kiedy Elżbieta wyjechała z ich dwudziestoletnią córką na weekend, zaprosiłam Mateusza na obiad. W podziękowaniu za wszystko, co dla mnie zrobił. Trochę się opierał, że niby powinniśmy poczekać na żonę.
– Zrobiłam gołąbki, wiem, że je uwielbiasz. Poza tym teraz jesteś bez domowego obiadu. Doskonała pora na obiad wdzięczności...

Przełknął ślinę. Mężczyźni są tacy nieskomplikowani, a jednocześnie pokręceni. Chcą czegoś, ale będą udawać, że wcale nie. I oczekiwać, że jesteś telepatką i odgadniesz ich pragnienia. Nauczyłam się tego zarówno przy ojcu, jak i przy mężu. Oczywiście Mateusz się zgodził.

Zrobiłam obiad – była zima, dni krótkie, więc mrok zapadał szybko. O szóstej wieczorem zapaliłam ciepłą lampkę, świece, ustawiłam wszystko na stole. Kiedy otworzyłam drzwi, jego oczy się rozszerzyły. Zaskoczyłam go. Jeszcze nigdy nie widział mnie takiej – z rozpuszczonymi włosami, w zwiewnym peniuarze, roztaczającej wokół siebie woń dobrych, zmysłowych perfum. W tle grała romantyczna muzyka.
– Wejdź – powiedziałam z uśmiechem.
– Musisz otworzyć wino, bo nie potrafię.
Stał na progu ze ściągniętymi brwiami. Zimny wiatr wlewał się do środka mieszkania, chłodząc moją rozpaloną skórę.
– Joanno – powiedział Mateusz, nie ruszając się z miejsca. – Przyszedłem na obiad.
– Jest obiad – odparłam z uśmiechem.
– Wejdź, bo zamarznę i nie będę w stanie ci odpowiednio podziękować.
Stał jak wmurowany.
– Obawiam się, że nasze oczekiwania się rozmijają – powiedział. – Jeśli chcesz mi podziękować... poczekajmy, aż Elżbieta wróci.

Zrobił ruch, jakby chciał się odwrócić. Głuptas. Objęłam go.
– Nie bój się jej – szepnęłam mu do ucha.
Był ode mnie niewiele wyższy, niecałe pół głowy, a ja miałam na nogach szpilki.
– Ona cię zniewala, nie docenia, traktuje jak popychadło. Ja cię uwielbiam, przy mnie będziesz czuł się jak król.
– O czym ty mówisz, na miłość boską? – odsunął mnie od siebie.
W jego wzroku widziałam panikę. Mój Boże, ta jego ślubna harpia musi być straszna.
– Nikt mnie nie zniewala. Kocham żonę i nie chcę... – zmierzył mnie spojrzeniem.
Może miało być odpychające, ale ja doskonale widziałam w nim pożądanie. Mateusz okazał się niezbyt dobrym aktorem. Jego żona była starsza ode mnie o dobre dziesięć lat, na pewno pragnął młodości.
– Joanno, pomagałem ci, bo jesteś sąsiadką, a sąsiedzi muszą się wspierać. Ale to wszystko. Jeśli zrobiłem coś, co dało ci powód do myślenia, że chciałbym od ciebie coś więcej, to przepraszam. Ale to nieprawda. Wybacz, ale muszę wracać do domu. Wyrwał mi się z rąk i w panice uciekł.

Siedziałam sama przy stole, jedząc gołąbki i zapijając je winem. Nie, nie byłam smutna. Myślałam. Planowałam. Bo jeśli czegoś się bardzo chce, to trzeba o to walczyć. Z ludźmi, a nawet z ich naturą. Mateusz pragnął mnie, ale bał się żony. A może... może był jednym z tych, którzy uważają małżeństwo za związek, który może jedynie śmierć zakończyć? Niech i tak będzie.

Pozbyłam się przeszkody

Z pewnością nie powiedział Elżbiecie, że okazałam mu moje uczucie, bo w następnym tygodniu zachowywała się normalnie. On natomiast unikał mnie. Niech mu będzie. Ja też udawałam, że tamtego wieczoru nie było. Dwa tygodnie później, kiedy on był w pracy, a Elżbieta miała wolne po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze w szpitalu, wpadłam do niej na kawę. Zaproponowałam masaż stóp, gratis, w podziękowaniu za opiekę. Ucieszyła się. Po wszystkim posprzątałam i wyszłam.

Wkrótce do domu wrócił Mateusz. Kwadrans później usłyszałam sygnał karetki. Po chwili zatrzymała się przed wejściem do domu obok. Jak inni sąsiedzi i ja wyszłam, ciekawa, co się stało. Kiedy sanitariusze wynosili z domu zakryte ciało, jak i inni jęknęłam z przerażenia. Mateusz stanął w drzwiach i patrzył za nimi. Jego twarz była nieruchoma. A potem popatrzył w moją stronę.

Wiedział już, że jest wolny. Że teraz może zacząć myśleć o swoim szczęściu. Przyłożyłam dłoń do swego serca, pragnąc przesłać mu całą moją miłość. „Nie bój się – wyszeptały moje wargi. – Wszystko się ułoży”.

Mateusz przyszedł do mnie koło północy. Trochę wstawiony.
Wiem, że to ty – powiedział. – Nie wiem, jak to zrobiłaś, ale to ty. Ela była silna, miała zdrowe serce... Może też wykończyłaś własnego męża? Jesteś chora.
– Kocham cię, a ty kochasz mnie – powiedziałam łagodnie. – Jeśli miłość to choroba, to tak, jesteśmy chorzy.
– Jak to zrobiłaś? – wrzasnął.
– Cierpisz, bo jeszcze nie rozumiesz, że jest tak, jak powinno być – chciałam dotknąć jego twarzy, ale się cofnął.
Zostaw mnie. Jesteś wariatką. Nienawidzę cię. Zgnijesz w więzieniu, obiecuję.

Tak, pomyślałam, mężczyźni muszą mieć czas, by zrozumieć, co jest dla nich dobre. Dałam mu więc kilka dni, by doszedł do rozumu, ale kiedy nasłał na mnie policję, zrozumiałam, że jego strach, a może pranie mózgu, jakie zrobiła mu żona, są zbyt silne. Więc opowiedziałam policji, jak było.

Od kiedy się tu wprowadziłam, miał na mnie oko. Zaczepiał mnie. Proponował podwiezienie, pomoc. I patrzył tak, że czułam się... Molestowana... Niestety, przestałam się czuć bezpiecznie po śmierci męża. Nagle, stojąc przy grillu, umarł. Podobno serce. Zupełnie jak u Elżuni. Była moją przyjaciółką – otarłam spływające mi po twarzy łzy. – Teraz jestem zupełnie sama. Boję się... że on...
– Proszę się nie obawiać – uspokoił mnie policjant. – Będzie pani bezpieczna.

Następnego dnia policja weszła do domu Mateusza i przetrząsnęła wszystko od piwnicy po strych. Potem wyprowadzili go w kajdankach. Wiedziałam, że musieli znaleźć te ampułki z chlorkiem potasu, które ukryłam w skrzynce ze śrubkami w jego garażu. Dokładniejsze zbadanie ciała Elżbiety pozwoliło im odnaleźć ślad ukłucia między dużym palcem u nogi a sąsiednim.

Kiedy Mateusz wsiadał do radiowozu, wykręcił głowę i spojrzał na mój dom.
– Wkrótce się zobaczymy – wyszeptałam. – Mój ukochany. Teraz będziesz miał czas, by wreszcie dostrzec, że mnie kochasz. Czekam.

Więcej listów do redakcji: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA