„Mój mąż nie choruje. On walczy o życie! W dodatku narzeka, że umrze z samotności i nudów”

mężczyzna który bardzo przeżywa każdą chorobę fot. Adobe Stock, cherryandbees
– Obejrzyj sobie telewizję, Walduś. – Najprościej włączyć gadającą skrzynkę – zrzędził dalej. – Niech starucha zabawiają kolorowe obrazki. Nie mogę patrzeć na telewizję, Dorota. – No to poczytaj trochę. – Jezu! – zawył spod kołdry. – Oczy mnie bolą od czytania. Litery się zamazują.
/ 16.06.2021 11:01
mężczyzna który bardzo przeżywa każdą chorobę fot. Adobe Stock, cherryandbees

Nie ma na świecie nikogo bardziej upierdliwego niż chorujący mężczyzna. Mój Waldek, na co dzień zwyczajny gość, przodował w tej konkurencji; gdyby przyznawano za nią medale, na mur stanąłby na podium. Tym razem faktycznie złapał wyjątkowo przykrego wirusa. Przez tydzień nie opuszczała go gorączka, na zmianę trząsł się z zimna albo oblewał potem; bez względu na aktualną fazę, bezustannie narzekał, że nikt się nim nie zajmuje i wieszczył, że przyjdzie mu umrzeć w samotności i z nudów.

– Obejrzyj sobie telewizję, Walduś.
– Najprościej włączyć gadającą skrzynkę – zrzędził dalej. – Niech starucha zabawiają kolorowe obrazki i głupawi spikerzy. Nie mogę patrzeć na telewizję, Dorota. Rzygać mi się chce, gdy słucham tych idiotów.
– No to poczytaj trochę.
– Jezu! – zawył spod kołdry. – Oczy mnie bolą od czytania. Litery się zamazują. Kobieto, czy nie możesz poświęcić mi trochę swojego cennego czasu? Zostałaś królową angielską?
– Cały dzień, Walduś, tańcuję przy tobie jak ta krakowianka – powiedziałam, spokojnie, wkładając kurtkę przeciwdeszczową. – Teraz też nie idę na imprezę, tylko na zakupy. Pośpij sobie, chłopie.

Otworzyłam drzwi i wyszłam, nie słuchając już pogróżek, że wyśpi się w trumnie

A także, że właściwie od razu mogę go dobić tłuczkiem do mięsa i skrócić te potworne męki. Stanęłam na chodniku i odetchnęłam pełną piersią. Mimo uporczywej mżawki, świat wydawał się wspaniały. Zdążyłam zrobić dwa pełne wdechy, kiedy w torebce odezwał się telefon. Dzwonił Łukasz.

– Co z tatą? – spytał, wprowadzając mnie znów na odpowiednią orbitę.
– Cześć, synku, miło cię słyszeć. Tata nadal gorączkuje, ale lekarz stwierdził, że nie ma sensu osłabiać organizmu antybiotykiem. Oprócz gorączki ojcu doskwiera brak aktywności, więc zrobił się strasznie marudny…
– Może wpadnę po pracy i przywiozę mu parę książek – obiecał syn. – Na razie muszę kończyć. Pa!
– Ale on nie chce czytać – powiedziałam do milczącego już telefonu.

Przemknęło mi przez głowę, że syn nawet nie zapytał o moje samopoczucie i zrobiło mi się smutno. Uwaga dzieci od zawsze bardziej koncentrowała się na mężu. Fakt, że był fajnym tatą, nie umniejszał mego rozżalenia. Zdałam sobie sprawę, jak żałosne jest życie, w którym przyszło mi odgrywać tylko drugoplanową rolę. Nawet na porządnych wakacjach nie byłam od lat, bo Waldek twierdził, że to wyrzucanie pieniędzy w błoto, i najlepiej wypoczywa się we własnym domu.

Tak się rozczuliłam nad sobą, że mało się nie popłakałam

Miałam wyraźny spadek formy i potrzebowałam pocieszenia, dlatego bez wyrzutów sumienia postanowiłam zafundować sobie kieckę, która od miesiąca odstraszała mnie ceną. To był strzał w dziesiątkę. Terapia okazała się na tyle skuteczna, że do domu wróciłam w dużo lepszym nastroju.

– Ciebie to po śmierć posłać – przywitał mnie Waldek. – Daj mi coś do picia, zanim całkiem się odwodnię.

Zgodnie z obietnicą Łukasz zjawił się pod wieczór i przyniósł karton książek dla chorego ojca. 

– Jestem za słaby na czytanie – oświecił go Waldek zbolałym głosem.
– Przewidziałem to, tata – Łukasz rozkładał przed ojcem kolejne tomy. – Większość to albumy. Specjalnie dla ciebie pożyczyłem także o ptakach. Naprawdę świetne zdjęcia, zawsze uwielbiałeś przyrodnicze filmy.
– No dobrze – Waldek uśmiechnął się słabiutko. – Spróbuję je przejrzeć. Dziękuję ci, synu. Miło wiedzieć, że ktoś w rodzinie o mnie myśli.
– Nie ma sprawy, tata. Zdrowiej szybko, a w niedzielę wpadniemy do ciebie z dzieciakami. Nie mogą się doczekać, by się pobawić z dziadkiem.

