„Żona narzeka na zmęczenie, a przecież nic nie robi, tylko siedzi w domu z córką. Co to za problem zająć się dzieckiem?”

ojciec, który nie umie zająć się dzieckiem fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Po czterech dniach samodzielnego opiekowania się małą bolała głowa, ręce, oczy, kręgosłup i miałem wszystkiego serdecznie dość. Przyznam szczerze, że już tylko odliczałem godziny do powrotu Kaśki, by wreszcie mogła mnie w tej katordze odciążyć...”.
/ 14.04.2022 05:54
ojciec, który nie umie zająć się dzieckiem fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Akurat miałem w pracy wyjątkowo ciężki dzień. Na moim biurku z każdą godziną pęczniała sterta dokumentów do przerobienia, większość z nich z przyczepioną karteczką: „PILNE!”. Do tego spotkania z klientami, które przeciągały się w nieskończoność, i jeszcze wizyta u szefa – przed samym wyjściem z pracy. No fantastycznie! A z racji piątku myślami byłem już bliżej weekendu niż roboty, więc wszystko szło mi jakoś dwa razy wolniej.

Wreszcie udało mi się wyrwać z biura. Wracając do domu, wskoczyłem do spożywczego po zimny czteropak. Miałem wielką ochotę zrelaksować się wieczorem, wypić piwko, obejrzeć z żoną jakiś film, a gdy krew zacznie szybciej płynąć w żyłach, zajrzeć jej pod szlafroczek.

„Połóż dziś Lenkę trochę wcześniej, kochanie...” – poprosiłem żonę w SMS-ie.

Można powiedzieć, był to standardowy pomysł na fajny małżeński wieczór. Taki scenariusz przerabialiśmy już wielokrotnie przed urodzeniem się małej. Niestety, odkąd urodziła się Lenka, jakoś nie udało nam się wytrwać do, że się tak wyrażę, szczęśliwego finału. Ale ostatnio opanowaliśmy usypianie córci w łóżeczku, więc może wreszcie...

Nie miała ochoty na igraszki

Plany miałem ambitne, jednak raptem kilkanaście minut po włączeniu filmu zobaczyłem, jak głowa Kasi bezwiednie opada mi na ramię, a oczy same jej się zamykają. Alarm, trzeba nieco przyspieszyć akcję! Odstawiłem więc piwo i od razu zabrałem się do rzeczy.

– Nie, Mateusz, daj spokój... Dzisiaj nic z tego nie będzie... Padam na twarz, mała mnie wykończyła, na nic nie mam siły... – mamrotała w półśnie małżonka.

„Trudno – westchnąłem w myślach. – Widocznie nasza Lenka też czasem potrzebuje więcej uwagi i właśnie dzisiaj był taki dzień”.

Niestety, podobny scenariusz powtarzał się coraz częściej. A to mała nie chciała spać w ciągu dnia i marudziła, domagając się ciągłego noszenia na rękach; a to zapodział się gdzieś jej ukochany smoczek, bez którego nie było szans na chwilę spokoju; a to strajkowała przy jedzeniu, robiąc sceny...  Efekt: Kasia miała coraz mniej chęci na „małe co nieco”, zasłaniając się ciężkim dniem z córką.

Szczerze mówiąc, nie bardzo mogłem to pojąć. Z jednej strony oczywiście rozumiałem, że trzeba się nią zajmować Lenką – przewijać, karmić, nosić, lulać. To wszystko zajmuje czas, jasna sprawa, ale na litość boską, chyba nie cały dzień i chyba nie w takim stopniu, żeby wieczorem być nie do życia! Przecież jakkolwiek by patrzeć, jest to malutkie dziecko, jeszcze nawet nie chodzi, leży sobie w kojcu, czasem przewróci się z pleców na brzuszek, czasem się przeturla po podłodze, zapłacze – i tyle!

Czy to wszystko jest aż tak eksploatujące?! Poza tym przecież Kaśka cały dzień siedziała w domu! To ja w biurze czasem miałem taki nawał roboty, biegałem od jednego spotkania do drugiego, a jednak jakoś dawałem radę wieczorem! Gdy wreszcie odważyłem się powiedzieć Kasi o moich odczuciach, ona – nie wiedzieć czemu – obraziła się na mnie śmiertelnie:

– Co ty sobie myślisz? Że ja leżę w domu do góry brzuchem i patrzę się w sufit?! Uważasz, że dziecko samo się sobą zajmie?!

– Bez przesady…

– Proszę bardzo, możemy się zamienić, jak jesteś taki mądry – nie dała mi dojść do głosu. – Może ty z nią zostań w domu? Już widzę, jak byś sobie poradził! – krzyknęła i trzasnęła drzwiami do łazienki.

Też mi coś! Pewnie, że dałbym sobie z małą radę. Wystarczy, że Kasia powiedziałaby mi co i jak, a wszystko bym ogarnął! Tak pomyślałem, a los bardzo szybko podjął moje wyzwanie… Lenka miała wówczas osiem miesięcy, stawała się coraz bardziej kontaktowa, raczkowała i wydawała z siebie wesołe, piskliwe okrzyki. W tym czasie do Kasi dotarła wieść o śmierci jej ukochanej babci, która od lat mieszkała za granicą, w Niemczech. Żona dobę rozmyślała, czy powinna jechać taki kawał drogi na pogrzeb, czy jednak zostać z dzieckiem.

– Jeśli ci zależy, to jedź! Ja zostanę i zajmę się małą, o to się nie martw! – zadeklarowałem z przekonaniem.

