Rodzice wywierali na mnie ogromną presję w kwestii związku i przyszłego życia. Kiedy tylko poszłam na studia, co chwila padały pytania o moje relacje i chłopaków, których miałam przecież okazję poznawać.
Z początku się tym denerwowałam – byłam skłonna uwierzyć, że matka w końcu się zaweźmie i sama wybierze mi męża. Aby temu zapobiec, robiłam wszystko, by znaleźć kogoś, kto z jednej strony ująłby mnie swoją osobowością, z drugiej natomiast został zaakceptowany przez rodziców.
Artura poznałam przypadkiem. Nawet nie pamiętam już dokładnie, jak. Był chyba znajomym znajomego znajomej, a pierwszy raz spotkaliśmy się na jakiejś domówce. Nie przeszkadzało mi wtedy, że właściwie nie mamy wspólnych tematów, a on niemal na wszystkie moje pytania odpowiada półsłówkami. Wiedziałam, że mężczyźni często bywają małomówni i najwięcej czasu poświęcają swoim kumplom, którzy podzielali ich zainteresowania.
Wystarczało mi to, że jest całkiem atrakcyjny, bogaty i żywo mną zainteresowany. Był trzy lata starszy ode mnie i powoli wdrażał się w realia firmy, prowadzonej przez jego ojca. Już wkrótce miał przejąć interes, a tym samym stać się kimś bardzo ważnym. No i, co najistotniejsze, zdecydowanie zwrócił uwagę mojej matki. A skoro ona go zaaprobowała, nie musiałam się o nic martwić.
Byłam dumna ze swojego wyboru
Po ślubie rozpierała mnie duma. Wprowadziłam się do Artura, który mieszkał w sporym, piętrowym domu, z ogródkiem, który pozwolił mi zaaranżować według własnego upodobania.
– Ja nie mam do tego głowy, a poza tym, szkoda mi czasu – mruknął któregoś dnia, gdy wychodził do pracy. – Skoro chcesz się tym zająć, proszę bardzo.
Strasznie się cieszyłam, że zdecydowałam się akurat na małżeństwo z kimś takim jak on. Bo Artur był świetną partią. Co więcej, dzięki jego pozycji i świetnej pensji, nie musiałam praktycznie w ogóle pracować. Inna sprawa, że chciałam, choć jednocześnie postanowiłam zajmować się domem. Na szczęście swoją pracą mogłam się też zajmować zdalnie – pracowałam w dziale obsługi klienta lokalnego dostawcy Internetu. Musiałam tylko odbierać telefony i być miła. Pracowałam na pół etatu, więc miałam jeszcze dużo czasu na inne obowiązki.
Uważałam, że nie mogłam lepiej wybrać i Artur jest idealnym mężem. A że nie rozmawialiśmy za często? A która niby kobieta rozmawia non stop ze swoim mężem? Tak on mógł realizować swoje ambitne cele zawodowe, a ja dbałam o to, żeby niczego mu nie brakowało, a także by był szczęśliwy u mojego boku.
Cieszyłam się z zazdrosnych spojrzeń
Niejednokrotnie widziałam, jak moje znajome jeszcze ze studiów zerkały ukradkiem na Artura. Podczas tych wszystkich spotkań – przypadkowych i zaplanowanych, widziałam tęskne spojrzenia i maślany wzrok, którym za nim wodziły. Pewnie powinnam się denerwować, ale wiedziałam, że na mojego męża to nie działa. Był za bardzo skupiony na pracy i swoich sprawach, żeby rozglądać się za kobietami.
– Nieźle ci się trafiło – usłyszałam kiedyś od koleżanki, z którą siedziałam na większości zajęć. – Artur naprawdę przyciąga spojrzenia.
– Wiem – stwierdziłam, pełna samozadowolenia. – Nie wiem, co bym zrobiła bez niego.
– No to dobrze, że na siebie wpadliście – zaśmiała się. – Takie przypadkowe znajomości są najlepsze. Często rozwija się z nich wielka miłość.
Tylko Aneta, moja najbliższa przyjaciółka, wyraźnie miała coś do mojego męża. W głębi duszy podejrzewałam, że jest zazdrosna – pewnie sama chciała go dla siebie, a tu nie wyszło i Artur związał się ze mną. Oficjalnie jednak twierdziła, że on wcale o mnie nie dba, że zasługuję na kogoś, kto naprawdę by mnie zauważał. Śmiałam się z niej trochę. Bo jak można powiedzieć o kimś, że nie dba o swoją żonę, skoro niczego jej nie brakuje, a przy tym mieszka w cudownym domu w najlepszej dzielnicy w mieście? Uważałam, że Aneta powinna po prostu trochę wyluzować i też poszukać sobie faceta. I to jak najszybciej.
