„Mój rycerz nie pojawił się na białym koniu, ale… w białym Passacie. Cieszyłam się, że w końcu ktoś zadba o moje serce i krowy”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Bostan Natalia
„Cokolwiek się wydarzy, nigdy nie zapomnę tego dnia i następnych – żyłam jak we śnie. Miałam dwadzieścia dwa lata i pierwszy raz byłam naprawdę zakochana. Nie obchodziło mnie, co myśli mama, ludzie wokół w ogóle przestali istnieć, byliśmy tylko my dwoje...”.
/ 02.12.2022 09:15
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Bostan Natalia

Doskonale pamiętam dzień, który odmienił moje życie, choć ranek niczego nadzwyczajnego nie zapowiadał:

Coś ty dziś na siebie włożyła, Aśka? Wstydu nie masz, żeby w żałobę czerwone spodnie nosić! Ludzie cię na języki wezmą – mama zaczęła jęczeć zaraz po wejściu do kuchni.

– Tu jest moja żałoba – podsunęłam jej pod nos moje zaniedbane dłonie.

A ta, jakby nie słyszała i ciągnęła:

– Powinnaś do miasta jechać i sprawić sobie porządne ubranie, kto to widział, żeby dziewczyna biegała dzień w dzień w gumofilcach? Kto weźmie takiego kocmołucha?

Mama zrzędzi jak matrony z brazylijskich seriali, a sama niewiele mi pomaga. Nawet prania nie potrafi zebrać przed deszczem i jeszcze się czepia, gdy człowiek wyciągnie ostatni czysty łach z szafy.

– Wspomnisz, Aśka, moje słowa – słyszałam ją jeszcze z sieni. – Zostaniesz sama jak palec! Czekaj sobie dalej na księcia na białym koniu, czekaj!

Ech, nie ma to jak rodzicielskie wsparcie!

Nałożyłam słuchawki na uszy i włączyłam muzykę, bo przy niej robota zawsze mi lekko idzie. Jeszcze rok temu nie uwierzyłabym, że ogarnę całe gospodarstwo, ale co było robić po śmierci taty? Początek roku, zaciągnięte zobowiązania, umowy – ktoś to musiał pociągnąć, a mama była w totalnej emocjonalnej rozsypce i nawet jako doradca była zupełnie do niczego. Trudno, pomyślałam, studia mogą poczekać. Dokończę, co zaczęte i wrócę na uczelnię. Ale czy na pewno?

– Bo co, mam was sprzedać? – powiedziałam do krów, a one spojrzały na mnie wielkimi oczami pełnymi ufności.

Prawda jest taka, że dopiero tutaj, w pocie czoła i w codziennej harówce odnalazłam swoje powołanie. Budzę się rano i nie rozważam, czy życie ma sens. Wiem, że trzeba iść do obory, wydoić krowy, nakarmić, zmienić ściółkę… Każda kolejna czynność zakończona sukcesem sprawia, że moje serce rośnie.

Mimo to nie wiem, czy przetrwałabym lato, sianokosy i żniwa, gdyby nie pomoc sąsiadów. Mogę być dzielna i pracowita, ale wciąż jednak brak mi doświadczenia i siły. Mama zna na to tylko jedno lekarstwo: powinnam „złapać” męża i to jak najszybciej. Ubrać się ładnie, jechać do fryzjera i umówić się wreszcie z synem sołtysa albo z tym drugim chłopakiem, co to ciągle o mnie pyta. 

– Aśka, Aśka! – mama wpadła do obory z takim impetem, że aż krowy się spłoszyły. – Coś się na wsi dzieje, ja nie wiem… Policji pełno, samochodów huk!

U nas?! Na jednej jedynej drodze, co biegnie przez wieś? Mama chwyciła mnie za rękę i pociągnęła za sobą. Wyszłam i akurat trafiłam na mrożący krew w żyłach moment, gdy za naszym płotem olbrzymi tir usiłował wyminąć osobowy, jadący z naprzeciwka. Może film kręcą? „Niech robią, co chcą, póki mi do chałupy nie wjeżdżają” – pomyślałam i poszłam do domu na śniadanie. Po kwadransie mama już była z powrotem.

– Wypadek był na szosie do Słupska – relacjonowała. – Ma-sa-kra! 

– Mamo – poprosiłam. – Ja jem. Możesz przejść do meritum?

– Nie, bo nie wiem, co to jest – nadęła się. – Człowiek kilometry robi, żeby języka zasięgnąć, a tu żadnej wdzięczności…

W końcu raczyła wyjaśnić, że zrobiono objazd przez naszą wieś. Tak, po bruku, innej możliwości nie było. Może ktoś w końcu pogoni ważniaków w gminie do załatania dziur! O rany, dziury to jedno, ale te pobocza powygryzane?! A jak się dwa tiry spróbują mijać albo jakaś cysterna z gazem?

Skończyłam jeść i poszłam wyprowadzić krowy na pastwisko. Patrzę, a tu za ogrodzeniem biały passat stoi, a jego właściciel siedzi sobie w najlepsze w rowie i popija z termosu. Łaciata Kalina oczywiście zaraz go dostrzegła i pobiegła ciekawa, czy i dla niej się łyk nie znajdzie.

„Cholera, pójdę dopilnować, żeby jej jakiegoś szajsu do pyska nie wcisnął” – pomyślałam, bo ludzie z miasta potrafią być tacy bezmyślni! Gdy się ruszyłam, reszta krów również – może i są łagodne, ale ciekawskie jak stara Zazulowa. Nic się bez nich nie może obejść. Facet zerwał się na równe nogi i zaczął coś krzyczeć. Myślał, że byki mnie gonią. Nawet przez pastucha przelazł, żeby ruszać na ratunek... No, miałby się z pyszna, gdyby to nie były moje łagodne dziewczynki!

Tak właśnie poznałam Artura – mojego rycerza na białym koniu, co powtarzam matce do dziś, a ona tylko przewraca oczami i wieszczy mi nieszczęścia niczym sama Kasandra. Wtedy jednak nie pojawiła się jeszcze na scenie, zajęta zbieraniem plotek po wsi i monitorowaniem objazdu, więc mieliśmy dość czasu, aby przysiąść w cieniu czarnego bzu na pastwisku, z dala od zgiełku i ciekawskich oczu.

Jakoś od razu znaleźliśmy wspólny język, zaczęło się od muzyki, której słuchałam przez słuchawki, a potem już poszło. Jest sporo prawdy w tym, co ludzie mówią – najłatwiej rozmawia się z nieznajomym, którego człowiek nie planuje drugi raz spotkać. Nie dziwię się, że ja się rozgadałam – ileż można prowadzić jałowe dyskusje z mamą i snuć monologi w towarzystwie krów. Ale on? W mieście na pewno nie brakuje mu przyjaciół!

– To się nazywa „samotność w tłumie” – wyjaśnił, gdy zapytałam. – Im więcej się tkwi w takim kotle, tym bardziej człowiek jest zdezorientowany. Każdy mówi, a nikt nie słucha.

Intrygował mnie

I teraz właśnie Artur wybrał się nad morze, żeby, jak to określił, poskładać jakoś swoje życie do kupy, przyjrzeć mu się i zdecydować, co dalej. Teoretycznie, wszystko jest już postanowione: skończył studia, ma podjąć pracę w firmie ojca i ożenić się. Tyle że zupełnie nie wie, czy to jego decyzje, czy rodziny, gdzieś się zagubił i właśnie odkrył, że każda z tych rzeczy go przeraża, zamiast cieszyć.

Dziwnie się czułam, słuchając jego zwierzeń, bo mój problem był dokładnie odwrotny: dobrze wiedziałam, co chcę robić, ale martwiłam się, że nie podołam. Na rozterki mogłam sobie pozwolić, dopóki tato żył, wtedy mogłam wątpić w sens życia, czytać mądre książki, a nawet pisywać smętne wiersze… Teraz wszystko stało się proste.

– A nad morzem byłam ostatni raz w czasie wycieczki szkolnej w podstawówce. O!

– No nie mów, przecież stąd będzie najwyżej pięćdziesiąt kilometrów – zdziwił się. – Jedź ze mną!

– Zwariowałeś! – zaśmiałam się. – Nie powinnam nawet tu przesiadywać, tylko wyrzucać gnój. Nie mam czasu na fanaberie, pomijając drobny fakt, że w ogóle cię nie znam.

– Fakt – zgodził się. – Choć mam wrażenie, że znamy się od zawsze… A przecież jakby nie to, że znużyło mnie telepanie się po kocich łbach i postanowiłem przeczekać, nawet nie wiedziałbym o twoim istnieniu.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę, wreszcie stwierdziłam, że starczy. Prawdziwe życie czekało, a jeszcze byłam umówiona z wujem, który miał nam zaorać pole.

– Możesz mnie odwieźć do domu – zaproponowałam Arturowi. – I tak będziesz tamtędy przejeżdżał.

Mama mało trupem nie padła, widząc mnie wysiadającą z passata i ledwo weszłam do domu, zasypała mnie gradem pytań. A co, a kto, a po co… Przyznaję, trochę ją zbyłam, ale czułam się dziwnie i ostatnie, czego pragnęłam, to było słuchanie jej komentarzy. Cały czas myślałam o tym, że nareszcie spotkałam kogoś, z kim poczułam coś w rodzaju „braterstwa dusz”, ale ten ktoś przemknął tylko przez moje życie jak meteor.

Czy już zawsze będę sama?

Gdy następnego dnia zobaczyłam przed domem samochód Artura, myślałam, że to sen. Cóż on tu robi?

– Co ja, emeryt jestem, żeby się przechadzać po plaży – wzruszył ramionami. – Mam lepszy plan: będę ci pomagał w pracy i jak skończymy, zabiorę cię nad morze. Obejrzymy zachód słońca, potem cię odwiozę. Albo rano, jak wolisz.

Ale nie dał sobie przetłumaczyć. Wyjaśnił, że kupił prowiant, więc nie będzie ciężarem, zaopatrzył się nawet w gumowce. Kiedy drugi raz trafi mu się okazja, żeby poznać życie na wsi? Byłam pewna, że wymięknie, ale dawał radę. I tyle miał z tego frajdy, że prawie zaczęłam wierzyć, że taka robota może być czyimś marzeniem! Mama starała się być miła, ale gdy po wieczornym dojeniu oświadczyłam, że jadę nad morze, nie wytrzymała:

– Jak to „nad morze”? A robota?

Przykro mi się zrobiło, że tylko po to tu jestem… Pewnie dlatego powiedziałam, że rano będę na czas, no i klamka zapadła. Cokolwiek się wydarzy, nigdy nie zapomnę tego dnia i następnych – żyłam jak we śnie. Miałam dwadzieścia dwa lata i pierwszy raz byłam naprawdę zakochana. Nie obchodziło mnie, co myśli mama, ludzie wokół w ogóle przestali istnieć, byliśmy tylko my dwoje...

– Nie chcę, żeby to się skończyło – powiedział Artur któregoś z ostatnich wieczorów, gdy siedzieliśmy przytuleni na wygrzanym piasku. – Nie chcę wracać.

– To zostań – rzuciłam automatycznie, a on całkiem poważnie spytał, czy uważam, że to możliwe.
Właściwie, dlaczego nie? Dom jest duży, a on z pewnością znalazłby pracę – prawnika w gminie przyjmą z otwartymi ramionami. Nagle roztoczyły się przede mną takie perspektywy, że nie mogłam złapać oddechu. Razem, już zawsze? Budzić się i zasypiać przy nim? Codziennie?

Niespodziewanie klęknął przede mną

– Asieńko, wyjdziesz za mnie?

– Tak! – rzuciłam mu się w ramiona.

Ustaliliśmy, że Artur wróci do siebie i pozamyka swoje sprawy w mieście. Trzeba było też porozmawiać z rodzicami. Wiedziałam, że z mamą nie będzie lekko, ale konkretnych trudności nie przewidywałam – w końcu i tak musiała zaakceptować każdą sytuację, chcąc mnie zatrzymać. Po prostu będzie zrzędzić, nic nowego. Artur nie martwił się o nic, stwierdził, że jest dorosły i tyle. A dziewczyna, z którą niby miał się żenić, tylko odetchnie, bo już od lat kocha innego.

– Znamy się od podstawówki – wyjaśnił. – To zawsze był biznesowy związek jej i moich rodziców. Lubię Olę, ale nigdy nic między nami nie iskrzyło.

Ciężko było się żegnać. Ostatnią noc spędziliśmy na plaży, kochając się i przysypiając na przemian.
Mama odetchnęła, widząc, że Artur mnie przywiózł i sam nie wchodzi, jak co dzień. Złapałam tylko kromkę chleba w przelocie i pobiegłam do obory, bo było późno.

– Jestem twoją matką i muszę cię ostrzec – mama zajrzała do środka. – Psujesz sobie opinię we wsi. Nikt nie zechce puszczalskiej.

Pokazałam jej na migi, że nic nie słyszę.

– Ta dojarka tak głośno chodzi! Niech wraca, przyjdę, to pogadamy.

W domu oświadczyłam, że wychodzę za mąż, więc nie ma się co przejmować. I wtedy rozpętało się piekło. Usłyszałam, że jestem samowolna, zła i głupia… A w ogóle do czego taki paniczyk jest tu potrzebny?! Poza tym że nie wychodzi się za kogoś, kogo się nie zna, bo przecież wiem o nim tylko tyle, ile mi powiedział!

– Może to jakiś gangster?  – mama nie omieszkała wykorzystać swojej telewizyjnej wiedzy.

– A może święty? – zadrwiłam. – Zresztą już zdecydowałam. Jeśli masz coś przeciwko, to po prostu się wyprowadzę.

