Mam w życiu dwie prawdziwe pasje. Pierwsza (bo wcześniejsza) to gotowanie. Druga to, jakby to ładnie powiedzieć, amory. Czyli jestem gotującą zalotnicą albo kochliwą kucharką. Jak kto woli.
Dziś jestem już dojrzałą kobietą i z niejakim smutkiem muszę się przyznać, że obie moje pasje nabrały zasadniczej powagi i stateczności. Smaki najbardziej nawet wyszukanych potraw spowszedniały. Od kilku lat nie potrafię się także dziko zakochać. Co tam „dziko”, wcale się nie zakochuję. „Gdzie ci mężczyźni?” – chciałoby się zaśpiewać.
Od czasu, kiedy związałam się z Grześkiem, zakochałam się tylko raz, w Olafie. A to już siedemnaście lat! Tyle lat! Ale po kolei. Grześka poznałam na balkonie u Moniki. Była impreza, Monika naspraszała gości i przygotowała zimne zakąski. Nałożyłam sobie trochę na talerz, nie za wiele, bo nigdy nie wierzyłam w kulinarny talent gospodyni. Przy pierwszym kęsie okazało się, że słusznie. Coś, co wyglądało na pikantną kulkę mięsną (To taka moja wariacja na temat kofta curry – zachwalała Monika) zaczęło niepokojąco rosnąć mi w ustach.
Pikantność okazała się ponurym zajzajerem bez finezji. Pomyślałam, ze nie dam rady przełknąć świństwa i muszę to dyskretnie wypluć. Balkon nadawał się do tego idealnie.
Oparta o barierkę wychyliłam się i zaczęłam pozbywać się tego, co miałam w ustach. Na chodnik, prosto z szóstego piętra.
– Pluj spokojnie, nie przeszkadzaj sobie – usłyszałam. – Ja już swoje odplułem.
Mało się nie zakrztusiłam.
– Ojej, przepraszam. Nie sądziłam, ze ktoś mnie tu znajdzie w takim momencie.
– Grzesiek jestem. Kumpel Moniki z piaskownicy – przedstawił się wysoki facet.
– Honorata.
– Też ładnie. A tym pluciem się nie przejmuj. Wszyscy tak robią. No, prawie wszyscy. Jest tu kilka osób pozbawionych smaku. Pokaż, co tam jeszcze sobie nałożyłaś.
Wyciągnęłam w stronę Grześka talerz, a zarazem rzuciłam spojrzenie kontrolne na jego twarz. I natychmiast się zakochałam.
– Tego nawet nie próbuj. To ma jedną zaletę, fajnie lata. Mogę?
Skinęłam głową. Grzesiek uważnie wydłubał z mojego talerza jakiś rodzaj placuszka.
– Zobacz. Trzeba nadać temu takie wirowanie, wtedy leci jak dysk. Lubisz sport?
– Boks lubię.
– Uważaj!
Zamachnął się i rzucił, przyśpieszając na samym końcu skręt dłoni. Placuszek pofrunął i spadł aż pod śmietnikiem.
– Masz jeszcze jeden? Może trafię.
– Nie. Miałam tylko ten. Ale tu masz trochę grillowanego bakłażana. Nie krępuj się.
– Bakłażan się nie nadaje, bo obcieka tłuszczem. Musiałbym potem wymyć paluchy.
– No tak.
– I nie mógłbym cię przytulić w tej jakże romantycznej scenerii.
– Jak to?
– Normalnie. Gdy poznaję dziewczynę, która robi na mnie oszałamiające wrażenie natychmiast ją przytulam, o tak…
– I?
– I od razu czuję, czy ja też jej się podobam, czy nie. To się czuje w napięciu jej ciała.
– I?
– Podobam się tobie. Tak jak myślałem.
Napięcie mojego ciała musiało rzeczywiście na to wskazywać, bo on wcale nie miał zamiaru mnie puścić, a ja wcale tego nie chciałam. Chwilo trwaj!
Z tego napięcia wypadł mi z dłoni talerz z resztką przekąsek i rozbił się na dole.
– Co jest? Ja ci porzucam, łobuzie. Zaraz zadzwonię po policję, to ci się, łachudro, odechce – ktoś wrzeszczał spod bloku.
Grzegorz wychylił się nieco, bynajmniej nie rozluźniając uścisku.
– Bardzo pana przepraszam. Po prostu koleżanka zasłabła i jej ten talerz wypadł z ręki. To się już nie powtórzy. Trzymam ją mocno.
– Ja ci dam, będzie sobie tu żarty stroił, bandyta jeden! Kto cię chował, chyba krowy w chlewie? Idioto!
– Honorato, pozwolisz, że już nie będę dalej bronił twojej czci i nie wytłumaczę temu dżentelmenowi, że krowy trzyma się w oborze… O, Boże! Co za czasy. Zauważyłaś? W oborze. O, Boże.
– Zauważyłam.
Przez głowę mi przeleciało, ze teraz ja powinnam powiedzieć „za uwarzyłam” ale zrezygnowałam, bo niby co to miało by być to „za”, które uwarzyłam? Powiedziałam za to:
– A ja świetnie gotuję.
– Zaproś mnie.
– Jutro?
– Jutro? Mam czekać do jutra? Urwijmy się stąd, kto daje od razu, ten daje dwa razy.
– Zrazy. Tylko to mam lodówce.
– Kocham zrazy.
Grzegorz pochłonął zrazy i zamieszkał ze mną. Potem wzięliśmy ślub. Skromny. Bankiet na sześć osób, my i świadkowie z przyległościami. Pałaszowali aż im się uszy trzęsły.
– Dobra żona tym się chlubi, że gotuje, co mąż lubi! Wypijmy zdrowie mojej najukochańszej Honoratki.
– Dobry mąż robi się obłożnie chory, kiedy nie da żonie dość kasiory! Za ciebie, mój najukochańszy Grzesiu.
– Gdy w małżeństwie tylko nuda, dobry kochanek zrobi cuda!
– Olaf! Chyba oszalałeś! Jak możesz w takiej chwili takie głupoty wygadywać.
To moja świadkowa Ewa przywołała swojego nowego partnera do porządku.
– No co ty, Ewciu? To tylko taka przestroga. Niech uważają, żeby nie było nudno.
– I za to wypijmy! Precz z nudą!
– I nudziarzami.
Olaf nie zrobił na mnie wrażenia. Był sporo starszy i poza tym toastem nie odezwał się chyba ani razu. Drugi raz spotkałam Olafa przypadkowo, w księgarni.
– Olaf?
– O, dzień dobry… Przepraszam… zapomniałem, jak masz na imię… ale mi głupio.
– Honorata. Ewa była moją świadkową.
– No, przecież pamiętam. Ja wiem, kim jesteś, tylko jakoś imiona mi z głowy uciekają.
Uciekają! To bydlak. MOJE imię mu uciekło? Jeszcze zrobię tak, że je zapamięta! Tak myślałam lekko wzburzona.
– A co u Ewy? Nie mam z nią kontaktu…
– Ja też nie. Rozstaliśmy się kilka dni po tym weselu. Wspaniale gotujesz. Sama to wtedy przygotowałaś?
– Sama. Jak to rozstaliście? To z kim jest teraz Ewa? – zaciekawiłam się.
– Nie wiem i nie interesuje mnie to. Mam tylko jedną uwagę. Za mało pieprzu.
– Jakiego pieprzu?
– No, w twoich daniach. Tam się aż prosiło, żeby było więcej pieprzu. Pieprz pięknie podnosi niektóre smaki. Z solą bym nie przesadzał. Sól ujednolica, ale pieprz! Pieprz to królowa przypraw.
– Raczej król.
– To zależy, czy wykorzystujesz żeńskie czy męskie ziarenka.
– Wygłupiasz się?
– Tak. Mówię, że pieprz to królowa, bo wszystko, co najlepsze, powinno być rodzaju żeńskiego. Książka jest rodzaju żeńskiego.
– A ty? Jakiego jesteś rodzaju?
– Ja jestem rodzaj żeński uwięziony w rodzaju męskim – powiedział to z takim wyrazem bólu na twarzy, że… byłam ugotowana.
Znów. Zakochałam się! Czy ja jestem normalna?
Grzesiek był fachmanem od budownictwa. Jedyny taki w firmie. Firma rosła w siłę i budowała w całym kraju. Cokolwiek, gdziekolwiek się działo, Grzesiek się pakował i wio… na trzy, cztery dni.
Olaf zajmował się literaturą. Czytał, pisał, jadł moje odpowiednio dopieprzone potrawy i znowu czytał. Nigdy nie ściągałam go do naszego domu. Przez lojalność wobec Grześka. Tyle że lojalność słabła, gdy korzystając z jego nieobecności, lądowałam w łóżku Olafa. I tak już od wielu lat. Początkowo były z tym pewne problemy.
– Cholera jasna, Honorata, co się z tobą wyprawia? – zapytał raz mój mąż.
– Ale o co ci chodzi?
– O to.
– No co? Lubisz przecież. Bakłażan, ryż, pomidorki, czosnek, drobno posiekana kiełbaska. Co jest nie tak?
– Honoratko, ale po co tam tyle pieprzu? Przecież wiesz, że nie lubię pieprzu! Nie znoszę pieprzu. Mama moja pieprzyła wszystko. Wszystko tak pieprzyła, że aż spieprzyła życie ojcu i sobie samej. A ja mam uraz. Przecież ty to wiesz doskonale. To skąd ten pieprz?
– No nie wiem. Może się zagapiłam?
– To następnym razem bądź łaskawa uważać. No nic, wyjeżdżam jutro do Zielonej Góry. Będę dopiero w sobotę.
– Dobrze, przysięgam. Obiecuję, że sobota będzie bezpieprzna.
Grzesiek pojechał, a ja zapakowałam papryki pojechałam do Olafa.
– No nieźle… pieprzne jak trzeba. Ale co to jest? Honoratko? To chyba jakaś kiełbasa?
– No tylko troszeczkę, tak dla smaku. To dobra jest, królewska…
– Wiesz, że nie znoszę kiełbasy, nawet jeśli by była cesarska. Proszę cię, jeśli już chcesz coś dodać dla smaku, to niech to będzie kawałek podrobionego kurczaczka. Kurczak z pieprzem jest bardzo dobry.
Z tym pieprzem to dziwna sprawa. Grzesiek, który go nie znosi, ma go w sobie aż nadto i w łóżku jest bardzo ostry. Olaf zajadający się nim, w łóżku jest delikatny, alabastrowy jak najwspanialszy lek…
Ja sama już od kilku lat jestem wegetarianką. Moi panowie stanowczo odmawiają. Co robić? Nie potrafię jakoś spotkać wege-chłopca, który rozbudziłby we mnie zmysły.
Więcej prawdziwych historii:
„Włożyliśmy kilka lat i małą fortunę w remont mieszkania od teściów. Teraz chcą nas z niego wyrzucić”
„Od lat okłamuję córkę, że jej ojciec nie żyje. Zaszłam w ciążę jako nastolatka, a on uciekł, bo nie był na to gotowy”
„Rodzice byli wściekli, gdy Aśka przestała przysyłać pieniądze ze Stanów. Nikt nie wiedział, jaka była prawda...”