Odkąd pamiętam, zawsze trzymaliśmy się razem. Ja i bliźniacy. Łączyła nas piękna przyjaźń. Do czasu. Bo okazało się, że to coś więcej. I trzeba było wybrać. Tak zrobiłam i było naprawdę dobrze. Los jednak postanowił z nas zakpić i wystawił na próbę.
Trójka muszkieterów – tak o sobie mówiliśmy
Mieszkaliśmy na tym samym osiedlu. Nasze mamy bardzo się przyjaźniły, więc spędzaliśmy wspólnie mnóstwo czasu. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy dorośliśmy i poszliśmy na studia. Choć ja uczyłam się na uniwersytecie, a oni na politechnice, widywaliśmy się praktycznie codziennie.
Chodziliśmy razem na imprezy, do kina, graliśmy w planszówki, gadaliśmy przez telefon, a w lecie wyjeżdżaliśmy na wakacje. Uwielbiałam ich towarzystwo. Nigdy jednak nie patrzyłam na żadnego z nich jak na kandydata na chłopaka, męża. Owszem, obaj bardzo mi się podobali, ale nie zamierzałam wiązać się z żadnym z nich.
Byliśmy przecież jak rodzina. Zresztą byłam pewna, że oni też traktują mnie tylko jak siostrę. Okazało się jednak, że nie…
To było na imprezie z okazji moich dwudziestych urodzin. Zaprosiłam do klubu znajomych ze studiów i oczywiście Marcina i Janka. Didżej grał świetnie, więc właściwie nie schodziłam z parkietu. W pewnym momencie byłam już jednak tak skonana, że na chwilę usiadłam przy stoliku, by odsapnąć i się czegoś napić. Podeszła do mnie wtedy koleżanka z roku, Agnieszka.
– Słuchaj, który z tych bliźniaków jest twój? – zapytała w pewnej chwili.
– Mój? – spojrzałam na nią zdziwiona.
– O rany, z którym się spotykasz… Bo bardzo chętnie poznałabym bliżej tego wolnego – wyjaśniła.
– Aha… Z żadnym. Możesz więc spokojnie wybierać – uśmiechnęłam się.
Myślałam, że koleżanka będzie zachwycona, tymczasem ona się zmartwiła.
– Naprawdę z żadnym? E, to nie będę nawet próbować – westchnęła.
– A to dlaczego? – zdziwiłam się.
– Bo nie mam żadnych szans. Ci faceci są w tobie szaleńczo zakochani. Dopóki któregoś nie wybierzesz, ten drugi nawet nie spojrzy na inną dziewczynę.
– Zakochani? Chyba żartujesz! Znamy się od piaskownicy, są dla mnie jak bracia! – roześmiałam się.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
– Wybacz, kochana, ale chyba zupełnie oślepłaś. Bracia zdecydowanie nie patrzą na siostrę w ten sposób. No, chyba że są nienormalni, a oni nie są.
– W jaki sposób?
– Z takim uwielbieniem, oddaniem i oczywiście pożądaniem.
– A tam, bzdury opowiadasz, wydaje ci się – machnęłam ręką.
– Nic podobnego, żadne bzdury! Jak już przejrzysz na oczy i zdecydujesz się na któregoś z nich, to daj mi znać. Natychmiast zajmę się tym drugim – odparła.
Nie potraktowałam słów Agnieszki poważnie
Byłam przekonana, że przyjaciółka za dużo wypiła i plotła trzy po trzy. Ale od tamtej pory zaczęłam baczniej przyglądać się zachowaniu chłopaków. I ze zdumieniem odkryłam, że jednak miała rację. Bracia rzeczywiście zabiegali o moje względy.
Prześcigali się w komplementach, w tajemnicy przed sobą zapraszali mnie na różnego rodzaju imprezy, dawali mi drobne upominki. A w końcu jednocześnie oświadczyli, że są we mnie szaleńczo zakochani.
– Marta, tak dłużej być nie może. Musisz wybrać – usłyszałam od Marcina.
– Właśnie. Albo ja, albo mój brat, inaczej się nie da – dodał Janek.
Schlebiało mi ich zainteresowanie. Nawet nie wiecie, jak bardzo. Uważałam braci za najfajniejszych facetów na świecie. Ale gdy przyznali się wprost do swoich uczuć, nie wiedziałam, co robić. Czułam się jak ten osioł nad żłobem. Bałam się, że jeśli wybiorę jednego, to skrzywdzę drugiego.
Długo więc broniłam się przed miłością. Żartowałam, że wezmę ich tylko w pakiecie albo znajdę sobie kogoś trzeciego. I obaj zostaną na lodzie. Chciałam, żebyśmy jak dawniej byli tylko przyjaciółmi. Uważałam, że tak będzie lepiej. Ale serce nie sługa.
