Kot pojawił się znienacka. Wstałam rano, a on spał rozwalony na tarasowej huśtawce. Rzuciłam mu kawałek kiełbasy i poleciałam do pracy. Gdy wróciłam, wciąż tam był. Dał się pomiziać, a potem usiadł na stoliku i patrzył żółtymi oczami.
– Zjadłbyś coś?– zapytałam, a on przeciągnął się z ulgą, że zrozumiałam.
Przypominał pana Darcy, oczywiście w wykonaniu Colina Firtha – przystojny, postawny brunet, spragniony uczucia, lecz pełen rezerwy. I wyraźnie mnie adorował na swój oszczędny sposób, co po latach małżeństwa było miłą odmianą. Wiedziałam, że chodzi o żarcie, ale czy to coś zmienia? Wiadomo, mężczyzna!
– Przegoń go – zarządził Tomek, gdy wrócił z delegacji. – Wiesz, że nie znoszę kotów.
– Ale ja lubię – rozgrzewałam się do starcia. – Zawsze mieliśmy koty w domu rodzinnym i nie wiem, dlaczego miałabym nie kontynuować tej chlubnej tradycji.
– Bo wolimy psy? – przewrócił oczami.
– Ty wolisz – sprostowałam. – A ja się godziłam, bo cię kocham. Tak już jest, skarbie – prawdziwa miłość nie lęka się ustępstw.
Szykowałam legowisko, kupowałam żwirek i kuwetę, a Tomek grał niedostępnego.
– Ciekawe, co zrobimy, jeśli będę chciał kupić szczeniaka? – mężowi zawsze kompromisy przychodziły z trudem.
– Mówiłeś, że po śmierci Lola już nigdy nie będzie w domu innego psa – przypomniałam. – Takiego zwierzaka ma się raz w życiu. Mam nadzieję, że ja i pan Darcy też stworzymy podobny związek.
– Pan Darcy! – prychnął mąż i poszedł do siebie, pewnie by strzelać w wampiry na kompie.
Nie widziałam pola do konfliktów: kot stanowił przykład tak doskonałych manier, że po prostu nie było się do czego przyczepić. Nie łaził po stołach, nie zaglądał do garnków, nawet kuwety nie nadużywał, załatwiając swoje sprawy w ogrodzie. Cudownie było po powrocie z pracy uwalić się z nim na tarasowej huśtawce i odreagować z miękkim futrem pod dłonią. Może mógłby być bardziej czuły – jego angielska flegma na dłuższą metę trochę jednak rozczarowywała.
– Zauważyłaś, że kładzie się zawsze pod drzwiami? – zapytał Tomek. – Wydaje mu się, że jest wilczurem czy jak? Może mu coś powiedz, zanim kiedyś go rozdepczę.
– Powiem coś tobie, gdy do tego dojdzie – obiecałam. – Lolo tak polegiwał latami i jakoś mi się udawało go omijać, jestem pewna, że przy odrobinie dobrej woli i ty ogarniesz problem.
– Lubię, jak wyłazi z ciebie zołza – przyznał mąż. – Ale może byśmy trochę już odpuścili? Jakieś winko wieczorem?
– Raczej naleweczka – skorygowałam.
– Najlepiej twoja dereniówka.
Już się zaczęło robić fajnie, ale..
Wiadomo, co się polepszy, to się popieprzy
Nie zdążyłam się nacieszyć domowym szczęściem we troje, gdy mój ojciec wylądował w szpitalu i mama zadzwoniła, bym natychmiast przyjechała.
– Zajmiesz się panem Darcy, Tomeczku, prawda?– upewniłam się.
– Nie chciałem go, więc bez entuzjazmu, ale spoko – obiecał.
– Nie śmiałbym odmawiać w takiej sytuacji. Karma się lubi mścić.
Karma? A cóż to znowu za filozofie?
– Mówiłem ci przecież – westchnął mąż.
– Nasz nowy kierownik jest buddystą, a ponieważ wciąż go wożę, siłą rzeczy słyszę to i owo. To, co opowiada, w sumie jest nawet ciekawe i dosyć sensowne jak na religię.
Skoro zakłada, że należy zająć się kotem żony, gdy ta wyjeżdża, to pewnie tak.
– Tylko poproś burasa, żeby nie walił do kuwety, bo sprzątanie może mnie już przerosnąć – poprosił.
– To nie jest żaden buras, ma imię!
– Dajże spokój, co to za imię? – obruszył się Tomek. – Nawet na nie nie reaguje, i wcale mu się nie dziwię. Zwierzę powinno nazywać się prosto i dźwięcznie, najwyżej dwie sylaby, Miśka. Patrz: Lolo! – zawołał, a cholerny kot natychmiast zerwał się z fotela.
Machnęłam ręką
Niech sobie mówi, jak chce, byleby zadbał o mojego słodziaka. Może niech to będzie dla niego test, przed dzieckiem. W końcu tak chce już bobasa, ale ja wciąż nie jestem przekonana, że nie zostawi mnie samej z tym obowiązkiem.
Teraz dopiero wiem, że umknęła mi mina Tomka w tamtym momencie, a szkoda.
Ojciec kolejny raz miał migotanie komór serca. Tym razem leki nie pomagały i, jak to mama ujęła, „będą go razić prądem”. Brzmiało dość przerażająco, ale po rozmowie z lekarzem trochę się uspokoiłam – była to normalna procedura, a nie eksperymenty doktora Frankensteina.
Zdecydowałam się przejąć odwiedzanie taty; mama nawet zdrowego przyprawiłaby o zawał. Biegała jak kura z odciętą głową, wieszcząc kolejne nieszczęścia i naprędce dzieląc majątek, bo wiadomo, jak tylko tatuś odejdzie, ona natychmiast ruszy za nim w zaświaty.
Ojciec znosił swój stan z pogodą ducha, w którymś momencie pomyślałam nawet, że nareszcie ma okazję wypocząć od domowej apokalipsy. Po zabiegu, który się powiódł, zostawiono go jeszcze na badania i mieliśmy okazję spokojnie pogadać. Zadzwoniłam do pracy, a potem do Tomka, żeby zawiadomić, że zostanę parę dni dłużej.
– Nie ma problemu – oznajmił mąż ku memu zdziwieniu.
Byłam niemal pewna, że będzie jęczał z powodu opieki nad kotem.
– Pan Darcy ma się dobrze?
– Jaki pan? – nie załapał od razu. – A, kot. Tak, wszystko w porzo.
– Nie sprawia ci kłopotu?
– Oj, za kogo mnie masz? Kumplujemy się teraz tak, że ci kapcie spadną, gdy wrócisz. Pozdrów rodziców, uściskaj tatę i nie zawracaj sobie nami głowy, okej?
Biorąc pod uwagę, że kapcie mam sznurowane, zabrzmiało złowieszczo, ale może już mama zdążyła wpuścić mnie w swoje klimaty?
Gdy dla rozluźnienia opowiedziałam jej o kocie, zaraz przypomniała sobie z pół tuzina tragicznych historii zwierząt zaniedbanych przez właścicieli…
– Lubię Tomasza – dodała. – Ale sama wiesz… Liczyć na to, że zdeklarowany psiarz zadba o tak wrażliwe stworzenie jak kot… Cóż, to trochę lekkomyślne, Misiu.
– I pomyśleć, że namawiałaś mnie na dzieci – odcięłam się, bo już zasiała we mnie ziarno niepokoju. – Z psiarzem!
– A mam inną szansę na wnuki? – odgryzła się rodzicielka. – Wciąż liczę na to, że moje geny nie zginą… Ty jesteś całkiem do ojca podobna – zero wyobraźni.
Tak jak z tym biednym kotkiem!
Wyjechałam od razu, ledwo tata wrócił do domu. Po prostu nie byłam już w stanie znieść napięcia, jakie wytwarzała moja matka. Jakby się cały czas spodziewała ataku z lądu, wody i powietrza!
Dotarłam do siebie około piątej po południu. Ledwo wysiadłam z auta, oczom mym ukazał się sielski obrazek: Tomasz malował płot, a pan Darcy, leżąc jakiś metr od niego, wpatrywał się w mojego męża rozkochanym wzrokiem. Nie wiem, czego się spodziewałam, ale jakoś od razu przeszło mi przez myśl, że koty jednak są fałszywe…
– Patrz, Lolo – mąż nareszcie mnie zauważył. – Pańcia przyjechała!
„Lolo”?! Czymże buras sobie zasłużył na noszenie tego imienia?
– Ech, to długa historia – odpowiedział Tomasz, gdy zapytałam. – Ale fascynująca. Zjesz coś? Zrobiliśmy lazanię.
„Zrobiliśmy”?! No już, kurde, bez przesady!
Jadłam, ale raczej „przez rozum”. Jakoś ta sielanka odebrała mi apetyt. Tomek tymczasem zaznajamiał mnie ze swoim ponadczasowym odkryciem: otóż właśnie pod moją nieobecność doszedł do wniosku, że pan Darcy to jego ukochany Lolo, który odrodził się w ciele kota.
– Reinkarnacja, Misiu – pomachał mi widelcem przed nosem i tylko siłą woli powstrzymałam się, by go nie trzepnąć.
– Po pierwsze – kontynuował mąż niezrażony – układa się zawsze na swoich starych miejscach. Po drugie, reaguje tylko na dawne imię. Czy to nie fascynujące?
Wzruszyłam ramionami.
Może faktycznie woli krótkie imiona?
– Po trzecie, patrz… – Tomasz wstał, sięgnął do lodówki po świeżego ogórka i odkroił spory plasterek.
Kot natychmiast zmaterializował się przy jego nogach.
– Siad – zarządził Tomasz i kot usiadł, a potem w okamgnieniu pożarł rzucony mu kawałek. – Widzisz? Zupełnie jak Lolo, nasz nowy domownik to też jest wielbiciel świeżych ogórasków!
– Przypadek – burknęłam.
– Przypadki nie istnieją – oświadczył mąż. – Gadałem z tym znajomym buddystą i on uważa, że twój kot może być jak najbardziej moim psem w nowym ciele.
Myliłam się, cholera jasna, jednak nie ma sensownych religii.
– Pojawił się znikąd, sama mówiłaś – ciągnął Tomek. – Szukał nas i znalazł. To niesamowite! I wiesz, że jak idę na rower, to on wychodzi za mną? Pewnie pamięta, jak biegał przy kole!
Chryste, czy on się słyszy?
– To jest kot, słonko – zaoponowałam.
– Zgubi się albo coś go zeżre.
– Przecież wiem, nie ryzykowałbym, że drugi raz go stracę – oburzył się mąż. – Zamówiłem już specjalny plecak do wożenia kota. Z okienkiem! I w ogóle patrzyłem na koty Majewskiej – wszystkie chodzą z zadartymi ogonami, a nasz swoją kitę nosi nisko jak owczarek… Przypadek? Nie sądzę.
– Ale jeszcze nie aportuje? – spytałam słabym głosem.
– Zwariowałaś?! – Tomek jakby się ocknął. – Przecież to kot. Uczę go teraz znajdować różne rzeczy na podwórku. Chcesz zobaczyć?
Powiedziałam, że muszę iść odpocząć po podróży. Wciąż miałam nadzieję, że pan Darcy przyjdzie do mnie na sofę poleniuchować, ale natychmiast ruszył za Tomaszem malować płot, i tyle go widziałam.
Reinkarnacja – sracja!
Ok, sprawdził się w roli kociego tatusia, ale aż strach mieć dzieci z tym chłopem. A jak ich miłość też mi ukradnie?
Czytaj także:
„Rodzina miała mnie za >>starą pannę<<. Nie mieli pojęcia, że od dawna ukrywam przed nimi sekret”
„Mam 26 lat, a babcia uważa mnie za starą pannę. Bawi się w swatkę i na siłę umawia mnie z wnukami swoich przyjaciółek”
„Po rozwodzie poczułam się jak wybrakowany towar. Sądziłam, że jestem za stara na amory, jednak los zesłał mi kochanka”