„Mój pasierb nawarzył sobie piwa, które ja musiałem wypić. Zrobił kochance dzieciaka i porzucił ją bez dachu nad głową”

Zasmucony mężczyzna fot. Adobe Stock, Kurhan
„Rok temu pomyślałem, że w rodzinnej wsi nic mnie nie trzyma. Sprzedałem gospodarstwo i kupiłem nieduży dom z działką na przedmieściach miasteczka, w którym mieszka Joanna. Spotykamy się co niedzielę na obiedzie. Ja nie mam nikogo innego, oni też. Potrzebujemy siebie nawzajem”.
/ 26.12.2022 15:15
Zasmucony mężczyzna fot. Adobe Stock, Kurhan

Joanna nie jest moją synową, jej syn Maciek nie jest moim wnukiem. A jednak oboje przyjeżdżają co tydzień, żeby mnie odwiedzić. Ja jestem zgryźliwy i mało mówię, ale oni wiedzą, że tak naprawdę ich wizyty to moja jedyna przyjemność. Gramy w tę grę od trzech lat…

Moje małżeństwo z Haliną nie wzięło się z żadnej romantycznej historii. Jak to na wsi bywa, jej i moi krewni uznali, że powinniśmy wziąć ślub. Halina była młodą wdową z trójką małych dzieci.

– Potrzebny im ojciec, a tobie mąż – orzekli jej bracia.

Ja byłem kawalerem dobiegającym czterdziestki, całkiem majętnym.

– Przyda ci się żona, o dom zadba – zdecydowała moja mama.

Poważnym argumentem było też to, że gospodarstwo, które Halina i jej dzieci odziedziczyli po Antonim, graniczyło z moim. Ślub mieliśmy skromny, bez wesela, bo Halina była jeszcze w żałobie. Gdy po raz pierwszy zostaliśmy sami u mnie w domu, zobaczyłem, że moja nowa żona jest przerażona. Skuliła się, gdy wyciągnąłem do niej rękę.

Dałem spokój, poszedłem spać w kuchni. Gdy po kilku tygodniach Halina wreszcie przestała się kulić, ile razy podszedłem do niej bliżej niż na dwa metry, zaczynała mówić. Dowiedziałem się, że mąż tłukł ją od pierwszej nocy. Dzieci rodziły się prawie co rok. Gdy Antoni po pijaku wpadł do rzeki i się utopił, najstarszy Jaś miał trzy lata, Mietek dwa, a Ania była półrocznym niemowlakiem.

Nie byłem nigdy specjalnie wylewny

Jestem mrukiem, grubo ciosanym. Ale nigdy w życiu nie uderzyłem kobiety ani dziecka. Po pół roku mieszkania ze mną moi pasierbowie przestali się chować za matkę, gdy tylko wchodziłem do kuchni. Mała Ania, która dopiero co nauczyła się chodzić, pewnego dnia wgramoliła mi się na kolana.

– Aniu, nie przeszkadzaj wujkowi – Halina wystraszyła się, że to już za wiele, ale machnąłem ręką.

– Zostaw, nie przeszkadza mi.

Po roku małżeństwa pewnej nocy do kuchni weszła Halina. Szykowałem się do snu, stałem przy łóżku w samych kalesonach. Bez słowa zdjęła nocną koszulę i położyła mi rękę na piersi. Nigdy o tym potem nie rozmawialiśmy, ale wiem, że po raz pierwszy w życiu kochała się mężczyzną z własnej woli. Chyba jej się spodobało, bo dwa dni później przyszła do mnie znowu. A rano zaproponowała, żebym przeniósł się na stałe do sypialni.

Byliśmy małżeństwem przez 15 lat. Żadne z nas nie miało zbyt wielkich wymagań, więc oboje na swój sposób byliśmy szczęśliwi. Mieliśmy co jeść, czym ogrzać dom, dzieci były zdrowe. Nie miałem pojęcia, że żona jest chora. Rak piersi. Przyznała mi się dopiero w dniu, w którym zasłabła i karetka zabrała ją do szpitala. Już z niego nie wróciła. Po pogrzebie Jasiek i Mietek (jeden miał prawie 19, drugi prawie 18 lat), wyprowadzili się do domu ojca i przejęli majątek po nim.