Pożegnał się i pognał do swojej rodziny. Dobry chłopak

Waldek przekładał książki i nawet nie próbował ich otwierać.

– Jezu, jakie ciężkie – zaczął narzekać – i nic mnie nie obchodzą te głupie ptaki… A to co? Chodź no, Dorotko, i pomóż mi z tą książką. Jakoś mnie do góry podsuń…

Podłożyłam mu drugą poduszkę pod plecy, sprzątnęłam resztę lektur leżących na kołdrze i spojrzałam na tę, która tak Waldka zainteresowała.

– Tutanchamon – przeczytałam tytuł. – Nie wiedziałam, że pasjonują cię mumie egipskie.

Wzruszył ramionami.

– Jeszcze dużo o mnie nie wiesz, kobieto – mruknął, pociągając nosem.
– Tajemniczy nieznajomy, masz tu chusteczki – upomniałam go.
– Z tego, co widzę, to niemiecka książka. Po co Łukasz ją przyniósł? Kto to będzie czytał?
– Tu jest mnóstwo zdjęć – powiedział Waldek, kartkując album. – Kogo obchodzi, co jest napisane.

Wzruszyłam ramionami, zostawiłam go sam na sam z lekturą i korzystając z chwili spokoju, poszłam do łazienki przymierzyć nową kieckę. Świetnie nadawała się na upalne dni, szkoda tylko, że takie już minęły i trzeba będzie czekać cały rok, by ją włożyć. Ponieważ, jakimś cudem, Waldek wciąż z zainteresowaniem studiował, postanowiłam zrelaksować się w kąpieli. Napełniłam wannę, zanurzyłam się w gorącej wodzie i leżałam, dopóki nie zrobiła się zupełnie chłodna. Nie wiem, ile to trwało, bo straciłam poczucie czasu, ale kiedy wyszłam z łazienki, przestraszyłam się na widok Waldka.

Roziskrzonymi oczyma wpatrywał się w zdjęcia egipskich zabytków – nawet nie zauważył mojego wejścia. Na policzkach wykwitły mu niezdrowe rumieńce, a wargi sprawiały wrażenie suchych i spękanych.

Przyłożyłam mu dłoń do czoła: było gorące. Cholera, a wydawało się, że choroba jest w odwrocie!

– Zmierz sobie temperaturę – powiedziałam, podając mu termometr.

Trzydzieści osiem i pięć… Jezus Maria, co się dzieje? Zbliżała się noc, więc odpadała jakakolwiek pomoc poza karetką pogotowia.

– Zwariowałaś, kobieto? – wyśmiał mnie mąż. – Czuję się dobrze.

Na wszelki wypadek kazałam mu połknąć tabletkę zbijającą gorączkę i popić dużą ilością wody.

– Chcesz się przespać? – spytałam. – Zgasić światło?
– Sam zgaszę, jak skończę – powiedział zniecierpliwiony, nie odrywając wzroku od kolorowych fotografii.

Położyłam się w drugim pokoju, ale drzwi zostawiłam otwarte i kazałam się wołać, gdyby coś było nie tak. Wstawałam co chwilę, by dotknąć jego czoła, aż w końcu mnie opieprzył, że przeszkadzam, i zakazał wchodzenia do pokoju. Zasnęłam dopiero koło dwunastej, kiedy nareszcie zgasił światło. Rano, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gorączka zniknęła i Waldek zażyczył sobie na śniadanie jajecznicę. Jakoś nie mogłam uwierzyć w to nagłe uzdrowienie i przez pół dnia biegałam do męża z termometrem.

– Zajmij się w końcu swoimi sprawami, kobieto – wybuchnął. – I przestań mi przeszkadzać!

Jego uwagę cały czas zajmował niemiecki album ze zdjęciami zabytków z komory grobowej Tutanchamona. Waldek nigdy nie był wielbicielem słowa pisanego, książki czytał od przypadku do przypadku, więc to nagłe zainteresowanie, graniczące z obsesją, wydawało mi się czymś niezwykłym. Może nawet niepokojącym; jak długo można wpatrywać się w obrazki? Faktem jednak było, że przestał się nad sobą użalać i, bez wątpienia, kryzys miał już za sobą.

Do niedzieli praktycznie zupełnie wyzdrowiał, dlatego nie miałam obiekcji, by syn przywiózł do nas wnuki. Przyjechali całą rodziną, to znaczy syn z synową i dwójką dzieciaków. Nie miałam nawet czasu, by się nimi nacieszyć. Ugotować obiad dla takiej gromady ludzi, to nie lada wyzwanie, dlatego wycofałam się do kuchni i zabroniłam komukolwiek przeszkadzać.

– Pomogę mamie – zaproponowała szybciutko Agnieszka.

Głupotą byłoby odrzucać zaoferowaną pomoc, więc podzieliłyśmy się obowiązkami i miałyśmy jeszcze czas, by poplotkować i napić się wina. Agnieszka co jakiś czas zaglądała do pokoju, by sprawdzić, czy dzieciaki nie psocą za bardzo. Wnuki słuchały dziadka z wypiekami na buziach

– Nieprawdopodobne – relacjonowała po powrocie do kuchni. – Od godziny siedzą przy dziadku i oglądają książkę z egipskimi mumiami.
– Opętała go ta książka – stwierdziłam, próbując rosołu. – Nie odrywa się od niej od paru dni. Słuchaj, może nie powinien pokazywać dzieciakom jakichś zabalsamowanych zwłok? Jeszcze koszmary im się przyśnią.
– Ale on o wszystkim opowiada i to bardzo ciekawie – powiedziała synowa. – Dokładnie opisuje, co jest na ilustracjach. Nawet nie wiedziałam, że dziadek zna niemiecki.
– Bo nie zna – mruknęłam. – Ledwie po polsku czyta. Pewnie im jakieś głupoty wkręca.
– No to niech mama sama wejdzie posłuchać – zaproponowała Agnieszka. – Moim zdaniem, trzyma się faktów, choć o niektórych sama nie miałam pojęcia.

Zaintrygowała mnie. Odłożyłam łyżkę i weszłam do pokoju udając, że czegoś szukam w meblościance.

– Jesienią 1922 roku Howard Carter odnalazł w końcu schody wiodące do grobowca – tłumaczył wnukom mój Walduś. – W samą porę, bo lordowi Carnarvon kończyły się już pieniądze przeznaczone na wykopaliska. Kiedy wybili łomem dziurę i zajrzeli do komory grobowej, okazało się, że dokonali największego odkrycia w Dolinie Królów. Sama maska ze szczerego złota waży ponad dziesięć kilo, a przecież było tam mnóstwo innych skarbów! Przez wieki nikt nie splądrował tego grobowca, wiecie czemu?

Obaj chłopcy z przejęciem pokręcili głowami.

– To zasługa kultu Atona, który próbował wprowadzić Echnaton, tata naszego Tutanchamona…

Byłam chyba bardziej wstrząśnięta tymi wiadomościami niż wnuki. Skąd mój chłop zna historię Egiptu? Całe życie był zwykłym tapicerem i wyjście do kina stanowiło szczyt jego obcowania z kulturą. Nie wytrzymałam. Podeszłam do stołu i zajrzałam Waldkowi przez ramię. Może wspomagał się jakąś encyklopedią? Nie. Na stole leżał tylko niemiecki album ze zdjęciami zabytków.

– Skąd ty, Walduś, to wszystko wiesz? – spytałam.
– Z książki przecież – spojrzał na mnie z politowaniem.
– Ale ona jest po niemiecku – uświadomiłam mu.

Przyjrzał się uważnie literom i wydawał się zaintrygowany odkryciem niemieckiej czcionki. Z głupią miną przerzucił parę stron i na koniec wzruszył ramionami.

– Widocznie zapamiętałem wiadomości z innych źródeł – stwierdził.
– Tylko z jakich? – szepnęłam. – Przecież ty nie interesowałeś się do tej pory tym tematem.

Waldek podrapał się po głowie z zakłopotaniem. Najwyraźniej też był zaniepokojony faktem, że nie zna źródła swojej wiedzy.

– Może z telewizji? – spojrzał na mnie ze strachem.
– Pewnie tak – zgodziłam się szybko. – Musiałeś oglądać program o egipskich wykopaliskach i teraz wszystko ci się przypomniało.

Obydwoje zdawaliśmy sobie sprawę, że to naciągana teoria, ale nie mieliśmy lepszej. Musieliśmy zaakceptować takie wyjaśnienie, bo jeśli przyjęlibyśmy, że Waldek, który nie znał żadnego języka obcego, mógł w czasie choroby bez problemu przeczytać niemiecką książkę, to musielibyśmy także uwierzyć w istnienie krasnoludków. Nie rozmawialiśmy o tym nigdy więcej, ale zainteresowanie faraonami i ich grobowcami zostało Waldkowi na stałe. Jakiś czas później wypłacił z konta trochę gotówki i wykupił nam wycieczkę po Nilu. Wyjeżdżamy w listopadzie, kiedy u nas jest najzimniej. Rany, jak się cieszę. Zastanawia mnie tylko jeszcze jedna sprawa: skąd wiedziałam, że na zimę potrzebna mi będzie letnia sukienka? Ha! To już na pewno kobieca intuicja!

Czytaj także:
Mój biedny syn haruje na zachcianki żony i córki
Gdy mój mąż posprzątał z nudów mieszkanie, liczył na oklaski
Zgodziłam się, by imprezę organizować razem z kuzynką. To był błąd

Redakcja poleca

REKLAMA