„Mój mąż zaginął, a ja latami na niego czekałam. Nikt nie mógł zrozumieć, że ciągle jestem mu wierna i dotrzymuję przysięgi"

Latami czekałam na męża fot. Adobe Stock, Ingo Bartussek
„Nikt nie mógł pojąć, że nie zawsze czas leczy rany, a miłość, choć bez ciągu dalszego, nie zanika. Moje uczucie karmiło się wspomnieniami i nadzieją. Nie mając dowodu, że Ludwik zmarł, uznałam że gdzieś tam żyje, więc nadal jest moim mężem, a ja jego żoną. W takim razie przysięga obowiązuje, niezależnie od tego, co mówią prawnicy i przyjaciółki".
/ 07.11.2022 12:00
Latami czekałam na męża fot. Adobe Stock, Ingo Bartussek

Kiedy zamknęły się drzwi za tragarzami, usiadłam zmęczona w fotelu. To miał być mój nowy dom – „Spokojna jesień” Dom Seniora. W niewielkim pokoiku ustawiono kilka moich mebli, tych ukochanych, które zabrałam ze sobą z ostatniego mieszkania.

Co czeka mnie w nowym miejscu? Już tylko cisza? A może dochodzący zza ściany czyjś kaszel i ostatecznie zapomnienie. Powolne umieranie? Trudno jest się pogodzić z mijającym czasem, gdy ma się świadomość, że dobija się do kresu swoich dni. Przynajmniej ja nie chciałam się na to zgodzić.

Przecież w duchu nadal byłam młodą dziewczyną

Wciąż świetnie pamiętałam tamte dawne lata. Tyle wspomnień... Sięgnęłam po drewnianą szkatułkę. Jechałam właśnie do szkoły. Za dwa dni wypadał 1 września. W nadchodzącym 1938 roku miałam zdawać maturę. Tamtego lata skończyły się moje ostatnie beztroskie wakacje. Wracałam do pensjonatu w Rzeszowie. Zastanawiałam się, co dalej ze mną będzie?

„Może pojadę na studia do Warszawy? Kto wie, co zadecyduje ojciec”. Bryczka wjechała na piaszczysty dukt, którym mieliśmy dojechać do stacji. W pewnej chwili gdzieś z pola napłynął do mnie śpiew.

Okazało się, że była południowa przerwa. Wszyscy zebrali się wokół jakiegoś chłopaka. Z daleka zobaczyłam, że wszedł na wysoką stertę siana. Zaczął śpiewać piosenkę z repertuaru Kiepury. Poprosiłam woźnicę, żeby zatrzymał powóz. Zaczęłam słuchać. Jeden z robotników zawołał chłopaka po imieniu. Ludwik.

A kiedy on mnie ujrzał i nasze oczy się spotkały, nasz los został przypieczętowany, choć wówczas ani ja, ani on jeszcze o tym nie wiedzieliśmy.

Kupił mi jedwabną chustę w chińskie pawie

Przez miesiąc pracował ciężko w tartaku, by móc mi ją podarować. A ja, choć miałam wiele piękniejszych i droższych rzeczy, tę pokochałam najbardziej. Stała się dla mnie symbolem mojej miłości. Miłości córki dziedzica ze dworu do zwykłego parobka. W lipcu 1939 roku pobraliśmy się w małym kościółku.

Wypowiedziałam w nim sakramentalne „tak” i ksiądz zezwolił nam się pocałować. Kiedy wyszliśmy przed świątynię, miałam na ramionach chustę w chińskie pawie. Powinniśmy byli zaraz po ślubie wyjechać jak najdalej, ale wydawało nam się, że w pobliskim Rzeszowie nikt nas nie znajdzie. Ojciec i cała rodzina mnie wyklęli. Wbrew ich woli ośmieliłam się przyjąć oświadczyny.

Po dwóch miesiącach zostałam odnaleziona. Jeszcze nim wstał świt, do naszego malutkiego mieszkania wdarli się jacyś mężczyźni. Ludwik został wywleczony na dwór. Nikt nie zważał na mój płacz, prośby i błagania. Nim napastnicy wrzucili go do podróżnej kolasy, mąż zdążył jeszcze zawołać:

– Czekaj na mnie! Wrócę!

Tego samego ranka wybuchła II wojna światowa...

Jako córka obszarnika musiałam uciekać przed wkraczającymi od wschodu Rosjanami. Zmieniłam nazwisko. Całą wojnę spędziłam w Mińsku Mazowieckim. W latach 50. wróciłam do Rzeszowa. Nadal miałam nowe nazwisko, ale w głowie pozostały dawne wspomnienia, przez które wylałam morze łez. Z upływem miesięcy i lat stopniowo przyszło ukojenie.

Na samym dnie szkatułki, pod zbrązowiałymi ze starości listami, leży zdjęcie w prostych drewnianych ramkach. Na fotografii stoję w skromnej, białej sukience z jedwabną chustą w chińskie pawie na ramionach i wianku z margerytek na głowie. Obok on, wysoki, postawny, w źle skrojonym czarnym garniturze. Nasze jedyne ślubne zdjęcie, również jedyne zdjęcie Ludwika, które pozostało mi z dawnych lat.

Więcej męża już nie zobaczyłam...

Z zamyślenia wyrwało mnie energiczne pukanie do drzwi pokoju. Wspomnienia prysnęły niczym bańki mydlane, które już zbyt długo unosiły się w powietrzu. Szybko schowałam zdjęcie do szkatułki. Zamknęłam ją i odstawiłam na komódkę.

– Otwarte – zawołałam i przywołałam na twarz uprzejmy uśmiech.

Do pokoju weszła pani Krysia, staruszka z pokoju obok. Poznałyśmy się przed godziną, gdy pilnowałam wyładowania wszystkich moich rzeczy. Podeszła wówczas do mnie, przedstawiła się i zapowiedziała, że przed obiadem do mnie wpadnie.

– No, kochaneczko. Rozpakowałaś się, jak widzę. Doskonale – rozsiadła się na łóżku i przyjrzała rozrzuconym na kapie kosmetykom. – Lubisz o siebie dbać, to dobrze. Jest tu dla kogo.

– Nie rozumiem – jej słowa sprawiły, że na mojej twarzy pojawiła się wesołość.

– Nie ma się z czego śmiać – pani Krysia puściła oko. – Są tu interesujący panowie w całkiem odpowiednim „wieku”. Za tydzień mamy ślub Jagody, pensjonariuszki spod szesnastki, z panem Karolem, dawnym urzędnikiem kolejowym ze stacji Rzeszów Główny. A dziś po południu jest próba chóru. Będziemy ćwiczyć pieśni weselne. Lubisz śpiewać? – znienacka rzuciła pytanie.

– Tak – odparłam odruchowo. – Ale głos już nie taki jak dawniej – dodałam szybko.

– Ależ co ty, kochaneczko – pani Krysia żwawo wstała z łóżka. – Tu jedynie Lideczka to istny słowik, ale ona to wyszkolona śpiewaczka. Zazwyczaj ma solówki. Razem z majorem. Ten to ma głos jak dzwon. – Popatrzyła znacząco na kosmetyki.

Milczałam, bo naprawdę nie wiedziałam, do czego zmierza.

– Przygotuj się do boju. Może w końcu tobie się uda. Jesteś niezgorsza. Próba jest o osiemnastej w kaplicy, nie spóźnij się. Mieszkańcy naszego domu, z drobnymi wyjątkami, to fajni i towarzyscy ludzie. Pozwól, że osobiście poznam cię ze wszystkimi pensjonariuszami.

Kiedy wreszcie pani Krysia wyszła, poczułam mętlik w głowie. To bez sensu! Ja tu myślę o spokoju, zapomnieniu, a tu się okazuje, że wpadam w środek życia towarzysko-miłosnego, ślubów i czego tam jeszcze... Nie ukrywam, że po tej rozmowie byłam w najwyższym stopniu zaniepokojona oraz nieco zirytowana.

Ktoś chce mnie swatać? Nic z tego!

Te sprawy już dawno mam za sobą. Swatano mnie całe życie. Najpierw rodzice, potem ciotka Julia, a już w nowej Polsce przyjaciółki, koleżanki z pracy, aktywistki partyjne i sąsiadki. Nikt jakoś nie mógł zrozumieć, że ciągle jestem wierna swemu mężowi i dotrzymuję danej mu przysięgi.

Nikt nie mógł pojąć, że nie zawsze czas leczy rany, a miłość, choć bez ciągu dalszego, nie zanika. Moje uczucie karmiło się wspomnieniami i nadzieją. Nie mając dowodu, że Ludwik zmarł, uznałam że gdzieś tam żyje, więc nadal jest moim mężem, a ja jego żoną. W takim razie przysięga obowiązuje, niezależnie od tego, co mówią prawnicy i przyjaciółki.

To było moje życie i moja decyzja. Nigdy swego męża nie zdradziłam, a jeśli teraz tutaj, ktoś będzie znów chciał mnie swatać, to...

Z dołu dobiegł gong wzywający na obiad i nie zdążyłam wymyślić, co w takim razie zrobię. Jakby rzucając wyzwanie całemu światu, na prostą granatową sukienkę narzuciłam chustę w chińskie pawie i zeszłam na obiad. Kiedy otoczyli mnie nowi ludzie, zrozumiałam, że nie mogę boczyć się na panią Krysię i jej przyjaciółki.

I nie można było nie czuć wzruszenia, gdy patrzyło się, jak cieszą się z darowanej im przez los trzeciej młodości. Wbrew moim obawom, nie wyczuwało się tu sztuczności, gry czy objawów zdziecinnienia. Wszystko wydawało się naturalne, jakby taka była właśnie kolej rzeczy. Nawet poczułam żal, tak przez moment...

– Skąd ma pani tę chustę? – ktoś dotknął mojego ramienia.

Dźwięczny męski głos sprawił, że serce na moment stanęło mi w piersiach.

– Ależ, majorze! – zdziwiła się pani Krysia. – Pani Helena jest tu nowa i należało poczekać, aż ktoś ją panu przedstawi!

– Helena? – głos za mną załamał się.

Odwróciłam się, niezdolna do zebrania myśli.

Tak, to był on – Ludwik

Starszy o siedemdziesiąt lat, ale na pewno on. Zanim zemdlałam, przemknęła mi myśl, że to na pewno jest sen, z którego zaraz się obudzę. Jak zawsze, a potem będę czuła w piersiach znowu ten dotkliwy ból. Siedzieliśmy razem, dłoń w dłoni, w ciepły wieczór na ławeczce przy fontannie.

Zadrżałam z zimna. Ludwik zdjął ciepły blezer i mnie nim okręcił. Po raz kolejny opowiadał o porwaniu przez zbirów, wkroczeniu Rosjan, dołączeniu do armii Andersa, latach spędzonych w Anglii, bezskutecznych poszukiwaniach mojej osoby przez Czerwony Krzyż i powrocie na stare lata do Rzeszowa. Dlaczego właśnie tu?

Żeby być bliżej wspomnień o tobie.

– I co z nami będzie? – spytałam niepewnie.

– A co ma być? – odparł hardo jak dawnymi czasy. – Zaczniemy żyć dzień za dniem. Razem dotrwamy do końca, tak jak to sobie przysięgaliśmy. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA