„Mój ojciec ściągnął wnuczkę na dno. Miałam nadzieję, że problem odjedzie wraz jego karawanem pogrzebowym”

matka córka problemy fot. Getty Images, Olga Rolenko
„Płakałam, prosiłam… Co innego może zrobić matka, gdy jej córka podejmuje jedną złą decyzję za drugą, ale jest dorosła? Może tylko płakać i mieć nadzieję, że któregoś dnia mądra i dobra strona w jej dziecku zwycięży”.
/ 28.09.2023 19:15
matka córka problemy fot. Getty Images, Olga Rolenko

Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zauważyłam to, kiedy moja córka zaczęła wracać od dziadków podejrzanie wesoła, opuszczać się w nauce, coraz częściej wychodzić do koleżanek i zamykać swój pokój na klucz.

Nie dopuszczałam tego do siebie

Żaden rodzic nie jest w pełni przygotowany na dorastanie swojego dziecka. Niby się wie, że każdy kolejny dzień przybliża nas do tego, a jednak… i tak nagle dostaje się obuchem w głowę. Bam! Kiedy pierwszy raz wyczułam od Aśki alkohol, zignorowałam to. Ma szesnaście lat, eksperymentuje, komu się w młodości nie zdarzało popalać czy popijać. Najważniejsze, że się uczy, wraca wieczorami do domu i nie szwenda z podejrzanym towarzystwem, które każdy rozsądny rodzic przegoniłby na cztery wiatry. Dopiero potem przyszła refleksja. No bo jeśli nie ze znajomymi pije, to z kim?

Awanturę, jaką zrobiłam mojemu ojcu, słyszeli pewnie wszyscy sąsiedzi. Wyparł się, choć wiedziałam, że kłamie, gdy zarzekał się, że nie dał Aśce nawet kropli alkoholu. Nie uwierzyłam, bo od kogo innego moje dziecko dostałoby słynną w rodzinie rabarbarówkę, której aromat wyczułam w oddechu córki?

Doskonale wiedziałam, jak wyglądało życie mojej matki, która musiała znosić męża pijaka. Może nie był patologią, żulem sikającym pod siebie i żebrzącym pod sklepem na flaszkę, ale nie pamiętam dnia, by nie był na rauszu. Na swoje i nasze szczęście przeszedł na emeryturę, zanim picie w pracy zaczęto piętnować. Inaczej nie wiem, czy ze skromnej pensji matki zdołalibyśmy utrzymać się na powierzchni.

Mama – w iście syzyfowym trudzie – chowała przed nim butelki, kontrolowała, ile kieliszków wypija na imprezach i podczas świąt, sprawdzała, w jakim stanie wychodzi z domu. Nigdy nie mogła się odprężyć. Nie dość, że wychowywała trójkę dzieci, to jeszcze miała pod opieką czwarte – nieobliczalne, dorosłe, wiecznie podchmielone.

Dlatego nie mogłam pozwolić, by Asia rozsmakowała się w piciu. Każdy nastolatek, wkraczając w dorosłość, eksperymentuje, a to z papierosami, a to z alkoholem… i daj Boże, by tylko z tym. Starałam się z nią szczerze rozmawiać o przyjemnościach, ale też zagrożeniach, jakie niosą ze sobą używki. Chciałam, by gdzieś z tyłu głowy miała moje słowa o choćby minimum odpowiedzialności.

Dziadek ją w to wciągnął

Pamiętam, że kiedy miała czternaście lat, przyszła ze szkoły blada jak ściana. Przyznała się, że spróbowali papierosów, i że było tak, jak mówiłam – to straszne świństwo, więcej tego nie tknie. Dwa lata później do alkoholu się nie przyznała. Sama wyczułam.

– Bądź rozsądna, skarbie. To za wcześnie. Jeśli chcesz, napij się z nami łyk wina przy okazji świąt, ale nie pij sama, a na pewno nie z dziadkiem! Błagam cię, Asiu, on cię wciągnie w to samo bagno, z którego sam już nie może wyjść! – tłumaczyłam, ale zbywała mnie wzruszeniem ramion.

Dorastała i wydawało jej się, że pozjadała wszystkie rozumy. Bardzo chciałam, by posłuchała moich rad, by się chociaż nad nimi zastanowiła, ale widziałam, że moje słowa jednym uchem jej wpadają, a drugim wpadają.
Obserwowałam ją więc; na tyle, na ile może obserwować swoje ukochane dziecko matka, która musi pracować, by to dziecko utrzymać. Nie wiedziałam, co dokładnie robi, gdy mnie nie ma. Nie wiedziałam, co robi, gdy ja wracałam, a jej nie było w domu. Wiedziałam tylko, że spędza sporo czasu u dziadków, a zwłaszcza z dziadkiem. Niby nad lekcjami.

