– Chciałabym zaprosić cię na moje urodziny – powiedziałam, gdy Dorota odebrała telefon. – Po raz pierwszy organizuję je na działce, więc mam nadzieję, że się pojawisz.
– Jasne, że będę – odpowiedziała.
Podałam jej termin i obiecałam, że mapkę, jak dojechać, wyślę mailem.
Dorota jest kuzynką mojego męża i duszą towarzystwa
Bez niej nie może odbyć się żadna impreza, nie tylko rodzinna. Dlatego ją zaprosiłam. Ponadto lista gości obejmowała moje przyjaciółki ze studiów z mężami, kilka osób z rodziny oraz koleżanki i kolegów z pracy. W sumie zapowiedziało się około 25 osób.
– Samochody ustawimy za domem – zarządził Olgierd. – Dzięki temu od frontu będzie więcej miejsca dla gości. Wyznaczę skąd dokąd można parkować, żeby ci roślinek nie zniszczyli.
Rzeczywiście wziął się do pracy, powbijał paliki i za pomocą specjalnej taśmy wyznaczył parking. Udało się uzyskać miejsce dla co najmniej dziesięciu samochodów. Przy okazji ogrodziliśmy kilka miejsc, które chcieliśmy ochronić między innymi kwietnik, który był moją dumą, i niewielki warzywnik. Na posesji posadziłam sporo różnych drzewek i krzewów, były jeszcze małe. Zaznaczyłam więc miejsca, gdzie rosną, by nikt przypadkowo ich nie zadeptał. Na pięć dni przed imprezą zadzwoniła do mnie Dorota:
– Zorganizowałaś już wszystko na te urodziny? – spytała.
– Wszystkiego jeszcze nie, ale większość spraw jest zaplanowana… A co?
– Ile osób przyjedzie? – dopytywała.
– Potwierdziło dwadzieścia pięć, ale wiesz, jak to jest…
– Agata, a może ja mogłabym się podłączyć do twojej imprezy? – zaskoczyła mnie pytaniem. – Wiesz, na dniach mam imieniny. Ponadto koszty podzieli się na dwa… – zachęcała.
Szczerze mówiąc, wahałam się. Zależało mi na tym, żeby zaproszeni przyjaciele dobrze się bawili. Chciałam też pochwalić się odświeżonym domem. Znajomi Doroty to w części osoby, które znam, ale czy obie grupy będą się wspólnie dobrze bawić?
Z drugiej strony, trochę głupio było odmówić, przecież Dorota to rodzina
– Właściwie dlaczego nie! – odpowiedziałam. – Trzeba będzie dokupić trochę jedzenia, ale to nie problem. Dużo osób chcesz zaprosić? – spytałam.
– Jeszcze nikogo nie zaprosiłam, nie wiem, kto jest na miejscu. Sądzę, że pojutrze będę wszystko wiedziała. Dzięki, że się zgodziłaś, nie będę musiała niczego organizować w domu. Będzie dobrze, zobaczysz. Jesteśmy w kontakcie! – zakończyła rozmowę.
55 osób w niewielkim ogrodzie? Zgroza
Siedziałam przez chwilę oszołomiona i zastanawiałam się, czy na pewno dobrze zrobiłam. Dorota jest osobą szaloną. Zawsze i wszędzie się spóźnia! Nie przejmuje się niczym ani nikim. Umie korzystać z życia. Bałam się, że stracę kontrolę nad imprezą, do której przygotowywałam się od dawna. Nie chciałabym, żeby moi goście byli niezadowoleni.
– Nie będzie tak źle – powiedziałam do siebie – damy radę!
– Co nie będzie źle? – spytał Olgierd, który właśnie wszedł do pokoju.
– Zgodziłam się, żeby Dorota przy okazji moich urodzin zorganizowała swoje imienny.
– Oszalałaś?! Nie znasz Doroty?! – dziwił się mój mąż. – Przecież wiesz, że zawsze się spóźnia. Może nawet nie przyjechać do swoich gości, bo coś ciekawszego jej wypadnie. Znasz ludzi, których zaprosiła? Wiesz, że to dziwne towarzystwo!
– Oluś, przesadzasz, nie wypadało mi odmówić, a ponadto to przecież twoja kuzynka, rodzina!
– Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, wspomnisz moje słowa.
Olgierd zdenerwował mnie nie na żarty. Miałam ochotę natychmiast wszystko odwołać, ale było mi głupio. Na dwa dni przed imprezą Dorota zameldowała, że z jej strony będzie nie więcej niż trzydzieści osób.
– Tyle potwierdziło – powiedziała.
Przysiadłam, gdy to usłyszałam. Jeśli wszyscy zaproszeni przyjadą, będzie 55 gości lub nie daj Boże, więcej!
– Wygląda na to, że wszystkiego mamy za mało – powiedziałam, nie spodziewałam aż takiego najazdu.
– Nic się nie przejmuj – uspokajała mnie Dorota. – Zamówimy w barze jedzenie na 60 osób, dokupi się kiełbasę na grilla, trochę owoców i będzie dobrze. Jutro robimy zakupy!
Pełna obaw czekałam na sobotę
Ustawiliśmy z Olgierdem trzy namioty, ławy i stoły, wyznaczyliśmy miejsce na ognisko, przygotowaliśmy grilla. Goście mieli przyjeżdżać od 15. Liczyłam na to, że Dorota swoich powita osobiście. Pomyliłam się. Przyjechała półtorej godziny później! Dzwoniła wprawdzie z drogi, że się spóźni, ale to ja musiałam witać całkowicie obce mi osoby. Co gorsza, jej goście uważali, że mogą parkować tam, gdzie im wygodniej. Dopiero po grzecznej interwencji Olgierda zgodzili się zając miejsce na wyznaczonym parkingu.
