Kiedyś byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie. Nawet nie przypuszczałam i kompletnie tego nie przewidziałam, że moje życie potoczy się inaczej. Tak rozpaczliwie żałośnie...
Do niedawna nie byłam nawet w stanie samodzielnie egzystować, nie mówiąc już o zwierzaniu się komukolwiek z tego, co mnie spotkało. Podobno najłatwiej otworzyć się przed kimś obcym. Mnie trudno przed każdym. W każdym razie spróbuję, mimo że wciąż mam łzy w oczach. A gdy nikt nie widzi, pozwalam im płynąć.
Trochę pomaga, ale tak naprawdę niczego nie zmienia. Gdy już naprawdę nie mogę się pozbierać, patrzę na tamto zdjęcie i wtedy wiem, że po prostu muszę być silna. Wbrew wszystkiemu, wbrew całemu światu, logice i sercu.
Rok temu wyszłam za mąż, z miłości największej w świecie. Oboje z Wojtkiem byliśmy o tym przekonani. Chodziliśmy ze sobą od połowy studiów i w zasadzie od początku wiedzieliśmy, że jesteśmy sobie przeznaczeni.
Teraz, gdy po kolei analizuję nasze wspólne życie – każdy miesiąc, tydzień, dzień – myślę, że od początku wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko nam. Mieliśmy wziąć ślub zaraz po studiach, w czerwcu ubiegłego roku. W maju zmarł mój tato, do tej pory najważniejszy mężczyzna w moim życiu. Bardzo przeżyłam jego odejście. To dlatego przesunęliśmy ślub, Wojtek uszanował mój ból. Gdybym wtedy wiedziała, że nie dane nam będzie długo być razem, nie czekalibyśmy... Przecież nie musieliśmy robić wesela. A tak straciliśmy tyle czasu.
Boże, jaka byłam wtedy głupia...
Kiedyś recytowałam w szkole znany wiersz księdza Twardowskiego: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…” Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że te słowa absolutnie mnie nie dotyczą. Że my, młodzi, tak naprawdę nie musimy się śpieszyć i poeta zwracał się tylko do ludzi starszych. Co najmniej jakbyśmy byli nieśmiertelni.
Wojtek był wspaniałym człowiekiem. Przecudownym! Mogliśmy być razem tacy szczęśliwi… Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek osiągnę ten stan ducha. Na razie jestem pełna obaw. Nie, nie o siebie, ale o Wojtka juniora. Jeszcze nie przyszedł na świat. Co dzień wpatruję się uporczywie w zdjęcie z usg:
– Będzie pani miała synka – powiedział mi ginekolog podczas ostatniej wizyty. Tak naprawdę to nie wiem, czy bardziej boję się jego narodzin, czy też nie mogę się ich doczekać.
To okropna złośliwość losu, że Wojtek senior nigdy nie zobaczy syna. Nawet nie dowie się o jego istnieniu. Chyba że istnieje życie pozagrobowe… Moja przyjaciółka, która jest osobą bardzo uduchowioną twierdzi, że to opatrzność nade mną czuwa. Wojciech senior odszedł, za to narodzi się Wojtek junior.
Nie chciałam takiej zamiany. Początkowo nawet wiadomość o ciąży wywołała we mnie furię. Jak to? Nie dam rady wychować go bez ojca – histeryzowałam przerażona. Niestety, czy może właśnie „stety”, wskutek okrutnej ironii losu Wojciecha seniora zastąpi Wojtuś junior. Nie, nie zastąpi. Ale może wypełni pustkę w moim domu i – co ważniejsze – w moim sercu.
Do dziś nie wiem, czym zawiniłam i co takiego zrobiłam, że zostałam w taki sposób doświadczona. Żyliśmy zgodnie, mieliśmy tyle planów… Na dziś i na jutro. Wszystkie wzięły w łeb tamtego pamiętnego dnia, kiedy odszedł Wojtek.
Po obiedzie wybrał się do garażu
Gdyby poszedł do sklepu i nie wracał tak długo, może bym coś podejrzewała. Zresztą w sklepie zawsze są ludzie, ktoś udzieliłby mu pomocy. W garażu mój mąż siedział czasem i dwie godziny, bo lubił sobie pogrzebać przy samochodzie. Kiedyś, jako młody chłopak, robił to z ojcem. Teraz dla naszej starej vectry kupiliśmy garaż z kanałem, specjalnie po to, żeby Wojtek mógł sam naprawiać jakieś drobne usterki.
Zaniepokoiłam się dopiero wtedy, gdy mąż nie przyszedł na kolację. Wojtek zawsze był punktualny i tylko jakaś ważna rzecz mogła sprawić, że się spóźniał. Choć nigdy nie zdarzyło się, aby mnie o tym wcześniej nie powiadomił. Jego komórka nie odpowiadała, nagrałam się więc na pocztę głosową, ale... Po kolejnych pięciu niespokojnych minutach postanowiłam pójść sama sprawdzić, gdzie jest Wojtek. Pamiętam, że byłam na niego zła i w myślach już szykowałam reprymendę.
Nigdy jej nie wygłosiłam... W momencie gdy zakładałam buty, zadzwonił do drzwi sąsiad z zapytaniem, czy Wojtek czasem nie zapomniał zamknąć drzwi od garażu. Widząc moją minę powiedział, że pójdzie jeszcze raz sprawdzić.
Czy wtedy już coś podejrzewałam? Najwyżej to, że może spotkał się z jakimś kolegą i piją razem piwo, dlatego zapomnieli o bożym świecie. Do dziś mam żal do losu, do Boga, że żaden głos wewnętrzny mnie nie ostrzegł. Sąsiad znalazł Wojtka leżącego w kanale pod autem... Było już za późno, aby coś zrobić. Zawał okazał się rozległy, rzadko spotykany u osoby w tak młodym wieku.
Przybiegła po mnie sąsiadka, żona sąsiada. Zaraz potem nadjechało pogotowie, ale lekarz nie był w stanie pomóc. Straciłam przytomność, a potem straciłam chęć do życia. Odzyskałam ją dopiero niedawno, nawet nie od razu po pierwszej wizycie u ginekologa. Teraz myślę, że Wojtek junior mnie uratował. Gdyby nie to jego niewyraźne serduszko na zdjęciu USG, nie miałabym dla kogo trwać na tym świecie. I choć moje życie miało wyglądać zupełnie inaczej, wiem, że muszę się pogodzić z takim, jakie jest. I jakie będzie po narodzinach Wojtusia.
Czytaj także:
„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”
„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wrócić”
„Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”
„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”