Gdy mój ojciec zmarł na zawał, to był szok. Niby alkoholik, ale zdawał się nad podziw zdrowy. Asia mocno to przeżyła. Zamknęła się w sobie. Nie zwierzała mi się już wcale, prawie ze mną nie rozmawiała i właściwie przemykała, niemal po kryjomu, do swojego pokoju, gdy wracała ze szkoły. I przesiadywała sama całymi godzinami. Martwiłam się. Również o to, że matura za pasem, a ona zdawała się to kompletnie lekceważyć. Stopnie leciały w dół na łeb na szyję, nauczyciele apelowali, ja błagałam, by wzięła się w garść, a moja córka wzruszała ramionami i mówiła, że ma wszystko pod kontrolą.

Chciała przegrać swoje życie

Nie miała. A jak bardzo popłynęła, dowiedzieliśmy się w dniu matury z polskiego. Wyszliśmy do pracy, życząc Asi szczęścia i prosząc, by zadzwoniła, gdy już będzie po wszystkim. Tymczasem półtorej godziny po rozpoczęciu egzaminu zadzwoniła do mnie dyrektorka, wzywając nas do szkoły. Aśka zwymiotowała w trakcie matur, a o tym, że to nie nerwy, przekonali się, gdy zbadali ją alkomatem. Nie mogłam uwierzyć, że moje dziecko wybrało się na pisanie egzaminu dojrzałości pijane. Dwa promile? Chryste! Nie wypiła na odwagę, była pijana!

Awantury, jakiej jej urządziliśmy, nigdy nie zapomnimy. Zwłaszcza że Aśka zgrywała twardą i nonszalancką, twierdząc, że powinniśmy się cieszyć.

– To tylko alkohol. Nic wielkiego – argumentowała. – Okej, głupio wyszło z tą maturą, denerwowałam się i przesadziłam, ale świat się nie zawalił. Napiszę jeszcze raz. Gorzej by było, gdybym brała narkotyki albo dopalacze, prawda? A nie biorę. Możecie mnie sprawdzić, jestem czysta.

– Dupa, a nie czysta! Bezczelna gówniara! – krzyczał mój mąż. – Koniec z kieszonkowym, z netem bez ograniczeń! A jak to nie pomoże, pasem przemówię ci do rozumu!

To zgłoszę przemoc w rodzinie! – odpyskowała Aśka i trzasnęła drzwiami swojego pokoju. Znowu się przed nami schowała.

– Stuknij się w głowę – mruknęłam do męża. – Pasem będziesz dorosłą pannicę straszył?

Do bicia nie doszło, ale do „skandalicznego naruszania prywatności” już tak. Tak nazwała przeszukanie swojego pokoju nasza córka. Spuściła z tonu, gdy mąż znalazł – pochowane za regałem, w biurku, pod łóżkiem i szafą – butelki po alkoholu. Za dużo ich było, by smarkula dalej zgrywała niewiniątko. Więc płacząc, przyznała, że piła, tak, piła, ale musiała się jakoś odstresować, jakoś pokonać tęsknotę za dziadkiem.

Poczułam się dziwnie. Byłam zła, rozczarowana, zarazem pełna winy, żalu i współczucia. Co ze mnie za matka, że nic nie zauważyłam? Tego, jak się czuje moje dziecko? Tego, jak się stacza? W efekcie zmarnowała cały rok. To nie koniec świata, jasne, ale chwalić się też nie ma czym. Najważniejsze, że zmądrzała, zrozumiała, że błądzi i jak fatalny sposób wybrała na radzenie sobie ze stresem i żałobą. Postanowiła to zmienić. Co za ulga.

Nie dawaliśmy sobie rady

Niestety, poprawa nie trwała długo. „Wakacje”, które przedłużyły się o cały rok, to była doskonała okazja do imprezowania. I o ile na początku Asia wracała ze spotkań ze znajomymi trzeźwa, to sytuacja szybko się zmieniła. Jedno piwo, dwa piwa, do tego się przyznawała. A potem w jej biurku znalazłam butelkę wódki. Wciśniętą za książki. Sądziła, że nie będziemy sprawdzać, skoro już raz to zrobiliśmy? Że odzyskała nasze zaufanie? Że jesteśmy aż tak naiwni?

