Wojtek był miłością mojego życia. Kiedy braliśmy ślub, byłam przekonana, że wychodzę za najwspanialszego mężczyznę pod słońcem. Opiekuńczego, czułego, a przede wszystkim odpowiedzialnego. I nie zawiodłam się. Przez ponad dwadzieścia lat mąż ciężko harował, by zapewnić mnie i trójce naszych dzieci spokojne życie.
Zarabiał sam, bo po narodzinach córki zrezygnowałam z pracy w księgowości i potem nigdy już do niej nie wróciłam. Ze względu na dzieci. Oboje z mężem uważaliśmy, że nie wychowają się same, że muszą mieć przynajmniej jednego z rodziców na co dzień, a nie tylko od święta.
Wojtek więc pracował, ja zajmowałam się domem. I ten podział ról bardzo mi odpowiadał
Lubiłam być kurą domową. Czułam się naprawdę szczęśliwa. Dwa lata temu mąż nagle zmarł. Na zawał. Rano jeszcze śmiał się przy śniadaniu, a po południu już nie żył. Zasłabł na zebraniu w firmie. Współpracownicy od razu wezwali karetkę, ale na pomoc było już za późno. Gdy przyjechałam do szpitala, właśnie zabierano go do kostnicy. „Przykro mi, ale zawał był tak rozległy, że nic nie mogliśmy zrobić” – usłyszałam od lekarza.
Zostałam sama z osiemnastoletnią wtedy Agatą, trzynastoletnim Patrykiem i dziesięcioletnim Sebastianem.
Nigdzie mnie nie chcieli, no to się poddałam
Do pogrzebu nie chciałam uwierzyć w śmierć Wojtka. Wmawiałam sobie, że to tylko zły sen. Wyobrażałam sobie, że zaraz się obudzę i wszystko będzie jak dawniej. Wstanę, wyciągnę dzieci z łóżek, zajmę się śniadaniem, a mąż w tym czasie będzie się szykował do pracy. Gdy nad grobem dotarło do mnie, co się stało, omal nie oszalałam z rozpaczy. Gdyby nie mój brat, chyba skoczyłabym za trumną do głębokiego dołu. Odciągnął mnie w ostatniej chwili.
– Kasiu, wiem, że bardzo cierpisz… Ale życie toczy się dalej. Musisz otrzeć łzy i pomyśleć o przyszłości – tłumaczył.
– O czym ty w ogóle mówisz? Bez Wojtka nie ma żadnej przyszłości. Moje życie się skończyło – wychlipałam.
– To nieprawda! Przypominam ci, że masz troje dzieci. Jesteś za nie odpowiedzialna… – naciskał Andrzej.
– Przecież wiem! – przerwałam mu.
– W takim razie obiecaj mi, że chociaż spróbujesz wziąć się w garść. Nie martw się, pomogę ci. Na tyle, ile będę mógł – przytulił mnie, a ja obiecałam, że się postaram.
Przez następne tygodnie próbowałam odnaleźć się w nowej rzeczywistości
Ale im dłużej to trwało, tym bardziej byłam przerażona. Nagle spadło mi na głowę tysiące nowych problemów, o których wcześniej nie musiałam myśleć. Przede wszystkim nie miałam pieniędzy na życie. Przecież to mąż zarabiał, ja byłam tylko kurą domową. Brat obiecał, że będzie mi dawał czterysta złotych miesięcznie, dzieci dostały po ojcu rentę rodzinną, ale to było zdecydowanie za mało.
Musiałam jak najszybciej znaleźć pracę. Myślałam, że nie będzie to trudne. W telewizji w kółko mówili, że w naszym kraju brakuje rąk do pracy, że każdy, kto chce, znajdzie zajęcie. Niestety, szybko przekonałam się, że to nieprawda. Gdziekolwiek poszłam lub zadzwoniłam, odsyłano mnie z kwitkiem. „Za długo pani nie pracowała”, „Nie zna pani nowych przepisów”, „Nie mamy czasu, żeby panią szkolić”, „Brakuje pani doświadczenia i umiejętności” – słyszałam.
Z bezsilności i złości chciało mi się płakać. Jesteś taka mądra? To idź do pracy! Po pięciu miesiącach bezskutecznych poszukiwań przestałam szukać pracy. Poddałam się. Uwierzyłam, że nikt mnie nie chce, że nadaję się tylko do prowadzenia domu. I do tego się ograniczyłam. Tak jak kiedyś prałam, sprzątałam, gotowałam, pomagałam chłopcom w odrabianiu lekcji. O reszcie nie myślałam.
Banki domagały się spłaty kart kredytowych, na stole piętrzył się stos niezapłaconych rachunków za czynsz i prąd, a ja udawałam, że ich nie widzę lub po prostu wyrzucałam je do kosza.
– Mamo, tak nie można. Mamy coraz większe długi – powiedziała któregoś wieczoru córka, kładąc mi przed nosem wezwanie do zapłaty z elektrowni. – Sama zobacz, jaki to rachunek…
– No i co z tego? – wzruszyłam ramionami.
