„Mój mąż zginął w wypadku. Jechał pijany, bo dowiedział się o moim romansie”

kobieta której mąż zginął fot. Adobe Stock
Marek zginął w wypadku samochodowym. Nadmierna prędkość, alkohol w organizmie, kiepska pogoda. Uderzył w drzewo. Niewiele zostało z naszego auta, ale zarazem wystarczająco dużo, żebym miała o czym myśleć do końca życia.
/ 11.03.2021 13:45
kobieta której mąż zginął fot. Adobe Stock

– Anetko, pojadę na wieś na weekend, zrobię jesienne porządki – powiedział. – Pozamykam wszystko, spuszczę wodę, przecież w tym roku już tam nie zajrzymy, nie?
– Raczej nie. Mam troszkę powyżej uszu tej wsi i jej zapachu – przyznałam.
– No właśnie. I robota czeka.
– Może chcesz, żebym pojechała z tobą?
– Nie. Dam radę. Przyda mi się kilka dni samotności – zapewnił mnie mąż.

To była nasza ostatnia rozmowa twarzą w twarz. Marek wyjechał w czwartek zaraz po pracy. Na piątek wziął sobie wolne. Liczył na to, że za trzy godziny będzie na miejscu. W piątek jechałby znacznie dłużej przez korki i samochody działkowiczów.
Marek zadzwonił do mnie po 21.
– Jestem na miejscu. Wszystko ok. A ty co porabiasz?
– Czytam. Chcę się dziś wcześniej położyć spać. Bez ciebie mam wreszcie szansę, żeby się wyspać.
– To już nie będę przeszkadzał. Trzymaj się. Pa.
– Dobrej nocy.
– Pa.
Wcale nie czytałam. Byłam gotowa, umalowana i wystrojona na randkę z Michałem. Oszukiwałam Marka już od roku. To był po prostu romans. Nie umiem powiedzieć, czy za tym stała miłość, raczej nie. Nie planowałam rzucić Marka, był mi bliski jak zawsze. Michał – to była przygoda. Nie zmywaliśmy wspólnie naczyń, nie chodziliśmy na filmowe premiery, nie planowaliśmy zakupów i nie grabiliśmy liści. Spotykaliśmy się w jednym tylko celu, żeby iść ze sobą do łóżka. Choć w naszym przypadku to „łóżko” miało znaczenie raczej symboliczne. Kochaliśmy się gdzie popadnie. I tyle. Później mieliśmy na dwa, trzy dni spokój, dopóki znów nas nie naszło.

Nie chciałam, żeby mój związek z Markiem na tym ucierpiał. Dlatego robiłam wszystko, żeby nie miał szansy się dowiedzieć o Michale. Pomagało nam to, że nie mieliśmy z nim żadnych wspólnych znajomych. Był zupełnie obcym facetem, który zaczepił mnie na parkingu pod supermarketem na tyle skutecznie, że zamiast dostać w twarz, dostał to, czego oczekiwał.
Nie umiem się za to winić. Widocznie ja też na coś takiego czekałam. Czasami tak się zdarza i już. Nie ja pierwsza i nie ostatnia.
– Byłeś zaskoczony, gdy zadzwoniłam?
– Odrobinę. Co się stało?
– Marek wyjechał na działkę. Będzie tam do niedzieli.
– No proszę, jaki dobry chłopak.
– Nie drwij z niego.
– Nie drwię. Mówię, że dobry, bo mógłby cię przecież zabrać ze sobą. I wtedy byłoby słabo. Pięknie wyglądasz.
– Jak pięknie?
– Bardzo pięknie. Tak pięknie, że mam ochotę coś w tej nieskazitelnej piękności popsuć.
– Ciekawe co?
– Jeszcze nie wiem. Coś może rozpiąć, potargać, może coś pognieść i potarmosić.
– Będę się broniła.
– A jak chcesz się bronić, jestem przecież silniejszy.
– Mogę drapać i kąsać, nie zapominaj.
On rozpinał, targał i tarmosił, a ja trochę drapałam i gryzłam. Po wszystkim leżeliśmy obok siebie na jego łóżku.
– Może zostań dziś na noc. To byłoby dla nas jakieś nowe doświadczenie. Pokochałbym się z tobą w takim porannym rozmemłaniu, co?
– Nie. Nie chcę. Czuję, że wkradł się tu jakiś nieznośny cień sentymentalizmu. Pamiętaj, tyle, ile jest między nami, w zupełności wystarczy.
– Kobieta z zasadami. To lubię.
– No. Nie chcę żebyś przestał mnie lubić. I uwielbiam budzić się w swoim łóżku.
– W waszym łóżku.
– Niech będzie: w naszym łóżku. Ciesz się, że dostajesz tyle, ile dostajesz.
– Cieszę się. A spotkamy się jutro?
– Myślę, że tak… Będę dzwonić.

