Gdyby Stefan powiedział mi o swoich podejrzeniach, obawach, paranojach, wszystko miałoby szansę potoczyć się inaczej. A tak? Zbyt późno poznałam prawdę, zbyt późno...
Mój mąż zmarł dwa tygodnie temu
Porządkując jego rzeczy, znalazłam kopertę zaadresowaną do mnie, a w niej kartkę podpisaną „Hela” i następną kopertę. Tę drugą mąż przeznaczył do redakcji czasopisma, publikującego historie z życia. Zabrałam te wszystkie papiery i przeniosłam się w wygodniejsze miejsce.
Wspominając dziwne zachowanie męża z ostatnich miesięcy – a to był opryskliwy, a to znów kompletnie mnie ignorował – czułam, że mogę się dowiedzieć przykrych rzeczy. Dlatego chciałam w spokoju przeczytać jego ostatnie słowa. Zaczęłam od kartki z moim imieniem. Skreślił na niej tylko kilka słów.
„Zawiodłaś, ale ja zawiodłem bardziej. Proszę, prześlij mój list na adres redakcji. To część mojej kary. Wybaczam ci i ty mi wybacz”.
Nic nie rozumiałam. Co mi wybaczał? Co ja mam wybaczyć jemu? Sięgnęłam po wypchaną kopertę. Zawahałam się przez chwilę. Czy na pewno chcę poznać prawdę. Po co mi to?
Zostałam sama po śmierci męża, dzieci nie mieliśmy
Czy warto zatruwać sobie wspomnienia wspólnie spędzonych lat? Ano warto. Chociażby po to, żeby nie zatruć sobie tych, które jeszcze mam przed sobą. Przeczytałam. I wiem, co nie znaczy, że potrafię zaakceptować. Żyłam z tym człowiekiem tyle lat i wychodzi na to, że wcale go nie znałam. Ani on mnie.
Ostatnią wolę męża spełnię, choć niechętnie. Ale zrobię to, żeby stała się przestrogą dla wszystkich, którzy zaślepieni zazdrością zamarzyli o zemście.
„Kiedy będziecie czytać te słowa, nie będzie mnie już między żyjącymi. I list ten proszę traktować jako spowiedź, bo wyrzuty sumienia, z którymi żyłem przez ostatnie dwa lata, nie dawały mi spokoju. Za czyn, który popełniłem, rozgrzeszenia się nie spodziewam, a karę wymierzyłem sobie sam, adekwatnie surową, choć los pomógł mi w tym wydatnie” – pisał mój mąż.
Czułam, że będzie się nad sobą użalał
„Jestem, a raczej byłem lekarzem z niemal 30-letnim stażem, specjalistą urologiem. Moja żona także jest lekarzem, pediatrą. Długie lata przyjmowałem pacjentów w różnych przychodniach w kilku okolicznych miejscowościach; póki nie poczułem, że jestem zmęczony. Zdecydowałem ograniczyć się do pracy tylko w jednej przychodni, która ma kontrakt z NFZ, i otworzyć prywatny gabinet” – kontynuował list.
„To był też sposób na sklejenie mojego małżeństwa, w którym pojawiało się coraz więcej rys i pęknięć. Niemal nie widywaliśmy się z żoną – ona większość czasu spędzała na dyżurach w szpitalu, w przychodni albo w przydomowym gabinecie, ja byłem ciągle w rozjazdach. Kiedy pięć lat temu żona otrzymała propozycję objęcia stanowiska ordynatora na swoim oddziale, pomyślałem, że to nasza szansa. Taka zmiana uregulowałaby nasze życie” – czytałam i wspominałam.
Pamiętam tamte dni... Bardzo cieszyłam się, że po tylu latach moje starania w końcu zostały dostrzeżone.
„Żonie pomysł bardzo się spodobał, od dawna pragnęła zmiany.
– W końcu mogłabym skupić się na pracy w jednym miejscu – powiedziała. – Weź, kochanie, mój gabinet. Zrobimy remont, malowanie, meble i szyld oczywiście.
Skinąłem głową.
– Zawsze to lepiej niż wynajmować gdzieś za grube pieniądze lokal. A tak po małych zmianach mógłbym od razu przyjmować pacjentów – cieszyłem się”.
Rzeczywiście, nasze życie się zmieniło
„Mieliśmy więcej czasu dla siebie, przynajmniej na początku. Martwiłem się nieco, jak mi pójdzie. Niepotrzebnie. Wkrótce do mojego nowego gabinetu zaczęli napływać pacjenci. Coraz więcej i więcej. Część z nich to byli „starzy znajomi”, których leczyłem w gminnych przychodniach. Wzruszyłem się, bo musieli mieć do mnie zaufanie, skoro chciało im się przyjeżdżać.
Ale pojawiło się też wielu nowych. Jednym z nich był Miłosz, papla nieprzeciętny, z kategorii tych wolących profilaktykę od leczenia. Na pierwszą wizytę przyszedł pod pretekstem zapobieżenia ewentualnemu obniżeniu potencji w późniejszych latach. Miłosz miał lat pięćdziesiąt i wyglądał kwitnąco. Kazał sobie mówić po imieniu.