W pewnym momencie złapałam się na tym, że jestem zakochana po uszy. W Janku. Nie mam pojęcia, dlaczego akurat w nim. Bracia byli do siebie tak bardzo podobni. I z wyglądu, i z zachowania. Do tego stopnia, że niektórzy nie potrafili ich odróżnić. Ale to przy Janku serce biło mi szybciej, to do niego chciałam się przytulić, to o nim myślałam po nocach.
Po kilku miesiącach takiej huśtawki nie byłam już w stanie ukrywać swojego uczucia. Powiedziałam o tym Marcinowi. Przyjął to spokojnie.
– Wiedziałem, że tak będzie – westchnął.
– Naprawdę? Skąd?
– Nie jestem ślepy. To za Jankiem wodziłaś zakochanym wzrokiem. Nie za mną. Jestem oczywiście trochę zły, że wybrałaś jego ale cóż, takie jest życie. Mam nadzieję, że będziecie razem szczęśliwi.
– A ja, że na zawsze zostaniemy przyjaciółmi – uśmiechnęłam się.
Było mi przykro, że zraniłam Marcina, ale odetchnęłam z ulgą. Cieszyłam się, że mam już tę rozmowę za sobą, że wreszcie mogę wszystkim powiedzieć o swojej miłości do Janka. Zamieszkaliśmy z Jankiem w kawalerce, którą odziedziczyłam po babci.
Układało nam się wspaniale
Znaliśmy się jak dwa łyse konie, więc świetnie się dogadywaliśmy. Nawet w tak przyziemnych sprawach, jak sprzątanie czy gotowanie. Owszem, czasem się sprzeczaliśmy, jak wszyscy, ale szybko dochodziliśmy do porozumienia. Marcin często nas odwiedzał.
Po tamtej rozmowie boczył się przez tydzień, ale potem złość mu przeszła. Znowu był tym samym, wesołym facetem. Dziwiło mnie tylko jedno, że ciągle jest sam. Owszem, jakiś czas spotykał się z Agnieszką, ale po randce czy dwóch skończył znajomość. Z innymi dziewczynami zrywał równie szybko.
– Dlaczego jesteś taki niestały w uczuciach? Łamiesz panienkom serca. Aga przez ciebie oczy wypłakuje – zagadnęłam go któregoś dnia.
– Nic nie poradzę. Po prostu zawsze kochałem i będę kochał tylko jedną kobietę.
– A tam, tak ci się tylko wydaje. Widać Aga i te inne nie były ci pisane. Jak spotkasz tę jedyną, od razu to poczujesz – uśmiechnęłam się.
Naprawdę byłam pewna, że Marcin wkrótce spotka dziewczynę swoich marzeń, będzie z nią szczęśliwy tak jak ja byłam szczęśliwa z jego bratem. Życzyłam mu tego z całego serca. Po pół roku wspólnego życia postanowiliśmy z Jankiem wziąć ślub. Byliśmy pewni swoich uczuć i uznaliśmy, że nie chcemy dłużej czekać. Powiedzieliśmy o tym Marcinowi.
Pogratulował nam z uśmiechem, zgodził się być świadkiem. Ba, zapowiedział, że nie przyjdzie na nasz ślub sam.
– Poznałeś kogoś fajnego? Kto to? Jak wygląda?– zasypałam go pytaniami.
– Ma na imię Ewa. Jest piękna, mądra, opiekuńcza i… – zaczął wyliczać.
– Oho, widzę, że cię w końcu porządnie wzięło – zachichotałam.
– A tam zaraz wzięło. Po prostu świetnie się dogadujemy i lubimy spędzać razem czas – rzucił niby obojętnym głosem.
Z jego miny wynikało jednak, że to nie jest tylko przelotna znajomość. I że moje życzenie, by był szczęśliwy, się spełni.
Rozpoczęliśmy przygotowania do ślubu
Od razu ustaliliśmy, że to będzie skromna uroczystość, tylko w gronie najbliższych, więc uporaliśmy się z tym raz dwa. Zaklepaliśmy termin w kościele, zamówiliśmy obiad w restauracji. Planowaliśmy, że tuż po przyjęciu wsiądziemy w samochód i pojedziemy w podróż poślubną do Francji. Niestety, nie pojechaliśmy.
Na tydzień przez uroczystością straciłam Janka. Na zawsze. Tamtego dnia wracał samochodem z delegacji. Denerwowałam się, bo pogoda była paskudna. Było ślisko, padał deszcz. Gdy był sto kilometrów od miasta, zadzwonił. Powiedział, że już wkrótce będzie w domu, że już mogę wstawiać do piekarnika jego ulubioną zapiekankę. Ale minęła godzina, potem druga, i trzecia a Janka ciągle nie było.
Próbowałam się do niego dodzwonić, ale telefon był wyłączony. W słuchawce ciągle słyszałam ten sam komunikat: abonent niedostępny. Byłam coraz bardziej zaniepokojona. I wtedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Pobiegłam otworzyć.
