„Mój narzeczony był wyjątkową ciapą. Gdy najadłam się przez niego wstydu w pracy, to był koniec”

zażenowana dziewczyna fot. iStock by Getty Images, Mixmike
„Mój wybranek okazał się mężczyzną nad wyraz niepotrafiącym dotrzymać danego słowa, a jego umysł zwykle bujał gdzieś w obłokach. Mogłam wybaczyć różne rzeczy: zaległości w opłatach, obiad ugotowany z wczorajszych resztek z lodówki, ale to było coś, czego absolutnie nie potrafiłam przełknąć”.
/ 03.09.2024 20:00
zażenowana dziewczyna fot. iStock by Getty Images, Mixmike

Gdy sierpniowa ulewa przybrała na sile, przecisnęłam się przez kręcące się drzwi do budynku, w którym pracuję w dziale obsługi klienta. Przejrzałam się w lustrze w toalecie i stwierdziłam, że włosy jakoś się trzymają.

Na przemoczoną koszulkę zarzuciłam ciemnoniebieski żakiet, który zawsze zostawiam w biurze. Wygląda dość szykownie – w sam raz na oficjalne spotkania, więc odetchnęłam z ulgą, że prezentuję się odpowiednio do sytuacji.

Poczułam ciarki zażenowania

Byłam akurat w trakcie obsługi pierwszej klientki, dla której szukałam najlepszego kredytu, kiedy do mojego pokoju wpadła koleżanka. Stroiła tak zabawne grymasy, że z trudem mogłam się skoncentrować.

Przeprosiłam moją klientkę i podeszłam do niej.

– O co chodzi? – zapytałam niezbyt grzecznie.

Nie podoba mi się, gdy ktoś mi przeszkadza w trakcie służbowego spotkania. Przecież na koniec miesiąca szefowa ocenia pracę każdej z nas.

– Zauważyłaś to? – Elżbieta zwróciła się do mnie, szepcząc przesadnie dramatycznie.

– Niby co takiego? – odpowiedziałam szorstko, odpowiadając pytaniem na pytanie.

– No jak to co? Tę płytę chodnikową z miłosnym wyznaniem od Marka! – w jej głosie można było wyczuć nutkę zachwytu.

– Nie mam zielonego pojęcia, o jakiej płycie mówisz. Czy to nie może zaczekać? Spieszę się na spotkanie – przypomniałam jej.

– Nic nie wiesz? Marek zakupił płytę chodnikową, na której wyraził swoje uczucia do ciebie – Elżbieta brnęła dalej, nie zważając na moje słowa. – Jest położona na chodniku zaraz przed wejściem do naszego banku. Na pewno po niej przeszłaś!

Powoli zaczynałam rozumieć, co właściwie do mnie mówi. Poczułam, jak całe moje ciało przeszywa dreszcz, a włosy jeżą się na głowie.

– Nic nie zauważyłam… Rozpętała się ulewa, więc wpadłam do środka w pośpiechu – powiedziałam zrozpaczona. – Skąd pewność, że chodzi akurat o mnie i Marka? Czy jest tam moje nazwisko?!

– A jak myślisz? – chichotała pod nosem.

Jego umysł bujał gdzieś w obłokach

Na te słowa poczułam, że nogi się pode mną uginają

– Szefowa mnie udusi! – wyrwało mi się. – Co on sobie wyobrażał? Totalnie mu odbiło? Gdzie jest ta przeklęta kostka?!

Tak, od ośmiu tygodni miałam narzeczonego o imieniu Marek. Darzyłam go uczuciem i planowałam połączyć z nim swoje życie przysięgą małżeńską. Jednak mój wybranek okazał się mężczyzną nad wyraz niepotrafiącym dotrzymać danego słowa, a jego umysł zwykle bujał gdzieś w obłokach.

Mogłam wybaczyć różne rzeczy: zaległości w opłatach, obiad ugotowany z wczorajszych resztek z lodówki, gdy to on miał zrobić zakupy, ale to było coś, czego absolutnie nie potrafiłam przełknąć.

