„Mój mąż wychowuje dzieci, a ja buduję gniazdko z nowym chłopakiem. Nikomu ten układ nie przeszkadza, bo wciąż się kochamy”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, goodluz
„Trochę to przeze mnie ta rodzina jest, jaka jest. Ale też dzięki mnie to wszystko trzyma się kupy. To ja pilnuję, żeby wszyscy stawili się na niedzielnym obiedzie. To ja pamiętam o imieninach, urodzinach, rocznicach całej tej posklejanej familii. I przede wszystkim – bardzo kocham tę naszą patchworkową rodzinę”.
/ 27.09.2022 12:30
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, goodluz

Na pierwszy rzut oka wyglądamy na normalną rodzinę. Siedzimy za wielkim stołem zastawionym półmiskami i talerzami, i jemy niedzielny obiad. Są babcie, ciotki, wujowie i wnuki… Tylko że tak naprawdę nie do końca wszystko się zgadza.

To teraz przedstawię wam uczestników tego obiadu – jak przystało – według starszeństwa.

Babcia Zosia

Właściwie nie jest niczyją babcią. Ba! Nawet nie jest z nikim przy stole spokrewniona. Babcia Zosia to mama mojego pierwszego męża, Tomasza. Gdy braliśmy ślub, miałam już córkę, Olę. Aż do naszego rozwodu Ola myślała, że Tomek jest jej tatą, a pani Zofia – babcią. Tak, namieszałam dziecku w głowie. Dziś wiem, że to był błąd. Na szczęście moja córka jakoś to wszystko sprawnie sobie poukładała. I nie spędza dziś długich godzin na kozetce u psychoanalityka.

Po rozwodzie powiedziałam Oli prawdę. Miała sześć lat i przyjęła te rewelacje wyjątkowo spokojnie. Tomek postanowił, że zniknie z jej życia. I szczerze mówiąc, było mi to na rękę. Szczególnie, gdy wyszłam za mąż po raz drugi. Mój drugi mąż, Paweł, adoptował Olę i ta wkrótce zaczęła go nazywać tatą.

Przez ładnych parę lat nie wiedziałam, że babcia Zosia nie zniknęła z życia Oli wraz z Tomkiem. Dowiedziałam się o tym, gdy córka miała 12 lat, a jej młodszy brat Antoś – pięć.

– A dziś po szkole byliśmy z babcią Zosią na lodach – wypalił pewnego dnia po powrocie ze szkoły mój syn.

Spojrzałam ze zdziwieniem na Olę. I tak poznałam prawdę.

Moja córka okazała się mądrzejsza…

Po rozwodzie Ola bardzo tęskniła za Tomkiem i babcią. Wiedziała, że Tomek nie chce się z nią kontaktować, ale doszła do wniosku, że o babci nic nie mówiłam. Podkradła moją komórkę i do niej zadzwoniła.

Babcia była wniebowzięta. Przez parę lat kontaktowały się przez telefon. Gdy Ola zaczęła już sama poruszać się po okolicy i wracać ze szkoły, spotkały się kilka razy w parku. A ja ciągle nic o tym nie wiedziałam!

Gdy do szkoły poszedł też Antek, Ola miała za zadanie przyprowadzać go po lekcjach do domu. I tak babcię Zosię poznał również mój syn. I choć miał mi nic nie mówić, oczywiście się wygadał. Wieczorem zadzwoniłam do pani Zofii. Przeprosiłam ją, że przestałam się z nią kontaktować.

– Moja córka jest mądrzejsza ode mnie – przyznałam i dowiedziałam się, że pani Zofia została sama.

– Tomek zupełnie zwariował, Aniu. W ogóle przestał się do mnie odzywać. Od jego kolegów dostałam adres, pod którym się zatrzymał. Poszłam, nacisnęłam dzwonek, a on otworzył, spojrzał na mnie i bez słowa zatrzasnął mi drzwi przed nosem. Ola jest moją jedyną rodziną. No i teraz Antoś. Jak usłyszał, że Ola mówi do mnie „babciu”, to zapytał, czy też może. Oczywiście się zgodziłam.

I tak babcia Zosia została członkiem naszej rodziny na dobre.

Babcia Ala

Jest moją mamą. Mój tata porzucił ją, jak miałam dwa lata. Poznałam go dopiero, gdy już byłam dorosła. Wtedy też dowiedziałam się, że mam trzy przyrodnie siostry. Jedna z nich jeszcze się pojawi w tej opowieści.

Niedzielne obiady odbywają się zazwyczaj w jej domu. Choć teraz już nie ona gotuje, bo słabo widzi i potrafi posłodzić ziemniaki albo dorzucić garść soli do ciasta. Ale ma największy salon i największy stół, więc cała ta nasza banda mieści się tylko u niej.

Mama mojej mamy, nazywana przez moje dzieci babcią prababcią, była pisarką. Ta kobieta nie nadawała się do robienia pierogów i śpiewania kołysanek. Babcia Wandzia latała po całym świecie. Na rok przed śmiercią, w wieku 87 lat, wybrała się do Wietnamu odwiedzić przyjaciółkę. Gdy na lotnisku we Frankfurcie steward chciał ją przewieźć przez lotnisko wózkiem, oberwał po głowie torebką.

Pewnie dlatego moja mama starała się być dla mnie taką najzwyklejszą mamą. Szykowała mi kanapki do szkoły, odrabiała ze mną lekcje, sprawdzała, czy włożyłam ciepłą bieliznę. Ot, taka mama kwoka. A potem była kwoką dla moich dzieci. Oboje uwielbiali szaloną Babcię Prababcię, kiedy jeszcze żyła, ale kiedyś usłyszałam jak na dobranoc Ola wyszeptała do mojej mamy: „Babuniu, jak to fajnie, że jesteś taka babciowa”.

Babcia Masia i dziadek Tolek

Dziadek Tolek jest ojcem mojego męża, Pawła, i biologicznym dziadkiem Antka.  Babcia Masia jest jego drugą żoną. Pierwsza, Aneta, mama Pawła, mieszka w górach z nowym mężem od 20 lat. Dzieci, jak były małe, jeździły do nich na wakacje.

Babcia Masia jest naszą główną kucharką. Tylko desery przygotowuje młodsze pokolenie. Jej żeberka są już legendarne. A także pierogi, żurek i sałatka jarzynowa. Dziadek Tolek zaś robi pyszne nalewki. Nigdy nie zdradza, ile tak naprawdę mają procent. Ale jestem pewna, że dużo. Zawsze uderzają do głowy.

Po tym, gdy jego pierwsza żona uciekła w góry z przystojnym instruktorem narciarstwa, tata Pawła przeżył załamanie nerwowe.

– To właśnie Masia, którą poznał w pracy, pomogła mu się pozbierać do kupy – opowiadał mi Paweł. – Była też lepszą mamą dla mnie, niż kiedykolwiek była Aneta. Tylko zanim to zrozumiałem, to jej napsułem trochę krwi. Buntowałem się, uciekałem z domu i tak dalej. Do dziś ją za to przepraszam.

Córką Masi i Tolka jest Marta przyrodnia siostra Pawła. W dzieciństwie była bardzo dumna, że ma takiego dużego brata. Uwielbiała trzymać go za rękę. Przy kolegach Paweł się od niej opędzał, ale jak sam przyznał, też bardzo lubił, gdy wciskała mu swoją małą rączkę w dłoń.

Maciek

Pewnie się zdziwicie, ale Maciek jest… moim obecnym partnerem. Nie, nie rozwiodłam się z Pawłem, ale nie jesteśmy już razem. Paweł został w naszym mieszkaniu razem z dziećmi, ja wynajęłam kawalerkę dwie przecznice dalej i zamieszkałam z Maćkiem. Często się widujemy. Ola mówi na niego „czwarty tata”

Maćka znam od ponad 20 lat. To też pokręcona historia, bo jest… ojcem syna jednej z moich przyrodnich sióstr. Jak do tego doszło? Gdy byłam już dorosła i postanowiłam poznać mojego ojca, dowiedziałam się, że ma trzy nowe córki. Z dwiema najstarszymi trochę się zaprzyjaźniłam.

