Przyjechali we trzech. Mieli na sobie garnitury, na twarzach gumowe maski różowych świnek. Najpierw wbiegło do banku dwóch, od drzwi żądając wydania wszystkich pieniędzy. Pierwszy z napastników wywijał nam przed oczami czymś w rodzaju sierpa, drugi groził karabinem.
Byłam przestraszona
– Co z tego, że zardzewiały! – krzyknął, widząc mój zdumiony wzrok. – Chcesz się przekonać, jak dobrze strzela? Nie?! To wkładaj pieniądze do torby i kładź się na ziemię!
Wystraszona zapomniałam ich uprzedzić, że przed południem utarg mamy niewielki. Powinni przyjechać później, ale skoro im tak śpieszno…
– Szybciej! – upomniał mnie trzeci, który dopiero teraz wszedł do środka.
Drżącymi dłońmi wkładałam pieniądze do torby i zerkałam na ostatniego z napastników. Biedaczek, ledwie trzymał się na nogach. Przewieszony przez ramię pistolet smętnie zwisał, ocierając się o jego spory brzuch. Ten facet kogoś mi przypominał, tylko nie wiedziałam kogo. Musiałam się skupić, a to nie było takie łatwe przy wycelowanej w moją twarz lufie karabinu. Nagle olśniło mnie! A że należę do popędliwych, to nim zdążyłam się zastanowić, wykrzyknęłam:
– Tatuś?!
W pomieszczeniu zapadła cisza.
– Tato, to ty? Nie wygłupiaj się… – powtórzyłam już nieco spokojniej.
– Milczeć! Dosyć! Kładź się na ziemię, bo cię zastrzelę – mężczyzna z karabinem pchnął mnie kolbą na podłogę, a sam dokończył opróżnianie kasy.
Leżąc, zachodziłam w głowę, skąd znam jego buty. Skórzane, z resztkami plecionki na palcach i mocno zdartymi obcasami. Skoro facet przy drzwiach był moim ojcem, to jego kompan…
– Wujku, bez żartów! – aż podskoczyłam olśniona kolejnym odkryciem. – Co wy tu robicie? Chcecie iść do więzienia? Odbiło wam na stare lata?
– Nie ruszaj się! – zasyczał groźnie facet z sierpem.
Zbliżyłam się do niego odrobinę
– Alina, uważaj! On jest bardzo niebezpieczny – jęknął mój ojciec.
Klapnął na krześle obok drzwi, z trudem łapiąc oddech, ściągnął z twarzy maskę i rozpiął kołnierzyk koszuli.
– Uduszę się tutaj, nie macie klimatyzacji? – westchnął.
– Jeszcze klimy ci się zachciewa! – wkurzyłam się.
– Dziecko, nie utrudniaj, potrzebujemy tych pieniędzy, więc weźmiemy je sobie, a potem wezwiesz Tadka i będzie po kłopocie – przerwał mi wujek.
– Ale najpierw podaj ojcu wody…
– Niech się nie rusza! – zagrzmiał sierpowy basem. – Józek, na Boga, miej litość, bo nam tu jeszcze Grzesiek padnie na serce – zaprotestował wujek.
– A niech cię jasny szlag trafi! Najlepiej was wszystkich! – wspomniany Józek zdarł z twarzy maskę i wściekły zaczął ją deptać.
– Panowie, a może zamiast się kłócić, oddacie nam torbę, a my zapomnimy o sprawie – odezwał się spod biurka mój kierownik.
– Nigdzie się nie ruszam! Alina, dasz mi w końcu wody czy nie? – ryknął rozpaczliwie ojciec, więc pobiegłam na zaplecze po butelkę.
Wypił i jeszcze raz stanowczo powtórzył, że nigdzie się nie wybiera, chyba że na tamten świat.
– Tato… – jęknęłam. – Ośmieszasz mnie i siebie. Coś ty wymyślił? Pan kierownik proponuje ci polubowne rozwiązanie, skorzystaj. Jeszcze mnie zwolnią przez ciebie…
– A niech cię zwolnią! – oznajmił buńczucznie. – Wtedy zobaczysz, jak to jest być nikomu niepotrzebnym.
– Tato, co ty gadasz? Tato, to wszystko przeze mnie?
– Można? – przerwała nam pani Grażynka, emerytowana nauczycielka, która jak zwykle przyszła przelać pieniądze na rzecz jednej z rozgłośni.
Stała w drzwiach, nie bardzo wiedząc, co ma począć
– Nie! – krzyknęliśmy wszyscy.
– Tu jest napad! – dodał pan Józek.
– A… to ja poczekam – pani Grażynka, trochę już ośmielona, weszła do środka i przysiadła na krześle obok mojego taty. – To pan napada, czy pana napadli? – zapytała go zaciekawiona.
– Ja już nic nie wiem – załamał się tata.
Nie uwierzyłabym, oglądając tę scenę w filmie, że takie rzeczy się zdarzają, a jednak to działo się naprawdę. Mój ojciec siedział z plastikowym pistoletem zawieszonym na szyi, a jego koledzy ani myśleli odstąpić od obrabowania mojego miejsca pracy. W dodatku pan Józek naprawdę wyglądał na doświadczonego bandytę.
– I co potem? Co zrobisz, jak już zabierzesz te pieniądze? – zapytałam ojca coraz bardziej zmęczona sytuacją.
– Nie wiem – popatrzył na mnie smutno. – Pewnie pójdę siedzieć, ale to i tak lepsze od życia, jakie wiodę. Nie wiesz, jak to jest, gdy wszyscy traktują cię jak powietrze. Dopóki byłem zdrowy, póki przynosiłem pieniądze, jeszcze coś znaczyłem dla was, dla Haliny i wnucząt, ale odkąd przeszedłem na emeryturę, stałem się przeźroczysty. Nawet twój syn nie chce mnie odwiedzać, bo nie mogę już dawać mu po dziesięć złotych za wizytę.
– Ależ, tato! Kuba nigdy by tak nie pomyślał – nie wytrzymałam. – Ja też…Ja też cię cenię za to… Za to, jaki jesteś – dodałam bardziej stanowczo.
– Tak? A kiedy ostatni raz rozmawiałaś ze mną? Kiedy spytałaś mnie, jak się czuję w nowej roli, i czy dobrze mi na tej przymusowej emeryturze? No, kiedy? Wpadacie do nas jak po ogień, wyjadacie wszystko z lodówki, nie przestając opowiadać o sobie, a ledwie skończycie przeżuwać, już pakujecie się do samochodu i pędzicie do siebie. Ale ty też, córeczko, kiedyś będziesz stara, i choćbyś oddała swojemu dziecku najlepsze lata życia i całe swoje serce, ono także będzie traktowało cię jak powietrze.
– I dojną krowę! – dodała pani Grażynka, patrząc na mnie z wyrzutem.
– Co się pani miesza w rodzinne sprawy?! – nie wytrzymałam.
– Bo wiem, o czym mówi pani tata. Mnie tak samo traktuje mój syn, panie Grzegorzu, znam ten ból. Jeśli pan chce, przyłączę się do tego napadu! – zadeklarowała ochoczo.
– O, co to, to nie! – odezwał się sierpowy Józek. – Z nikim nie będziemy dzielić się pieniędzmi! To nasz napad, a jeśli pani tak bardzo zależy, to może się pani tu oflagować albo protest głodowy zrobić…
O czym my tu mówimy?!
– Umawialiśmy się na napad, a nie sentymentalne spotkanie. Dalej, chować się pod biurka, bo jak nie, to zastrzelę! Jak psy albo i gorzej! – zagroził.
Być może spełniłby swoje groźby, gdybyśmy wszyscy nie zaczęli głośno protestować. Kierownik wyszedł spod biurka i starając się przekrzyczeć hałas, ruszył w kierunku pana Józefa. Ten jednak ani myślał odpuszczać. Zdesperowany zaczął machać karabinem i grozić, że nas wszystkich pozabija. Nim jednak zdążył kogokolwiek zranić, tata rzucił się na niego. Karabin wypalił prosto w sufit, trafiając celnie w zamontowany na nim zraszacz. Wkrótce, dusząc się od białego szlamu – mieszaniny tynku z wodą – i tratując się wzajemnie, staraliśmy się wydostać z banku.
Tylko ja ruszyłam w przeciwnym kierunku, chcąc dotrzeć do leżącego w białej mazi taty.
– Idziemy – wykaszlałam do niego.
– Ja się stąd nie ruszam! – zadeklarował, z trudem łapiąc oddech. – Wolę zginąć, niż tak żyć! – oświadczył.
– Jezu, co ty gadasz! Przecież cię kocham… Tato – przed oczami pojawiły mi się czarne mroczki. – Tato, błagam cię… – starałam się go chwycić, ale wciąż mi się wyślizgiwał.
Ocknęłam się na trawniku przed budynkiem. Tata siedział oparty o ścianę, pan Józek w radiowozie, wujek Zdzisiek pocieszał panią Grażynkę, a kierownik krążył podenerwowany z torbą pieniędzy w ręce. Przy mnie kucał Tadeusz – mój mąż i policjant zarazem.
– Jesteś bezpieczna – zapewnił mnie.
– A tata? – zapytałam, podnosząc się.
– Leż… Tatę się zamknie na parę godzin, to się chłopina uspokoi. W głowie mu się pomieszało na stare lata.
– Jak możesz! To twój teść! Więcej szacunku dla mojego ojca! – zrugałam go i całkiem już przytomna podeszłam do zapłakanego taty.
Było mu przykro, że tak skończyła się jego próba zwrócenia na siebie naszej uwagi, a przy okazji zdobycia pieniędzy na wymarzony, komunijny prezent dla wnuka.
– Widzisz, dziecko, niczego nie potrafię dobrze zrobić – szlochał.
– Jesteś wspaniałym ojcem i dziadkiem, to chyba dużo, prawda? – powiedziałam rozczulona widokiem mężczyzny, który kiedyś był dla mnie całym światem. – To ja cię przepraszam za te wszystkie lata i swoje zachowanie. Masz rację, byliśmy wobec ciebie i mamy okrutni, ale to się zmieni. Obiecuję – przysiadłam obok taty i przytuliłam się do jego ramienia.
Trwaliśmy tak jeszcze przez chwilę, wygrzewając się w promieniach słońca, a potem Tadeusz zabrał nas na komisariat i poprosił o złożenie zeznań. Szczęśliwie kierownik zrzucił winę za całe zamieszanie na zepsuty zraszacz.
Nikt nie zająknął się na temat karabinu
– Dał nam pan wszystkim do myślenia – powiedział kierownik, żegnając się z moim tatą.
Mimo starań policji i kierownictwa banku wieść o napadzie szybko rozniosła się po okolicy. Choć przed rodziną i sąsiadami udawaliśmy Greków, to wszyscy zaczęli traktować mojego tatę jak bohatera. A Kuba puchł z dumy, że ma tak odważnego dziadka. Na wujka Zdziśka też spłynęła część splendoru, chociaż to nie on był pomysłodawcą przedsięwzięcia.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”