„Mój mąż to duże dziecko bawiące się zabawkami. Nie zna umiaru i się zatraca, więc po świętach muszę dać mu szlaban”

mężczyzna z prezentami fot. Getty Images, Robert Mcgrath
„No i poszedł. Grał, gdy się kładłam, i grał, kiedy się obudziłam. O ósmej jeszcze siedział przed komputerem. Najpierw pomyślałam, że już wstał i się ubrał, ale dotarło do mnie, że siedzi w tych samych ciuchach, w których był w Wigilię. Przyciśnięty do muru przyznał, że tak spędził całą noc”.
/ 17.12.2023 10:30
mężczyzna z prezentami fot. Getty Images, Robert Mcgrath

Prezent pod choinkę może zrujnować święta. Dlatego w tym roku kupię mężowi coś bezpiecznego. Najlepiej bambosze. Niech ma!

Pasjom oddaje się w całości

Skąd ten pomysł? Bo na zeszłe święta kupiłam mu grę komputerową i całe Boże Narodzenie, a nawet sylwester okazały się kompletną klapą. Tak, kupiłam grę komputerową. Okazuje się, niestety, że tak niewinna rzecz może nieźle w życiu namieszać.

Heniek, mój mąż, to duże dziecko. Cały czas szuka sobie rozrywek. Na szczęście nie polegają one na piciu piwa z kolegami, szwendaniu się po mieście czy łażeniu po dyskotekach. Co to, to nie. On szuka sobie innych zajęć. Takich, które zabiorą go z powrotem do dzieciństwa. No i zawsze, gdy chwyta się czegoś nowego, to dostaje takiego kręćka, że można pęknąć ze śmiechu. Albo ze złości.

Weźmy na przykład rower. Całe dzieciństwo marzył o porządnej kolarzówce. Przypomniał sobie o tym, jak byliśmy któregoś dnia na zakupach. Przechodziliśmy obok sklepu z rowerami i zobaczył na wystawie dwie piękne kolarki. Zaraz poprosił mnie, żebym pochodziła sama, a on w tym czasie poogląda rowery. Przez godzinę chodziłam po różnych sklepach, robiąc zakupy. Henio nawet nie wyściubił nosa z tego sklepu.

Po powrocie do domu siedział resztę dnia w internecie, a nazajutrz oznajmił mi dziwnym tonem, że kupuje rower. W jego głosie mieszała się teatralna pewność siebie z dziecięcą obawą, że mu nie pozwolę. Ale pozwoliłam – w końcu rower to zdrowie. Więc kupił, a potem jeździł jak szalony. Co wieczór kilka godzin. Po trzech miesiącach ostrych treningów zasłabł w domu i lekarz zabronił mu się tak forsować. Kazał mu dochodzić do formy stopniowo.

Ciągle szuka czegoś nowego

Sęk w tym, że Henio pojęcia „stopniowo” nie uznaje. Zatem skoro zabronili mu szaleć na rowerze, wymyślił sobie inne zajęcie. Zaczął sklejać modele samolotów i innych rzeczy. I znowu wsiąkł po uszy. W efekcie nasze wieczory we dwoje polegały na tym, że ja, wściekła, czytałam w łóżku, a on siedział przy biurku w małym pokoju i kleił, i kleił, i kleił…

W końcu mąż dostał takiego zapalenia spojówek, że i to szaleństwo musiał porzucić. Chyba przez nieuwagę potarł oczy klejem, a potem długo walczył, żeby mu wzrok wrócił do formy. I całe szczęście, że przestał kleić, bo któregoś dnia zauważyłam na paragonie, ile kosztuje jeden taki model, i myślałam, że zemdleję. A on ich psuł po kilka miesięcznie! Mówię: psuł, bo nigdy nic mu porządnie nie wyszło. I tak to się skończyło.

Następny Heniowy bzik znów był związany ze sportem: siłownia. I zno-
wu mąż przeforsował się tak, że przez dwa tygodnie nie mógł ruszyć ręką,
a w karku czuł ból. Chwilę trwało, zanim przyznał się, że ma problem.

– Heniu, a co ty tak dziwnie tę głowę przekrzywiasz? – spytałam kiedyś.

– A nic. Zastanawiam się nad czymś… – odparł, po czym próbował tę głowę doprowadzić do pionu wyraźnie na siłę, bo widziałam, że świeczki stanęły mu w oczach.

– A nad czym?

– A takie tam… – machnął ręką.

Skończyło się na serii kosztownych wizyt u fizjoterapeuty.

Nie nadążałam za jego pomysłami

Henio tych pasji miał mnóstwo. A to narty, a to kino domowe i filmy, potem futbol w amatorskiej lidze, motocykl…. Całe szczęście, że między nimi zdarzały się okresy spokoju, bo po każdej takiej przygodzie mąż trochę trzeźwiał i sam dochodził do wniosku, że przesadził. I od razu stawał się przykładnym mężem. Kochającym, czułym, troskliwym, zaradnym. Jednak o tym, że ma skłonność do przesady, to już wiedziałam. I sama nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kupić mu pod choinkę tę cholerną grę.

– Ja cię kręcę! – zawołał na jej widok, jak zawsze, gdy trafił na coś, co go na pewno zafascynuje. – Skąd wiedziałaś, że kiedyś już grałem w tę grę?

– Jak to skąd? Sam mi opowiadałeś – odparłam z uśmiechem, bo jego radość była wręcz rozbrajająca.

– Tak…? – zdziwił się.

– No tak, tak.

– A mój prezent dla ciebie? Podoba ci się? – spytał jeszcze dla porządku.

– Oj, bardzo! – skłamałam.

To był sweterek, o którym od razu wiedziałam, że oddam go mamie, a Henio nawet tego nie zauważy. Mężem był wspaniałym, ale na prezentach dla kobiet nie znał się wcale.

Podczas wigilii widziałam, że siedzi przy stole jak na szpilkach, żeby tylko dorwać się do komputera i włączyć tę grę. Śmiać mi się chciało, bo miał na twarzy wymalowane cierpienie. Zwłaszcza gdy jego rodzice już pojechali, a moi jeszcze siedzieli i gadali. Henio siedział i udawał, że jest obecny, a tak naprawdę myślał tylko o grze. Przebierał nogami i ciężko wzdychał, kiedy mama poruszała w rozmowie kolejne tematy.

Nie znał umiaru

Gdy tylko moi rodzice poszli, Henio zerwał się do sprzątania ze stołu. Zwykle w takich sytuacjach ociągał się, wymigiwał, ale tego wieczoru ganiał między pokojem a kuchnią jak szalony. Zbierał, zmywał, wycierał, ale tuż przed finiszem jakby opuściła go cudem utrzymywana cierpliwość: zrobił cielęce oczy i zapytał, czy dokończę sama, bo on chce iść pograć. Jasne, że się zgodziłam. Przecież sama mu tę grę sprezentowałam.

No i poszedł. Grał, gdy się kładłam, i grał, kiedy się obudziłam. O ósmej jeszcze siedział przed komputerem. Najpierw pomyślałam, że już wstał
i się ubrał, ale dotarło do mnie, że siedzi w tych samych ciuchach,
w których był w Wigilię. Przyciśnięty do muru przyznał, że tak spędził całą noc. A potem zaczął mi tłumaczyć zawiłości tej swojej gry, jakby chciał uzasadnić, dlaczego zmarnował przy niej tyle godzin. Nic z tego nie rozumiałam, ale zaczęłam się śmiać. Zachowywał się jak dziecko…

Potem położył się na trochę, bo mieliśmy iść do kościoła i do moich rodziców. Niestety, wizyta nie była udana, bo Henio wciąż się zawieszał jak komputer. Rodzice coś do niego mówili, a on gapił się w ścianę i każde słowo trzeba mu było powtarzać.

– Co, co? Ale o co chodzi? – pytał niezbyt przytomnie, kiedy ktoś się do niego odezwał.

Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że to nie zmęczenie. Że mąż, choć odszedł od komputera, to ciągle… grał! Nadal myślał o tym, co zrobi w tej grze, jak przyjdziemy do domu. I tak się stało. Gdy tylko wróciliśmy, zasiadł do komputera i znów grał do późnej nocy. Gdy wstałam do toalety, na szczęście już spał, ale wyraźnie nieświeży. Musiał być tak padnięty, że nie dał rady się umyć. Kiedy więc obudził się rano, pogoniłam go do łazienki. Po kąpieli, oczywiście, siadł do gry i przez niego spóźniliśmy się do kościoła.

– Teraz nie mogę przerwać, bo stracę wyniki! – krzyczał Henio, kiedy chciałam mu wyłączyć komputer.

Pozostałam głucha na jego krzyk.

Musiałam dać mu karę

U jego rodziców było jak u moich. Dlatego, jeszcze zanim od nich wyszliśmy, zakazałam mężowi włączać komputer po powrocie do domu. Chwilę się boczył, ale nie miał wyjścia. I faktycznie: w domu grzecznie się umył i wcześnie położył do łóżka. Zbytnio się nie zdziwiłam, gdy w sypialni zgasił światło o dziesiątej, bo przecież miał zaległości w spaniu.

Nieco mnie za to zdziwiło, gdy obudziłam się w nocy i spostrzegłam, że w małym pokoju pali się światło. Poszłam je zgasić, przekonana, że oboje zapomnieliśmy tę lampkę wyłączyć przed położeniem się spać. No i co? W pokoju zastałam Henia przed komputerem! Wrzasnęłam na niego tak, że pewnie pobudziłam sąsiadów, a on bez słowa przemieścił się do łóżka.
Najgorsze było to, że nic mu nie mogłam zrobić. Przecież nie bronił się, nie kłócił. Po prostu sobie poszedł!

