„Mój mąż od lat ukrywał przede mną drugą rodzinę. Znalazłam nową pracę, faceta i... dopiero wtedy zażądałam rozwodu”

Mąż prowadził podwójne życie z drugą rodzinną fot. Adobe Stock, Lightfield Studios
W garażu znalazłam damskie perfumy, których nigdy nie używałam, nowiutkie zabawki dla bardzo małego dziecka, no i przede wszystkim fotografie. Zdjęcia, na których mąż występował w towarzystwie młodszej ode mnie kobiety i małego bobasa...
/ 28.07.2021 22:06
Mąż prowadził podwójne życie z drugą rodzinną fot. Adobe Stock, Lightfield Studios

Argument, że nie muszę, ale chciałabym pracować, spotykać ludzi, mieć jakiś kontakt ze światem, trafiał w próżnię. Kochałam Wojtka, nienawidziłam awantur, więc w imię tak zwanego rodzinnego szczęścia zrezygnowałam z pracy.

Swój dyplom schowałam głęboko do szuflady, zajęłam się dziećmi, urządzaniem domu, pielęgnacją ogrodu, kuchnią.

Nigdy nie musiałam się przemęczać

Wojtek zarabiał świetnie, miałam wszystko, co ułatwia pracę w gospodarstwie, zakupy przywoził kurier, a do cięższych prac mogłam mieć pomoc. Nie jestem typem kobiety, która wydaje majątek na ciuchy, ale Wojtek uważał, że obowiązkiem mężczyzny jest też finansowanie kaprysów żony.

Dzieci pojawiły się bardzo szybko i ani się obejrzałam, kiedy Ola oświadczyła, że chce wyjść za mąż. Oboje z Maksem mieli już swoje życie przyjaciół, wyjazdy, obozy, studia. Wojtek od pewnego czasu pracował jeszcze więcej niż zwykle. Zawsze wracał do domu wieczorem, ale od dwóch lat bardzo często wyjeżdżał służbowo – czasem nie było go nawet przez trzy weekendy w miesiącu.

Zaczęłam się nudzić. Bywały dni, kiedy nie miałam nawet komu ugotować obiadu. Postanowiłam coś zmienić. Zapisałam się na jogę, taniec jazzowy, ceramikę… Wojtek drwił z tego na potęgę, ale cieszył się, że nie musi za to dużo płacić, bo kursy w domu kultury były tanie.

Potem była zumba, wikliniarstwo i chór, jednak ćwiczenia wydawały mi się nudne, a uzdolnień muzycznych nie mam. Lepiej szło mi lepienie garnków i wyplatanie koszyków, ale jestem praktyczna – nie umiałam sobie wytłumaczyć, po co właściwie miałabym to robić w dwudziestym pierwszym wieku.

Ostatnią rzeczą, którą postanowiłam wypróbować, był kurs układania kwiatów, tak zwane bukieciarstwo. To mi się przynajmniej przyda do dekoracji domu. A może i na ślub córki… I co?

I to był strzał w dziesiątkę!

Układanie bukietów wciągnęło mnie absolutnie

Co więcej – instruktorka uważała, że mam wyjątkowy talent w tej dziedzinie, a moje prace stawiała innym za wzór.

– Niczego więcej już pani nie nauczę, pani Alicjo – powiedziała po pół roku. – Ma pani wyjątkowy dar, gdyby kiedyś chciała pani w ten sposób zarabiać na życie, nie będzie pani miała kłopotu ze znalezieniem pracy…

Uśmiechnęłam się, tłumacząc, że ja tylko tak hobbystycznie, że mąż pracuje… Instruktorka spojrzała na mnie dziwnie.

– Zrobi pani, co zechce, ja tylko jeszcze raz powtarzam, że ma pani talent i gdyby kiedyś znalazła się pani w potrzebie, może pani z tego skorzystać.

Nie wiedziałam wtedy, jak prorocze to będą słowa… To się zdarzyło trzy tygodnie później. Jeden z tych weekendów, kiedy byłam zupełnie sama – Wojtek na jakiejś kolejnej konferencji, Ola i Maks na nartach. Nie miałam po co gotować, dom błyszczał czystością, ogród spał pod śniegiem… W telewizji też niczego ciekawego nie było.

Postanowiłam sprzątnąć garaż. Nigdy tego nie robiłam, bo samochód, kosiarka i wszystkie inne urządzenia techniczne były domeną Wojtka. Zawsze powtarzał, że facet, który nie umie ogarnąć takich spraw i wysyła do tego kobietę, jest żałosny. Pomyślałam jednak, że może umyję szafki na narzędzia. Nawet jeżeli Wojtek ma idealny porządek w swoich śrubokrętach, to tego raczej nie robi.

Zabrałam szmatkę, wiaderko z ciepłą wodą i płyn. Z pierwszej i drugiej szafki wyjęłam zestaw kluczy, wierteł i tym podobnych.

Kiedy jednak doszłam do trzeciej, okazało się, że nie ma tam żadnych narzędzi...

Były natomiast damskie perfumy, których nigdy nie używałam, nowiutkie zabawki dla bardzo małego dziecka, no i przede wszystkim fotografie. Fotografie z różnych miejsc – z plaży albo z gór. Zdjęcia, na których Wojtek występował w towarzystwie młodszej ode mnie kobiety i małego bobasa.

Czułe gesty utrwalone na zdjęciach rozwiewały ostatnie złudzenia. Mój mąż mnie zdradzał – systematycznie i od dawna. Więcej – miał drugie życie, najwyraźniej dużo bardziej satysfakcjonujące. Z jakiegoś powodu wolał mnie okłamywać, niż odejść. Być może chodziło o wizerunek dobrego męża i ojca, którego zburzenie mogłoby zaszkodzić mu w pracy…

Była sobota rano i miałam prawie dwa dni na decyzję. Nie, nie wpadłam w dziką rozpacz – nasz związek od dawna miał umiarkowaną temperaturę. Byłam po prostu rozczarowana i upokorzona. Człowiek, którego uważałam za wiernego zasadom, okazał się oszustem, fałszywym, dwulicowym gnojkiem.

Zdecydowałam się odejść, bez awantur i scen

Wiedziałam, że Wojtek postawiony przed alternatywą – szybki rozwód za porozumieniem stron lub pranie brudów na widoku – wybierze to pierwsze.

Wiedziałam też, że mam szansę na potężne alimenty, ale nie chciałam żyć za pieniądze mężczyzny, który mnie oszukał. Postanowiłam poszukać pracy, a kiedy się uniezależnię finansowo, zażądać rozwodu. O powrocie do wyuczonego zawodu nie było jednak mowy.

Mój dyplom po dwudziestu latach nie miał już żadnej wartości dla pracodawców. Zdecydowałam się na desperacki krok. W wielkim sklepie kwiaciarsko–ogrodniczym, kilometr od naszego domu, szukali pracownika do prostych prac. Płacili grosze, ale nie wahałam się ani chwili. Przyjęto mnie, oczywiście, na próbę.

Zaczęłam od podlewania roślin w szklarni i układania worków z ziemią… Kiedy powiedziałam Wojtkowi o swojej nowej pracy, zareagował dość obojętnie. Spędzał już tak mało czasu w domu, że pewnie nie miało to dla niego żadnego znaczenia. Nie omieszkał jednak dać do zrozumienia, co o tym sądzi.

– No, no. Brawo. Czyli po to skończyłaś swego czasu te studia, żeby teraz grzebać się w ziemi u jakiegoś badylarza. Ale skoro chcesz się zabawić w pracę, droga wolna, tylko zakładaj ciepłe gacie, bo mogę nie zarobić na lekarzy…

Nie odpowiedziałam, zacisnęłam zęby. Wstawałam o piątej i szłam kilometr do sklepu piechotą. Podlewałam, przesadzałam, kopałam grządki. Po miesiącu dostałam wypłatę, która nie mogła mi wystarczyć na samodzielne życie.