Artur był bardzo zapracowany
Mój mąż bardzo dużo pracował. Z początku myślałam, że wraz z upływem lat tych obowiązków będzie coraz mniej, bo przecież piął się po szczeblach kariery i powoli przejmował wszystko po ojcu. Kiedy stał się najważniejszą osobą w firmie, spodziewałam się, że część swoich zadań powierzy komu innemu. On tymczasem pracował coraz więcej. Ciągle musiał po coś zostać, z kimś porozmawiać, coś wytłumaczyć, zorganizować jakieś spotkanie… Przyznam, że trochę inaczej to sobie wyobrażałam.
Kiedyś zapytałam go, czy chciałby mieć dzieci. Dłuższą chwilę patrzył na mnie, jakby się zawiesił, a potem zaśmiał się krótko.
– A wyobrażasz sobie, żeby po tym domu biegały jeszcze dzieci? – spytał. – Jak wracam do domu, muszę się wyspać. Kiedy miałbym się nimi zajmować? Sama pomyśl. To bez sensu.
Rozumiałam go, ale z drugiej strony czułam się zirytowana. I smutna. Bo gdzieś tam z tyłu głowy miałam myśl, że tak nie powinno być. Że powinniśmy się wspierać, przebywać razem, wychodzić z domu… A tymczasem on wpadał tu jak po ogień i znów wychodził. Dobrze, że jeszcze spaliśmy we wspólnym łóżku.
Tego dnia też siedziałam sama. Znów go nie było. Nie miałam już siły na to, żeby czekać, ale co miałam robić? Mogłam się założyć, że po jego powrocie usłyszę, że musiał zostać po godzinach albo dodatkowo skonsultować jakiś projekt. Bo przecież cała firma była na jego głowie. A że żonę ma, to w ogóle zapomniał.
Przyjaciółka znów się czepiała
To był miesiąc, w którym Artur szczególnie rzadko pojawiał się w domu. Jak mi tłumaczył, pracowali teraz w firmie nad bardzo ważnym projektem, więc nie mógł sobie wychodzić kiedy chciał. Z nudów i braku lepszego pomysłu umówiłam się do kina z Anetą.
– Ty powinnaś pomyśleć nad swoim życiem, Ewelina – powiedziała, gdy siedziałyśmy w pobliskim fastfoodzie, popijając kawę.
– Ale… chyba nie rozumiem – mruknęłam. – Nad czym miałabym myśleć?
– No jak to o czym, o swoim mężusiu! – prawie krzyknęła. – Przecież on traktuje wasz dom jak hotel! W ogóle się z tobą nie liczy!
– Oczywiście, że się liczy – protestowałam. – Po prostu jest zapracowany…
– Ewelina, proszę cię, ty przejrzyj na oczy! – przerwała mi gwałtownie. – Ty nawet nie masz pewności, czy on rzeczywiście siedzi w firmie, kiedy go nie ma! Pomyślałaś o tym? Zapytałaś chociaż raz, czemu nie poświęca ci czasu? On traktuje cię jak powietrze! Nie przeszkadza ci to?
Prychnęłam. Oczywiście, że przeszkadzało, ale co miałam zrobić? Przecież tak musiało być. A ja nie byłam przebojowa i nie próbowałam robić żadnych rewolucji. Nie miałam w sobie tyle samozaparcia.
– Nie wiesz, jak to jest w małżeństwie – rzuciłam. – Wiesz, taki związek to sztuka kompromisów.
Uśmiechnęła się szeroko.
– I właśnie dlatego nigdy nie wyjdę za mąż – dodała.
Po co rozpętywać wojnę?
Czasem myślę sobie nad tym, co powiedziała mi Aneta. Zwłaszcza wtedy, gdy siedzę do późna sama i zasypiam, nim Artur w ogóle pojawi się w domu. Bo może rzeczywiście nie powinnam pozwalać na to, żeby tak długo był poza domem.
Może powinnam przeprowadzić jakieś śledztwo, wynająć detektywa i dowiedzieć się, gdzie on znika i czy na pewno poświęca się tylko pracy. Czy… mógłby kogoś mieć? Nie sądzę. Nigdy nie oglądał się za innymi kobietami. A może błędnie założyłam, że tylko ja mu się podobam?
Pewnie powinnam walczyć. Muszę jednak przyznać, że nie mam na to siły. Bo co to tak naprawdę zmieni? I tak go kocham. Wiem, że moje miejsce jest przy nim. Pewnie, że fajnie by było, gdyby okazywał mi większe zainteresowanie, zabierał na jakieś niespodziewane wyjścia, a zamiast zasypiać zaraz po przyjściu do domu, zasypywałby mnie komplementami. Wolę jednak nie ryzykować. Nie umiem się buntować. A moje życie przecież wcale nie jest takie złe. Po co narzekać, skoro z zewnątrz nasze małżeństwo wygląda na idealne?
Czytaj także:
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”
„Wyszłam za mąż z rozsądku, bo wiedziałam, że życie z artystą to wieczna niewiadoma, bieda i głód. Od 20 lat żałuję”
„Wstyd mi przed moją kobietą, że zarabiam marne grosze. Boję się, że zostawi mnie dla jakiegoś bogatego chłystka”