Ostatecznie tak właśnie Kasia postanowiła zrobić. W sumie łącznie z podróżą czekały ją cztery dni poza domem, a mnie – cztery dni opieki nad dzieckiem. „Spokojnie dam radę!” – przekonywałem sam siebie w myślach, wypisując w pracy wniosek urlopowy. Pieluchy już dawno nauczyłem się zmieniać, kąpać czy karmić małą też umiałem, bo nieraz wyręczałem w tym Kasię, głównie w weekendy.

Coś jeszcze? Żona zostawiła mi oczywiście wielostronicową „instrukcję obsługi dziecka”, czyli co i o której godzinie dawać, jak reagować na humorki, dokąd chodzić na spacery itp. Przygotowała też całą zamrażarkę ulubionych potraw małej.

– Pokażemy mamie, że damy sobie radę bez problemów! – powiedziałem do Lenki.

Pierwszego dnia po przebudzeniu córcia wypiła bez marudzenia butelkę mleka i zjadła kaszkę na drugie śniadanie. Potem budowaliśmy wieżę z klocków. Było super! W porze obiadu podgrzałem przygotowaną przez Kasię zupkę brokułową i posadziłem dziecko w krzesełku do karmienia. Nagle – to była naprawdę sekunda – i bęc! Łobuziara wytrąciła mi miskę z ręki… Cały obiad znalazł się na jej ubraniu! No nic, musiałem ją umyć, przebrać i zagrzać kolejną porcję jedzenia.

Tym razem przebieranie nie poszło tak sprawnie jak zawsze. Zapłakana Lenka nie chciała nawet przez chwilę leżeć nieruchomo na plecach, ciągle wyrywała mi się i uciekała na drugi koniec łóżka. „Jak mam ją w to ubrać?” – zastanawiałem się. Jakimś cudem, po długiej walce, wreszcie mi się to udało, ale mała wciąż ryczała wniebogłosy. Nic nie mogło jej uciszyć.

To był istny koszmar

Nerwowo sprawdzałem, czy zupka jest już odpowiednio podgrzana. Sekundy przeciągały się w nieskończoność, aż zadzwonił zegar. Gotowe!

– No już, Lenka, masz, jedz… – zachęcałem ją, myśląc, że jak zje, to się uspokoi.

Ale ona, cała we łzach, wymachiwała rękami… No i oczywiście znów wytrąciła mi jedzenie, tym razem tylko z łyżki!

– O co chodzi? Straciłaś ochotę na pyszny obiadek?! Rany boskie, co robić?!

Sięgnąłem po instrukcję od Kasi w nadziei, że znajdę tam jakieś wskazówki. Jak radziła żona, wziąłem Lenkę na ręce, ponosiłem po kuchni, pokołysałem, popstrykałem światłem w łazience. Po kilkunastu minutach wreszcie się uspokoiła. Ufff!

Kiedy zbliżała się pora drugiej drzemki, zgodnie z instrukcją położyłem Lenkę do łóżeczka. Ledwo wyszedłem z sypialni, rozległ się donośny płacz. Wróciłem natychmiast. Na mój widok córcia uspokoiła się, ale w najmniejszym stopniu nie wyglądała na śpiącą… Poczekałem jeszcze chwilę z nadzieją, że może zaśnie; wreszcie wyjąłem ją z łóżka. Mała była zachwycona!

Bawiła się teraz grzecznie sama, jedynie od czasu do czasu wymagając mojej uwagi. Taki stan trwał może godzinę. Potem Lenka zaczęła się robić coraz bardziej marudna. Każda zabawka, która wypadła jej z ręki, wywoływała u niej płacz i zawodzenie; każde poślizgnięcie się przy raczkowaniu wywoływało atak spazmów.

– A mogłaś się ładnie zdrzemnąć i miałabyś energię do zabawy! – mówiłem do niej z wyrzutem.

Ewidentnie Lenka była zmęczona, bo opuściła drugą drzemkę. Niestety, na taką drzemkę było już za późno. Gdyby teraz mała zasnęła, pół nocy miałbym z głowy. Chyba że już by nie wstawała…

Porzuciłem ten pomysł, zbyt duże ryzyko nocnej histerii. Pozostało mi więc znosić te dziecięce humory jeszcze przez dwie godziny. Lenka, gdy ją nosiłem na rękach, trochę się uspokajała, więc ten czas upłynął nam głównie na lulaniu. Gdy wieczorem wypiła grzecznie mleko i zasnęła w swoim łóżeczku, wreszcie mogłem odetchnąć. Całe ciśnienie ze mnie zeszło… Normalnie po tych wszystkich przebojach padałem na twarz! A to był dopiero pierwszy dzień mojej opieki…

W ciągu następnych trzech dni miałem z moją małą łobuziarą kolejne przygody. Dwa razy obudziła się w nocy i godzinami ani myślała zasnąć. Podczas kąpieli zrobiła potop w całej łazience, zalewając kosmetyki i podłogę. A mnie bolała głowa, ręce, oczy, kręgosłup, i miałem dość. Przyznam szczerze, że już tylko odliczałem godziny do powrotu Kaśki, by wreszcie mnie w tej katordze odciążyła…

Moja żona miała rację. Kochanie, wybacz mi moją głupotę! Zajmowanie się dzieckiem to naprawdę harówa. Koszmar! Jedna wielka masakra! Od dziś będę ci pomagać. Przysięgam!

Czytaj także:
„Przyjaciółka zrobiła mi straszne świństwo. Podrzuciła mojej córce do plecaka rzekomo skradzione pieniądze”
„Wpadłam o obsesję liczenia pieniędzy i odkładam każdy grosz. Niestety znajomi się ode mnie odwrócili”
„Spałem z żoną szefa. Myślałem, że to miła osoba, ale brzydko mnie potraktowała. Cóż, odwdzięczyłem się jej tym samym”

Redakcja poleca

REKLAMA