– Mówiłem ci, że bez porządnego lania się nie obędzie! – sarkał mój mąż. – Ciekawe, skąd ona ma na to pieniądze? Od babci dostaje? Kradnie? Czy co jeszcze?

Okazało się, że nasza córka poszła do pracy. Zatrudniła się na pół etatu w kawiarni. Może trochę ją to zmieni, pomyślałam. Jeśli chce utrzymać tę pracę, musi być tam obecna, trzeźwa, odpowiedzialna, punktualna. Nasze gadanie nie działało. Mogłam apelować do jej rozsądku i sumienia, ojciec mógł na nią wrzeszczeć, a ona miała to gdzieś. Może więc praca ją zmieni? Zobaczy, ile się trzeba narobić, by zapracować na jedną butelkę, to stwierdzi, że ma ważniejsze potrzeby. Niechby wydawała wszystko na ciuchy i kosmetyki jak większość nastolatek, byle nie na alkohol!

Nic z tego, w życiu naszej córki imprezy i alkohol stały się priorytetem. Nie działały żadne prośby ani groźby. Żadne zakazy ani ograniczenia.

– Jestem pełnoletnia! – odpowiadała i zamykała się w pokoju na zamek, który ostatnio założyła.

Jaśniej nie mogła dać nam do zrozumienia, że się od nas i naszej troski odcina. Opadałam z sił i nadziei. Nie miałam pojęcia, jak jej pomóc. Skoro była pełnoletnia, faktycznie nie mogliśmy jej do niczego zmusić. Musiałaby się chcieć leczyć, a nie chciała.

Mój mąż uznał, że skoro tak, to nie daje nam wyboru. Też musimy zagrać ostro, by się wreszcie opamiętała. Dał mi do podpisania pismo przygotowane przez prawnika, na mocy którego wypowiadałam córce umowę użyczenia mieszkania ze względu na jej zachowanie, nielicujące z zasadami współżycia społecznego. Miałam poważne wątpliwości.
Skoro była pełnoletnia, nie mogliśmy jej zmusić

– Myślisz? To właściwie szantaż…

Uderzył pięścią w stół.

Nie będę tu tolerował chlania od rana do wieczora! Podpisuj. Jak to nią nie wstrząśnie, to już nie wiem co. Niech wtedy sama sobie radzi! Nie obchodzi mnie to!

– Co ty mówisz? Przestań!

– Nie! Niech ona przestanie!

Tydzień później nasza córka wyprowadziła się z domu. Podobno znalazła miejsce, gdzie „nie będzie terroryzowana i kontrolowana jak głupia smarkula”. Płakałam, prosiłam… Co innego może zrobić matka, gdy jej córka podejmuje jedną złą decyzję za drugą, ale jest dorosła? Może tylko płakać i mieć nadzieję, że któregoś dnia mądra i dobra strona w jej dziecku zwycięży.

Alkohol niszczył nasz związek

Cisza w domu była przytłaczająca. Ja płakałam, mąż siedział w fotelu przed telewizorem ponury jak śmierć. W końcu stwierdził, że przerabiamy pokój Asi na gabinet do pracy. Wreszcie będzie można w spokoju usiąść, a nie snuć się z laptopem po kątach, przeszkadzając w gotowaniu obiadu, żądając ściszenia telewizora…

Po raz pierwszy w życiu mu się postawiłam. Twardo i zdecydowanie. No i rozpętała się okropna awantura, taka, jakiej w naszym dwudziestoletnim małżeństwie nie przeżyliśmy.

– Nie zgadzam się! Kiedyś wróci. Ty możesz w to nie wierzyć, ale ja wierzę i zawsze będę na nią czekać. Gdzie się podzieje, gdzie będzie spać, uczyć się i przyjmować koleżanki, jeśli zlikwidujemy jej pokój?

– Kobieto, jesteś strasznie głupia, jeśli naprawdę w to wierzysz. Możesz tak czekać do usranej śmierci!

– No i świetnie! Zresztą to moje mieszkanie, więc nie będziesz się tu rządził! – wykrzyczałam ostateczny argument.

To zamknęło mu usta, ale następnego dnia, gdy wróciłam z pracy, zastałam w domu ciszę. Mój mąż opróżnił szafy ze swoich rzeczy, a na stole w kuchni zostawił kartkę: „Powinienem to zrobić już dawno temu”. Życie, jeszcze kilka miesięcy temu pełne śmiechu i miłości, przestało istnieć. Ale czy naprawdę dopiero teraz?

Zrozumiałam, jak bardzo samą siebie oszukiwałam, nie dostrzegając pustki w moim życiu. Nie widząc, jak bardzo zagubione jest moje dziecko, jak bardzo oddalamy się od siebie z mężem. Szłam do pracy, wracałam, płakałam i spałam. I tak w kółko. Czekałam na wezwanie do sądu na rozprawę rozwodową. Czekałam, aż moje dziecko zadzwoni i powie, że mnie kocha, potrzebuje i przyjmie moją pomoc.

Minęła jesień, samotnie spędzone Boże Narodzenie, bo nie miałam siły ani ochoty, by jechać do brata i patrzeć na rodzinne szczęście, podczas gdy moje życie waliło się w gruzy. Zima, szara i bura, przechodziła w mokre i wietrzne przedwiośnie.

Pierwszego kwietnia (dobre sobie!) odebrałam wezwanie na rozprawę rozwodową. Zaczynała się wiosna, kiełkowało nowe życie, na drzewach pąki zmieniały się w małe listki, a ja powoli oswajałam się z sytuacją, w której się znalazłam. Musiałam się przystosować. Nie miałam wyjścia. Serce już nie bolało na każdą myśl o mężu, który po prostu się wyprowadził i zniknął z mojego życia. Bolało nadal z powodu Asi i wiedziałam, że nigdy nie przestanie. Z dzieckiem nie da się wziąć rozwodu. Będę jej matką do śmierci.

Była już na dnie

Obudził mnie telefon. Boże, mama, pomyślałam od razu. Ale nie chodziło o moją matkę… Izba wytrzeźwień? Zerwałam się na równe nogi. Moja córeczka w tym piekle?! Muszę biec, ratować! Zatrzymałam się w pół drogi do przedpokoju. Serce mi się ściskało na samą myśl o tym, co w tej chwili przechodziła Asia, ale jeśli nie chciałam, by wylądowała tam znowu, musiałam być konsekwentna.

Doraźny ratunek to jak zaklejanie plastrem nieoczyszczonej, jątrzącej się rany. Przypomniałam sobie, co czytałam o uzależnionych. O tym, jak skutecznie im pomóc. Pierwszym krokiem jest dobra wola zmiany i chęć przyjęcia tej pomocy.

Nie mogłam zasnąć, ale pojechałam po nią dopiero rano. Wyglądała jak obraz nędzy i rozpaczy. Sama skóra i kości, sińce pod oczami, zmierzwione włosy. W niczym nie przypominała mojego dziecka ani nastolatki, którą przecież ciągle była. Stała kilka metrów ode mnie i milczała. Ja mówiłam. O tym, jak mnie zraniła, o tym, co z jej powodu przeżyłam. Wreszcie o tym, że przestałam oglądać się na innych, że chcę zadbać też o siebie.

– Więc jeśli mnie potrzebujesz, jeśli chcesz mojej pomocy, to na moich warunkach. Nie odpowiada ci to, potwornie mi przykro, ale będziesz popełniać błędy na własny rachunek.

Pokiwała smętnie głową. Może zgodziłaby się na wszystko, bylebym zapłaciła za ten najdroższy „hotel” w mieście i zabrała ją do domu. Przyszłość pokaże, jak poważnie potraktowała to, co mówiłam. Pojechałyśmy po jej rzeczy do zapuszczonej klitki, w której żyła. Nie mogłam uwierzyć, że biedowała w tej norze tyle czasu. Takie życie wybrała? Naprawdę ona czy… nałóg, któremu ulegała?

Zrobiłam zakupy, żeby coś zjadła. Jak wygłodniałe zwierzę rzuciła się na chleb jeszcze w sklepie. Płakałyśmy obie, gdy kładłam ją w jej łóżku, w jej pokoju, który na nią czekał. Tak jak ja. Mam nadzieję, że pozwoli sobie pomóc. Trzymam za nią kciuki jak wtedy, gdy uczyła się chodzić, czytać, liczyć… Walcz, kochanie.

Czytaj także:
„Nałóg wpędził Roberta z problemy finansowe. Chciałem mu pomóc, ale przez jego gierki wplątałem się w niezłą aferkę”
„Przez prawie 30 lat nie zdawałam sobie sprawy, że jestem w szponach nałogu. Musiało dojść do tragedii, żebym oprzytomniała”
„Okropny nałóg zabrał mi pracę i radość z życia. Postanowiłam z tym skończyć i dopiero wtedy poznałam wspaniałych ludzi”

Redakcja poleca

REKLAMA