To wcale nie koniec… Moje późniejsze perswazje, żeby zaczął panować nad swoją obsesją, odbijały się od Henia jak groch od ściany. Groźby też. Mąż oszalał na punkcie grania do tego stopnia, że między świętami a końcem roku wziął sobie w pracy wolne. Zdenerwowałam się okropnie, bo jeśli już wziął urlop, to przecież mogliśmy gdzieś razem pojechać, odpocząć. A on w ciągu dnia nic nie robił, tylko grał! I nawet

W nocy, kiedy spałam, zakradał się do małego pokoju… Już nawet myślałam, że odwoła sylwestrową wizytę u znajomych, ale nie – grał pół nocy wcześniej, cały dzień przed, ale na zabawę poszedł. Tylko co to była za, pożal się Boże, zabawa! Henio wypił raptem jeden kieliszek i ciągle ziewał. Zapewne w końcu przestała nie niego działać adrenalina i dopadło go skumulowane zmęczenie. Chwiał się na nogach i bełkotał, jakby się strasznie upił. Było mi wstyd, bo całe towarzystwo do północy w miarę zachowywało trzeźwość, nikt z alkoholem nie przesadzał.

To była kompromitacja

Jak się okazało, punktem zwrotnym tego wieczoru, a właściwie naszego życia, była godzina dwunasta. Szykowaliśmy się do odliczania do północy, gdy stwierdziłam, że nie ma Henia. Uświadomiłam sobie, że nie widziałam go od kwadransa, odkąd wszyscy zaczęli wychodzić na dwór, żeby z wybiciem dwunastej puszczać sztuczne ognie. Trochę to trwało, bo musieliśmy zabrać i te ognie, i szampana, no i się ubrać. Było nas dużo
– znajomi mieli dom i zaprosili jeszcze osiem par, więc nietrudno było się w tym zamieszaniu zagubić.

Gdy tylko się zorientowałam, że Henio zniknął, biegiem wróciłam do domu. Szukałam go wszędzie, wołałam – i nic. Dopiero po chwili dostrzegłam światło w łazience. Szarpnęłam za klamkę – drzwi nie stawiały oporu. W środku był mój mąż. Siedząc na toalecie, ze spuszczonymi spodniami, z głową wspartą na ramieniu – spał w najlepsze. I właśnie wtedy z dworu dobiegły mnie wystrzały korków od szampana oraz fajerwerków.

– Cholera jasna!!! – rozdarłam się.

Na tyle głośno, że usłyszeli to znajomi i natychmiast wrócili do środka. Minęła chwila, zanim Heniek się obudził, ale było już za późno, żeby wstać z toalety i podciągnąć spodnie bez świadków.

– A co ty tu robisz, śpioszku? Coś wysiadujesz? – zażartował któryś ze znajomych, którzy stłoczyli się w drzwiach, i wszyscy ryknęli śmiechem. – No powiedz, powiedz, co robisz, kochany?

– A co? Nie widać – obruszył się Henio, nagle doskonale kontaktujący.
– Właśnie widać wszystko, i to doskonale – zauważyła jedna z pań i zno-
wu rozległ się wielki ryk radości.

Tylko Heniowi nie było do śmiechu.

– No i co tak rechoczecie?! – warknął. – Zasnąłem ze zmęczenia. Tyram więcej niż większość z was!

– Jasne, przed komputerem. W tę cholerną grę! – nie wytrzymałam.

A wtedy rzucili się go wypytywać: co to za gra, dlaczego, po co, i czy on nie jest na to aby za stary? Henio próbował uciec – nic z tego! Długo się musiał tłumaczyć. Boczył się jeszcze, jak jechaliśmy taksówką do domu. Jednak już do gry nie zasiadł. Dlaczego?

Bo ja po przyjściu do domu wyrzuciłam to cholerstwo do kosza. Po tygodniu sprzedałam rower i narty, oddałam tacie kino domowe i zagroziłam mężowi, że jeśli jeszcze raz dostanie bzika, występuję o rozwód. Przyznam, że się przestraszył. Było mu też okropnie wstyd z powodu kompromitacji przed znajomymi.

Na wszelki wypadek poskarżyłam się jeszcze jego mamie. Moja teściowa to twarda babka i dała mu nieźle popalić, kiedy dowiedziała się, jak Henio narozrabiał. I od razu zapowiedziała mu, że jeśli się nie zmieni, to ona zaciągnie go do psychiatry. Bo przecież te jego stany podwyższonej gorączki to coś, nad czym ani on, ani rodzina nie panuje! Dzięki temu mam teraz sojusznika w pilnowaniu męża, strzeżeniu go przed nim samym.

Od ostatniej wpadki minął rok, Henio dzielnie się trzyma. Znów idą święta. Tym razem pod choinkę dostanie sweter, skarpety i bambosze. No, może jeszcze książkę. Tylko nie wiem, czy ryzykować ciekawą…

Czytaj także:
„Całe dzieciństwo matka wmawiała mi, że babcia nie chce mieć ze mną kontaktu. Jej kłamstwo wyszło na jaw przypadkiem”
„Przygotowania do świąt zawsze były katorgą. Odliczam godziny do końca rodzinnych spotkań”
„Ludzie wytykają mnie palcami, bo jestem żoną pastora. Sądzą, że jesteśmy uwstecznieni, bo nie mamy nawet Facebooka”

Redakcja poleca

REKLAMA