Olgierd po imprezie opowiadał mi, że jego kuzynka miała pretensje, że niepotrzebnie strofuje jej gości. Nie mogłam zrozumieć, jak można przyjechać do kogoś i bez pytania wjeżdżać w krzaki, innym tarasując przejazd. Do 17 mieliśmy już komplet. Szczęśliwie z zapowiadanych 60 osób stawiło się mniej niż 40. Okazało się też, że dwie rodziny przyjechały w komplecie z gromadą rozwrzeszczanych dzieci. Miałam ochotę ich wyrzucić, ale postanowiłam nie zwracać uwagi.
Stanęłam przed zaproszonymi i jako gospodyni, właścicielka posesji, powitałam wszystkich, tłumacząc przy okazji, że specjalnie wyznaczyliśmy parking, aby auta nam nie przeszkadzały.
– Życzę państwu dobrej zabawy, jest okazja, by ci, którzy się jeszcze nie znają, rzucili się nieznajomym w ramiona – zażartowałam.
Zależało mi na tym, żeby goście naprawdę dobrze się czuli. Liczyłam na to, że Dorota mi w tym pomoże. Przeliczyłam się. Impreza rozwijała się zgodnie z planem. Mój kuzyn sam zaoferował się, że zajmie się grillem, a był w tym mistrzem. Liczyłam, że kuchnią zajmie się Dorota lub ktoś z jej gości. Tymczasem to moje przyjaciółki zamiast wylegiwać się na leżakach, stanęły przy garach, by podgrzewać przygotowane potrawy. To one roznosiły talerze i sztućce, dbały, by owoce były umyte i należycie podane. Sama też się uwijałam przy krojeniu chleba i ciasta, roznosiłam herbaty, parzyłam kawę. Pomagałam, jak mogłam.
Z imprezy mam jedno zdjęcie. Ładnie wyszłam…
Dorota tymczasem brylowała wśród swoich gości. Tworzyli oddzielną grupę. Usiedli wszyscy razem i rozmawiali wyłącznie ze sobą, ignorując resztę. Było mi trochę głupio, nawet trochę przykro, ale nic nie mogłam zrobić. Najgorsze jednak było to, że szóstka dzieciaków, które przyjechały z rodzicami, szalała po terenie. Biegali wszędzie, wrzeszcząc przy tym bez opamiętania. Ich rodzice zajmowali się sobą, z rzadka zerkając na swoje pociechy. Padł mój ukochany kwietnik. Nic to, że był ogrodzony. Dla milusińskich nie było przeszkód.
Szczęśliwie same obroniły się róże. Jak stwierdziła zapłakana Malwinka, lat 4: róża ją napadła! Być może dzięki tej przygodzie niedługo potem dzieci wraz rodzicami odjechały. Nikła to dla mnie satysfakcja, ale chociaż nastała cisza i spokój. Około 22 część gości zaczęła się zbierać. Została grupka najwytrwalszych, których obowiązki rodzinne nie zmuszały do wyjazdu. To była najprzyjemniejsza część wieczoru.
Usiedliśmy w ogrodzie przy świecach i winku i gadaliśmy, aż zaczęło świtać. Dorota odjechała grubo przed północą. Wzięła ze sobą przygotowane wcześniej owoce i soki oraz garnek z mięsem. Łaskawie zostawiła co nieco dla mnie.
Palcem nie ruszyła, by posprzątać po gościach, a było co robić
Następnego dnia z przerażeniem oglądałam ogród. Na nic zdały się ogrodzenia. Warzywnik trzeba będzie zakładać od początku. Wyglądał, jakby przeszło po nim tornado, a to były tylko dzieci. Jak mi później relacjonowali goście, bardzo im się spodobała wojna na wyrwane z ziemi warzywa… Szkoda, że tego nie widziałam, może udałoby się zapobiec katastrofie.
Uprzątniecie pobojowiska i śmieci po gościach zajęło mi i mężowi ponad cztery godziny. Okazało się jednak, że to nie wszystko. Jeszcze po dwóch tygodniach od imprezy znajdowałam pod drzewami słoiki z petami. Najwięcej palaczy sprowadziła Dorota. Sama kopci jak lokomotywa z demobilu. Podczas porządków mój ukochany mąż się nie odzywał. Doskonale wiedziałam, że ciśnie mu się na usta jedno zdanie: „A nie mówiłem!”. Był dżentelmenem, bo tego nie powiedział, ale jego wzrok mówił mi wszystko.
W trakcie porządków telefonowali moi goście. Miałam poczucie, że impreza nieco wymknęła się spod kontroli, że moje przyjaciółki zamiast wypoczywać, harowały w kuchni, więc gęsto się tłumaczyłam. Okazało się jednak, że zebrałam same pozytywne recenzje.
– Kochana – mówiła Małgosia, z której zdaniem od zawsze się liczę. – Naprawdę było miło. Może nieco przesadziłyście z liczbą gości, ale nie martw się. Wszyscy znają Dorotę, więc niczego innego się po niej nie spodziewaliśmy. Taka jej uroda! Po prostu następnym razem zaprosisz mniej osób.
Trzy dni po urodzinach kuzynka Dorota przysłała maila: „Dzięki za fajną imprę, ale z tymi autami to przesadziłaś”. Do listu dołączyła zdjęcie, na którym ktoś nas obie sfotografował. Nawet ładnie wyszłam.
Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem