„Mój najlepszy kumpel wyjechał i zaczął zarabiać dużo więcej ode mnie. Przestaliśmy mieć o czym rozmawiać”

Kumpel porzucił mnie dla pieniędzy fot. Adobe Stock, janifest
„W ciągu jednych wakacji zarobił na samochód. Na taki, na który ja musiałbym zbierać latami. Czułem się trochę jak ubogi krewny, zwłaszcza gdy postanowił porzucić naszą przyjaźń i wyjechać za kasą”.
/ 20.05.2022 19:30
Kumpel porzucił mnie dla pieniędzy fot. Adobe Stock, janifest

Nie jestem człowiekiem, któremu łatwo przychodzi nawiązywanie znajomości. Byłem nieśmiałym dzieckiem, z którego wyrósł wycofany nastolatek, a potem introwertyczny mężczyzna, próbujący jakoś się ze swoją nieśmiałością uporać. Nie wiem, skąd się wzięła. Kwestia wychowania? Wrodzona cecha charakteru? Tak czy siak, nie ułatwiała mi życia. Za to jestem lojalny.

Gdy już kogoś polubię, jest to znajomość na lata…

Mojego najlepszego przyjaciela poznałem w podstawówce. Mieszkaliśmy na tej samej ulicy, zaledwie kilka domów od siebie. Nie chodziliśmy do jednej klasy; Rafał był o rok ode mnie starszy. Zresztą zbliżyliśmy się do siebie nie w szkole, ale podczas jazdy na rowerach. Ja ledwo co nauczyłem się jeździć prosto na dwóch kółkach, co nie zmienia faktu, że byłem z siebie bardzo dumny i chętny do sprawdzania nowo nabytej umiejętności. Dlatego kiedy zobaczyłem Rafała, jak jedzie na swoim rowerze, postanowiłem go dogonić i prześcignąć. Pedałowałem ile sił w nogach. Już prawie się z nim zrównałem, gdy nagle spojrzał przez ramię. Zobaczył, że go gonię, zaśmiał się, nacisnął mocniej na pedały i szybko zwiększył dzielącą nas odległość. Został po nim tylko kurz. Byłem zawiedziony, ale on po chwili zawrócił.

– Cześć – powiedział. – Chcesz pojeździć razem?

Kiwnąłem głową i tak się zaczęło… Każdy z nas miał już swoją paczkę znajomych z klasy (w moim przypadku było to raptem dwóch kumpli), ale dużo czasu spędzaliśmy w swoim towarzystwie. Pojawiły się wtedy na rynku komputery Amiga 500. Nie zliczę, ile wieczorów spędziliśmy nad grami. Ustawa antypiracka była wtedy abstrakcją, więc mieliśmy ich na kopy. Czasem spotykaliśmy się w większym gronie i niszczyliśmy joysticki. Wspominaliśmy potem te dni latami.

Poszliśmy w różnych kierunkach, ale trzymaliśmy kontakt

W szkole średniej nasze drogi nieco się rozeszły. Ja wybrałem liceum, Rafał technikum. Inne środowisko, inne znajomości. Więcej nauki, mniej czasu. Ale i tak zawsze znajdowaliśmy wolną chwilę, żeby się spotkać. Już nie co dzień, bywało, że nie widzieliśmy się przez kilka tygodni, ale przyjaźń trwała niezłomnie i niewzruszenie.

– Dziewczyna mnie rzuciła – wyznał pewnego letniego wieczoru, gdy na balkonie popijaliśmy wino prosto z butelki.

– Ania? Dlaczego?

– W sumie nie wiem – odparł i parsknął śmiechem.

Zawtórowałem mu i śmialiśmy się jak idioci przez następne dziesięć minut. Takie momenty pamięta się najlepiej. Z problemami, zawodami miłosnymi, i nie tylko, waliliśmy do siebie jak w dym. Radości też dzieliliśmy wspólnie. Na przykład takie jak zdana matura.

– Co dalej? – zapytałem. – Jakieś plany?

– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Chyba wyjadę do pracy. Przynajmniej na razie. Potem pomyślę nad jakimiś studiami.

Polska nie należała wtedy do strefy Schengen, obowiązywały okresy przejściowe na rynkach pracy państw starej Unii i o robotę za granicą nie było łatwo. Rafał miał jednak przewagę nad innymi, którzy planowali wyjechać za chlebem na Zachód – mianowicie podwójne obywatelstwo. Niemiecki paszport i znajomość języka otwierały przed nim cały wachlarz możliwości, o których inni mogli jedynie pomarzyć. Sprawę dodatkowo ułatwiał fakt, że ojciec Rafała od lat pracował w Niemczech.

– A ty? – odbił piłeczkę. – Studia?

– Tak. Polonistyka albo anglistyka. Zależy, gdzie będą mnie chcieli.

– No to powodzenia.

Rafał zrobił użytek ze swoich atutów i rzeczywiście wyjechał.

– Na trzy miesiące – zaznaczył podczas pożegnania. – Dorobię w trakcie wakacji, zastanowię się nad przyszłością. Pogadamy, jak wrócę.

Lato minęło jak z bicza strzelił. Rafał wrócił własnym samochodem.

– Co to jest? – oglądałem z podziwem zaparkowane pod moim domem cudo.

– Meganka – odparł z uśmiechem. – Nie widać?

– Jasne, że widać. Ślepy nie jestem. Ani głupi i wiem, co to za samochód! Ale… jak?

– Normalnie. Zarobiłem, trafiłem okazję i kupiłem.

– Ma niemieckie blachy – zauważyłem. – Nie przerejestrowałeś go?

– Nie. W papierach jest wpisany mój stary.

Rany, ależ mu zazdrościłem tego auta!

Nie wiem, ile musiałbym pracować w Polsce, żeby taki kupić, a on wyjechał raptem na kilka miesięcy, dzięki ojcu załapał robotę gdzieś w magazynie, mieszkanie miał za darmo u starego – no i kupił brykę. Nie malucha czy Poloneza, ale Renault Megane! Przegadaliśmy wtedy pół nocy, głównie wspominając. Gdy byliśmy już nieco wstawieni, Rafał wyciągnął zakurzoną Amigę. Udało nam się ją podłączyć i graliśmy w stare gry, śmiejąc się przy tym do rozpuku. Potem Rafał spoważniał.

– Tam jest łatwiej – mruknął. – O pracę, praktycznie o wszystko. Po prostu łatwiej.

Domyśliłem się, że to początek pożegnania. Rafał znowu wyjedzie, ale tym razem już do Polski tak szybko nie wróci. Przyjaciel wkrótce potwierdził moje przypuszczenia.

– Wyjeżdżam w poniedziałek.

– Czyli nie planujesz tu studiować?

– Nie. Może w Niemczech pójdę do szkoły.

Zrobiło mi się przykro. Rozumiałem jego powody, zapewne na jego miejscu postąpiłbym tak samo, ale czułem też, że tracę najlepszego przyjaciela. Niemniej życzyłem mu jak najlepiej. Nie mogłem stać mu na drodze, dąsać się jak baba, ograniczać go. Ani się obejrzałem, jak zaczął się pierwszy semestr. Zająłem się nauką. Zaaklimatyzowałem się w nowym środowisku, poznałem nowych, ciekawych ludzi, z którymi dzieliłem zainteresowania. Kontakt z Rafałem jakoś tak naturalnie się rozluźnił. Pisywaliśmy do siebie maile, ale to nie było to samo, co osobisty kontakt. Ponownie zobaczyłem go jakieś pół roku później.

Któregoś wieczoru niespodziewanie zadzwonił

– Siema, co tam?

Strasznie się ucieszyłem, usłyszawszy jego głos.

– Rafał! Dawno przyjechałeś?

– Wczoraj. Wpadniesz?

– Zaraz będę.

Dziesięć minut później siedziałem w kuchni jego rodzinnego domu. Popijaliśmy piwo i było niemal jak dawniej.

– Co słychać? – zapytałem. – Zeznawaj.

Jak się okazało, dużo się u niego zmieniło. W zasadzie na dobre układał sobie życie na obczyźnie. Wynajmował tam mieszkanie, miał stałą pracę, nawet zaczął szkołę.

– Odpowiednik naszej zawodówki – wyjaśnił. – Z tym, że opłacana jest przez mój zakład pracy. Potem będę musiał u nich pracować co najmniej dwa lata.

– To chyba dobrze, nie?

– Nie narzekam.

Później znów zaczęły się rozmowy z cyklu: „a pamiętasz jak…”. Jakbyśmy byli dwójką emerytów rozpamiętujących minione dzieje. Ale było jakoś inaczej. Nie potrafiłem tego wówczas nazwać, ale wydaje mi się, że chyba już wtedy zaczął się tworzyć między nami dystans. Nie tyle geograficzny, co psychiczny. Obraliśmy różne ścieżki.

Już nie jesteśmy tymi samymi chłopakami, co wcześniej

Życie toczyło się dalej. Skończyłem studia, znalazłem pracę, dziewczynę i mieszkanie. Rafał pojawiał się co kilka miesięcy, raz nawet ja pojechałem do niego. Jednak z każdym kolejnym spotkaniem wyczuwałem, że dzielący nas dystans rośnie. Coraz częściej zdarzały się chwile milczenia, kiedy nie mieliśmy sobie nic do powiedzenia, coraz częściej brakowało nam wspólnych tematów. Próbowaliśmy reanimować naszą więź. Zaprosiłem Rafała na swój ślub; przyjechał z dziewczyną, Polką z pochodzenia, którą poznał w Niemczech. Sam wkrótce się ożenił i też mnie zaprosił na ślub oraz wesele. Porodziły nam się dzieci. Rafał przyjeżdżał coraz rzadziej.

Nasze kontakty ograniczyły się do okazjonalnego telefonu na urodziny i z okazji świąt, a potem do SMS-a. Coś się definitywnie kończyło. Żałowałem, ale cóż mogłem zrobić? Próbować za wszelką cenę utrzymać znajomość, która się wypaliła i umierała śmiercią naturalną? Bez kłótni, złej woli, jakichś niesnasek. Nasze ostatnie spotkania polegały głównie na wspominaniu minionych lat, zupełnie jakby czas się zatrzymał. A przecież każdy z nas szedł do przodu, tylko że wędrowaliśmy w innych kierunkach i pod rękę z innymi ludźmi. Wciąż mamy swoje namiary.

Napisałem do Rafała na WhatsAppie: „Kiedy przyjeżdżacie?”.

„Trudno powiedzieć. Na razie nie mam urlopu”.

„Daj znać”.

„Jasne”.

To było kilka miesięcy temu

Minęły święta, Nowy Rok. Nie odezwał się. Może go nie było, a może przyjechał, tylko ja o tym nie wiedziałem. Szkoda pięknej i długiej przyjaźni, ale nie zatrzymam jej na siłę. Myślałem, że miłości się czasem kończą, a przyjaźnie są na wieczność. Jednak na własnym przykładzie nauczyłem się, że przyjaźń także może mieć swój termin przydatności, też można z niej wyrosnąć. I to wcale nie znaczy, że nie była prawdziwą przyjaźnią, póki trwała. Po prostu obaj się zmieniliśmy. Pozostały wspaniałe wspomnienia ze wspólnie spędzonego czasu i tych nam nikt nie odbierze.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA