„Mój mąż to syfiarz do kwadratu. Chciałam dać mu nauczkę, a teraz walczę z plagą robactwa w domu”

Para z problemami fot. iStock by GettyImages, fizkes
„Mój mąż nigdy nie należał do zbyt porządnych osób. Gdy spotykaliśmy się ze sobą na studiach, nie zwracałam na to uwagi. To był taki stereotypowy element faceta–studenta. Lekki niechluj, z wiecznie porozrzucanymi w pokoju rzeczami. Wtedy wydawało mi się to być nawet zabawne”.
/ 15.01.2024 14:30
Para z problemami fot. iStock by GettyImages, fizkes

Poza życiem na bakier z porządkiem Paweł był i nadal jest naprawdę świetnym, wartościowym facetem. Zawsze się o mnie troszczył, zawsze był ambitny i oczytany i, wbrew pozorom, daleko mu było do lenia w sprawach domowych.

Gdy tylko coś się psuło, natychmiast się tym zajmował. Gdy skręciłam kostkę na starych płytach chodnikowych przed domem, od razu zabrał się za ich wymianę. Gotował znacznie częściej niż ja i nigdy nie wymagał ode mnie obiadu podanego codziennie „pod nos”, jak wielu mężów moich koleżanek. Naprawdę żyło się z nim dobrze.

Gdyby nie to okropne syfiarstwo…

Zaczęło mi to przeszkadzać, gdy ze sobą zamieszkaliśmy. To wtedy dotarło do mnie, że jest to prawdziwy problem, który utrudni nam wspólne życie. Przestałam patrzeć z rozrzewnieniem na rzucone na podłogę skarpetki czy niepozmywane talerze, gdy dotarło do mnie, że nie wystarczy, jeśli pozbieram je raz na jakiś czas.

Sprzątanie bałaganu po mężu należało do moich stałych obowiązków – jeśli nie chciałam żyć w istnym chlewie. A nie chciałam, bo zawsze byłam porządną osobą. Nasze pierwsze lata małżeństwa były jak pole minowe. Nie potrafiliśmy się w żaden sposób dogadać ani podzielić obowiązkami dotyczącymi sprzątania.

– Przecież robię w tym domu wszystko inne! Naprawdę nie możesz wziąć na siebie jedynie sprzątania? – pytał mąż, a mnie zalewała krew.

– „Tylko” sprzątania?! Ty sobie w ogóle zdajesz sprawę, ile to jest pracy? Zwłaszcza jeśli trzeba sprzątać nie tylko po sobie, ale też po mężu, który jeszcze nigdy nie nastawił sam zmywarki? – wykłócałam się.

– Mógłbym powiedzieć to samo o dbaniu o samochód! Nie jest łatwo utrzymać go w dobrym stanie, kiedy ktoś regularnie zapomina dolewać do niego oleju, płynu do spryskiwaczy i jeździ na rezerwie, bo czeka, aż sam zatankuję! – argumentował.

Wieczna kłótnia o bałagan

Mimo wielu prób załagodzenia konfliktu albo znalezienia jakiegoś sposobu na pokojowe koegzystowanie w domu ciągle się spinaliśmy. Próbowałam różnych strategii, od delikatnych, uprzejmych przypomnień, przez ustalanie grafików sprzątania, aż po otwarte konfrontacje. Żadne z tych rozwiązań nie przyniosło trwałego efektu.

Nasze rozmowy na temat porządku stawały się coraz bardziej intensywne, a w ich efekcie jedynie bardziej utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że to druga strona jest bardziej winna. Próbowałam zrozumieć jego punkt widzenia, ale jednocześnie czułam, że tracę swoją tożsamość w gąszczu chaotycznego, nieuporządkowanego życia.

– Mnie to po prostu nie przeszkadza! Jeśli tobie przeszkadza, to ty sprzątaj! – krzyczał do mnie mąż podczas jednej z kłótni.

– A czy jest jakaś granica, po której zaczęłoby ci przeszkadzać?! Może dopiero gdy coś się zalęgnie w twoich rzeczach? – odpierałam.

W tym momencie przyszedł mi do głowy iście szatański pomysł. „Podrzucę mu jakieś robactwo! Może wtedy w końcu się ogarnie i zrozumie, że musi bardziej dbać o porządek...”, pomyślałam.

Następne dni spędziłam w sieci, gdzie szukałam... karaluchów na sprzedaż. Niestety (lub może „stety”), w internecie naprawdę można znaleźć wszystko. Znalezienie sprzedawcy, który oferował robaki nie było szczególnie trudne. Zapłaciłam i umówiłam się z facetem na mieście.

Byłam tym obrzydzona

Fakt, realizacja tego planu nie była zbyt przyjemna. Gdy zobaczyłam pudełko z zakupionymi przeze mnie robakami, myślałam, że zemdleję – albo co najmniej zwymiotuję. Byłam jednak bardzo zdeterminowana do tego, żeby dać mężowi nauczkę. Pierwsze robaki podrzuciłam mu w jego gabinecie, w którym nadal, jak zwykle, tkwiły resztki jedzenia w talerzach poprzeplatane z pustymi butelkami po napojach, papierkami po cukierkach i brudnymi ubraniami.

