„Mój biedny syn haruje na zachcianki żony i córki. A te dwie primadonny i tak wiecznie są obrażone na świat”

mężczyzna, który awansował fot. iStock by Getty Images, PeopleImages
Lubi pracować na własny rachunek, kocha te swoje śliczne królewny. Dlatego się nie wtrącam, nie buntuję syna – jest dorosły, to jego życie i jego wybory. Czasem jednak czułam złość, że Staszek pozwala, by jego żona szkoliła ich córkę na czyjąś „utrzymankę”. Bo nią będzie, nawet z obrączką na palcu.
/ 15.06.2021 09:20
mężczyzna, który awansował fot. iStock by Getty Images, PeopleImages

Dopiero rok minął od śmierci Janka… Dopiero czy już? Nawet nie zauważyłam, kiedy. Wydaje mi się, jakby zaledwie wczoraj po raz ostatni mnie przytulił, pocałował. Wciąż tęsknię, wciąż boli mnie jego nieobecność.

Niby nie jestem sama. Mam syna i dwoje wnucząt, ale to zupełnie co innego

Poza tym martwię się o nich. Staszek ciężko pracuje, a synowa jest w domu. Niby normalny układ, ale dla mnie wygląda to tak, że on zarabia, a ona wydaje. Staram się nie krytykować, przynajmniej nie głośno, ale naprawdę nie podoba mi się sposób, w jaki traktuje mojego syna, i wnuka przy okazji też.

Moja wnuczka Roksana jest, niestety, wierną kopią swojej nastawionej roszczeniowo matki. Ma dopiero dziesięć lat, a już potrafi marudzić na zakupach jak rozkapryszona diwa. Siedmioletni Mirek to zupełnie inna historia. Imię ma po dziadku, charakter po ojcu, oczy po mnie. Pracowity, milczący, wytrwały, skory do pomocy i życzliwy dla świata. Co oznacza, że będzie miał w życiu pod górkę, a bliscy ludzie wokół będą go wykorzystywać.

Tak jak Staszka, który tyra we własnej firmie od rana do nocy, żeby Kamilla (przez dwa „el”!) mogła szaleć w centrach handlowych. Nie mówię, że pieniądze nie są ważne. Są, nawet bardzo, dlatego trzeba je cenić, a nie wydawać lekką ręką. Przez cały rok oszczędzałam, żeby postawić Jankowi porządny nagrobek, i nie udało mi się uskładać stosownej kwoty. Odkładanie z emerytury to proces żmudny i powolny, ale pocieszam się, że za dwa lata powinnam uzbierać potrzebną sumę. Syna nie proszę o pomoc. Wiem, że by mi dołożył, ale wiem też, że Kamilla kręciłaby nosem.

Inna sprawa, że mój syn nie wygląda na nieszczęśliwego

Lubi pracować na własny rachunek, kocha te swoje śliczne królewny – bo ładne są, bez dwóch zdań – a syna uwielbia i jest z niego dumny. No i jeżeli naprawdę przy czymś się uprze, to nie ma zmiłuj, nie ustąpi, nawet dla Kamusi z Roksanką. A one chyba też znają granice. Dlatego się nie wtrącam, nie buntuję syna – jest dorosły, to jego życie i jego wybory.

Z okazji pierwszej rocznicy śmierci męża nie planowałam żadnej wielkiej uroczystości. Ot, powiedziałam tylko rodzince, że mogą wpaść na obiad; zrobię kotlety mielone z jabłkami (mój własny przepis), które wszyscy mężczyźni w naszej rodzinie uwielbiali.

Kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi, byłam gotowa na przyjęcie gości. Ale nie na to, co ze sobą przynieśli. Otworzyłam drzwi i… zamarłam. Przede mną stał Mirek z ogromną, zabytkową klatką, w której nerwowo podskakiwał jaskrawożółty ptaszek.

– Babciu, kupiłem ci kanarka! – wypalił i wmaszerował do mieszkania.

Za nim wszedł uśmiechnięty Staszek, a potem dwie donny, mocno nadąsane. To akurat nic nowego. Za to wnuczka nie poznawałam. Zwykle cichy i spokojny, teraz trajkotał jak nakręcony.

– Powiedziałaś, że czujesz się samotna, więc wymyśliłem pomysł i znalazłem ci towarzystwo. Chodzę do klasy z kolegą, którego tata hoduje kanarki. I to nie jakieś zwykłe, tylko takie harcerskie…
– Herceńskie – poprawił go Staszek.
– Właśnie. I jego kanarki wygrywają konkursy ze śpiewu oraz wyglądu, a kosztują dwa razy tyle co taki zwykły ze sklepu, ale ja dostałem rabat.
– Rabat? – zdziwiłam się.
– Raczej ten… – Miruś zmarszczył czoło w namyśle.
– Gratis, bonus? – podpowiedziała mu dużo lepiej obeznana w zakupach i wszelkich promocjach siostra.
– O, właśnie, gratis! Powiedziałem, że uzbierałem z kieszonkowego trzysta złotych, a jeszcze muszę mieć na klatkę. Więc ten tata kolegi powiedział, że on mi sprzeda za tyle kanarka razem z klatką, bo ma taką fajną, wystawową, której już nie używa. No i jesteśmy! – zakończył z uśmiechem od ucha do ucha.
– Oczywiście, jeśli mama nie chce tego ptaka, to go zwrócimy – wtrąciła Kamila. – Przecież taką kwotę można by lepiej spożytkować…
– Lepiej? – zdziwiłam się.

Chodziło jej o inny prezent dla mnie? Lepiej trafiony?

Czyżby synowa troszczyła się o moje preferencje?

– No, na przykład mógłby sobie dołożyć do telefonu komórkowego.

Hm, tyle w kwestii troski o mnie.

– Po co mi telefon? – tym razem zdziwił się Mirek.
– O rany, telefon jest niezbędny do życia – odparła Roksana, która nawet na minutę nie wypuszczała swojej komórki z ręki, jakby była z nią złączona pępowiną.
– Do życia to niezbędny jest tlen – zripostował wnuczek, a syn zaczął się tak śmiać, że aż się zatchnął. – No co, nasza pani tak powiedziała…
– I miała rację – ruszyłam dziecku w sukurs. – Do życia niezbędny jest tlen i dobre towarzystwo. Tlenu mam pod dostatkiem, a towarzystwa… trochę mi ostatnio brakowało – przyznałam. – Dziękuję, kochanie. To cudowny prezent, naprawdę.
– To chce mama zatrzymać tego ptaka? – Kamila z niedowierzaniem zatrzepotała powiekami. – Przecież toto będzie brudzić, hałasować, pewnie śmierdzieć…

Powstrzymałam ją ruchem ręki.

– To już mój problem. A my nie psujmy sobie apetytu takimi rozmowami.

Nie wiem, czy zrozumiała, co dokładnie miałam na myśli. Mój syn chyba tak, bo puścił do mnie oko. Przy jedzeniu Roksana jak zwykle wybrzydzała, Kamila dziubała w talerzu, za to chłopcy pałaszowali, aż im się uszy trzęsły. Klatka z kanarkiem stanęła tymczasowo na niskim stoliku pod oknem, a ja co rusz zerkałam na nerwowo skaczącego po klatce ptaszka. Jeszcze nie wiedziałam, czy go polubię, ale wiedziałam, że na pewno go nie oddam.

Wszak to prezent od mojego wnuka, na który oszczędzał ze swojego kieszonkowego. Sam fakt, że wymyślił taki podarunek, już zasługiwał w moich oczach na uznanie. A jego wytrwałość w zbieraniu funduszy tylko to uznanie potęgowała. Z kolei patrząc na wnuczkę, zachodziłam w głowę, jakim cudem dwójka dzieci tych samych rodziców może się tak bardzo różnić? Czyżby aż tak wdała się w matkę, że na żadne cechy po Staszku już nie starczyło miejsca? Patrzyłam na Roksanę i nieoczekiwanie zamiast złości czy rozgoryczenia poczułam smutek.

Biedne dziecko… Jak ona sobie w życiu poradzi?

Sama, gdyby musiała żyć samodzielnie. Bo przecież może się tak zdarzyć, że nie będzie mogła liczyć na pomoc rodziców czy nadopiekuńczego męża. O Mirusia natomiast nie martwiłam ani trochę. Był nie tylko oszczędny i wytrwały, był także kreatywny i na swój sposób sprytny. On na pewno będzie w życiu szczęśliwy, bo czerpał radość z dawania, a nie tylko z brania. W przeciwieństwie do Roksany i Kamili. Choć obie dostawały wszystko na tacy i niczego im nie brakowało, to zwykle widziałam je nabzdyczone, z pretensjami, wiecznie z czegoś niezadowolone, wciąż chcące więcej i więcej.

I poczułam złość, ale tym razem na syna, że tego nie widzi, że pozwala, by jego żona szkoliła ich córkę na czyjąś „utrzymankę”. Bo nią będzie, nawet z obrączką na palcu. Chyba jednak powinnam się wtrącić, oświecić go. Dla dobra Roksany. Dla dobra ich rodziny. Bo co będzie, jeśli kiedyś Staszek nie będzie już mógł tyle pracować? Co będzie, nie daj Boże, jeśli coś mu się stanie? Obowiązek utrzymywania siostry i matki spadnie na Mirka? To nie w porządku.

Tymczasem dyskusja przy stole wciąż toczyła się wokół kanarka. Staszek informował, że poczytał trochę i podrzuci mi książkę o hodowli kanarków. Mirek z wypiekami na buzi dopytywał, czy będzie mógł go odwiedzać po szkole. Roksana, choć dowodziła, że kanarki są głupie, to jakoś tak zazdrośnie zerkała to na brata, to na ojca, to na klatkę, to na mnie.

Jakby próbowała zrozumieć, o co chodzi z tym dziwacznym prezentem, który się przecież nie umywa do nowych butów czy komórki, a jednak wyzwala tyle emocji. I ta chęć zrozumienia dobrze rokowała. Jeszcze była dla niej nadzieja. Bo co do Kamili… ech… Ciągle dopytywała, czy zamierzam zatrzymać ten „kłopotliwy prezent”. Zaczęłam nawet podejrzewać, że wolałaby tego kanarka sprzedać jakiejś swojej snobistycznej znajomej, zgarniając z pięć razy tyle pieniędzy, ile zapłacił za niego Mirek.

Odwiedzajcie mnie i Kubę, kiedy tylko zechcecie

– No więc, mamo, jak będzie z tym kanarkiem? – spytała pod koniec obiadu po raz dwudziesty.

Chciałam odpowiedzieć, ale jeszcze zerknęłam na ptaszka, który się uspokoił i czyścił piórka. Nagle jakby wyczuł, że na niego patrzę, bo przerwał sobie toaletę, przekrzywił łepek, a potem… zaśpiewał. To był długi, zawiły trel, girlanda dźwięków, wysoki i czysty ton, zakończony magicznym „trrrrr”. Cudne!

– Kanarek zostaje, od dziś ma na imię Kuba – stwierdziłam bez wahania. – A każdy, kto chce, może go odwiedzać. Jak mnie ów ktoś uprzedzi wcześniej, to dostanie do jedzenia, co sobie zamówi. Czy to jabłkowe kotlety mielone, czy placek z kruszonką.

Puściłam oko do wnuka i syna, a oni obaj się rozjaśnili jak małe słońca.

– Ja też mogę wpaść…? – ni to zapytała, ni oznajmiła Roksana; niby tonem nadąsanym, jakby robiła mi łaskę, ale zarazem wychwyciłam w nim nową, proszącą nutę.
– Oczywiście, kochanie, zawsze!

Uśmiechnęła się, może nie promiennie, tylko leciutko, jednym kącikiem ust, jakby z zażenowaniem, ale czułam, że mały wyłom właśnie został dokonany. 

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA