Wszystko zaczęło się od tego, że mój mąż kupił sobie damski rower. I to wcale nie żaden sportowy, ale zwyczajny, rekreacyjny. Zieloniutki jak szczypiorek na wiosnę, z białym wiklinowym koszyczkiem zamontowanym z przodu, na zakupy.
— Fajny, to twój? — pytali mnie sąsiedzi, dopóki nie zobaczyli na tym rowerze Alka.
Wtedy ich zatkało.
— No, brakuje mu jeszcze tylko sukieneczki w kwiatki! — podśmiewali się ci życzliwsi, a reszta osiedla tarzała się z uciechy.
Przestałam rozumieć swojego męża
Nie miałam pojęcia, dlaczego Alek kupił sobie taki rower. Pojechał do sklepu po coś fajnego, a wrócił z idiotyczną damką. Nawet nie była w promocji, więc zapłacił za nią spore pieniądze!
— Jest wygodny! — uparł się.
— Ma wysoką ramę, o którą wreszcie nie zaczepiam kolanami!
Brzmiało to w sumie jeszcze dość rozsądnie, znacznie gorzej prezentowała się sprawa z… lodowiskiem.
Na ten pomysł Alek wpadł pół roku później, gdy złapał ostry mróz.
Mieszkamy w tak zwanym szeregowcu i mamy do swojej dyspozycji maleńki ogródek. Ot, kilka krzaczków i około 30 metrów kwadratowych trawnika. A trawa rosła nam piękna, od pięciu lat starannie strzyżona i pielęgnowana, była gruba i gęsta jak w angielskim parku.
I właśnie na tej trawie Alek postanowił zrobić lodowisko! Po co i dla kogo? Nie mam pojęcia, przecież nie mieliśmy dzieci! Ja na łyżwach nie jeżdżę, on także… Mimo to uparł się i zaczął lać na trawę wodę. Po przyjściu z pracy wkładał ciepłą puchową kurtkę, brał do ręki szlauch i… Potrafił tak z nim stać w ogródku przez kilka godzin, nawet do pierwszej w nocy, obracając się tylko wokoło własnej osi i lejąc po wszystkim! Jakby był w jakimś przedziwnym transie!
— Kochanie, chodź już do łóżka! — błagałam go, ale zbywał mnie mruknięciami.
— Zaraz, muszę jeszcze tylko wylać jedną warstwę, bo powierzchnia będzie nierówna!
Sąsiedzi, zszokowani, podchodzili do naszego płotu, żeby tylko sobie popatrzeć na lokalnego wariata. Powinnam stać wtedy z tacą i pobierać od każdego gapia choćby po złotówce za taką atrakcję, porównywalną z cyrkową kobietą z brodą!
Zamartwiałam się strasznie, co się dzieje z moim mężem. To, co robił, na pewno nie było normalne. Nie trafiały do niego żadne racjonalne argumenty, jak na przykład taki, że zniszczy trawę tym lodem, bo pod zmarzniętą warstwą źdźbła i korzenie nie mogą oddychać. A tlen jest im potrzebny także zimą.
Oczywiście, Alek lodowiska nie skończył. Zniechęcił się po tygodniu, że nie potrafi zrobić równej nawierzchni, za to… zalał nam piwnicę! Nie zauważył bowiem, że strumień wody spływa z ogródka przez lekko uchylone okienko do środka. Drewnianą podłogę, którą ułożyliśmy z resztek paneli pozostałych po urządzaniu domu, trafił szlag! Na wiosnę osobiście musiałam ją zedrzeć i miałam znowu surowy beton. A było już tak ładnie.
Mama sugerowała, że Alek jest chory
Równie rozpaczliwie jak podłoga prezentował się na wiosnę trawnik. Kiedy tylko stopniał pokrywający go gruby lód, naszym oczom ukazała się czarna, zupełnie martwa trawa!
— O matko! — złapałam się za głowę i zapłakałam!
— Nic się nie martw, to tylko okazja, żeby coś w ogródku zmienić! — pocieszał mnie Alek nagle tryskający energią. — Powiększę rabatki, a trawnik zrobimy mniejszy, półkolisty. Co o tym sądzisz?
— Wolałabym raczej, abyśmy spróbowali ratować trawę — powiedziałam. — Może ją napowietrzymy, wysypiemy nową mieszanką i nawozem. Powinna się zregenerować! — namawiałam męża, ale poszedł w zaparte!