Jednak zostałam – miałam dziwne poczucie, że jeszcze coś się wydarzy…

Któregoś dnia właścicielka sklepu musiała nagle wrócić do domu

Akurat szalała grypa, było kiepsko z obsadą, więc, zdesperowana, postawiła mnie za ladą – do obsługi klientów. Też byłam przestraszona. Oby nikt nie spytał o nawożenie rododendronów.. Kiedy Jurek wszedł do kwiaciarni, od razu zwrócił moją uwagę.

Mężczyzna koło pięćdziesiątki, zadbany, nawet elegancki, ale smutny i całkiem zagubiony. Kręcił się między półkami, zupełnie nie wiedział, co zrobić. W przypływie szaleństwa zapytałam, czy mogę mu jakoś pomóc.

Z wyraźną ulgą powiedział, że tak. Przyjechał ze Szwecji na pogrzeb matki. Powinien kupić kwiaty, jakąś wiązankę, ale ma tylko godzinę. Był już w trzech kwiaciarniach, nikt nie chce się podjąć, a te gotowe, także u nas, zupełnie mu się nie podobają. Cena nie gra roli.

Bo, wie pani, ja nie zdążyłem. Mama umarła, zanim dojechałem. Chciałbym przynajmniej kupić jej piękne kwiaty. Mama kochała kwiaty, więc chociaż tyle…

Powinnam była powiedzieć, że ja tu tylko pomagam, ale… Poprosiłam, żeby dał mi pół godziny, zapytałam, jakie kwiaty lubiła jego mama. Przez pół godziny pracowałam w jakimś amoku, a potem pokazałam mu swoje dzieło. Przez chwilę stał w milczeniu, a potem powiedział:

Teraz tylko zapłacę. Ale potem wrócę do pani, żeby powiedzieć, co takiego pani dla mnie zrobiła…

Zapłacił i wybiegł. Byłam pewna, że to tylko takie słowa i więcej go nie zobaczę. Kiedy wróciła szefowa, poszłam do swojej szklarni. Następnego dnia podlewałam iglaki, kiedy weszła szefowa.

– Pani Alu, przyszedł jakiś pan do pani…

Wytarłam ręce z ziemi i wyszłam. Jurek stał przed ladą, trzymając w rękach ogromne pudło czekoladek – najlepszych, jakie można było kupić w naszym mieście.

Kupiłbym kwiaty, ale sama pani rozumie, że to bez sensu. Zrobiła pani mojej mamie najpiękniejszy bukiet na świecie. Jeśli faktycznie patrzy gdzieś z góry, to była zachwycona. Mam tylko dwie godziny, ale byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby zechciała pani wypić ze mną kawę. Oczywiście, jeśli szefowa się zgodzi…

Zaskoczona szefowa kiwnęła głową bez wahania

Poszliśmy na kawę i przegadaliśmy wspaniałe dwie godziny. Jurek przyleciał znowu już po dwóch tygodniach, a po dwóch miesiącach byłam zakochana i zdecydowana.

Dopiero wtedy położyłam przed mężem kserokopie jego zdjęć z tamtą rodziną i spokojnie zażądałam natychmiastowego rozwodu. Poprosiłam, żeby się spieszył, bo wyjeżdżam. Dostałam pracę w kwiaciarni w Sztokholmie i nie chciałabym tracić czasu. Wcale nie blefowałam. Bo choć Jurek ma świetną pracę, nie zamierzał zrobić ze mnie kury domowej.

Od razu znalazł lokal do wynajęcia niedaleko naszego domu. To moja pierwsza własna kwiaciarnia i nigdy nie narzekam na brak zamówień. Bywają dni, kiedy jestem naprawdę zmęczona. Ale jeżeli czegoś żałuję, to tylko tego, że tak późno odkryłam swój niecodzienny talent. Bo przecież każdy człowiek go ma, tylko nie każdy umie go odszukać.

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"

Redakcja poleca

REKLAMA