– Jak to co? Jak tak dalej pójdzie, to wylądujemy pod mostem. Nikt nie będzie się nad nami litował. Mamo, naprawdę musisz coś wymyślić. I to bardzo szybko – odparła.
– Przecież chciałam, próbowałam znaleźć pracę! Ale mi nie wyszło. Nic na to nie poradzę – burknęłam.
– Widać za mało się starałaś! – córka podniosła głos; poczułam, jak wzbiera we mnie złość.
– Jak jesteś taka mądra, to sama coś wymyśl! Rzuć szkołę, idź do pracy. Masz już osiemnaście lat! Nie jesteś dzieckiem! – wrzasnęłam, uciekłam do sypialni i rzuciłam się na łóżko.
Nie mówiłam oczywiście poważnie. Po prostu byłam zła, że smarkula przypomina mi o kłopotach, dlatego wybuchłam. Jednak przez myśl mi nawet nie przeszło, że Agata weźmie sobie moje słowa do serca. I pewnie nie wiedziałabym o tym jeszcze bardzo długo, gdyby nie przypadek. Tamtego dnia jak zwykle wyprawiłam chłopaków do szkoły i postanowiłam pójść do brata. Chciałam poprosić go o dodatkowe pieniądze.
Była dopiero połowa miesiąca, a ja nie miałam już ani grosza na życie
Na przystanku autobusowym natknęłam się na wychowawczynię córki z liceum. Od razu mnie poznała, by gdy żył jeszcze Wojtek, przychodziłam na każde zebranie.
– Co słychać u Agaty? Jak się jej wiedzie? – zagadnęła.
– Wszystko w porządku. A dlaczego pani pyta? Zmieniła pani pracę? – zdziwiłam się.
– Nie. Nadal uczę w tym samym liceum… – odparła kobieta, a ja zrobiłam wielkie oczy.
Nauczycielka podeszła bliżej.
– To pani nic nie wie?
– O czym?!
– O tym, że Agata zabrała swoje dokumenty z sekretariatu i oświadczyła, że rezygnuje z dalszej nauki…
– Słucham? To chyba jakaś pomyłka! Przecież moja córka codziennie rano pakuje książki, zeszyty i wychodzi do szkoły.
– O żadnej pomyłce nie ma mowy. Nie widziałam jej od dwóch miesięcy. Naprawdę o niczym nie miała pani pojęcia?
– Nie! I bardzo mnie to dziwi. Dlaczego nikt ze szkoły do mnie nie zadzwonił?! – zdenerwowałam się.
– Agata nam zabroniła. Stwierdziła, że jest już dorosła i ma prawo samodzielnie decydować o własnym życiu… Teraz zresztą też nie powinnam z panią rozmawiać… Jak sprawa się wyda, mogę mieć kłopoty i…
– Nie będzie żadnych kłopotów. Przysięgam! – przerwałam jej szybko. – A powiedziała chociaż, dlaczego rezygnuje?
– W zasadzie nie. Tyle tylko, że nie ma obowiązku już chodzić do szkoły, więc nie będzie – przyznała kobieta.
– Akurat! Jutro wróci! Żebym się z tego miejsca nie ruszyła! Mam nadzieję, że ją przyjmiecie – zastrzegłam.
– Trudno mi odpowiadać za panią dyrektor, ale myślę, że nie będzie robiła problemów. Agata była przecież jedną z najzdolniejszych i najpilniejszych uczennic w klasie. I nigdy nie sprawiała problemów – uśmiechnęła się.
– W takim razie załatwione. Jutro córka stawia się w szkole. Przyprowadzę ją choćby na smyczy. I przypilnuję, żeby błyskawicznie nadrobiła zaległości! – obiecałam.
Zawiodłam was, skupiłam się tylko na sobie…
Nie pojechałam do brata. Brak pieniędzy zszedł wtedy na drugi plan. Myślałam tylko o Agacie. Byłam na nią wściekła. Zastanawiałam się, dlaczego zrezygnowała ze szkoły. Do głowy przychodziło mi wtedy tylko jedno: wpakowała się w jakieś podejrzane towarzystwo i zeszła na złą drogę. Na samą myśl o tym, że przybędzie mi kolejny problem, robiło mi się słabo. Tak mnie to męczyło, że nawet nie porozmawiałam z synami. Podałam im obiad, a potem odesłałam do pokoju.
Agata pojawiła się niedługo po szesnastej. Rzuciła torbę z książkami w kąt i ruszyła do swojego pokoju. Poszłam za nią.
– Hej, jak było w szkole? – zapytałam, starając się zachować spokój.
– W porządku. Mieliśmy klasówkę z matmy. Chyba nieźle mi poszło. A z polaka dostałam piątkę – odparła, patrząc mi w oczy.
