„Mój mąż uważał, że każda praca jest poniżej jego godności. Ja nas utrzymywałam, a on wybrzydzał w ofertach”

Mój mąż uważa, że każda praca jest poniżej jego godności fot. Adobe Stock, Elenathewise
Możesz iść gdziekolwiek i błagać o jakiekolwiek zajęcie. Wiedz jedno: nie wpuszczę cię z powrotem, zanim nie znajdziesz pracy. Do tego momentu dla mnie nie istniejesz. Mam dość twoich fochów i wymagań. Możesz razem ze swoją dumą jeść trawę i mieszkać pod mostem. Nie obchodzi mnie to.
/ 17.11.2021 12:37
Mój mąż uważa, że każda praca jest poniżej jego godności fot. Adobe Stock, Elenathewise

Długo byłam cierpliwa i wyrozumiała. Wiedziałam, że dla mężczyzny strata pracy to nie tylko kwestia braku zajęcia i środków do życia. Ale to przede wszystkim urażona duma! I z tym poradzić sobie jest najtrudniej.

Janusz zatrzasnął z wściekłością laptopa i zapatrzył się ponuro w okno.

– To nie na moje lata! – pieklił się. – Robota na zmiany, wedle widzimisię jakiegoś sadystycznego brygadzisty. I do tego dojazdy do pracy. Może jeszcze PKS-em, bo na benzynę nie zarobię!

Ja ci radzę, weź się za cokolwiek. Ludzie aktywni łatwiej znajdują kolejne okazje do zatrudnienia. A ty na razie… – nie dokończyłam z obawy, że kilka pochopnie rzuconych słów stanie się zarzewiem kolejnej kłótni.

Nie uśmiechała mi się powtórka cichych dni ze snującym się po domu mężem w roli głównej. I cóż, że był przez ostatnie dwadzieścia lat szanowanym kierownikiem działu? I cóż, że znał się świetnie na swojej pracy?

Firma padła, a ludzie rozeszli się w poszukiwaniu pracy

Niektórym się udało. Choćby przedwczoraj sąsiadka opowiadała nam o swoim bratanku, który też został zwolniony z fabryki. Teraz jest kierowcą tira, jeździ po całej Europie i podobno zarabia dużo lepiej niż kiedyś.

– A żonę i synka widzi raz na kwartał. – Janusz dorzucił swój zgryźliwy komentarz do tych rewelacji.

Niestety pomimo płynącej z Warszawy propagandy sukcesu z pracą u nas nie jest zbyt różowo, zaś mój mąż, z kategorii wiekowej „50 plus”, okazał się niezwykle trudnym przypadkiem. Było jasne, że na pracę podobną do poprzedniej nie ma szans w całym powiecie, ale przy pewnej dozie elastyczności i dobrej woli dałby radę coś znaleźć.

Na kierowcę tira by go nie chcieli – i szczerze powiedziawszy, żadne z nas nie miało ochoty na takie życie – ale w innych profesjach również trafiały się wakaty. Na przykład w sklepach lub magazynach.

– Na kasę nie pójdę, bo ze strachu, że się pomylę przy wydawaniu reszty, ciągle bym się mylił, a na wózku-paleciaku to u nas na wydziale jeździł Staszek, najgorsza łajza. Chcesz, żebym czuł się jak najgorsza łajza? – jęczał Janusz.

Nie chciałam

W końcu skończył studia i powinien mieć zajęcie adekwatne do kwalifikacji. I niedawno, jak na zawołanie, pojawiła się propozycja pracy w Urzędzie Powiatowym. Moja koleżanka z czasów szkolnych była tam urzędnikiem, więc informacje pochodziły z pierwszej ręki, a rozmowa kwalifikacyjna została zaaranżowana bezproblemowo.

Proponowana praca wydawała się tym atrakcyjniejsza, że wymagała wykształcenia technicznego. Januszek zredagował CV, pokornie ubrał się w garnitur i zniknął w czeluściach Urzędu Powiatowego. Po pół godzinie wyszedł z kwaśną miną.

Nie pasuję im, ani oni mnie – skomentował.

Wróciliśmy do domu w ponurym milczeniu. Dopiero kilka dni później spotkałam koleżankę, która wyjaśniła mi wszystko.

– Janusz na wstępie skrytykował politykę tutejszych władz, wytknął im komunistyczną przeszłość oraz rozliczne nieprawidłowości w przetargach i wykorzystaniu budżetu. Po takim wstępie był gotowy na pytania i dyskusję – relacjonowała wyczyny mojego supermana.

– Na które nikt już nie miał chęci – dokończyłam za nią.

Potwierdziła skinieniem głowy.

– Za to później ja musiałam się gęsto tłumaczyć z faktu promowania takich ludzi – zakończyła.

Zrozumiałam, że na jej przychylność nie mogę już więcej liczyć.

Cały Janusz… Jeżeli chodzi o byłą firmę Janusza, to, gwoli ścisłości, nie padła ona zupełnie. W budynku po zakładzie znalazła siedzibę kolejna fabryka, gdzie produkowano to samo co wcześniej, wykorzystywano stare maszyny, a większa część załogi rekrutowała się z poprzedniej obsady, z dawnym prezesem na czele.

Innymi słowy, bankructwo starego pracodawcy stworzyło podwaliny pod założenie nowej działalności.

Jednak Janusz traktował ten zakład, jakby nie istniał

Wielokrotnie dawał wszystkim do zrozumienia, że go tam nie doceniono, obrażono, poniżono, więc nie zamierza z nikim stamtąd się kontaktować. Jednak każdy kolejny tydzień na bezrobociu dawał się i jemu, i mnie mocno we znaki, nadwerężając wiele nienaruszalnych dotąd zasad.

Kilkukrotnie przekonywałam go, by zaszedł do swoich dawnych kolegów i zagadnął o pracę. Pewnego dnia, kiedy Janusz wpadł w wyjątkowo depresyjny nastrój, usłyszałam, że może mam rację. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom.

Gdyby przyszli, przeprosili, zaproponowali… Ech, gdyby znaleźli choć trochę cywilnej odwagi… – westchnął mój mąż.

Chwyciłam się tej szansy jak tonący brzytwy.

„Trudno, on nie chce iść, pójdę ja. Porozmawiam, przekonam, przełamię lody…”.

Następnego dnia zaszłam do prezesa, który przyjął mnie grzecznie, nawet zaproponował kawę. Wyjaśniłam opory mojego męża. Ku mojemu zdziwieniu prezes nie był ani oburzony, ani zdziwiony.

Obraził się, czuje się odrzucony i niedoceniony?

Skinęłam głową.

– Ale gdyby go przeprosić, obiecać uznanie i szacunek, toby wrócił? – chciał się upewnić co do odczuć Janusza, a błysk w jego oku powiedział mi, że taką cenę za powrót fachowca do pracy pan prezes uznaje za niezbyt wygórowaną.

Przed spotkaniem rozmawiałam z kilkorgiem ludzi zatrudnionych w nowej spółce, którzy przekazali mi informację, że zakład nie do końca sobie radzi z zamówieniami i brakuje mu specjalistów.

– Dobrze, skoro pani twierdzi, że jest chętny, odwiedzę Janusza. Wyjaśnimy kilka spraw, a może wtedy… – zawiesił głos, najwyraźniej nie chcąc prezesowskim zwyczajem nic obiecywać.

Następnego dnia zadbałam, żeby Janusz się nieco otrząsnął ze swojej abnegacji. Po długich słownych bojach ogolił się, wypachnił, włożył świeżą koszulę i zwykłe spodnie zamiast dresowych. Zdążyliśmy w samą porę, bo zaledwie kilka minut po zakończeniu akcji odświeżającej zadźwięczał dzwonek u drzwi.

Pan prezes z promiennym uśmiechem na twarzy doskonale rozpoczął swoją grę, udając, że przechodził przypadkiem i wpadł dowiedzieć się, co u starego kolegi słychać. Na stole pojawiły się herbata i ciasteczka.

Rozmowa toczyła się opornie

W pewnym momencie prezes zrobił minę, jakby sobie przypomniał coś ważnego.

– Słuchaj, Janusz, wiem, że nie pożegnaliśmy się miło – wyznał z udawaną szczerością. – Wiem, że nie potraktowano cię, jak należy…

Urwał na chwilę, a ja odniosłam wrażenie, że i jemu ta rozmowa nie przychodzi łatwo. Czy mężczyzn trzeba zawsze zmuszać do pojednania, tępić tę ich szkodliwą dumę? Prezes kontynuował:

– Przepraszam cię bardzo. A do tego mam propozycję rekompensaty. Powrót na poprzednie stanowisko i podwyżka, mhm, znaczy delikatna podwyżka – wyrzucił z siebie jednym tchem i zastygł w oczekiwaniu na odpowiedź.

Mnie kamień spadł z serca. Wszystkie warunki zostały spełnione. Wystarczy powiedzieć: tak.

– Nie – usłyszałam głos mojego Janusza, który zerwał się nagle i wzburzony zaczął krążyć po pokoju. – Za tamte słowa, plotki, pomówienia… mówię: nie!

Zrobił do tego marsową minę, całkiem jak król na balkonie pałacu wobec bezczelnego motłochu.

Z Bożej Łaski Janusz Bezrobotny Pierwszy

Prezes spojrzał na mnie z miną informującą, że on swoje zrobił, i udał się pospiesznie do wyjścia. Zostaliśmy sami w pokoju. Janusz cały czas stał w swojej królewskiej pozie, a mną zawładnęła lodowata wściekłość. Zwróciłam się do niego i zaczęłam mówić.

Nie krzyczałam, nie awanturowałam się, lecz cichym i spokojnym tonem mroziłam cały pokój, a może i całą dzielnicę.

– Janusz, od tej chwili masz minutę, żeby wyjść z domu. Możesz go dogonić i przeprosić. Możesz iść gdziekolwiek i błagać o jakiekolwiek zajęcie. Wiedz jedno: nie wpuszczę cię z powrotem, zanim nie znajdziesz pracy. Do tego momentu dla mnie nie istniejesz. Mam dość twoich fochów i wymagań. Możesz razem ze swoją dumą jeść trawę i mieszkać pod mostem. Nie obchodzi mnie to. Do widzenia – wskazałam mu drzwi.

Janusz chyba chciał coś powiedzieć, ale mróz bijący ode mnie skutecznie go uciszył. Wyszedł. Miał szczęście. Prezes zapalił papierosa, zanim wsiadł do samochodu, więc stał chwilę dłużej pod naszym domem.

Mój mąż go dopadł i wreszcie obaj porozmawiali jak wieloletni znajomi oraz współpracownicy. Następnego dnia mój mąż mógł wrócić do pracy. Nigdy więcej nie wspominaliśmy o wizycie prezesa, ale niekiedy przyłapuję Janusza, jak bacznie mnie obserwuje z iskierką niepokoju w oczach. Zaskoczyłam go swoją postawą. Siebie też…

Widać dobra żona nie zawsze jest bierną podporą, czasem musi tego swojego upartego królewskiego męża solidnie popchnąć we właściwym kierunku. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA