Kiedy zostałam mężatką, nikt się już mnie nie czepiał, nawet moja wiecznie niezadowolona matka. To dzięki pieniądzom i pozycji zawodowej Jarosława.
– Trzymaj się go, a niczego ci w życiu nie zabraknie – mówiła, tak jakbym ja sama nie stanowiła żadnej wartości.
A przecież nie byłam brzydka, głupia czy leniwa. Skończyłam studia, ale nie pracowałam, bo dzieci były jeszcze małe.
– Wystarczy, że ja siedzę w firmie niemal do nocy – argumentował mój mąż.
Tak, owszem, siedział, i to nie tylko od poniedziałku do piątku. Kiedy wspólnie spędziliśmy cały weekend? Nie pamiętam, chyba przed Maciusiem… Czasem naprawdę miałam dość. Całodobowa opieka nad dwu- i trzylatkiem nie należała do najbardziej pasjonujących zajęć na świecie. Kocham swoje dzieci, ale chciałabym też robić coś innego niż tylko zakupy, sprzątanie, gotowanie i spacery z maluchami.
Mam być już tylko żoną, matką i kucharką?
Kiedy poskarżyłam się Jarkowi, po zastanowieniu stwierdził, że stać nas na wzięcie pani do sprzątania. Byłam zadowolona choćby i z takiego rozwiązania. Po pół roku stwierdziłam jednak, że nadal mi źle. Chciałam pójść do pracy, chciałam wreszcie zrobić coś, co nie miałoby związku z zupkami, nocnikami i bajkami na dobranoc. I chciałam też mieć częściej męża w domu. Tym razem natrafiłam jednak na opór.
– Nie wystarczy ci, że nie musisz się o nic troszczyć? – zmarszczył gniewnie brwi. – Niejedna chciałaby być na twoim miejscu. A moja praca, przecież wiesz, że muszę sam wszystkiego dopilnować. W wakacje wezmę parę dni urlopu.
Co mi po pieniądzach, kiedy nawet nie ma na co je wydawać? Dla dzieci choćby i w szlafroku byłam najpiękniejszą mamą na świecie. A Jarek nie bardzo zwracał na mnie uwagę. Dla niego liczyło się, żeby było posprzątane i ugotowane, a dzieci zadbane. Zresztą nawet jadał poza domem. Myślałam, że znajdę sojuszniczkę w mamie. Ale ona od razu naskoczyła na mnie:
– Powinnaś Bogu dziękować za takiego męża! Jak ty byłaś mała, mogłam tylko pomarzyć, żeby pójść sobie do sklepu i wybrać pierwszą lepszą sukienkę z wieszaka.
– Mamo, ale na co mi te sukienki, jak ja nigdzie nie wychodzę? – powiedziałam zrezygnowanym tonem.
– Jeszcze jej źle! – fuknęła mama. – Siedzi, za przeproszeniem, na tyłku, nawet sprzątać sama nie musi, i narzeka! Poprzewracało ci się w głowie, Monika!
No tak. Może i poprzewracało, i może każda inna na moim miejscu rzeczywiście Bogu by dziękowała, ale ja czułam się coraz gorzej. Czasem zastanawiałam się, czy dam radę dotrzymać przy zdrowych zmysłach do czasu, aż dzieci pójdą do przedszkola, a ja nareszcie znajdę jakąś pracę. Mogłaby być nawet mało płatna, byleby wyjść do ludzi, dorosłych ludzi… W listopadzie zapytałam męża, co sądzi o tym, żebym poszła na podyplomowe studia. Ale tylko go tym zdenerwowałam.
– A po ci studia, chyba nie zamierzasz iść do pracy, co? – wydarł się na mnie.
Wiedziałam, że dalsze negocjacje nie mają sensu. Nikt mnie nie poprze, a sama nie mam żadnych szans. Któregoś dnia, gdy moje dzieci bawiły się w piaskownicy, a ja przysiadłam przy skrajnym stoliczku kawiarnianego ogródka i zamówiłam sobie koktajl mleczny, ktoś mnie zaczepił. Ze zdziwieniem podniosłam wzrok i ujrzałam swoją szkolną koleżankę. Pamiętałam ją z liceum. To była wtedy taka szara myszka, w szarych ciuchach, zwykle zresztą za dużych, bo donaszała je po starszej, tęgawej siostrze.
Wiedzieliśmy wszyscy, że w ich domu się nie przelewa, ojciec pił, a matka próbowała zarobić na całą sześcioosobową rodzinę, sprzątając po ludziach.
Uciekła z bagna i wspięła się na szczyt
Nasze drogi rozeszły się po liceum. Pamiętam, jak spotkałyśmy się kiedyś przypadkowo, chyba w rok po skończeniu szkoły. Zamieniłyśmy parę słów, ja leciałam na uczelnię, ona do pracy… Nie każdy ma szczęście i możliwości studiowania. A teraz, gdyby nie twarz i wciąż jeszcze szczupła, młodzieńcza sylwetka, w ogóle bym jej nie poznała! Wyglądała po prostu pięknie. Zadbana, w eleganckim wiosennym płaszczu i butach, o których ja, pomimo zasobnego portfela, mogłabym tylko pomarzyć. No i ten jej uśmiech, ta postawa – wskazująca na miły sposób bycia, ale też dużą pewność siebie. Nie miałam czasu na dłuższe przemyślenia, bo Ewelina zaczęła wypytywać, co u mnie. Ręką wskazałam na dzieci, rzucając, że od paru lat u mnie wciąż to samo.
– Za to ty bardzo się zmieniłaś…
– Wiem – odparła z uśmiechem.
Zrobiło mi się głupio za tę moją bezpośredniość i już chciałam jakoś to sprostować, kiedy Ewelina zaczęła opowiadać swoją historię. A im dłużej mówiła, tym szerzej otwierałam oczy. No bo opowieść rzeczywiście była niesamowita… Po liceum nawet nie próbowała zdawać na studia. Wiedziała, że musi pomóc matce, coraz bardziej schorowanej. Poszła więc do pracy w fabryce. Pracowała ciężko, na zmiany, w myślach będąc zupełnie gdzie indziej i robiąc zupełnie co innego. W wolne chwile przesiadywała nad książkami. Chciała przygotować się do egzaminu wstępnego na studia.
Jej plany zmieniła ciąża. Zaszła w nią przypadkowo, wiążąc się z pierwszym mężczyzną, który zwrócił na nią uwagę. Pobrali się, urodziła córkę, tyle że mąż zaczął ją zdradzać. I bić…
– Miał coś, czego mnie zawsze brakowało – opowiadała Ewelina. – Pewność siebie. I choć strasznie cierpiałam, bo traktował mnie jak szmatę, nie robiłam nic. W dodatku na rodzinę nie miałam co liczyć. Mama zajęta była wyłącznie tym, jak zarobić na bezrobotnego męża pijaka, siostra wyjechała do Stanów i przestała utrzymywać z nami kontakt, bracia pożenili się i też wyjechali. Dopiero gdy po raz enty znalazłam się na pogotowiu z rozwalonym przez męża łukiem brwiowym, coś się we mnie zaczęło przełamywać. I wtedy spotkałam ludzi, którzy mi pomogli.
Zapytałam Ewelinę, co to za ludzie. Odparła, że terapeutyczna grupa wsparcia dla kobiet doświadczających przemocy w rodzinie. I że dzięki niej zrozumiała, że robi krzywdę i sobie, i dziecku, nie umiejąc się rozstać z damskim bokserem.
– Nie było łatwo – kontynuowała. – Myślałam, że w decyzji o rozstaniu z mężem poprze mnie matka. Ale ona też była ofiarą przemocy ojca i wbrew pozorom, wcale mnie nie rozumiała… Przez pół roku szykowałam się do rozwodu, ale najpierw do ucieczki z domu. W końcu pewnej nocy wzięłam córkę, najpotrzebniejsze rzeczy i po cichu opuściłyśmy mieszkanie. Nocowałam w domu samotnej matki, potem znalazłam lepiej płatną pracę, wynajęłam własny kąt, przeprowadziłam rozwód. W końcu poszłam na wymarzone studia.
Słuchałam jej i targały mną różne uczucia: od przerażenia, zdumienia po podziw i zazdrość
Ta kobieta, po tylu traumatycznych przejściach, umiała postawić na swoim! Spełnić marzenia, przestać się bać, zmusić świat do tego, by ją zauważył. A ja? Czym były moje problemy w porównaniu z dramatem Eweliny? Wieczorem, gdy kładłam się spać obok męża, nagle zapaliłam nocną lampkę. Od lat tego nie robiłam, wiedząc, że Jarek ma czujny sen, i byle co potrafi go zbudzić. I tym razem też tak było. Odwrócił się i warknął, żebym gasiła światło, bo on się chce wyspać, a czytać to ja sobie przecież mogę w dzień… Pierwsze koty za płoty. „W jaki dzień, do cholery? – pomyślałam. – Kiedy dzieciaków ani na chwilę nie można spuścić z oczu?”.
– Masz – podałam mu przepaskę na oczy. – Jak ci przeszkadza nocna lampka, w tym nic nie będziesz widział.
Ależ miał minę! Jednak tylko mruknął coś w odpowiedzi i przekręcił się na drugi bok. A ja spokojnie czytałam dalej. I choć daleko mi jeszcze do rewolucyjnych zmian, myślę, że dam sobie radę. Mój mąż nie pije i nie bije, nie muszę uciekać z własnego domu. Chociaż pewne ultimatum i tak mu postawię. Muszę zdobyć się na szczerą rozmowę z nim o naszym małżeństwie i moich planach dotyczących zawodowej przyszłości.
Czytaj także:
Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę
O mały włos doszłoby do kazirodztwa. Przed ślubem okazało się, że mój ukochany to kuzyn
Beata w 7 dni wakacji miała 8 facetów. Jej narzeczony nie uwierzył i wziął z nią ślub