— Nic nie rozumiesz! Tak, jak ja chcę, będzie dużo lepiej! Skopię trawnik i zostawię na chwilę, żeby resztki trawy zgniły, to zamienią się w nawóz i użyźnią nam ziemię! — uparł się. — Zobaczysz, to co wyrośnie, będzie piękne!
„Może... Tylko kiedy to nastąpi?” — pomyślałam kręcąc z powątpiewaniem głową. A na głos tylko go uświadomiłam:
— Przecież żeby resztki trawy i korzenie kompletnie zgniły, potrzeba wielu miesięcy! Jak coś zostawiasz na kompoście, to posypujesz specjalną mieszanką z wapnem, żeby szybciej gniło! Chcesz sypać czymś takim nasz trawnik przez całe lato?
Ale Aleksander tylko machnął na mnie ręką, jakby uznał, że z głupią nie będzie dyskutował i… skopał doszczętnie cały ogródek! Zostawił tylko dwa większe krzewy, natomiast resztę roślin powykopywał i zwalił w błoto powstałe wcześniej na miejscu zrytego kompletnie trawnika! Obraz nędzy i rozpaczy! Moje nieszczęsne, piękne kwiaty!
Załamałam się, gdy życzliwa sąsiadka z troską stwierdziła:
— Strasznie ci współczuję, kochanie. Miałaś taki piękny ogródek, zdecydowanie najładniejszy na całym osiedlu!
Rozczuliłam się po tych słowach i kilka dni później postanowiłam zwierzyć się ze swoich problemów mamie.
— Czuję, jakby razem z tym trawnikiem rozpadało się całe moje życie — łkałam.
— Faktycznie, Alek ostatnio dziwnie się zachowuje. A nie pomyślałaś o tym, że może być chory? — zapytała z troską.
— Myślisz? Ale na co?... — ze zgrozą uświadomiłam sobie, że odpowiedź może być tylko jedna. Choroba psychiczna!
„Masz mnie za wariata?!”
„To niemożliwe! Nie, tylko nie mój kochany Alek!” — w myślach zaklinałam rzeczywistość. Jednak po rozmowie z mamą zaczęłam męża dokładniej obserwować i faktycznie zauważyłam pewne niepokojące sygnały. Zaczął na przykład miewać jakieś depresyjne stany. Potrafił wtedy wystawić sobie krzesło przed dom i siedzieć na nim bez ruchu. Nic go przy tym nie interesowało. Ale kiedy nadmieniłam mu o wizycie
u psychologa, wpadł w istny szał!
— Uważasz, że jestem wariatem? Za mało pieniędzy przynoszę ci do domu? — wrzeszczał.
To prawda, chodził normalnie do pracy i nawet odnosił w niej spore sukcesy, więc może faktycznie, to ja byłam przewrażliwiona? Może on tylko odreagowywał stresy, w tak dziwny sposób?
Z pomocą przyszedł mi jednak przypadek. Alek spadł z tej swojej zieloniutkiej damki podczas przejażdżki po lesie, gdy na zakręcie wyjechał mu z naprzeciwka inny rower. Mąż upadł tak nieszczęśliwie, że uderzył głową w kamień i stracił na moment przytomność!
Na szczęście tamten rowerzysta okazał się przyzwoitym człowiekiem, bo nie zostawił rannego bez pomocy, tylko od razu zadzwonił po pogotowie. Przyjechali i zabrali Alka do szpitala, gdzie natychmiast zrobiono mu tomografię komputerową głowy. A to badanie wykazało guza mózgu! To dlatego mój mąż ostatnimi czasy tak dziwnie się zachowywał. Guz uciskał mózg, co skutkowało poważnymi zmianami osobowości!
Jednak po tej diagnozie Alek kompletnie się załamał.
— Bardzo cię kocham i jedyne, czego naprawdę pragnę, to żebyś była szczęśliwa! Odejdź ode mnie, proszę, bo ja już ci tego szczęścia nie potrafię zapewnić! — powiedział mi, ale nie słuchałam!
— Przejdziemy przez to wszystko razem, daj mi tylko szansę! — szepnęłam, patrząc mu w oczy.
Oboje baliśmy się tej operacji...
Alek nie wierzył w to, że wyzdrowieje, chociaż lekarze zapewniali, że guz nie jest wielki i na operację naprawdę jeszcze nie jest za późno! Niestety, nie traktował ich słów poważnie.
— Jeśli się zdecyduję na jego usunięcie, to zrobię to tylko dla ciebie, kochanie! — stwierdził w końcu, a ja odetchnęłam z ulgą.
Operacja trwała kilka godzin. Przez cały ten czas siedziałam na korytarzu pod salą i wpatrywałam się w drzwi, wyczekując lekarza, który mi przeniesie dobre nowiny. Miałam wrażenie, że to wszystko trwa wieczność!
W końcu z sali wyszedł chirurg i zmęczonym, ale radosnym głosem poinformował mnie, że wszystko jest w porządku. Natychmiast popłakałam się z nerwów i wzruszenia.
Aleksander leżał w szpitalu prawie przez miesiąc. Ciągle robiono mu jakieś testy i badania. Był tym strasznie umęczony, ale starałam się podtrzymywać go na duchu. Przychodziłam do szpitala codziennie, przynosiłam mu pyszne rzeczy do jedzenia, gazety.
A także bez przerwy zapewniałam go o swojej miłości do niego. Naprawdę wierzyłam, że jeszcze będziemy razem bardzo szczęśliwi.
Guz to nie był koniec naszych zmartwień
Końcowe badania Alek miał wyznaczone na bardzo ważny dla nas dzień. To była siódma rocznica naszego poznania. Kiedy czekał zdenerwowany na wyniki, pojawiłam się na szpitalnym korytarzu pod parasolem, nie zważając na dziwne spojrzenia personelu i innych pacjentów. Tylko mój mąż wiedział, dlaczego tak paraduję — bo… to był „nasz” parasol!
Tamtego dnia, gdy się spotkaliśmy, szlam akurat ulicą. Niespodziewanie zaczął padać deszcz. Zaczęłam się rozglądać, gdzie by tu się schować, gdy podszedł do mnie przystojny blondyn z kolorowym parasolem.
— Proszę, to dla pani! — rozpiął go nade mną jak barwny kwiat.
Zdumiona przyjęłam prezent wraz z męskim ramieniem, a zaraz potem zaproszenie na kawę.
Zakochałam się w Alku bez pamięci, tak jak on we mnie, od pierwszego wejrzenia! Dlatego ten parasol przechowuję do dzisiaj, jak najdroższą pamiątkę.
Kiedy mąż zobaczył mnie z nim w korytarzu, w jego oczach pojawiły się łzy wzruszenia. Wzięłam go za rękę i jeszcze raz zapewniłam, że przejdziemy przez to wszystko razem. I tak sobie czekaliśmy na te wyniki badań.
Na szczęście guz okazał się niezłośliwy, a zabieg jego usunięcia powiódł się w stu procentach, ale… Nie skakaliśmy do góry z radości, bo jednocześnie jak grom z jasnego nieba spadła na nas inna wiadomość! Guz, rozrastając się, uszkodził przysadkę mózgową, która reguluje pracę gruczołów i… Alek stał się bezpłodny! A przecież o niczym tak nie marzyliśmy, jak dzieciach! Wtedy znowu się załamał.
— Nie mogę ci dać prawdziwej rodziny, jestem męskim wrakiem, przegranym na całej linii! — rozpaczał. — A potem na pewno będzie jeszcze gorzej, mój organizm zupełnie przestanie funkcjonować i stanę się „żywym trupem”, którego będziesz musiała pielęgnować! Co to za życie? Odejdź ode mnie jak najszybciej, załóż z kimś normalną rodzinę, póki jesteś jeszcze młoda! — namawiał mnie, strasząc nawet rozwodem „dla mojego dobra”.
Ja się jednak nie załamałam, gdyż po rozmowie z lekarzami wiedziałam, że bezpłodność Alka będzie można wyleczyć. Oczywiście, nikt nie dawał nam stuprocentowej pewności, ale naprawdę była na to wielka szansa! Wierzyłam głęboko w to, że opatrzność nie pozwoli zniszczyć naszego życia, w końcu już raz nam pomogła. A wiara czyni cuda...
Powoli zaczynał nabierać nadziei
Alek wyszedł ze szpitala, ale był w kiepskim nastroju. Zaszył się w domu i najchętniej nigdzie by nie wychodził. Starałam się, jak mogłam, żeby mimo wszystko był dobrej myśli. Przyjaciółka poleciła mi lekarza, który podobno był doskonałym specjalistą w dziedzinie leczenia niepłodności.
Opowiedziałam o nim mężowi. Najpierw nie chciał słuchać o niczym, ale w końcu udało mi się go przekonać. Poszliśmy razem na wizytę. Musiałam mieć pewność, że Alek nie zrobi jakiegoś uniku.
Od tej pory Aleksander zaczął regularnie chodzić do specjalisty, tak by ten mógł na bieżąco kontrolować, czy zapisana terapia daje szansę na poprawę.
— Kochanie, czuję się jak więzień, który zamiast spokojnie siedzieć w celi ma policyjny dozór i musi się stale meldować na policji! — powtarzał mi często, na szczęście z rozbawieniem.
Zresztą widziałam po nim, że wreszcie napełnia go nadzieja. A to przecież było najważniejsze.
Podczas leczenia zaczęliśmy się starać o upragnione dziecko. Tak bardzo chciałam zajść w ciążę, że mój organizm zaczął w końcu wysyłać mi fałszywe sygnały! Spóźniał mi się okres, a nawet dostawałam porannych mdłości, które męczyły mnie przez kilka dni. Biegłam uszczęśliwiona do apteki po test ciążowy, ale okazywało się, że wynik jest negatywny! Teraz dla odmiany Alek mnie pocieszał i podtrzymywał na duchu. Gdy ja zaczynałam wątpić, on nadal głęboko wierzył, że uda nam się zostać rodzicami.
W końcu, po roku, nadszedł ten wspaniały dzień, gdy na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski zwiastujące kiełkujące we mnie nowe życie! Pobiegłam do księgarni i kupiłam książeczki z imionami, na wszelki wypadek i dla dziewczynki, i dla chłopca. Włożyłam je do eleganckiego pudełka razem z testem i podarowałam wieczorem Alkowi, podczas uroczystej kolacji.
— A co to za okazja, kochanie? Jakaś nasza rocznica, o której zapomniałem? — spytał, a potem, gdy już otworzył pudełko, popłakał się ze szczęścia.
Limit nieszczęść został wyczerpany
Tego samego dnia zadzwoniłam do swoich rodziców.
— Mamo, zostaniecie dziadkami! — zakomunikowałam radośnie, a przy mnie stał uśmiechnięty mąż, dumny jak paw!
Po jakimś czasie zobaczyliśmy po raz pierwszy nasze upragnione dziecko na ekranie komputera, podczas wykonywania USG.
— Wygląda na to, że wszystko jest dobrze i płód rozwija się prawidłowo! — powiedział nam lekarz. Odetchnęliśmy z ulgą.
Kilka miesięcy później na świat przyszła nasza córeczka i Alek z miejsca oszalał na jej punkcie! Zupełnie już zapomniał o swojej chorobie i tych tragicznych kilkunastu miesiącach, gdy działo się z nim coś złego, a potem walczył w szpitalu o życie.
Sąsiedzi, jak zwykle dobrze poinformowani o wszystkim, nie tylko trzymali za Alka kciuki podczas jego leczenia, ale gdy był w szpitalu pomogli mi doprowadzić do ładu ogródek. Współczuli nam i teraz mogę powiedzieć, że mamy na naszym osiedlu wielu oddanych przyjaciół.
W zalanej piwnicy mój mąż osobiście zrobił mi nową podłogę. Nadal stoi w niej zielona damka z koszyczkiem, ale jeżdżę na niej ja. Natomiast Alek kupił sobie nowy, męski rower z siedzonkiem z tyłu, aby wozić w nim nasz ukochany skarb, który rośnie jak na drożdżach.
— Całe szczęście, że nie zakładałem wtedy na przejażdżki kapelusza z wielkim rondem i wstążkami, bo chyba bym się teraz spalił ze wstydu przed sąsiadami! — mówi ze śmiechem.
I tylko czasami nadmienia, mrużąc zabawnie oczy, że kiedy nasza Jagódka będzie trochę starsza, to… zrobi jej zimą lodowisko w ogródku! Ale dobrze wiem, że to nieprawda, bo za nic by nie zniszczył naszej pięknej nowej trawy, na której córeczka uczy się stawiać swoje pierwsze kroki!
Czytaj także:
„Podstępna choroba odebrała mi dziecko i zniszczyła małżeństwo. Podczas gdy ja pogrążyłam się w żałobie, mąż z łatwością zapomniał, że miał syna”
„Męczyłam męża podstępnymi gierkami, żeby postawić na swoim. Nie odpuściłam nawet, gdy stanął twarzą w twarz ze śmiercią”
„Przed ślubem mąż nie powiedział mi o swojej chorobie. Okłamał mnie i dla własnego dobra postanowiłam się z nim rozwieść”