Udało mi się wymyślić mega wczasy w Egipcie. Trafiłam na świetną okazję w hotelu z czterema gwiazdkami, położonym w urokliwej miejscowości nad morzem. W głowie już malowałam obrazy siebie relaksującej się na piasku lub kontemplującej podwodne piękno rafy koralowej.

Na tę okazję sprawiłam sobie komplet do nurkowania składający się z rurki do oddychania i skrzelowych łapek na stopy. Razem, w świetnych humorach, ruszyliśmy na port lotniczy. Jednak zamiast przywitania, usłyszeliśmy oschłą informację:

– Pański dokument podróży stracił ważność.

– Stracił ważność? – Marek nie krył zaskoczenia.

– Dokładnie trzy miesiące temu – kobieta z obsługi linii lotniczej zerknęła na nas obojętnie.

Gdy dotarło do mnie, co to wszystko znaczy, złapałam się za głowę.

– Ty nigdzie nie pojedziesz! – wrzasnęłam. – Co teraz mamy zrobić?!

Poczułam się fatalnie…

– Niestety. Musisz polecieć w pojedynkę – odparł opanowanym tonem.

Nie mogłam tego zaakceptować

Marek mógłby chociaż pokazać jakieś emocje, zakląć czy coś w tym stylu! Ale gdzie tam, on stał jak słup soli, a ja gotowałam się ze złości.

– No pięknie! – wydarłam się. – Wieczorem mogę sobie zjeść suchy chleb zamiast kurczaka, a urlop z moim chłopakiem zamienia się w solowe wakacje! Wiesz co? W sumie to mogę całe życie spędzić sama! Jak wrócę do domu, masz się z niego wynieść! Zabierz swoje rzeczy i znikaj!

– Kochanie, wysłuchaj mnie… – wreszcie zareagował, wyraźnie zmieszany.

Chciał coś powiedzieć, ale ja już nie miałam czasu na pogaduchy. Za chwilę odlatywał mój samolot.

Marek bombardował mnie telefonami, błagał o jeszcze jedną szansę, a nawet przysyłał mi bukiety kwiatów… Niestety, byłam twarda jak skała i nie ugięłam się.

Tegoroczny urlop okazał się totalną porażką. Pomimo tego, że podczas wyjazdu nawiązałam nowe, ciekawe znajomości, moje myśli bezustannie krążyły wokół Marka.

Strasznie za nim tęskniłam, ale jednocześnie czułam, że podjęłam właściwą decyzję. Nie mogłam już znieść jego notorycznego rozkojarzenia.

Marek żebrał o kolejną szansę

– On się nigdy nie zmieni – niechcący powiedziałam na głos.

– Co się nie zmieni? – zapytała moja nowo poznana koleżanka, która odpoczywała na sąsiednim leżaku przy hotelowym basenie.

Rozmawiając o moim byłym chłopaku, to ona tylko potwierdziła to, co sama myślałam.

– Wyobraź sobie taką sytuację – wychodzi z waszym dzieckiem na spacer albo do sklepu na zakupy, a wraca do domu sam, bez maluszka – tak mi powiedziała.

Podobno jej kuzynka miała identyczny przypadek – poślubiła totalnie roztrzepanego gościa, ale szybko wzięła z nim rozwód.

Urlop w Egipcie utwierdził mnie w przekonaniu, że podjęłam dobrą decyzję o zerwaniu. Marek żebrał o kolejną szansę, ale powiedziałam mu stanowczo, żeby sobie poszedł.

Bycie singielką nie było łatwe, jednak wierzyłam, że w przyszłości trafię na odpowiedniego faceta. Momentami ogromnie brakowało mi mojego chłopaka, ale obiecałam sobie, że nie zmienię zdania, mimo jego nieustannych starań.

Marek nie naciskał za bardzo. Od czasu do czasu dzwonił, pytając co tam u mnie. Gdy nadszedł dzień moich urodzin, przyszedł z bukietem kwiatów, ale nie zgodziłam się pójść z nim na kolację, a prezent kazałam mu zabrać z powrotem.