– Boże, jak można tak żyć! – sapnęłam pod nosem, wściekle stawiając stopy pomiędzy przeszkodami porozrzucanymi po całym pomieszczeniu.

Do misek i kubków z nieczystościami wrzuciłam kilka robaków, a jednego puściłam luzem. „Uch, okropieństwo!”, pomyślałam. Gdy już schowałam w torebce pudełko z resztą karaluchów, podniosłam raban.

– Paweł! Chodź tu natychmiast! Karaluchy! Wszędzie karaluchy! - krzyczałam.

Mąż przybiegł natychmiast, wyraźnie poruszony.

– Jakie karaluchy?! Co ty opowiadasz?

– Tutaj! W tych twoich śmieciach! Zobacz! – darłam się dalej, pokazując Pawłowi wnętrze szklanki po (chyba?) kawie z podstawionym robakiem.

– O rany... – mruknął zakłopotany i podrapał się po głowie.

– Czy teraz jesteś w stanie w końcu posprzątać?! Boże, robactwo w domu! Fuj! Przekroczyłeś już wszystkie granice! – teatralnie oburzałam się dalej.

– Tak, tak... Masz rację... Przepraszam... – Paweł był wyraźnie zawstydzony.

„Sukces! Wiedziałam, że to zadziała!”, triumfowałam w myślach.

Niestety, kilka minut później odkryłam, że mój plan zemścił się na mnie samej... Gdy zajrzałam do torebki, aby wyrzucić na dwór pozostałe karaluchy z pudełka, odkryłam, że... wszystkie pouciekały! Chyba niezbyt szczelnie zamknęłam opakowanie i robale rozbiegły się gdzieś po domu. „O nie! Co ja teraz zrobię? Przecież one mogą być wszędzie!”, myślałam w panice.

Pożałowałam swojej intrygi

Następne dni poświęciłam na wyszukiwanie robaków w całym domu. Paweł, owszem, po raz pierwszy bardzo zaangażował się w sprzątanie i dokładnie czyścił każdy kąt. Niestety, miesiąc po całej akcji, w dalszym ciągu znajdowałam gdzieś w szczelinach karaluchy, które ewidentnie zaczęły się mnożyć albo zapraszać do naszego domu kolegów...

– Jezu, nigdy się tego nie pozbędziemy! Jak już raz przylazły, to zostaną na zawsze – lamentowałam. – Okropieństwo!

– Przepraszam, to moja wina, miałaś rację... – kajał się dalej mąż, a ja czułam się jeszcze gorzej. – Trzeba będzie pewnie wezwać specjalistę od dezynsekcji, a to nie są tanie sprawy. Ale nie martw się, ja zapłacę...

Niby powinnam się cieszyć, bo nauczka ewidentnie zrobiła swoje. Z drugiej strony jednak czułam się winna, że mąż tak bardzo przejął się czymś, co przecież było sfabrykowane... I teraz jeszcze miał wydać kilka tysięcy na profesjonalne oczyszczanie całego domu – a to już wyłącznie przez moją głupotę. „Może i on jest flejtuchem, ale mnie chyba brakuje piątej klepki...”, myślałam sfrustrowana.

Nie przyznam się!

Paweł bardzo sprawnie załatwił specjalistów od dezynsekcji, którzy faktycznie pomogli nam pozbyć się robali raz na zawsze. Cała ta operacja trwała jednak kilka dni i kosztowała równowartość połowy naszych tegorocznych wakacji...

– Ech, mam za swoje... – mruczał niezadowolony Paweł. – W tym roku na urlop pojedziemy chyba najdalej na działkę.

– No tak – odparłam z zakłopotaniem.

– Nie triumfujesz? Przecież miałaś rację. I słono zapłaciłem za to swoje niedbalstwo!

– Nie, nie jestem taka. Poza tym już poniosłeś konsekwencje. Nie będę kopać leżącego – uśmiechnęłam się pokrzepiająco.

Mąż odpowiedział mi słabym uśmiechem i zabrał się za przeliczanie wydatków po kolosalnej kwocie, którą musiał wydać na specjalistów od robactwa. Było mi potwornie głupio, a nawet żal tego biednego Pawła, który musiał wydać kupę swoich ciężko zarobionych pieniędzy.

Nie miałam jednak na tyle odwagi, żeby przyznać się do tego, że cała akcja była ukartowana... Co to, to nie! Przynajmniej osiągnęłam swój cel i od teraz mam męża–czyścioszka, który dba o porządek jeszcze bardziej niż ja. A że musiałam się posunąć do czegoś tak żenującego? No cóż, ktoś kiedyś powiedział, że cel uświęca środki!

Czytaj także:
„Mój mąż ma tyle wspólnego z romantykiem, co weganin z golonką, ale teraz mnie zaskoczył. Czułam, że ma coś na sumieniu”
„Wymodliłam sobie układ idealny. Przed ołtarzem przysięgałam mężowi, a w zakrystii spotykam się z kochankiem”
„Lubię romansować ze stażystami. Uczę ich czegoś więcej niż tajników firmy. Taka praca z misją”

Redakcja poleca

REKLAMA