„Mój mąż padnie trupem, gdy zobaczy narzeczoną syna. Na pewno się tego po nim nie spodziewał”

zaskoczona kobieta fot. Adobe Stock, frank11
„Romek wspomniał, że syn wyśle fotografie swojej ukochanej Jennifer. Nie mogłam się doczekać! Każdego dnia zaglądałam do skrzynki odbiorczej, aż w końcu nadszedł ten dzień – wiadomość z załącznikiem pojawiła się na mojej poczcie. Kliknęłam i... Czyżby Janek coś pomieszał?!”.
/ 29.04.2024 21:15
zaskoczona kobieta fot. Adobe Stock, frank11

Odkąd w byłej sali gier uruchomiono bar, żaden klient nie zainteresował się naszymi wypiekami. Chętniej wybierają smażone banany lub spring rollsy. Nasze zyski drastycznie spadły, a Janek wciąż narzeka, że zabierają mu zarobek. Mimo to nie planuje poszerzyć oferty.

Jak on sobie poradzi?

Kiedy tylko szefowa salonu gier wyznała nam, że będzie zmuszona zakończyć działalność, ja i Janek od razu wyczuliśmy nadchodzące problemy. To naprawdę przykre, bo okoliczna dzieciarnia, spędzając tam długie godziny, nie mogła wyżyć jedynie o samych napojach. To powodowało, że obroty naszej piekarni rosły, gdyż młodzież wpadała po pączusie, rogaliki, a nawet po zwykłą kajzerkę.

Szkoda, że lokal został zamknięty i od tamtej pory zaglądali do nas jedynie z samego rana, po dzwonku w sąsiednim ogólniaku oraz gdy robotnicy kończyli zmianę w zakładzie. Poza tymi okresami było tu jak makiem zasiał, istne pustkowie, że aż człowiekowi robiło się niedobrze, jak sobie pomyślał, co będzie dalej.

– Może i lepiej się stało, że Romcio nigdy nie kwapił się, żeby przejąć biznes – wyrwało się ostatnio małżonkowi, gdy tak sterczeliśmy za kontuarem w opustoszałej piekarni. – Byłem głupi jak but, że tak namawiałem smarkacza!

No cóż, w końcu doczekałam się tego, że mój mąż przyznał się do błędu. Jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Tyle czasu próbował namówić syna, żeby pomagał w piekarni – raz po dobroci, raz strasząc konsekwencjami. Ile było o to kłótni! Romkowi było to jednak kompletnie obojętne, spływało po nim jak po przysłowiowej kaczce.

Od dziecka interesował się tylko komputerami – ciągle grzebał w jakimś sprzęcie, rozkładał na części, składał z powrotem... Ludzie przychodzili do niego nawet z innych części miasta, żeby pomógł im z instalacją oprogramowania. Z jednej strony fajnie, że miał takie zainteresowania, ale z drugiej – ja też zaczynałam się zastanawiać, czy to wystarczy, żeby w przyszłości zarabiać na życie?

Kumple Romka radzili sobie nieźle w nauce albo na boisku, a on miał to totalnie w nosie. Nie kręciło go ani jedno, ani drugie. Zawsze balansował gdzieś pomiędzy, byle tylko nikt mu nie truł. Żeby mieć wreszcie święty spokój. Romek nawet na dziewczyny nie zwracał uwagi! Ile razy próbowałam delikatnie podpytać, zagadać, to finalnie i tak kończyło się tekstem, że „laski to idiotki”.

Janek zaczynał mieć wątpliwości, czy z Romkiem wszystko jest okej, czy może coś mu dolega i jest jakiś inny niż rówieśnicy. Po skończeniu technikum nawet nie przyszło mu do głowy, żeby pójść na studia, co jeszcze dałoby się jakoś przeboleć, bo nigdy nie był prymusem. Gorzej, że machnął ręką również na ofertę roboty w piekarni. Janek ze złości aż kipiel, ja się zadręczałam… Nasze jedyne dziecko – jak ono sobie poradzi w życiu?!