– No wreszcie! Gdzie się podziewałeś! – głos uwiązł mi w gardle, bo w progu zamiast Janka, stał Marcin.
Był roztrzęsiony, miał zaczerwienione oczy. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie. Wszedł do środka i usiadł na kanapie. Widać było, że chce mi coś powiedzieć, ale nie wie jak. Normalnie zarzuciłabym go od razu pytaniami, ale wtedy bałam się odezwać.
Czułam, że stało się coś bardzo złego. Usiadłam więc naprzeciwko niego i czekałam.
– Słuchaj, nie wiem, jak ci to powiedzieć… Wydarzyła się tragedia – wykrztusił w końcu.
– Tylko nie mów, że coś stało się z Jankiem – przeraziłam się
– Niestety… – zamilkł.
– Co się stało? Miał wypadek? Jest w szpitalu? Coś mu grozi? Wyjdzie z tego? – dopytywałam się gorączkowo.
– Tak… Pijany kierowca ciężarówki zepchnął go z drogi. Janek zginął na miejscu… – opowiadał, ale jego głos docierał do mnie z coraz większym trudem.
Potem jeszcze coś mówił, ale już nic nie słyszałam. Zemdlałam. Do pogrzebu nie chciałam uwierzyć w śmierć ukochanego. Nie wiem, jak funkcjonowałam. Wyobrażałam sobie, że to tylko zły sen. Że zaraz się obudzę i opowiem Jankowi, jaki to koszmar męczył mnie w nocy. A on się roześmieje, przytuli mnie i powie, że taki sen wróży długie życie.
Gdy na cmentarzu dotarło do mnie, co się stało, prawie straciłam kontrolę nad sobą. Gdyby nie to, że Marcin trzymał mnie pod ramię, rzuciłabym się do grobu. Następne dni i tygodnie były dla mnie bardzo bardzo trudne. Nie potrafiłam pogodzić się ze śmiercią Janka. Na zmianę płakałam i przeklinałam los za to, że mi go zabrał.
Nie chciałam się z nikim spotykać, nikogo widywać, z nikim rozmawiać. Bo i po co? W kółko powtarzali tylko, że czas leczy rany, że ból minie. Nie mogłam tego słuchać! Tolerowałam tylko Marcina. Uważałam, że on jedyny mnie rozumie. Sam przecież bardzo cierpiał z powodu śmierci brata, wiedział, co przeżywam.
Gdy więc nachodziły mnie złe myśli, dzwoniłam do niego i prosiłam, by przyjechał. Zdarzało się to niemal codziennie. Zjawiał się, nawet gdy dzwoniłam w środku nocy. Pilnował, żebym coś zjadła, wypiła. A potem siadaliśmy na kanapie, wspominaliśmy szczęśliwe dni z Jankiem. Śmialiśmy się i płakaliśmy. Z czasem ból rzeczywiście nieco zelżał. Powoli wyrywałam się z czarnej otchłani rozpaczy, wracałam do codzienności i normalnego życia. Coraz rzadziej dzwoniłam do Marcina.
– Jeszcze trochę i przestaniesz mnie potrzebować – powiedział któregoś dnia.
– I ciesz się. Wreszcie będziesz miał święty spokój. Zajmiesz się sobą, no i Ewą. Pewnie jest zła za te moje nocne telefony. Ja bym była – uśmiechnęłam się.
– Nie wiem, czy jest zła. Dawno nie rozmawialiśmy. Rozstaliśmy się.
– Słucham? Ale jak to? Dlaczego? Przecież było ci z nią dobrze – zdziwiłam się.
Zastanawiał się przez chwilę
– Pamiętasz, jak ci kiedyś powiedziałem, że byłaś i zawsze będziesz jedyną miłością mojego życia? Nic się nie zmieniło. Gdy żył mój brat, wiedziałem, że nie mam u ciebie żadnych szans. Ale teraz… Może zdołasz również mnie pokochać? Pomyśl o tym… Nie musisz odpowiadać od razu… Jestem cierpliwy… Poczekam… – powiedział.
Od tamtej rozmowy minęły już trzy miesiące. A ja ciągle zwodzę Marcina. Gdy pyta, czy może już się zastanowiłam, wykręcam się, jak mogę. Ciągle nie potrafię podjąć decyzji. Z jednej strony bardzo go lubię. Jest przecież taki podobny do brata. Dobry i opiekuńczy jak on. Ale to jednak nie Janek! I nie miłość!
Co więc mam robić? Boję się, że gdy powiem „nie”, zranię Marcina. Nie chcę tego. Przecież tyle dla mnie zrobił w trudnych chwilach. Może więc jednak powinnam spróbować i dać nam szansę? Może go pokocham?
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”