Sądziłam, że wreszcie da mi święty spokój. Jak się okazuje, byłam w błędzie… Bo wyskoczył z tym brukiem i wyznaniem uczuć! Nie mogłam uwierzyć, że wpadł na tak idiotyczny pomysł.

Ile wyłożył na to kasy?

– Proszę mi wybaczyć, ale muszę na moment wyskoczyć do szefowej w pilnej sprawie. Za chwileczkę będę z powrotem – zmyśliłam gadkę dla klientki i popędziłam w stronę wejścia do biura.

Stała tuż przy wejściu!

Beata Jaślan jest miłością mojego życia. Marek Lisek” – widniało jak byk.

„Czemu nie mam na nazwisko czegoś pokroju Konstantynopolitańczykiewiczówna?! Przynajmniej wtedy moje dane osobowe nie zmieściłyby się na tym przeklętym kawałku betonu” – przemknęło mi przez głowę, kiedy bezsilnie wodziłam oczami po okolicy.

Spacerując po łódzkiej Piotrkowskiej, można natknąć się na mnóstwo brukowych kostek, podobnych do tej mojej, z wyrytymi na nich nazwiskami darczyńców, firm i stowarzyszeń.

Dowiedziałam się, że podczas trzyletniego projektu o nazwie „Pomnik Łodzian Nowego Millenium” w alejce ułożono prawie czternaście tysięcy takich kamiennych elementów, a na każdym widnieje żeliwna tabliczka z imieniem i nazwiskiem fundatora.

Koszt jednej kostki z podpisem to niecałe sto złotych, ale jeżeli ktoś ma ochotę na rozbudowaną dedykację, musi sięgnąć do swojego portfela nawet po półtora tysiąca złotych!

Idąc z powrotem do pracy, pomyślałam sobie: „Ciekawa jestem, ile kasy wyłożył na to Marek…”.

Wszyscy o tym gadali

Nie mogłam się skupić, bo byłam totalnie rozbita i rozkojarzona. Ledwo co przekonałam klientkę, żeby zdecydowała się na naszą promocyjną pożyczkę. Jeszcze przed lunchem, wszyscy w biurze gadali o tym, co wyznał mi były facet i w jaki sposób to zrobił.

– No i jak? W końcu mu odpuścisz? – zagadywali mnie ci, co trochę lepiej orientowali się w moim życiu osobistym.

To jasne, że wszyscy wszystko wiedzą, przecież moje nazwisko widnieje na identyfikatorze zwisającym z szyi podczas pracy, dlatego całą sytuację skojarzyło kilku stałych klientów banku.

– Pani Beato, tylko pani pozazdrościć! Cóż za pełen romantyzmu czyn! – zachwyt nie miał końca wśród starszych kobiet.

„No tak, romantyczny. Ale jak tu z kimś takim funkcjonować każdego dnia?” – warknęłam pod nosem.

– Kochanie, daj spokój z narzekaniem, on wcale nie jest taki zły. Po prostu wymaga odrobiny kontroli – oznajmiła łagodnie Elżbieta.

Dziś ta kostka leży na stoliku obok naszego łóżka. Jest dla nas symbolem i pamiątką tego, że prawdziwa miłość potrafi przetrwać nawet największe życiowe zawirowania i burze. Wbrew temu, co się powszechnie mówi, na takie uczucie nie można trafić ot tak, po prostu na ulicy...

Beata, 34 lata

Czytaj także:
„Kumpela umówiła mnie na randkę życia. Miałam hasać po lesie jak nimfa, delektować się korzonkami i przytulać do drzew”
„Wakacje last minute okazały się workiem bez dna. Ze łzami w oczach patrzyłam, jak moje oszczędności przepadają”
„Te wakacje miały uratować nasz związek, a okazały się pomyłką. Mój mąż miał szokujący sposób, żeby ożywić małżeństwo”

Redakcja poleca

REKLAMA