Któż z nas nie ma kompleksów? Ale mój mąż bił chyba wszelkie rekordy w tym względzie. Chciałam mu pomóc. Tylko jak?
Skończyłam brać prysznic i wyszłam z łazienki.
– Możesz mi wyjaśnić, co to za SMS? – Marek stał w przedpokoju i trzymał w ręku mój telefon.
– Jaki SMS? – nie zrozumiałam, o co mu chodzi.
– „Dziękuję za cudowne spotkanie, Zet” – wycedził mój mąż.
Po minie widziałam, że jest zły
– Dlaczego czytasz moje SMS-y?
– Może dlatego – podniósł głos – że ten przeklęty telefon piszczał i piszczał, więc chciałem go wyłączyć! Kim jest Zet?
Nie znałam żadnego Zet. Chciałam sprawdzić, z jakiego numeru przyszła wiadomość, ale Marek nie chciał mi oddać komórki. Był bardzo zdenerwowany; dawno go takim nie widziałam.
– Jasne, dam ci telefon, a ty wykasujesz wiadomość i powiesz, że wszystko sobie wymyśliłem!
– Co ty bredzisz? O co ty mnie podejrzewasz? – wkurzyłam się.
Byliśmy małżeństwem od pięciu lat, ale znaliśmy się długo, praktycznie od przedszkola. Owszem, Marek miewał wcześniej problemy z zazdrością, jego zarzuty bywały absurdalne, jednak sądziłam, że to już za nami. Starałam się go zrozumieć, bo zazdrość mojego męża wynikała z kompleksów.
Był piegowatym rudzielcem i od dziecka musiał znosić docinki. Czasami naprawdę okrutne. Co gorsza, drwili z niego nawet najbliżsi. Można się załamać, gdy własny brat się z ciebie nabija i nazywa podrzutkiem. A rodzice nie reagują. Czy wręcz dorzucają swoje, bo tatuś też dowcipnie sugerował, że może Marka podmienili w szpitalu.
Fakt, był jedynym rudzielcem w rodzinie, i pamiętam, jak prowadził dochodzenie, czy nie jest adoptowany. Tyle razy mu mówiłam, żeby z nimi szczerze pogadał, wygarnął, że bolą go ich docinki, ale nie potrafił. Lata mi zajęło, by uwierzył, że go kocham, że nie mylę przyjaźni i lojalności z miłością.
Cierpliwie przekonywałam go, że jest świetnym facetem i naprawdę mi się podoba. Lubił sport, więc miał ekstra ciało. Był wysoki, dbał o siebie, umiał się ubrać, potrafił być dowcipny i nie nudziłam się w jego towarzystwie. Mogliśmy milczeć, mogliśmy gadać – i zawsze było dobrze.
No chyba że zaczynał świrować tak, jak teraz
Co ciekawe ksywka Red, nadana mu przez kumpli z drużyny siatkówki, nigdy mu jakoś nie przeszkadzała. Może dlatego, że wyczuwał w niej sympatię, a nie drwinę. Czasami miałam ochotę udusić tę jego piekielną rodzinkę, przez którą wyhodował sobie kompleksy wielkie jak Himalaje. Zwłaszcza że ja musiałam się z nimi mierzyć.
– Marek, nie szalej. Daj mi ten telefon – poprosiłam. – Pokaż mi, co to za SMS i z jakiego numeru przyszedł.
Niechętnie oddał mi aparat. Przyglądał mi się podejrzliwie, gdy sprawdzałam wiadomość. Numer, z którego ją wysłano, nic mi nie mówił.
– Nie wiem… – zamyśliłam się.
– Nie wiesz, tak? – Marek najwyraźniej uważał, że go okłamuję. – A pamiętasz, jak poszłaś na spotkanie absolwentów? Sama mówiłaś, że Wojtek chciał się z tobą spotkać.
– Z nami chciał się spotkać, z tobą i ze mną. I nie sam, tylko razem ze swoją żoną.
– Jasne – rzucił mój mąż i poszedł do sypialni.
Ruszyłam za nim.
– Marku… daj spokój…
– To ty daj mi spokój – burknął. – Wiedziałem, że tak będzie. Właściwie cały czas czekam, kiedy mnie zostawisz. Ty, taka piękna, a ja…
Westchnęłam. Znowu się zaczęło. Mój mąż, mimo trzydziestki na karku, czasami zachowywał się jak mały chłopiec. Oczywiście dorósł i zdawał sobie sprawę, że nie może za wszystkie swoje problemy i porażki obwiniać… koloru włosów i piegów.
Teraz to był raczej rodzaj wytrychu, który otwierał drzwi do pokładów kompleksów. Ale ktoś w nim dawno temu zasiał to przeklęte przekonanie, że jest gorszy, brzydszy, fałszywy… I ono wciąż w nim tkwiło, a ja nie miałam pojęcia, jak je wyplenić.
– Oj, Marek… – usiadłam mu na kolanach. – Naprawdę jesteś niedobrym rudzielcem – zażartowałam. – Wstrętny zazdrośnik…
– Po prostu ciekawi mnie, kto przysyła mojej żonie SMS-y – burknął.
Mnie to nie obchodziło
Numeru nie znałam, a swojego nikomu obcemu nie podawałam. Najwidoczniej ktoś się pomylił i tyle. Niestety mojego męża to nie przekonywało. Przez kolejne dni chodził jak struty. Nie naciskałam na niego, nie próbowałam się tłumaczyć. Zresztą nie było czego wyjaśniać, a znając go, im bardziej starałabym się go uspokoić, tym bardziej stawałby się nieufny. Tylko winni się tłumaczą.
Niemniej zaniepokoiłam się, kiedy zaczął znikać wieczorami z domu. Wychodził około osiemnastej, a wracał po dwudziestej. I to regularnie dwa razy w tygodniu. Miałam dosyć. Nigdy wcześniej nie było tak, że nie rozmawialiśmy ze sobą. Ciche dni to nie mój styl, nie nasz styl…
Co się działo? Postanowiłam go przycisnąć i wydusić z zazdrośnika, o co chodzi. Bo gdyby on był na moim miejscu, na pewno podejrzewałby romans. Kiedy wszedł do domu, zaskoczył mnie. W ręce trzymał różę.
– To dla ciebie – oznajmił. – Przepraszam.
Okazało się, że Marek sam w końcu dostrzegł, że jego zazdrość może nas zniszczyć. Dlatego zapisał się na psychoterapię. To na fotelu u psychologa spędzał dwa wieczory w tygodniu. Wzruszyłam się. Czy mogłam dostać lepszy dowód miłości?
– Czasami jestem upartym rudzielcem – uśmiechnął się i przytulił mnie.
– Ale takiego cię kocham – uścisnęłam go mocno. – Jesteś najważniejszym mężczyzną w moim życiu.
– Wiem, kochanie.
Dzięki spotkaniom z psychologiem mój mąż wreszcie dostrzegł, gdzie leży źródło jego problemów. W ostatnią niedzielę, podczas obiadu u jego rodziców, gdy Wojtek zaczął swoje docinki o podrzutku,
Marek spojrzał na niego zimno
Potem wstał, obszedł stół i nim żartowniś się zorientował, wyrwał mu pęk włosów.
– Aua! Odbiło ci?! Co ty robisz?
– Pobieram materiał do badań DNA – odparł spokojnie Marek. – Sprawdzimy, czy jesteśmy braćmi.
– Żeby tylko nie wyszło, że od różnych ojców…
Patrzyłam w tej chwili na teściową. Wyraźnie pobladła. Nigdy się nie zastanawiałam, co ona czuła, słuchając tych wszystkich durnych sugestii. Myślałam tylko o Marku i miałam jej za złe, że nie broni syna.
Ale może ona również nie wiedziała, jak się zachować i przeciwstawić tym chamskim żarcikom. Marek już chyba znalazł sposób.
– Jeżeli jeszcze raz zasugerujesz, że nasza matka nie była wierna ojcu, dostaniesz po gębie. Zrozumiano?
– Coś ty nagle taki wrażliwy się zrobił? Mamo, przecież to tylko żarty – Wojtek popatrzył na matkę, która wyjątkowo nie spuściła wzroku.
Usta jej drżały, jakby powstrzymywała się od płaczu.
– Tato? – Wojtek przeniósł spojrzenie na ojca, wyraźnie szukając u niego poparcia.
Marek też zmierzył ojca wzrokiem.
– Tato, twoje włosy również mogę wziąć do badania. Coś tam się jeszcze znajdzie… Teść odruchowo pogłaskał się po łysince na czubku głowy i mruknął:
– Mało śmieszne są już te żarty o rudym listonoszu czy podrzutku.
– Mnie nigdy nie śmieszyły – powiedziała cicho jego żona. – Nigdy.
To była bardzo ciekawa wizyta. Po raz pierwszy to nie Marek czuł się nieswojo w towarzystwie swojego ojca i brata. Oni milczeli nerwowo, a on z uśmiechem rozmawiał z mamą. Miałam ochotę bić im brawo. A tajemniczy Zet okazał się Zosią, moją dawną koleżanką z klasy. Dostała mój numer telefonu od wspólnej znajomej.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”