Nadęła się i zaległa z ciężką migreną, w samą porę jak zwykle, bo akurat wuj przywiózł drewno na opał i trzeba było je zwozić do szopki. A ona jeszcze śmie mi stawiać warunki? Artur dzwonił często. Do czasu, gdy jego ojciec wylądował w szpitalu. Wszystko wskazywało na to, że będą go operować w Szwajcarii i mój ukochany powinien pojechać tam razem z nim. Matka nie może, bo też jest w kiepskiej formie… Spytał, czy zaczekam?

– Oczywiście – przyrzekłam.

Przecież przed nami całe życie, kilka tygodni mnie nie zbawi. Wczoraj wracam ze sklepiku, patrzę, a tu przed furtką elegancki samochód… Artur? Wbiegłam do domu jak na skrzydłach, ale widzę, że to tylko jakaś paniusia, mama z nią siedzi w pokoju. Żeby sobie tylko znów nie dała jakichś kołder wcisnąć, jak w zeszłym roku!

– Asiu, pani do ciebie! – zawołała mnie. – To matka Artura.

Matka? Coś się stało?

– Ach, więc to ty – paniusia obrzuciła mnie chłodnym spojrzeniem. – Możemy porozmawiać na osobności?

Poprosiłam mamę, żeby nas zostawiła.

– Jak ty sobie, dziecko, wyobrażasz życie mojego Artura tutaj? – rozejrzała się z niechęcią. – Wybacz, ale on jest przyzwyczajony do innych standardów.

I jeszcze, że w dzieciństwie był chorowity, do dziś zostały mu alergie… W takich warunkach chłopak dostanie astmy! Ona rozumie, wakacyjne zadurzenie, ale miejmy poczucie realizmu, ja i Artur żyjemy w dwóch różnych światach! Co człowiek po dwóch fakultetach miałby robić w zabitej dechami wsi?

– On mnie kocha – powiedziałam tylko. – A ja jego.

– Jeśli to prawda, to nie marnuj mu życia, dziewczyno! Uczucia miną i nigdy ci nie wybaczy, że go tutaj ściągnęłaś! Chcesz tego? Chcesz, żeby kiedyś rzucił ci w twarz, ile dla ciebie poświęcił?

Nigdy w życiu nikt mnie tak nie potraktował, wprost kuliłam się na krześle, jakby jej słowa były wymierzanymi mi policzkami. Gadała bez końca: że Artur ma narzeczoną, pracę godną jego aspiracji, że ona nie pozwoli mu zmarnować wszystkich nakładów uczuć i pieniędzy. A propos pieniędzy… Wyjęła z torebki plik banknotów i pchnęła w moją stronę.

– Jakaś gratyfikacja ci się, dziecko, należy – stwierdziła. – Nie twoja wina, że nikt cię nie nauczył, co można, a czego nie.

Tego było już za wiele! Zerwałam się z płaczem i uciekłam. Jak mogła, jak w ogóle można tak postępować… Zatrzymałam się dopiero w oborze, wtulona w ciepły bok Kaliny. Nie wiem, jak długo tam siedziałam, wreszcie sięgnęłam do kieszeni po telefon i wybrałam numer Artura. Powiem mu, powiem wszystko. Abonent jednak był niedostępny, więc napisałam tylko SMS-a, a potem siedziałam, wpatrując się w ekran komórki. Wreszcie przyszła mama i zabrała mnie do domu.

Mijały dni, zrobiło się zimno…

Czekałam na wiadomość od Artura, ale ta nie nadchodziła.

– Aśka, patrz, co ci przywiozłam – mama dziś pojechała z wujem do miasta i teraz już się nie mogła doczekać, aż wrócę, więc przyszła do obory. – No, chodź!

– Co to jest? – patrzyłam na skórzaną kurtkę, którą machała mi przed nosem.

– Przymierz – wcisnęła mi ją do ręki.

– Mam jeszcze botki. Włoskie!

Wygrałyśmy w totka, czy co? Nagle tknęła mnie straszliwa myśl: „może ona wzięła pieniądze od matki Artura?!”.

– A pewnie, co się miały zmarnować – wzruszyła ramionami, gdy ją o to zapytałam. – Należały ci się.

Odepchnęłam ją i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami. Nad łąkami wisiały mgły. Miałam nadzieję, że zagubię się w nich i już nigdy nie wrócę. 

Czytaj także:
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”
„Gdy zaszłam w ciążę. Usłyszałam od tatusia, że byłam tylko cizią na jedną noc. Po latach wrócił tylko po to, żeby mnie nękać”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”

Redakcja poleca

REKLAMA