„Ludzie wytykają mnie palcami, bo jestem żoną pastora. Sądzą, że jesteśmy uwstecznieni, bo nie mamy nawet Facebooka”

poważna kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Kiedy pojawiliśmy się w miasteczku, w którym miał zacząć służyć mój mąż, od razu zaczęliśmy bywać na językach. Jednym nie podobało się to, że pastor ma żonę, inni narzekali zaś na to, że jesteśmy otumanieni złudną wiarą i ograniczeniami. My zaś staraliśmy się znaleźć grunt pod nogami”.
/ 11.12.2023 18:30
poważna kobieta fot. Getty Images, Westend61

Pasuje mi tradycyjna rola gospodyni domowej, bo mogę wspierać mojego męża w służbie Bogu. Mieszkańcy miasta, do którego zostaliśmy przydzieleni, wydają się jednak nas nie akceptować. Wyśmiewają się ze wszystkiego: mojego ubioru, naszych przekonań, a nawet imion naszych dzieci. Wyprosili nas nawet z kursu tańca...

Miałam być makijażystką

Mój wybranek, Mateusz, służy w kościele ewangelicznym. Mama od początku sprzeciwiała się temu małżeństwu, ponieważ uważała, że skończę jako kura domowa, doglądająca zarazem kilku garów i dzieci. Cieszyła się zaś, gdy stawiałam pierwsze kroki w karierze wizażystki, malując inne kobiety na ich własne śluby. To mi nie pasowało: sama chciałam stanąć na pięknym kobiercu i poślubić mężczyznę, który zapewni mi stabilność i opiekę. Nie pasowała do mnie wizja wyzwolonej feministki.

– Jestem protestantem – mówił od razu. – Zamierzam służyć w Kościele Chrystusowym, jak mój ojciec.

– Czyli będę pastorową? – śmiałam się.

Dziś, z perspektywy czasu, nie żałuję swojej decyzji, choć bycie żoną pastora wygląda trochę jak podwójna służba. Nie jestem niczyją służącą: zajmuję się domem i dziećmi dlatego, żeby Mateusz mógł w tym czasie służyć. Robię to więc z powołania, mimo że jestem tylko żoną. Staram się jednak pomagać w moim zborze, interesując się sprawami kobiet, których mój mąż może nie rozumieć. Zawsze mogę zapytać go o stosowny werset z Biblii!

Nie uważam się za świętą: każdy z nas jest pełen grzechu, co wywołuje dużą konsternację u katolików. Wierzymy jednak w to, że Chrystus jest początkiem naszego wiecznego życia, które zaczyna się już na ziemi. Staramy się kroczyć za Nim wszędzie, gdzie tylko pożądamy, by uczynić nasze grzeszne życie lepszym i bardziej oddanym Bogu.

To źle czy dobrze, że duchowny ma żonę?

Kiedy pojawiliśmy się w miasteczku, w którym miał zacząć służyć mój mąż, od razu zaczęliśmy bywać na językach. Jednym nie podobało się to, że pastor ma żonę, inni narzekali zaś na to, że jesteśmy otumanieni złudną wiarą i ograniczeniami. My zaś staraliśmy się znaleźć grunt pod nogami i określić, czego właściwie chcą od nas ludzie.

– Wy bluźniercy! Ksiądz powinien być wzorem czystości, a wy cudzołożycie! – oczerniali nas katolicy.

– Jestem pastorem, a nie księdzem – tłumaczył cierpliwie mąż. – Według listu świętego Pawła, przywódca Kościoła powinien mieć jedną żonę i dzieci.

– Ha! Chociaż tyle, że jedną, bo jeszcze Sodomy i Gomory u was brakuje! – słyszeliśmy na odchodne.

– Może nazwiemy tak psy? – żartowałam potem z mężem.

– Sodoma i Gomora. Świetne!

Choć wiedzieliśmy, że różnie będziemy rozumiani przez katolików, nie spodziewaliśmy się, że postępowy (a zarazem mający najwięcej wspólnego z tradycją!) protestantyzm ściągnie na nas również gniew mniej gorliwych ludzi.

– Albo to, albo tamto, bez półśrodków. Jak już wyrwaliście się z opresyjnej wiary, to na całego. Żyjcie po swojemu bez tych głupot – słyszeliśmy od ateistycznej części społeczeństwa. – wysłuchiwałam.

O co im chodziło? Skoro wierzą w wolność, dlaczego nie zapewnią jej również nam? Nie chciałam jednak nienawidzić bliźniego, ignorowałam więc kąśliwe uwagi.

– Patrz, to ta żona pastora. W domu dzieci, z brzuchem chodzi, a Facebooka nawet nie ma. Taka niby wyzwolona. – słyszałam za plecami.

– A jej mąż nie ma sutanny, ale i tak ubiera koszule i marynarki. Powinni wrzucić na luz! Pewnie gotuje mu obiadki, a on chrapie na kanapie.

Miałam dość, trzymałam jednak język za zębami. Do czasu.

Wyrzucili nas z kursu tańca

Niedługo po przybyciu do miasteczka, wraz z mężem zapisałam się na zajęcia tańca towarzyskiego. Na początku, kiedy tańczyliśmy tango czy walca, grupa reagowała na nas całkiem pozytywnie. W momencie, gdy w harmonogramie zajęć pojawiły się jednak tańce latynoskie, zaczęliśmy mieć problemy.

– Tak ubrani powinniście tańczyć swinga. Chociaż nie, bo ta nazwa się źle kojarzy... – grupa wybuchnęła śmiechem, gdy przyszłam w sukience za kolana, podczas gdy inne kobiety przywdziewały kuse stroje.

– Nie chcemy wzbudzać pożądania u płci przeciwnej – ucięłam temat stanowczo.

– Matko, a myślałam, że seksualizacja ciał to średniowieczny temat...

– Na początku jej nie było, ale kiedy Adam i Ewa zostali wygnani z raju, ludzie zaczęli odczuwać wstyd, a grzech narodził się w ludzkim życiu. – nauczałam stanowczo.

– Ja nie wstydzę się mojego ciała – zadeklarowała dumnie jedna z uczestniczek.

– Ja też. Przed mężem. Jest zarezerwowane dla niego.

Kiedy wypowiedziałam te słowa, uczestnicy kursu pokręcili tylko głową. Postanowiliśmy jednak ignorować ich reakcję i tańczyć dalej, robiliśmy to w końcu dla siebie, a nie ku uciesze innych. W momencie, gdy instruktorka zaproponowała jednak występ na corocznych dniach miasta, wyszydzanie zaczęło się na nowo. Nie chcieliśmy przybrać skąpych strojów ani wykonywać nadto seksualnych ruchów, wykluczono nas więc z nauki choreografii, a tym samym z kursu.

– Nie chcemy być nigdzie pokazywani. Uważamy, że na czczenie zasługuje tylko jedna... a właściwie trzy osoby. – zażartował Mateusz, mój mąż. – Kocie ruchy w skąpych strojach możemy wykonywać zaś wyłącznie we własnym domu, zasługują na nie tylko dwie pary oczu.

– Ja to rozumiem, kochani. Niestety, nie mogę stawiać was ponad dobro grupy – tłumaczyła się widocznie speszona instruktorka.

Tak rozstaliśmy się z wymarzonymi zajęciami. Bez przesady! Nie jesteśmy zaściankowi: na naszych spotkaniach występuje nawet wierny grający na gitarze elektrycznej. Mamy jednak swoje zasady i granice, których ludzie nie rozumieją...

Śmieją się z imion naszych dzieci

Nazwaliśmy córki Estera i Rebeka, niedługo na świecie pojawi się też mały Tadeusz. Słuchamy co chwilę niepochlebnych opinii: a to całkiem zapomniane i niewspółczesne, a to imię dla dziadka...

– Będą wytykać je palcami. Wszyscy wypisują teraz dzieci z religii, a wy jeszcze potęgujecie ostracyzm – doradzała sąsiadka.

– My też wypisujemy dzieci z religii. To lekcje doktryny katolickiej, a my nie jesteśmy katolikami – zripostowałam lekko wściekła.

– Tym bardziej! Z dzieci będą śmiać się nawet księża i katechetki.

– Niech się śmieją, jeżeli nie kierują się miłosierdziem i uważają, że dzieci zbawi chodzenie na religię, a nie wiara w Jezusa – skwitowałam już cała czerwona na policzkach.

– No tak, bo wy nie wierzycie nawet w dobre uczynki...

– Wierzymy, że wynikają z wiary i oddania Bogu. Czynienie dobra na pokaz nie ma nic wspólnego z tymi wartościami – tłumaczyłam cierpliwie. – Chętnie porozmawiamy na tematy biblijne, bo wierzymy w Słowo Boże, a nie w tradycję i zwierzchnictwo papieża.

– Brzmi jak sekta!

Żyjemy więc dalej, kolegując się właściwie tylko z wiernymi ze zboru, nie zamierzamy organizować przecież krucjat i przekonywać innych do swoich racji. Robimy to wyłącznie na ulicach, zachęcając przechodniów do słuchania fragmentów Biblii i świadectw wiernych. Podobnie jak pan Jezus, staramy się walczyć o każdą owcę, która ma w sobie wolę do zmiany życia, nie przekonujemy jednak nikogo groźbami, tak jak robią to na przykład Świadkowie Jehowy. Nadal nie mamy Facebooka, a Instagram kojarzy nam się wyłącznie z eksponowaniem półnagich ciał: nabożeństwa transmitujemy jednak regularnie na YouTubie!

Czytaj także:
„Mąż i ja często się kłóciliśmy. Gdy byliśmy już na skraju, udało nam się obudzić żar namiętności dzięki kasetom video”
„Sąsiad uknuł intrygę, by mnie uwieść. Upił mnie i rozebrał, a potem rozniósł w internecie plotkę, że jesteśmy razem”
„Zarabiam ciałem, żeby spłacić długi męża i nakarmić dzieci. Wstydzę się, ale wolę to, niż klepać biedę”

Redakcja poleca

REKLAMA