Gdybym przewidział, co się stanie w następstwie jego leczniczo-towarzyskich wizyt, wyrzuciłbym go na zbity pysk. Niestety nie byłem prorokiem. W tamtym czasie, jakieś trzy lata temu, zacząłem wykonywać badania USG, co jeszcze przysporzyło mi pacjentów. Można powiedzieć, że przyjmowałem niemal na okrągło, ale przynajmniej nie musiałem się nigdzie tułać, byłem u siebie.
Przypadkiem dowiedziałem się, że przystojny Miłosz poznał również moją żonę i ponoć u niej też się leczył. Tak twierdził, śmiejąc się przy tym. Nie wiem, jaką terapię pediatryczną mu zaleciła, w każdym razie zaczął pojawiać się w naszym domu również poza terminami wyznaczonych wizyt” – czytałam te słowa z rosnącym niepokojem.
”Helena to piękna kobieta, elegancka, zadbana, niejednemu potrafiłaby zawrócić w głowie, gdyby chciała. Dotąd nie chciała... I kiedy patrzyłem na nią, taką roześmianą i szczęśliwą w towarzystwie Miłosza, nie mogłem uwierzyć, że akurat jemu, takiemu zniewieściałemu, przewrażliwionemu na swoim punkcie palantowi udało się zdobyć jej serce.
Zapraszał ją na kawki, kolacyjki, kupował kwiaty, zabierał na tańce. Starałem się nie myśleć, co jeszcze razem robią, bo chyba bym zwariował” – pisał szczerze mój mąż.
Miłosz wywrócił nasze życie do góry nogami
„Ta jego roześmiana gęba doprowadzała mnie do szału. Całkowicie straciłem ochotę do spotkań ze znajomymi, do wychodzenia z domu gdziekolwiek, bo miałem wrażenie, że natykam się na ludzi, którzy wiedzą o romansie mojej żony i śmieją się ze mnie za moimi plecami.
Aż nadszedł ten dzień. Przyjmowałem pacjentów jak zwykle. Na umówiony termin przyszedł również Miłosz, zrobiłem mu badanie USG. I wynik był na tyle niekorzystny, że mogłem podejrzewać nowotwór, we wczesnym stadium. Odpowiednie leczenie powinno zakończyć się wynikiem pozytywnym. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ogarnęło mnie jakieś szaleństwo i tak przemożna chęć zemsty, że… nie poinformowałem Miłosza o jego stanie” – serce na chwilę mi stanęło, kiedy czytałam dalej.
„Wtedy nie czułem się z tym źle, przeciwnie. Z satysfakcją przyglądałem się, jak adoruje Helenę, a w duchu cieszyłem się władzą nad jego życiem. Obiecałem sobie, że powiem mu, jeśli zostawi w spokoju moją żonę. Ale niestety! Dowiedział się nie ode mnie, ale rok później podczas jakichś kontrolnych badań w szpitalu, na które dostał skierowanie z całkiem innego powodu.
Nie muszę chyba mówić, jakie po tak długim czasie miał rokowania. Pojawił się u mnie ze łzami w oczach:
– Stefan, ja ci ufałem – tylko tyle powiedział i poszedł.
Chciałem mu wykrzyczeć w twarz, co o nim myślę, co mi zrobił, ale nagle dotarło do mnie, niestety zbyt późno, jakie to wszystko dziecinne i głupie. Trzeba mu było dać po gębie, jak facet facetowi, a nie bawić się w boską zemstę. Świadomość zła, które wyrządziłem, była porażająca. Jedyne, co mogłem zrobić, to wymierzyć sprawiedliwość po raz ostatni. Tym razem sobie” – w tym momencie byłam już cała we łzach.
Dlaczego on tak postąpił?
„Jakiś czas temu zaobserwowałem u siebie niepokojące objawy. Przebadałem się i diagnoza okazała się średnio niepomyślna. Czyli istniała połowiczna szansa na wyzdrowienie. Ale ja nie zamierzam się leczyć, muszę zapłacić za swoje grzechy” - na tym kończył się list mojego męża.
Mam wrażenie, że w ogóle go nie znałam. Oddalił się ode mnie. Miałam nadzieję, że pracując w domu, będzie w nim bardziej obecny, że odbudujemy nasze małżeństwo, ale nie. Stefan był pracoholikiem. I paranoikiem, jak się okazało. Brakowało mi przyjaznej duszy, kogoś bliskiego, z kim mogłabym pogadać, pójść do kina czy na zakupy. Mój mąż nigdy nie miał czasu. Co innego Miłosz… Ale tego romansu nigdy nie było!
Boże! Gdyby Stefan zapytał, wyjaśniłabym, wręcz wyśmiała jego absurdalne obawy. Gdyby nie był tak ślepy, sam by zauważył, że Miłosz jest gejem. Jest. Bo na szczęście leczy się z dobrym skutkiem. Co innego mój mąż...
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”