Ania została ze mną. Przejęła obowiązki mamy – prała, gotowała, sprzątała. Ale pilnowałem też, żeby nie zaniedbała szkoły. Jej bracia zakończyli naukę w wieku 16 lat, a Ania miała do nauki głowę o wiele lepszą niż oni. Może dlatego że była najmłodsza, a może, bo była dziewczynką, zawsze traktowałem ją mniej szorstko niż jej braci. Po śmierci Haliny miała wybór. Mogła wyprowadzić się do braci.

– Wujku, zostanę z tobą – zdecydowała. – Tobie bardziej się przydam.

Jako jedyna z całej trójki Ania poszła do liceum. Dojeżdżała do szkoły 30 kilometrów. Uczyła się po drodze i nocami. Po powrocie prała, sprzątała, gotowała. Zdarzało mi się, że chciałem jej wyjąć z ręki szczotkę i pozamiatać, ale nigdy tego nie zrobiłem. Miałem głęboko wbite do głowy, że to nie jest męskie zajęcie. No co, tak mnie wychowano. Nie tylko mnie… Zdała maturę najlepiej w klasie. Wtedy pojąłem, że zaraz ją stracę.

– Wujku, chcę iść na studia. Na medycynę. Jak się dostanę, wyjadę do Krakowa – oznajmiła któregoś dnia.

Sam kiedyś marzyłem o tym, żeby wyrwać się ze wsi. Nie udało mi się. Pewnie w głębi serca liczyłem na to, że Ania nie zda egzaminów i wróci. Nic z tego. Dostała się z trzecim najlepszym wynikiem. Uczelnia przyznała jej stypendium i akademik. Jan po usamodzielnieniu szybko uznał, że potrzebna mu gospodyni. Upatrzył sobie córkę sołtysa, Marylę. Dziewczyna była jedną z lepszych partii w okolicy, jej ojciec nie był skłonny zgodzić się na ten ślub. Zmienił zdanie, gdy okazało się, że Maryla jest w trzecim miesiącu ciąży. W czasie ślubu jej brzucha nie był w stanie ukryć wielki bukiet z goździków.

Ania przyjechała z koleżanką…

Teść, gdy już pogodził się z sytuacją, wyprawił jedynaczce huczne weselisko. Ania miała być druhną. Przyjechała trzy dni wcześniej. Z koleżanką.

– Wujku, to jest Joanna, mieszkamy razem w akademiku. Pomieszka u nas parę dni, dobra? – powiedziała głośno, całując mnie w policzek.

A potem, gdy dziewczyna poszła do łazienki, wyszeptała mi do ucha:

– Jej rodzice zginęli dwa tygodnie temu w wypadku samochodowym. Nie mogłam jej zostawić samej, rozumiesz, prawda? Pospaceruje, pooddycha świeżym powietrzem.

Ojciec Maryli, gdy usłyszał o Joannie, kazał Ani zaprosić ją na wesele.

– Rozerwie się dziewczyna, pewnie nigdy na takim weselu nie była. Co za różnica, jeden gość mniej czy więcej – zdecydował.

Joanna w końcu dała się namówić

Sukienkę pożyczyła jej Ania – miała przygotowane dwie – jedną na wesele, drugą na poprawiny. Na weselu Joanna nie tańczyła, miała żałobę. Ale kolejnych kolejek mocnej, lokalnej śliwowicy odmówić nie mogła. Widać było, że nie jest przyzwyczajona do alkoholu. Już po dwóch godzinach ledwie trzymała się nogach.

– Chodź na powietrze, dobrze ci zrobi – zatroszczyła się Ania; wyprowadziła koleżankę z sali i posadziła na ławce.

Chwilę później ktoś porwał Anię na parkiet i Joanna została sama. Co wydarzyło się później – dowiedziałem się dopiero trzy lata temu, gdy tydzień po pogrzebie Jana znowu spotkałem Joannę. Ale wtedy wiedziałem tylko tyle, że dziewczyna zniknęła z wesela. Ania długo jej szukała. W ogrodzie, w stodole. Na próżno. Gdy w końcu wróciliśmy do domu, było już rano. Na stole leżała kartka: „Bardzo dziękuję za gościnę. Ale musiałam wrócić do domu. Nagła sprawa. Joanna”.

Gdy Ania wróciła do akademika – szafka Joanny była pusta. Dziewczyna rzuciła uczelnię i wyjechała w rodzinne strony. Po studiach Ania wyjechała do Anglii. A potem z poznanym w Manchesterze chirurgiem do Australii. Mieszkają w Sydney, mają córeczkę i ciągle planują odwiedziny w Polsce.

Nigdy Ani się do tego nie przyznałem, ale bardzo mi jej brakuje. Trzy lata temu Jan zginął w wypadku samochodowym. Na pogrzeb przyszła cała wieś. Z naszej rodziny byłem tylko ja. Ania nie dała rady przyjechać. Gdzie był Mietek – nikt nie wiedział. Dawno temu wpadł w złe towarzystwo, narkotyki, alkohol. Pewnego dnia zniknął i nikt go specjalnie nie szukał. Tydzień po pogrzebie poszedłem na cmentarz. Z daleka zobaczyłem, że przy grobie stoi kobieta z kilkuletnim chłopcem. Wydawała mi się znajoma. Podszedłem.

– Joanna? – ze zdziwieniem rozpoznałem w niej koleżankę Ani sprzed lat. – Co pani tutaj robi?

Kobieta chyba dopiero po chwili mnie sobie przypomniała.

– A, wujek Ani. Dzień dobry. A to jest mój synek, Maciuś. Ma siedem lat – uśmiechnęła się. – Co ja tu robię, pyta pan. To jest w sumie bardzo dobre pytanie…

Zaciekawiła mnie. „Siedem lat? Tyle samo ma córka Jana. Czemu Joanna przyprowadziła chłopca na ten grób?” – pomyślałem.

– Chętnie posłucham odpowiedzi. Chodźmy do mnie na herbatę – zaproponowałem.

Joanna nie była chyba przekonana, ale chłopiec zaczął marudzić, że jest głodny i chce siku.

– Coś do herbaty też się znajdzie. Proszę za mną – powiedziałem.

Po herbacie i kanapkach, które mały Maciek spałaszował z wielkim apetytem, wyjąłem z lodówki butelkę piwa (Joanna podziękowała za alkohol) i zasiadłem w fotelu.

– No, to teraz porozmawiajmy… – rzuciłem zachęcającym tonem.

Joanna znacząco spojrzała na synka

Wziąłem go więc za rękę i zaprowadziłem do sypialni, gdzie stał telewizor. Gdy przymknąłem drzwi, Joanna zaczęła mówić. 

– Myślę, że pan już się domyśla. Maciek jest synem Jana. Tak, to się stało na weselu. Pamięta pan, za dużo wtedy wypiłam. Kręciło mi się w głowie. Ania zaprowadziła mnie na podwórko. Zwymiotowałam za studnią. Napiłam się wody z wiadra i trochę oprzytomniałam. Z domu wytoczył się Jan. Też był już nieźle wstawiony. Podszedł do mnie i bez ceregieli złapał w talii, przyciągnął do siebie i zaczął całować. Nie opierałam się, zawsze mi się podobał. Po wszystkim doszło do mnie, że nie powinnam tego robić. Nie mogłam wrócić na wesele. Miałam podartą sukienkę i rajstopy. Poszłam do was do domu, przebrałam się i złapałam pierwszy poranny autobus. Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć Ani prawdy. Ale nie umiałam kłamać. Dlatego uciekłam z akademika. Myślałam, że zacznę studia w innym mieście, ale okazało się, że jestem w ciąży. Nie potrafiłam znienawidzić tego dziecka. Zdecydowałam, że je urodzę. Pewnie Ania panu mówiła, że moi rodzice zginęli w wypadku. Musiałam sobie radzić sama. Utrzymywałam się ze sprzątania. Gdy Maciek podrósł i poszedł do przedszkola, udało mi się skończyć szkołę pomaturalną. Zostałam technikiem dentystycznym.

Joanna przerwała i w milczeniu sączyła herbatę. Wstałem i nalałem jej wiśniówki. Nie odmówiła.
Po chwili zaczęła mówić znowu:

– Wiedziałam, że Ani należy się wyjaśnienie. Gdy Maciek miał trzy miesiące, pojechałam do Krakowa i spotkałyśmy się. Powiedziałam jej prawdę. Była wściekła. Chciała od razu dzwonić do brata i mu naurągać. Ubłagałam ją, żeby tego nie robiła… Ania często nas odwiedzała. Widziała, że ledwie wiążę koniec z końcem. „Rozumiem, że nie chcesz, żeby widywał Maćka. Ale nie ma powodu, żeby nie płacił ci alimentów. Nie poszłaś na policję, nie zrobiłaś skandalu. Chociaż tyle jest ci winien” – przekonywała. W końcu się zgodziłam. Nie dla siebie, dla Maćka. Spotkaliśmy się. Ja, Jan i Ania. Miałam przygotowane przez prawnika dokumenty, w których Jan uznaje Maćka za swojego syna i zgadza się płacić na niego 500 złotych alimentów. Z początku próbował się wyprzeć. Ale Ania dla mnie skłamała. Powiedziała, że nas widziała. Podpisał, co chciałam. Także deklarację, że zrzeka się praw rodzicielskich. Bał się, że powiem o wszystkim jego żonie. Nigdy nie spotkał synka. Maćkowi tłumaczyłam, że tatuś wyjechał. Teraz mogę mu chociaż powiedzieć prawdę – że nie żyje. Trzy dni temu ze zdziwieniem odebrałam telefon od prawnika. Okazało się, że Jan spisał testament. Zostawił w nim Maćkowi 1/3 gospodarstwa. Nie wiem, może jednak miał z powodu tamtej nocy wyrzuty sumienia… No i to jest ostateczna odpowiedź na pytanie, co tu robię. Muszę iść, o 16 jest spotkanie u adwokata.

Zaproponowałem, że pójdę z nią

Maryla będzie pewnie z ojcem i bratem.

– Rozszarpią panią…

Miałem rację. Po odczytaniu testamentu Maryla zemdlała. Potem zaczęła wyzywać Joannę od dziwek, a Maćka od bękartów. Nie wytrzymałem.

– Tylko z szacunku dla zmarłego i ciebie, Marylko, nie powiem, w jakich okolicznościach został poczęty Maciek. Dla dobra wszystkich, przede wszystkim dzieci – myślę, że nie chciałabyś poznać prawdy – grzmiałem.

Maryla zamilkła. Po kilku tygodniach negocjacji między adwokatami zostało ustalone, że wdowa po Janie spłaci Maćka. Takie rozwiązanie odpowiadało wszystkim. Od czasu spotkania u adwokata rodzina Jana przestała się ze mną kontaktować. Nie przeszkadza mi to. Nigdy nie lubiłem Maryli, a jej córka to rozwydrzony, hałaśliwy bachor. Tak naprawdę odetchnąłem z ulgą. Za to odwiedzała mnie Joanna z synkiem.

Rok temu pomyślałem, że w rodzinnej wsi nic mnie nie trzyma. Sprzedałem gospodarstwo i kupiłem nieduży dom z działką na przedmieściach miasteczka, w którym mieszka Joanna. Spotykamy się co niedzielę na obiedzie. Ja nie mam nikogo innego, oni też. Potrzebujemy siebie nawzajem.

Co tydzień powtarzamy ten sam rytuał. Joanna oświadcza, że zapraszałem ich na obiad, a tu nic nie ma, w końcu na kilka godzin zaszywa się w kuchni. Potem ja narzekam, że zupa za słona, a kurczak za blady. Ona mruczy pod nosem, że jak mi się nie podoba, mogę sam gotować. To, co przygotuje Joanna, starcza mi na kilka dni. Potem jem parówki i chleb, a potem znowu jest niedziela.

Nigdy nie umiałem rozmawiać z dziećmi, ale Maciek bardzo mnie polubił. Dawno zapytał, czy może mówić do mnie dziadku. Moje burknięcie uznał za dobrą monetę. Co tydzień, gdy po obiedzie Joanna zmywa, a ja siadam z butelką piwa w ręce, Maciek opowiada mi o swoich kolegach, zabawach, lekturach. Udaję, że nie słucham, próbuję go pogonić, ale chłonę każde słowo. To taki bystry dzieciak. I dobry. Na szczęście nie wdał się ani w ojca, ani w stryja, tylko w Anię.

Dawno już spisałem testament. Ten dom i wszystkie odłożone w banku pieniądze zapisałem Joannie i Maćkowi. Nie płynie w nich ani kropla mojej krwi, a jednak są moją rodziną. 

Czytaj także:
„Mój syn potrącił mężczyznę po pijaku, a ja pomogłem mu to zatuszować. Miał przed sobą całe życie. Miał je spędzić w więzieniu?”
„Mój syn to tyran. Zabrania 16-letniej córce się malować i spotykać z kolegami! Nie rozumie, że ona nie jest już dzieckiem?”
„30 lat temu uciekłam od męża kata. Mój syn też znęca się nad żoną i synem. Czy to można przekazać w genach?”

Redakcja poleca

REKLAMA