Lubiłam te zmęczone powroty do domu. Zawsze musiałam trochę nabujać, że praca, że spotkanie z koleżanką, że korki, że cokolwiek. Na szczęście Marek nie był typem śledczego. Nie dociekał. Brał to, co mówię, za dobrą monetę, a ja przecież tak bardzo go kochałam. Tego dnia obyło się bez bujania. Sprawdziłam, czy nikt nie próbował dodzwonić się na domowy telefon i poszłam spać.
Obudził mnie dźwięk komórki. Roman, znajomy policjant z „naszej” wsi, powiedział coś o wypadku. Długo nie mogłam zrozumieć, o co mu chodzi. Nie umiałam dopuścić do świadomości informacji o śmierci Marka.
– Coś pomyliłeś!
– Aneta, tak mi przykro. Widziałem to, byłem już na miejscu. Marek nie żyje.
– To go zawieź do szpitala, na co czekasz?
– Oni go dawno zabrali. Ale to na nic. On nie żyje. Auto wbite w drzewo. Nie miał zapiętych pasów. To było straszne. Przepraszam.

Próbowałam poskładać myśli.
Jak ja mam tam pojechać? Nie mieliśmy drugiego samochodu.
– Michał, Marek miał wypadek, oni mówią, że nie żyje! Możesz…?
– Jasne, zaraz się zbieram.
Michał zawiózł mnie na miejsce.
– A co będzie, jeśli to jednak jakaś pomyłka? Jeśli pomylili go z kimś, a on siedzi pod lipą i pije kawę? To co ja wtedy powiem, że kim ty jesteś, Michał?
– Jeśli tak będzie, to będziesz tak szczęśliwa, że powiesz cokolwiek.
– No tak. Ale co?
– Prawdę. Że po tej informacji poprosiłaś znajomego o pomoc. A ja jestem tym znajomym. Prawda jest najlepsza.

Prawda była najgorsza. Sąsiedzi ściągali nasz zmiażdżony samochód ciągnikiem. Roman podszedł do nas.
– Aneta, wszystko, co powiedziałem ci rano, to prawda. Marek nie żyje. Ściągamy wasz samochód na działkę, choć nie sądzę, żeby coś jeszcze z niego dało się zrobić.
Płakałam, siedząc pod naszą lipą na ulubionej ławce Marka. Widziałam pustą butelkę po wódce na stole i jeden kieliszek. To takie do Marka niepodobne. Co takiego stało się w jego życiu, że uznał za stosowne upić się samemu? A może to ktoś zrobił? Może wyczyścił dom ze śladów swojej obecności i upozorował ten wypadek?
– Uspokój się. Prawdopodobnie prawda jest banalna. Upił się, ruszył na jakąś pijacką przejażdżkę i uderzył w drzewo.
– Po co miał jeździć po nocy? A może miał tu jakąś babę? I dlatego nie chciał mnie zabrać. Mówił, że potrzebuje pobyć sam… Jak myślisz, co?
– Myślę, że potrzebował pobyć sam.
– Dlaczego to zrobił właśnie mnie?
– Chodź, wracamy, Aneta. Nie ma sensu, żebyś tu siedziała.
– Tak. Dobrze. Pomóż mi tylko zebrać rzeczy Marka. I sprawdź w samochodzie. Może trzymał coś w schowku. Schowek jest chyba cały… Znalazłeś coś?
– Nic istotnego. Jakieś szpargały. Wrzucę ci to do torby. Przejrzysz w domu.

Michał zachowywał się bardzo dobrze, jak stary, wypróbowany przyjaciel. Wjechaliśmy windą, miał wejść do nas, do mnie po raz pierwszy. Nigdy wcześniej tu nie był.
– Zostać z tobą?
– Nie. Dzięki za wszystko. Odezwę się.
– Pamiętaj, jeśli coś, to dzwoń bez względu na porę. Dobrze?
– Dobrze.
Wyciągnęłam drobiazgi i papiery z torby. Rozpłakałam się. Pół paczki papierosów i zapalniczka. Książeczka serwisowa i gwarancyjna samochodu. Chusteczki do nosa. Zapasowe okulary. Instrukcja obsługi. Dziwna… Co to jest „USB Pendrive Podsłuch”?
Zaczęłam czytać. Urządzenie, dyktafon do podsłuchu imitujący zwykły pendrive. Może magazynować 30 godzin nagrań po pełnym naładowaniu. Zdjęcie. Widziałam takie urządzenie, tylko gdzie?
Zaczęłam rozglądać się po mieszkaniu. To gdzieś tu leżało! Przeszukałam biurko Marka. Szuflady. Nie było. Przeszłam przez salon i sypialnię, ale nigdzie go nie zauważyłam. Zajrzałam jeszcze raz do torby spakowanej przez Michała. Był na dnie. Mały pendrive. Odpaliłam mój laptop. Dosyć szybko odnalazłam nagrania. Włączyłam pierwsze. Usłyszałam swój głos.

„Jesteś teraz wolny?… No właśnie… Tak… Nie, mamy czas, ale tylko do popołudnia, pojechał do swojej matki… No tak… Mam przyjechać?… A które?… Które lubisz najbardziej?… Nie! Nie włożę stringów… Bo nie!… Mogę włożyć tę z błękitną koronką… Tak?… Na pewno?… A ty? Jakie masz majtki? To w takim razie już nie wstawaj, czekaj w łóżku. Pielęgniareczka w drodze…”.
Zrobiło mi się gorąco.
Ze wstydu, że takie głupoty wygadywałam. Z bólu, że Marek to wszystko słyszał. Że słuchał rzeczy, których nigdy nie wypowiedziałabym do niego. Z wściekłości, że zainstalował takiego szpiega, że odważył się na coś tak potwornego jak na podsłuchiwanie swojej żony. Z upokorzenia.

Wyrwałam pendrive z laptopa i od razu wyrzuciłam do kosza na śmieci. To jakaś bzdura, to tylko bredzenie uwodzących się kochanków. To nie ma nic wspólnego z miłością. Taka gra!
Nie wiem, czy dla Marka to była tylko taka gra. Nie wiem i nigdy się nie dowiem, czy ma to jakikolwiek związek z jego wypadkiem. Czy dlatego się upił? Czy wsiadł do samochodu, bo chciał wrócić do miasta i nakryć mnie z Michałem? A może jednak miał tam na wsi jakąś kochanicę i do niej jechał? Może też tak gadali ze sobą przez telefon?
Nie mogę go o to zapytać.
I jeszcze jedno: wcale nie chce mi się dzwonić do Michała. Nie chcę kontynuować tego romansu. Czuję, że cokolwiek do niego powiem, Marek będzie wszystko słyszał.

Więcej prawdziwych historii:
„Od wielu lat mam męża i kochanka. Obydwu kocham tak samo i nie potrafię z nich zrezygnować”
„Narzeczony utuczył mnie i... zwiał. Zostałam sama, smutna i gruba”
„Gdy zachorowałam na raka, straciłam pracę, znajomych, a w końcu i męża. Odszedł ode mnie do zdrowej kobiety”

Redakcja poleca

REKLAMA