Nie mogłam uwierzyć, że moja córka potrafi tak bezczelnie kłamać.
– Doprawdy? A ja słyszałam zupełnie coś innego! – podniosłam głos.
– Co?
– Że rzuciłaś szkołę! Od dawna nikt cię tam nie widział! – wypaliłam ze złością.
– Zwariowałaś? Skąd ci to przyszło do głowy?
– Nie zaprzeczaj, wiem to z pewnego źródła. Spotkałam na ulicy twoją wychowawczynię…
– A to małpa! Nie miała prawa ci mówić! Napiszę na nią skargę do kuratorium albo nawet pozwę do sądu! – zdenerwowała się.
– Uważasz, że to największy problem?
– Innego nie widzę – prychnęła.
– A ja tak. Mało mam kłopotów? Musisz mi ich jeszcze dokładać?! Co ty sobie wyobrażasz? Że jak ojciec nie żyje, to możesz już sobie robić, co chcesz? Nic z tego, moja panno! Nie pozwolę, żebyś zeszła na złą drogę i zmarnowała sobie życie. Albo natychmiast zerwiesz z tym parszywym towarzystwem, albo… – nacierałam.
– Mamo!
– Nie przerywaj mi! Dopóki mieszkasz pod moich dachem, masz mnie słuchać. Mów natychmiast, gdzie byłaś! Bo inaczej popamiętasz! – chwyciłam Agatę za ramiona i zaczęłam nią potrząsać.
– Chcesz wiedzieć? Proszę bardzo. W pracy! – krzyknęła mi w twarz.
– Gdzie? – puściłam ją.
– W pracy. Zatrudniłam się w supermarkecie. Kierowniczka jest w porządku i zgodziła się, żebym przychodziła tylko na pierwszą zmianę. Żeby sprawa się nie wydała.
– A… ale jak to? Dlaczego?
– Jeszcze pytasz? Nie miałam innego wyjścia. Skoro ciebie nic nie obchodzi, nie szukasz pracy, masz wszystko gdzieś, musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. Sama mi to zresztą podpowiedziałaś. Pamiętasz? – patrzyła na mnie ze spokojem.
– Ale przecież nie mówiłam tego poważnie. Tak mi się wymsknęło. Bardzo cierpię po śmierci twojego ojca i…
– A myślisz, że ja nie? Albo Patryk? Czy Sebek? Nam też brakuje taty. Oddalibyśmy wszystko, żeby był z nami. Ale to niemożliwe. Musimy więc nauczyć się żyć bez niego. My to już zrozumieliśmy, a ty? – wpatrywała się we mnie intensywnie.
Chyba nie muszę mówić, jak się wtedy poczułam. Zrobiło mi się potwornie wstyd. Z przeraźliwą jasnością uświadomiłam sobie, jak bardzo zawiodłam Agatę i synów. Zamiast wspierać te dzieciaki, wziąć odpowiedzialność za rodzinę, zatraciłam się w bólu i rozpaczy. I pozwoliłam na to, żeby córka przejęła moją rolę…
– Zawołasz swoich braci? – wykrztusiłam.
– Po co? Jeśli zamierzasz im zrobić awanturę za to, że nic ci nie powiedzieli, to sobie daruj! Są mądrzejsi od ciebie
. – Przestań, proszę… Chcę z wami porozmawiać. I bardzo, bardzo przeprosić…
Tamtego dnia długo rozmawiałam z dziećmi. Wytłumaczyłam im, dlaczego do tej pory tak się zachowywałam. I obiecałam, że to się więcej nie powtórzy.
– Na pewno, mamo? – zapytał Sebastian.
– Na pewno, synku, na pewno. Dlatego twoja siostra od jutra wraca do szkoły. I mam nadzieję, że nie będzie się sprzeciwiać. Chociaż jest już dorosła – łypnęłam w stronę Agaty.
– Nie mam najmniejszego zamiaru… Praca jest ok, wolę jednak jeszcze się trochę pouczyć… Ale jesteś pewna, że sobie poradzisz? – zapytała poważnym głosem.
– Poradzę sobie. Przecież wam to przed chwilą obiecałam – przytuliłam ją.
Dotrzymałam słowa. Tamtego dnia otrząsnęłam się ze smutku, zmusiłam się do działania, odzyskałam chęć do życia. Zastąpiłam Agatę w supermarkecie, zainteresowałam się kursami doszkalającymi z księgowości. Po cichu dorabiam sobie też sprzątaniem. Nie chcę zapeszać, ale zaczynam wierzyć, że jutro rzeczywiście będzie lepiej. Szkoda tylko, że tak późno oprzytomniałam. Ale jak mówi przysłowie, lepiej późno niż wcale. Prawda?
Czytaj także:
Gdy chciałem zerwać z ukochaną, groziła samobójstwem
Traktowałam synową jak córkę, ale zmieniła się nie do poznania
Brzydziłam się jeździć do teściów. Traktowali swoje psy jak bóstwa