Pocieszałam się myślą, że jest jeszcze całkiem nieźle, w końcu mógłby mieć ciągoty do wódki albo narkotyków, mógłby szwendać się po nocach w podejrzanym gronie, a nawet coś zwędzić.

– No jasne – prychnął mąż, słysząc te argumenty. – Albo zostać seryjnym zabójcą! Ty, Luśka, potrafisz dojrzeć klejnot w stercie gnoju! Radujmy się, hosanna!

Nasza sytuacja się pogarszała

W końcu Roman oznajmił, że zamierza wyjechać na Wyspy. Stwierdził, że nie będzie tutaj tkwił, bo perspektyw brak, bieda aż kłuje w oczy, a nawet przyjemności z grzebania w komputerach już nie ma, bo ludzie przynoszą sam złom. Daliśmy mu kasę na wyjazd, bez większej wiary, że ją zwróci, bo niby w jaki sposób? Obydwoje byliśmy głęboko przeświadczeni, że będzie wiódł życie z dnia na dzień, tyle że w innej scenerii.

– Jak poparzy sobie łapska na zlewie, to może wykombinuje coś mądrzejszego – stwierdził Janek. – Czas, żeby poczuł, jak to jest naprawdę żyć.

Romek się ulotnił, a u nas zaczęły się schody. Nie od razu, ale na początek postawili niedaleko Biedronkę, a chwilę później trochę dalej Lidla. Niby my lepsi jesteśmy, jeśli chodzi o towar, ale kogo to obchodzi, jak w kieszeni wiatr hula?

No i totalna kicha, bo wyszło na jaw, że po remoncie, w miejscu, gdzie kiedyś był salon gier, ma być teraz bar. Okoliczni mieszkańcy z przekąsem ochrzcili go mianem „Chińskiego najazdu”, bo prowadzić go będzie małżeństwo mieszane, ale kto by tam wiedział, czy facet naprawdę jest Chińczykiem, Koreańczykiem czy jakimś innym Wietnamczykiem. Grunt, że ledwo zaczęli działalność, a w kasie piekarni zrobiło się pusto jak w studni.

Już przed południem nie było kompletnie żadnych gości i można było lecieć do domu, pomimo tego, że o tej nowej knajpie gadało całe miasto. Pewnie większość tych opowiastek to jakieś wymysły, no bo kto by tam uwierzył, że w tych sajgonkach pchali mięcho z psów i kotów? Ale nawet jeśli to prawda, to i tak wszystkim było to totalnie obojętne.

Pewnego razu, kiedy siedziałam za kasą i nie miałam co robić, postanowiłam wyjść na zewnątrz. Na ulicy zobaczyłam znajomego Romka, więc spytałam go, czy nie miałby ochoty na drożdżówkę. Ku mojemu zaskoczeniu, odmówił! Stwierdził, że dopiero co był u Chinola i zajadał się bananem w cieście, przez co jest teraz przejedzony do granic możliwości. Dziewczyna, która mu towarzyszyła, wspomniała jeszcze, że serwują tam obłędną herbatę jaśminową. Podobno wrzucają do wrzącej wody jakieś kuleczki, które potem rozkwitają w filiżance niczym kwiatuszki – coś nieziemskiego!

– Jak tak się sprawy potoczą, będę musiał pójść do Romka z prośbą o skombinowanie mi roboty – rzucił mąż. 

– Romek ci w niczym nie pomoże, bo zmienił robotę – od razu go poinformowałam. – Dopiero co dostałam od niego wiadomość na maila. Teraz pracuje w jakiejś spółce z komputerami. I chodzi na jakieś szkolenia z informatyki!

– Romek? Edukuje się? – Janek wpatrywał się we mnie zszokowany. – Przy jego znajomości angielskiego?

Ależ ten mój facet jest zacofany! Przecież Roman od dawna wspominał, że pewna dziewczyna namówiła go, by zapisał się na kurs językowy.

– Chwila moment! Jakaś kumpela? Romusia? Namówiła?

Ostatecznie, pogrążeni w tej coraz bardziej dołującej sytuacji, wraz z Jankiem połączyliśmy fakty i wywnioskowaliśmy, że nasz synek się zauroczył. I to najwyraźniej wcale nie w jakiejś pustej laluni, skoro miała na niego tak pozytywny wpływ.

Jej tata pochodził z Polski

Mimo to nie wspominał nic na ten temat. Pisał o robocie, zgadza się, o wyprawach poza granice miasta w dni wolne od pracy, wysyłał fotki różnych ogrodów i rezydencji, ale na każdej widniał jedynie on.

– Te zdjęcia na bank ktoś mu pstryka – wpadł na trop Janek. – Jestem przekonany, że to właśnie ona.

Bar po drugiej stronie ulicy radził sobie z każdym dniem coraz lepiej. Wprowadzili opcję zamawiania jedzenia z dostawą do domu i najwidoczniej ten koncept się sprawdził, bo skuter stojący pod knajpą, praktycznie bez przerwy gdzieś się uwijał. Janka to strasznie irytowało, bo jeden z dzieciaków podsunął mu pomysł, żeby zamiast zrzędzić, po prostu rozszerzył menu – może mógłby serwować pizzę albo chociaż grzanki czosnkowe?

Przeklinał później w czterech ścianach na wszystko, co tylko możliwe! Zaszedł tak daleko, że oskarżył rywali o wykorzystywanie nieletnich, gdyż rzekomo to dziecko tamtych ludzi dowoziło jedzenie do mieszkań.

– Spróbuj choć trochę przyjrzeć się sobie – w końcu mu przyganiałam. – Ty też swego czasu planowałeś dać robotę naszemu Romkowi!

Niedawno spostrzegłam, że jedynie wiadomości przychodzące od naszego syna były dla mojego małżonka jak zastrzyk energii. Tak bardzo na nie czekał, że nawet przekonał mnie, abyśmy zainstalowali komunikator na telefonie. Pewnego wieczora zszedł z pokoju na górze mocno przejęty i oznajmił, iż wyciągnął z Romka całą prawdę.

Jak przypuszczaliśmy, nasz syn jest zaręczony. Jego wybranka ma na imię Jennifer i jest menadżerką. Wspomniał nawet, że być może wybiorą się razem na wakacje do naszego kraju.

– Polka! – ucieszyłam się i z wrażenia zaklaskałam. – To wspaniale, przynajmniej będziemy w stanie się porozumieć!

– Nie rób sobie nadziei – ostrzegł mnie Janek. – Jej dziadek pochodził z Polski, trafił do oddziałów generała Andersa... Ona przyszła na świat już w Hongkongu, a do Anglii przeprowadziła się dopiero po wkroczeniu tam Chińczyków.

Romek wspomniał, że syn wyśle fotografie swojej ukochanej Jennifer. Nie mogłam się doczekać! Każdego dnia zaglądałam do skrzynki odbiorczej, aż w końcu nadszedł ten dzień – wiadomość z załącznikiem pojawiła się na mojej poczcie. Kliknęłam i... Czyżby Janek coś pomieszał?! Jednak nie, podpisy pod zdjęciami mówiły same za siebie: „Razem z Jennifer zwiedzamy Sissinghurst Castle”, „Pozujemy z Jennifer przed Katedrą Westminsterską”, „Nad Tamizą, tylko we dwoje”.

„Rany, Janek padnie na zawał, jak ją ujrzy! – przeszło mi przez głowę z przerażeniem. – A Romek w dodatku planuje ją tu ściągnąć, dopiero wtedy sąsiedzi będą mieli temat do plotek!”. Nie da się ukryć, całkiem atrakcyjna panienka, szczupła, szykowna. Jest tylko jeden mały problem – owszem, dziadek Jennifer podobno pochodził z Polski, ale ona wygląda jak Azjatka!

Lucyna, 45 lat

Czytaj także:
„Przyłapałam męża na zdradzie w pokoju naszego synka. Migdalił się z tą bezwstydnicą na biurku małego”
„Mam romans z facetem, który jest starszy o 5 lat od mojego syna. Wstydzę się powiedzieć o tym związku rodzinie”
„Dla synka szukałam idealnej żony, a dla siebie robotnej synowej. Kandydatki zamiast doić krowy, uciekały do miasta”

Redakcja poleca

REKLAMA