Dwa lata później obie przyszły do mnie na sylwestra. Był też Maciek, bo pracowaliśmy wtedy razem. Podobał mi się już wtedy. Ale niestety z tego Sylwestra wyszedł z Magdą. 10 miesięcy potem urodził się Aleks. Ich związek rozpadł się po kolejnym roku. Maciek odszedł też z mojej firmy.

Siedem miesięcy temu spotkaliśmy się na urodzinach jego syna. Znowu zaiskrzyło. A że z Pawłem psuło się już od jakiegoś czasu , skończyło się, jak się skończyło. Dzieci są już duże, zrozumiały. Ola żartem mówi o Maćku „czwarty tata”. Dzieci przemieszczają się płynnie między swoim mieszkaniem i moim.

Często wpadam do nich ugotować obiad, bo u mnie nie ma miejsca. A gdy Aleks postanowił wyprowadzić się po jakiejś awanturze od matki, zamieszkał z Pawłem, Olą i Antkiem. Bo był wolny pokój. Wszyscy są jak na razie zadowoleni, bo Aleks gotuje wprawdzie wegańskie, ale bardzo smaczne dania.

Paweł

Paweł jest ciągle moim oficjalnym mężem. Z moim pierwszym mężem chodził do liceum. Potem stracili kontakt. Spotkali się przypadkowo na ulicy i Paweł zaczął u nas bywać. No i tak jakoś wyszło, że się w nim zakochałam. A on we mnie.

Paweł jest wspaniałym ojcem. Tomek nigdy nie miał cierpliwości do dzieci. Gdy zamieszkaliśmy razem, Paweł nie pracował. Zostawał na całe dnie z Olą. Gdy wracałam, mała rzucała tylko: „Cześć mama. Nie mam czasu się witać, bo się bawimy”.

Gdy Antek zaczął mówić i nazywać Pawła tatą, Ola też jakoś naturalnie zaczęła tak do niego mówić. A do jego rodziców – babciu i dziadku. Wkrótce potem Paweł oficjalnie adoptował Olę. To chyba dzięki niemu moje dzieci, pomimo dużej różnicy wieku, świetnie się zawsze dogadywały. Wymyślał takie zabawy, że mogli brać w nich udział oboje.

Nie powiem o nim złego słowa. Rozstaliśmy się bez złości, po prostu coś się między nami wypaliło. Skończyła się namiętność. Ale dalej się świetnie dogadujemy. Maciek musiał to zaakceptować. Trochę się z początku boczył, ale gdy w końcu zrozumiał, że Paweł mu nie zagraża, zaakceptował ten układ.

Ten mój nowy związek trochę namieszał w głowach naszych znajomych. Mamy taką swoją paczkę – wspólne spływy kajakowe, narty, sylwestry. Ta sama banda od lat. Byliśmy pierwszą w tym gronie parą, która się rozstała. I znajomi zareagowali tak, jak ich zdaniem należało w tej sytuacji zareagować.

Wprawdzie nie wybrali, czy przyjaźnią się dalej z Pawłem, czy ze mną, ale przez kilka tygodni starali się spotykać z nami osobno. Jak zabrali Pawła na weekend, to mnie nie. Jak ja szłam do kogoś z nich na imprezę, to Pawła nie zapraszali. Chcieli być delikatni. Te cyrki skończyły się, gdy na któreś urodziny, na które został zaproszony sam Paweł – przyszliśmy razem. Widząc zdziwione miny, Paweł zaczął tłumaczyć.

– Anka akurat była u nas i piekły z Olą ciasto. No to mówię, że idę do Filipa, bo ma urodziny. A ona na to: „poczekaj, zdejmę fartuch i też lecę”. To co, miałem jej nie wziąć?

Wszyscy zaczęli się śmiać. Ktoś tylko spytał, co na to Maciek?

– Maciek woli siedzieć w domu, to odludek. Nic mu nie będzie.

I tak temat przestał istnieć.

– Kamień spadł nam z serca. Bo te kombinacje męczące były… – przyznały moje przyjaciółki. – A teraz znów w naszej komunie wszystko jest na swoim miejscu.

E tam, kombinacje… Prawda jest taka, że nie tylko ja rodzinę mam nienormalną. Nasza paczka też jest dość dziwna. Jak gdzieś jedziemy, to nigdy tak, że każda rodzina swoim autem. A bo ten może o tej godzinie, ten o tamtej. Jak docieramy do pensjonatu i się okazuje, że Kowalski to ma w aucie Nowakową, Kamińską i dzieci Jóźwiaków, a Nowak z Jóźwiakową dojadą rano, to właściciele zazwyczaj pukają się w głowę, dają nam hurtem wszystkie klucze i wolą się nie wtrącać. Wymieniamy się samochodami, sprzętem narciarskim, rowerami. No, rzeczywiście jak w komunie.

Ola

Moja córka. Ta, która pomimo wszystkiego, co jej zafundowałam, jest zupełnie normalna. Studiuje architekturę. Moje koleżanki mówią, że to dziwne, bo przeszła przez wiek nastoletni bez żadnego focha.

Oczywiście ja mam trochę inne zdanie, ale niech im będzie. Rzeczywiście, jak dziewczyny wpadały czasami na babski wieczór, Ola uwielbiała z nimi siedzieć. Jest z nimi na ty, ale w liczbie mnogiej zawsze mówi o nich „ciocie”. Jest też ulubienicą najmłodszych w naszej komunie chłopców – sześcioletnich dziś bliźniaków: Stasia i Jasia. Gdy odbierała ich z przedszkola, zawsze z dumą oświadczali kolegom: „to nasza koleżanka”.

Ola ma chłopaka, Kubę. Studiują razem. Kuba mieszka z rodzicami, którzy są bardzo sympatyczni. Czasem, gdy wyjadą, przygarniamy go w niedzielę i karmimy. Wszystkie babcie go uwielbiają, bo on uwielbia jeść. Jest przy tym chudy jak patyk, więc nadwaga mu nie grozi. Przynajmniej jeszcze przez parę lat.

Antek. Moja młodsza latorośl. Wykapany tata. Tegoroczny maturzysta. Gra na gitarze basowej jak tata. Nosi glany jak tata. Ich popisowy świąteczny numer to kolęda „Mizerna cicha” w wersji punkowej. W podstawówce z dumą mówił kolegom, że ma super, bo ma aż cztery babcie. I wszystkie dają mu na urodziny pieniądze. Trochę martwi mnie jego stosunek do kobiet. Od początku roku miał już pięć dziewczyn.

Gdy je rzuca, to mówi, że chyba po prostu ich nie kochał. Gdyby nie to, że każdą widzę po chwili z innym, trochę bym się martwiła. Myślę, że lada chwila naprawdę się zakocha. Teraz jest „pomiędzy dziewczynami”. Nawet nie pamiętam, jak ta ostatnia miała na imię. Przestałam się przyzwyczajać. Zacznę, gdy się okaże, że jakaś znajomość potrwa dłużej niż miesiąc.

Anka – czyli ja

Wprawdzie nie jestem najmłodsza, ale przez skromność umieszczam się na końcu. Jeśli dotrwaliście aż dotąd, to wszystko już o mnie wiecie. Trochę to przeze mnie ta rodzina jest, jaka jest. Ale też dzięki mnie to wszystko trzyma się kupy. To ja pilnuję, żeby wszyscy stawili się na niedzielnym obiedzie. To ja pamiętam o imieninach, urodzinach, rocznicach całej tej posklejanej familii.

Wożę obiady mamie Maćka, która nie wychodzi z domu, załatwiam pracę kolejnym narzeczonym Aleksa i w ostatniej chwili pożyczam od kogoś wrotki dla Frania, bo wszyscy zapomnieli, że za chwilę jedzie na zieloną szkołę, a wrotki są na liście „do zabrania”.
I przede wszystkim – bardzo kocham tę naszą patchworkową rodzinę.

Czytaj także:
„Lubię swoją pracę, choć zarabiam grosze. U konkurencji miałabym wyższą pensję, ale tutaj czuję się jak pączek w maśle”
„Mamy z żoną wymarzony dom, pozycję, pieniądze, brakuje tylko dziecka. Ja bym chciał, ale ona ma w głowie karierę i kasę”
„Po śmierci męża żałoba stała się moją pasją i sposobem na życie. Zanurzałam się w niej, aż padłam ofiarą sekty”

Redakcja poleca

REKLAMA